Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Nayri

Użytkownicy
  • Liczba zawartości

    498
  • Rejestracja

Zawartość dodana przez Nayri

  1. O sztucznej trawie mowilam mężowi, ale in duzo czasu włożył w rozluznianie gleby, sianie i nawozenie i koszenie tej trawy i mu po prostu szkoda na razie część z niej załatwić l. A jak robil trawnik to jeszcze nie bylismy zdecydowani w ogóle w kwestii placu zaaw wiec cały teren przygotował pod trawę. No i jak mu już urosła to teraz mu jej szkoda:) Na razie kosi wokół placu zabaw, trwa to dluzej ale nie ma tragedii. Chociaz przed placem zabaw skoszenie calosci trawnika zajmowało mu jakies 20 minut:)
  2. O tym nie pomyślałam:) Ale prawda jest taka, że i tak nie pilnujemy, żeby ściągać buty przed wejściem do domu, wiec i tak sie nosi ziemie, błoto itd. Pies biegajacy tam i z powrotem też nie pomaga:) Na szczescie mamy odkurzacz autonomiczny:) jeden z najlepszych wynalazkow ludzkosci moim zdaniem. Panele, ktore położyłam w salonie już są konkretnie porysowane. Po prostu pogodzilismy się z tym, ze jak corka podrosnie to sie je wymieni na inne:) Natomiast piaskownice jako taka i tak mysle jej zrobić pod tym mostem wiszacym. Tylko na razie mąż się sprzeciwia:)
  3. Hibiskus i bez czarny chcę spróbować jeszcze raz posadzić, tylko sadzonki z innej szkółki. Wiśnię nie wiem czy sama nie zabiłam, przycinając jej wszystkie gałązki (a następnego dnia walnęło znowu mrozami). Natomiast szczodrzeńce raz już wymieniłam, nowe posadziliśmy jakby wyżej (kopczyk) ale i tak nie wyglądają dobrze. Więc je może trzeba będzie faktycznie na coś innego wymienić Natomiast w tej samej łezce modrzew, posadzony na kopczyku, rośnie (odpukać) bardzo ładnie:) Postaram się w tym tygodniu zrobić lepszej jakości zdjęcia ogrodu i je dodać do dziennika:) Jeszcze mi się przypomniało, że kaliny sargenta przepięknie kwitły (dwukolorowe kwiaty, białe obrzeża i bordowe w środku), ale nie mogę teraz znaleźć zdjęcia:(
  4. Plac zabaw Zamówiliśmy u stolarza plac zabaw, szopkę na narzędzia i rowery oraz pergolę nad taras. Plac zabaw miał być gotowy pierwszy, żeby zdążyć do urodzin córeczki. I udało się, bo urodziny ma w następnym tygodniu:) Szopka powinna być gotowa w lipcu, natomiast pergola może dopiero w następnym roku (stolarz i tak plac zabaw i szopkę nam wcisnął w szybki termin). Plac zabaw córeczce się podoba i razem z przyjaciółmi na nim chętnie szaleją. Koszt całości to jakieś 6000 złotych (3800 drewniana konstrukcja i robocizna, 1300 most linowy, do tego sami kupowaliśmy drabinkę, linę, kamienie wspinaczkowe i zjeżdżalnię). Plac zabaw miał być jak najmniejszy, ale żeby miał sens, to musi oferować możliwość zabawy. Staraliśmy się więc upchać jak najwięcej w dwie wieżyczki (ścianka wspinaczkowa, siatka, drabinka, schodki, most linowy, zjeżdżalnia). Docelowo, gdy córka będzie większa, będziemy mogli go rozbudować bądź przerobić tak, by był trudniejszy, dostosowany do wieku. Namawiam męża, żeby teren placu odgrodzić obrzeżem, położyć folie i wysypać piasek, wtedy odpadnie koszenie i podkaszanie koło słupów. Ale on dbał o tą trawę, kosił co dwa dni, nawoził i teraz szkoda mu ją przysypać folią i piachem:) Więc na razie się męczy z koszeniem wokół placu zabaw. Na wiosnę mąż zrobił też w końcu kuchnię błotną. Wiosną była ona hitem wśród dzieci, teraz już im się znudziła trochę. Zimowe hobby męża (część to odtworzone stare zestawy moje i mojego brata, część to nowe Lego, a część to podróbki z Aliexpress): I moje (jakby już mi nie brakowało czasu na czytanie, granie i oglądanie…): Trochę tych puzzli ułożyłam tej zimy. W większości krajobrazy. Oprawiliśmy je w antyramy i powiesiliśmy na ścianach jako obrazy:) Muszę w któryś dzień porobić zdjęcia:) Za tydzień robimy córeczce rodzinną imprezę urodzinową, więc mąż powinien mieć przypływ chęci do plewienia:) Jak już skarpa będzie ładnie wyglądać, to zrobię zdjęcia i zaktualizuję dziennik:) Miałam zmieniać pracę, złożyłam już nawet wypowiedzenie i podpisałam umowę z nową firmą, ale obecny pracodawca naprawdę się postarał, żeby mnie zatrzymać. Co mi w sumie odpowiada, bo lubię obecną pracę, warunki i zasady, a ludzie z którymi współpracuję są naprawdę sympatyczni:) Ogólnie mieszka nam się naprawdę fajnie:) Pracujemy zdalnie, więc dojazdy odpadają. Do przedszkola córki jedzie się dosłownie kilka minut:) Dom jest na tyle duży, że możemy z mężem oboje pracować zdalnie już półtora roku i nie pozabijać się.
  5. Wiosna, której nie było Wiosna była bardzo zimna, jakby jej nie było. 16 kwietnia 2021 roku: Mimo zachęcającej aury, coś jednak zrobiliśmy (nie ma to jak mobilizacja!) Zamontowaliśmy moskitiery na większości okien (każde otwierane okno ma moskitierę na jednym skrzydle, żeby można było je otworzyć bądź uchylić. Te najzwyklejsze siateczki, montowane do ram okien. Koszt: 1300 zł. Do drzwi na taras zamówiliśmy moskitierę plisowana, tą co można dowolnie zsuwać i rozsuwać. Jest fajna, i można ją rozsunąć całkiem (nie ma żadnego słupka pośrodku), ale sama jedna kosztowała więcej, niż cała reszta: 1700 zł: Kupiliśmy też w tartaku deski na skrzynie do warzywnika. Chcieliśmy kupić nadstawki paletowe, ale był problem znaleźć nie zniszczone. Więc w końcu po prostu zamówiłam deski w tartaki. Deski na 4 skrzynie o wymiarach 80x120x60 cm kosztowały 200 zł. Tylko, że to było świeże drewno, więc chwilę leżało na tarasie i schło. Oczywiście w międzyczasie był i śnieg i deszcz... Mogliśmy pomyśleć i kupić je dużo wcześniej. No nic, trudno. Następnym razem będziemy wiedzieć Do tego 2 litry pokostu i 2 litry terpentyny do impregnacji kosztowało jakieś 200 zł Skrzynie wyłożyliśmy folią i zasypaliśmy ziemią. Dolna połowa to nasza glina. Górna - to ziemia uniwersalna ze sklepu (poszło prawie 20 dużych worków). Planuję dwa lata mieć naszą glinę na dole, żeby nasiona chwastów zgniły. A potem przemieszamy tą kupną ziemię z naszą. Kupna naszą glinę trochę rozluźni. Liczę na to, że taka metoda się sprawdzi:) Obecnie warzywnik jest już zbity i zarośnięty pomidorami i sałatą. Bardzo inteligentnie wysiałam wcześniej dużo pomidorów i jeszcze więcej sałaty. Potem każdemu te sadzonki wciskałam (nawet panu montującemu moskitiery), ale i tak nam dużo zostało. W efekcie w skrzyniach mamy pomidory i sałatę, nic więcej… I dalej każdy gość wychodzi od nas z wiązanką sałaty:) W miejscu na basen na razie mąż położył sztuczną trawę i stoi tam trampolina. Basen zrobimy, jak się dorobimy:) Kusi mnie taki porządny, przykrywany i w ogóle, ale strach nawet zacząć o tym czytać i interesować się cenami:( Może za rok… Mąż zaczął też wybierać ziemię ze ścieżki, ale idzie mu to bardzo ciężko. Mówi, że ma już dość kopania tej naszej gliny:)
  6. Zima, która nie chciała się skończyć W tym roku, dla odmiany, mieliśmy jednak prawdziwą zimę. Na początku córeczka się cieszyła ze śniegu i sanek, mąż z odśnieżania (mówił, że fajnie się tak poruszać i swoje odśnieżać). Z biegiem czasu, dalszymi mocnymi opadami śniegu i wzrastającymi zaspami, cieszył się coraz mniej:) Pod koniec, na widok sypiącego śniegu, mąż klął a córeczka prawie płakała, że ona już nie chce śniegu, tylko żeby było ciepło i żebyśmy pojechali na plażę Ale w tym roku dzieci przynajmniej doświadczyły zimy. Przekonały się co to jest śnieg, jak się jeździ na sankach, rzuca śnieżkami, lepi bałwana:)
  7. Ogród super! W ogóle żyje nam się super. Wstyd się przyznać, ale w tym roku za wiele to nie zrobiliśmy - ogarnęło nas takie słodkie lenistwo. Trochę z powodu pogody (długa zima, zimna, brzydka wiosna), a trochę po prostu cieszyliśmy się komfortem życia we własnym domu, z własnym ogrodem:) Dlatego nie wszystkie rośliny mamy jeszcze posadzone. Ale w tym miesiącu najprawdopodobniej posadzimy już ostatnie sztuki:) Natomiast sam ogród jest super:) Trochę nam pozarastał (zwłaszcza skarpa), nie chciało nam się plewić w ogóle. Ale bardzo przyjemnie się na nim przebywa, mimo, że wyraźnie jest zaniedbany i roślinki jeszcze małe. Fajne jest to, jak różne rośliny kwitną po kolei. Cały czas jest na czym oko zawiesić, jakiś kwitnący krzew:) Tak wyglądał rozwój ogrodu w tym roku: 4 maja: 9 maja: 10 maja, tawuły szare pięknie wyglądały kwitnąc: Mąż chuchał i dmuchał na trawę i tak wyglądała 5 czerwca: 11 czerwca, czerwone i białe kwiaty blisko siebie niesamowicie mi się podobają. Zdjęcia naprawdę nie oddają tego uroku: I połowa czerwca: Teraz kwitną już róże i lawenda:) Perowskie także są już duuużo większe i zaczęły kwitnąć (akurat na urodziny córeczki). Jak się przechodzi to przyciągają wzrok tym mocnym fioletowym kolorem:) Ale aktualne zdjęcia zrobię, jak w końcu trochę wyplewimy:) Na te setki posadzonych roślin, kupowanych w większości małych, sadzonych na szybko, byle jak - w zasadzie nie ma ofiar. Praktycznie wszystkie się przyjęły. Wygląda na to, że nie przetrwała wiśnia, hibiskus i bez czarny. Mamy też problem ze szczodrzeńcami Allgold w łezce - tam jest dla nich za mokro chyba, bo akurat w ich miejsce spływa woda z podjazdu. Cała reszta super rośnie:) Postaram się jakoś nadgonić dziennik, bo troszkę nam się pozmieniało od ostatniego wpisu, mimo lenistwa:)
  8. Nie, nie, oczywiście, nic a nic:) Nie dlatego tak bardzo to wszystko przeżyywałeś I nie dlatego to samo wyrażenie co post powtarzałeś, prawda? O samym sobie tak nieładnie piszesz? Czemu? O! A od kiedy znasz mnie na tyle, by oceniać mój słownik? Szkoda, bo jest bardzo zabawna:) PS - ja też nie pracuję od rana do wieczora, jeżeli przedszkole, za które płacę, ma prawo pracować. Wiedziałbyś to, gdybyś dla odmiany przeczytał uważniej post, do którego - kolejny raz - postanowiłeś się, mimo nieuważnego przeczytania, odnieść.
  9. Nie musisz tego wyrażenia podkreślać każdą swoją wypowiedzią. I tak każdy zainteresowany już dawno zrozumiał, jak mocno Cię to ubodło:) Być może dlatego od początku nie potrafiłeś pojąć, o co mi chodzi i tak mocno to wszystko przeżyłeś? I być może dlatego moje tłumaczenia wydały Ci się najpierw śmieszne, a potem żałosne? Hehe:) Może przeczytam tak samo uważnie, jak Ty te posty, do których się - mimo ich nieuważnego przeczytania - mimo wszystko odnosisz? Dla mnie ma to średni sens, ale Ty zapewne widzisz w swoim postępowaniu jakąś głębszą logikę? Natomiast jeżeli jeden przypadek użycia spolszczonego słowa angielskiego jest dla Ciebie tak bardzo poruszający, by nawet dwukrotnie o tym pisać (jak to napisałeś - ktoś usunął Twój post więc napisałeś go drugi raz), to czemu nie czepiasz się z równą mocą każdego, kto walnie błąd ortograficzny? Skoro tak samo Cię to bodzie w oczy? Masz jakiś uraz do mojej osoby, czy co? Aczkolwiek nie narzekam - dzięki temu mój dzień stał się o wiele weselszy:)
  10. Bardzo ciekawe jest to, co piszesz i jak sam sobie przeczysz:) Rozumiem też, że wszystkie poprzednie argumenty ci wytrąciłam i potrzebujesz nowej pożywki do manipulowania i przekłamań. Proszę bardzo: “Pandemia” - sytuacja, w której przedszkola i żłobki się zamyka, utrudniając albo i uniemożliwiając ludziom wykonywanie pracy - nawet te, które przez prawie rok od poprzedniego łaskawego otwarcia nie miały żadnych przypadków koronawirusa, problemów zdrowotnych, kwarantann czy zgonów; a kościoły zostawia otwarte. Sytuacja, w której dzieci i młodzież miały godzinę policyjną od 8 do 16, a seniorzy (jakby nie było - grupa ryzyka) mogli robić co dusza zapragnie i łazić gdzie chcieli. Sytuacja, w której 62-letni facet po przeszczepie nerki kilka dób nie doprosił się przyjazdu karetki - chociaż calutki kraj ma ponosić konsekwencje rzekomego chronienia osób z grup ryzyka, takich jak on. Sytuacja, w której dzieci niemalże rok czasu są zamknięte w domach, pozbawione normalnych możliwości kontaktów społecznych, kształcenia - w tym socjalnego i społecznego - a wiele osób twierdzi, że to OK. Sytuacja, w której nakazuje się noszenia maseczek na pustych ulicach, a ludzie próbują uzasadniać to chociażby ryzykiem stwarzanym przez zarazki naplute na chodnik. Sytuacja, w której kobieta leżąca 4 tygodnie na podtrzymaniu ciąży, nagle dzisiaj dowiaduje się, że zrobiono jej test na koronawirusa, mimo, że nie miała żadnych objawów. I jeszcze dzisiaj wywiozą ją do innego miasta, oddalonego o 60 km, i tam jej zrobią natychmiast cesarkę. Cesarkę, którą prawie 4 tygodnie opóźniali wszelkimi dostępnymi sposobami. Więc zdrowa kobieta, osłabiona tym całym wielotygodniowym stresem i cesarką, zostanie położona na oddziale, na którym są ludzie faktycznie chorzy. W końcu jeżeli jest zdrowa, to już nie na długo… Aha, synka nie wolno jej będzie zobaczyć przez dwa tygodnie, bo… przepisy. Nie mówiąc o tym, że przez te prawie 4 tygodnie na oddziale nie pozwolono jej się zobaczyć z jej 3,5 letnim dzieckiem, bo… przepisy. I co jej to dało? Sytuacja, w której lekarze POZ jako pierwsi zamknęli się na pacjentów, w zasadzie odmawiając ich badania i leczenia, ale dalej pobierając wypłaty za usługi, których tak naprawdę nie świadczyli. W tym samym czasie pracownicy sklepów spożywczych cały czas normalnie pracowali, zazwyczaj z maseczkami przynajmniej pod nosem i trupem na podłodze sklepów się nie kładli. Sytuacja, w której powyższe przypadki to tylko wierzchołek góry lodowej, a duża część społeczeństwa jest tak zastraszona, że nie widzi w tym nic złego, dziwnego, żadnego problemu.
  11. Jeżeli nie udajesz, tylko naprawdę dalej nie zrozumiałeś, no to niestety prościej już Ci tego wytłumaczyć nie jestem w stanie. Specyficznej "nowomowy" użyłam na polskim forum jeden jedyny raz, jeżeli się nie mylę. A Ty tak strasznie to przeżywasz... Do tej pory myślałam, że to, gdzie ktoś pracuje, nie ma żadnego znaczenia. Ale zacząłeś mnie z tego błędnego przekonania wyprowadzać Co do tej straszliwej zbrodni, jaką było użycie na forum słowa “calli” w odniesieniu do rozmów telefonicznych, wideokonferencji, telekonferencji i jak jezcze tego typu spotkania można określić w języku polskim - owszem, było to błędem. Wydawałoby się, że drobnym przeoczeniem, spowodowanym pewnie tym, że pisałam o pracy, myślałam o pracy i po prostu z rozpędu użyłam stosowanego w pracy określenia. No szok normalnie, czyż nie? Natomiast dla mnie olbrzymim zaskoczeniem jest to, jak wielkie znaczenie dla ciebie miała taka błahostka. Dlaczego?
  12. To bardzo ciekawe, zwłaszcza w kontekście tak wielu Twoich wpisów.
  13. Nie wiem, jak się ma RTV, EURO, AGD do Decathlonu, ale… Ja dzisiaj byłam w rzeszowskim Decathlonie (znajduje się w galerii handlowej) i się dowiedziałam, że oni są już tylko punktem odbioru zamówień złożonych przez Internet. Na sklep wejść klientom już nie wolno. Z powodu obostrzeń wprowadzonych w poprzednim tygodniu, dotyczących galerii handlowych. Więc jeżeli klient chce coś przymierzyć (mnie akurat chodziło o okulary przeciwsłoneczne), to może sobie zamówić na necie, z odbiorem w punkcie, kilka par. Przyjechać, na miejscu (ale PRZED wejściem do sklepu) je przymierzyć, porównać, zastanowić się, wybrać jedne, a resztę oddać. Przed wejściem do sklepu, które jest elegancko zablokowane reklamami, a po bokach ma postawione stoliki, do wygodnej konwersacji klienta z pracownikiem i odbioru zamówień.
  14. Ehhh, brniesz z uporem maniaka… Ja rozumiem, że Ty może całe życie pracowałeś w gastronomii i po prostu nie zdajesz sobie sprawy z tego, że nie każda praca wygląda podobnie. Ale po co to podkreślasz? Ale dobra, postaram się wytłumaczyć dokładniej, to może ogarniesz rozumem. Przez prawie 11 lat pracowałam w dosyć dużej firmie, zatrudniającej w samym Rzeszowie ponad 400 pracowników. Oni niemal wszyscy byli Polakami, a więc osobnikami mówiącymi biegle po Polsku (a w dużej mierze także po angielsku). Natomiast tworzone oprogramowanie było głównie na rynek amerykański i kanadyjski. W rezultacie całe oprogramowanie było w języku angielskim. Co więcej, firma-matka miała siedzibę główną na Florydzie, a kolejny oddział we Lwowie. Więc oprogramowanie wykorzystywane przez nas podczas pracy było całe w języku angielskim. Komunikacja “ogólna” (poza polski oddział) także była z założenia w pełni angielskojęzyczna. Bardzo oficjalna komunikacja wewnątrz polskiego oddziału (jak na przykład maile od kierownictwa, czy tak zwane "poganiacze") także. I teraz tak. Rozmawiając (czy też pisząc) w grupie, w której był ktoś spoza Polski, zawsze stosowany był tylko i wyłącznie język angielski (chociaż akurat na przykład Ukraińcy i Izraelczycy w ogóle się do tej zasady nie stosowali i potrafili na takiej telekonferencji - dla Twojej wygody świadomie nie użyłam słowa "call" - dobrą chwilę nawijać po swojemu). Natomiast codzienna praca w dużej mierze opierała się na współpracy z samymi Polakami. I w tych przypadkach stosowało się język polski, ale z domieszką słów angielskich. W obecnej pracy, rozmawiając z kimś na przykład z Dublina albo Skopje, korzystam tylko z języka angielskiego. Ale rozmawiając z Polakiem, używam także konkretnych słów angielskich. Które są spolszczane, w sposób naturalny, ponieważ to zachowuje pewną płynność wymowy języka polskiego, który w zdaniu i całej wypowiedzi przeważa. Wyrażenia typu “za 30 minut, bo mam calla” w takich środowiskach pracy, kierowane do polskojęzycznych odbiorców, są na porządku dziennym. Nikogo nie dziwią, nikt nie ma problemu ze zrozumieniem ich sensu. Dlatego też, pisząc wypowiedź, która tak strasznie cię zaabsorbowała, bez namysłu użyłam takiego słowa. Aczkolwiek rozumiem, że kogoś nie mającego pojęcia o specyfice tego typu pracy, może to dziwić. Nie sądziłam jednak, że aż tak, by taki off topic robić i go ciągnąć z uporem maniaka:)
  15. Jestem wyluzowana. W końcu to nie ja uciekam się do ciągłych kłamstw, nieprawdaż?
  16. Ja także. Tak samo jak miliony innych ludzi. Zwykły język, w dodatku jeden z prostszych i stosowanych w wiekszości sytuacji. I co w związku z tym? Dla Ciebie to bełkotliwy slang. Dla mnie po prostu określenie potocznie stosowane w codziennej pracy. Takie samo jak wiele innych. W przypadku pracy w mieszanym językowo środowisku (chociażby w dużej mierze polskojęzyczni pracownicy, a całe oprogramowanie w języku angielskim), takie "spolszczanie" niektórych określeń jest normalne i naturalne. Na tyle, że nie sądziłam, że muszę je zastąpić wyrażeniem typu “mąż całe dnie ma rozmowy telefoniczne albo na Teams z klientami z różnych stref czasowych”. Zastanawiające jest natomiast, czemu jedno słowo powoduje u Ciebie aż tak mocną reakcję?
  17. W marcu czy kwietniu nie trzeba wydawac mnostwa pieniedzy, by polecieć gdzieś, gdzie jest ciepło. A przynajmniej nie trzeba bylo ponad rok temu. Jaki to ma związek z dodatkowym kosztem prawie 100 euro, nie dajacym do tego zadnej gwaracji, ze sie uniknie kwarantanny?
  18. Za przedszkole płaciłam, gdy był lockdown i było przymusowo zamknięte. Przecież to nie była wina przedszkola, że nie mogło przyjąć dziecka. Będąc na kwarantannie też za przedszkole bym płaciła. Więc tego argumentu nie rozumiem. Niania, sąsiedzi - na kwarantannie też raczej nie zadziałają. Nikt nie będzie chciał ryzykować, że sam dostanie kwarantannę. Niania też nie sprawdzi się od ręki (tak jak było z zamknięciem przedszkoli rok temu). Żeby mogła zająć się dzieckiem, najpierw musi się dziecko z nią oswoić. Ale już pomijając to - płacę za przedszkole. Nie chcę z niego rezygnować, bo jest bardzo fajne i moja córka bardzo je lubi. I na dłuższą metę (dłużej niż kwarantanna czy lockdown) przedszkole jest lepsze dla dziecka, niż niania. Zapewnia kontakty z innymi dziećmi. Dodatkowo, rezygnując z przedszkola w obecnej, niepewnej sytuacji, przyczynię się do problemów tego przedszkola (mniej zarobi). Lubię i szanuję panie tma pracujące na tyle, by nie chcieć im dokładać zmartwień (np o dalsze zatrudnienie, gdy kilkoro rodziców zrezygnuje). Więc, biorąc nianię na czas lockdownu (bo w kwarantannie nie sądzę żeby przyszła) płacę podwójnie. Za to tylko, że mogę normalnie pracować. Sąsiadów podczas pierwszego lockdownu jeszcze mało znaliśmy. Jeżeli dzisiaj ogłoszą zamknięcie przedszkoli, to na pewno będzie coś w stylu “pomocy sąsiedzkiej”. Tak, żeby jedna osoba mogła pilnować kilkorga dzieci, a reszta mogła pracować. Więc tym razem może będzie chociaż trochę łatwiej pogodzić pracę z opieką nad małym dzieckiem. Wiek córki (rok w rozwoju takiego dziecka to bardzo dużo) też trochę ułatwi - chwilę już się zajmie sama. Dlatego jak ostatnio była przeziębiona to nie dałam jej do przedszkola i jakoś to poszło - ale to były 2 dni. Gorzej, gdyby to miało trwać 2 tygodnie lub więcej. Co do pracy, to owszem, na szczęście oboje z mężem w ciągu tego roku uniknęliśmy problemów finansowych. Wielu, niestety, nie miało tego szczęścia:)
  19. Tak właśnie napisałam na początku tej dyskusji - wyjeżdżając na urlop za granicę, trzeba koszt testów po powrocie wliczyć w koszt wyjazdu. Więc całościowy koszt wyjazdu podnoszą. Ty usilnie próbowałeś tą wypowiedź podważyć, a jako swój argument podałeś to samo uzasadnienie. Gratuluję logiki, świadomości wypowiedzi i w ogóle ogólnego pojęcia o tym, co Ty w ogóle chcesz napisać, przekazać czy udowodnić. To co w takim razie jest tym “dobrym żartem”? Masz prawo uważać, co chcesz. Masz też prawo tak podróżować, i za takie kwoty, jak Ci to odpowiada. Tak samo jak ja. Aha, posiłki kupowaliśmy jak dla dwóch osób - w zupełności wystarczyły, byśmy sobie w trójkę pojedli. Suchego prowiantu, typu batoników, czekolady czy kabanosów, nie wliczam nigdy w koszt wyjazdu, bo nie jadąc nigdzie słodycze i jedzenie i tak się kupuje. Kanapek, które zazwyczaj jemy pierwszego dnia po przyjeździe na parking, a przed wyjściem na szlak, także nie - bo normalnie też się je je. Koszt wyjazdu to transport (paliwo), noclegi i wyżywienie na miejscu. W wiele pasm górskich daleko nie mamy, a zazwyczaj jedziemy też jednym autem ze znajomymi i koszt paliwa dzieli się po pół. Wiec tak, ponad 400 złotych spokojnie na trzy dni w górach wystarcza. Tutaj już nie żałośnie manipulujesz, ale wprost kłamiesz. Gdzie napisałam, “gdzie to w świecie nie byłam w czasie pandemii”? Jeżeli już, to pisałam raczej, jak to przez “pandemię” właśnie gdzieś nie byłam. Więc albo świadomie kłamiesz, albo w ogóle nie rozumiesz tego, co czytasz. Już nie wiem, która opcja bardziej smutna. Jakie usprawiedliwienie? Jakiej tezy? Dlaczego kłamiesz? Gdzie pisałam o 12 miesiącach zwolnienia lub opieki? Dlaczego znowu kłamiesz? Dyskusja, którą próbujesz storpedować, dotyczyła opieki nad małym dzieckiem i jednoczesnej normalnej pracy, gdy jest się na kwarantannie albo przedszkole jest przymusowo zamknięte. Dlaczego więc kłamiesz, że pisałam o 12 miesiącach zwolnienia bądź opieki? Skąd Ty wiesz, co mnie się wydaje, jeżeli Ty nie rozumiesz nawet treści dyskusji, do której dołączasz? Skąd wiesz w jakiej wysokości składki płacę? Kwoty podatku dochodowego, który płacę, też znasz? Przechodzisz sam siebie. Za płatny urlop płaci firma, z którą mam podpisany kontrakt na wykonanie określonej pracy, za określoną zapłatę, na określonych zasadach. Naprawdę jesteś tak ograniczony, że tego typu rzeczy nie potrafisz pojąć? Tak było. I się nie załapałam. A tu już, zamiast zwykłych małych kłamstw, napisałeś poważne oskarżenie. Kogo oskarżasz o oszustwo? Mnie, czy mojego poprzedniego pracodawcę? Z którym w dodatku nie miałem nic wspólnego, odkąd moja umowa o pracę została zakończona? W każdym bądź razie, jak już oskarżasz o oszustwo, to uzasadnij, na jakiej podstawie. Inaczej to już na oszczerstwo zakrawa. Nie podważasz i nie wykazujesz nic. Kłamiesz, bezpodstawnie zarzucasz oszustwo (tudzież udział w nim).
  20. Jeżeli naprawdę nie rozumiesz tego, na co odpowiadasz, to weź może poproś kogoś, żeby Ci to przetłumaczył na Twój poziom zrozumienia. Będzie prościej. Po pierwsze: moja córka ma 3,5 roku. Więc w ciążę zaszłam dobrze ponad 4 lata temu. Już nie licząc nawet jakichś 5 lat diagnostyki i leczenia. “Pandemia” trwa od niewiele ponad roku. Przymusowe zamknięcie przedszkoli pierwszy raz miało miejsce rok temu. Kwarantanny po powrocie z normalnych wakacji też nie były standardem kilka lat temu. A o tym była dyskusja, do której w ten słaby sposób dołączyłeś. Po drugie: problemem nie jest dziecko, tylko konieczność normalnej pracy, mając pod opieką to dziecko. I znowu - dyskusja dotyczyła dwóch przypadków: przedszkola przymusowo zamkniętego (lockdown) oraz kwarantanny narzuconej po powrocie z wakacji. Tak jak już pisałam - problemem nie jest dziecko, tylko fakt, że poświęcając czas dziecku, które nie spędzi kilku godzin w przedszkolu, siłą rzeczy nie poświęci się tego czasu pracy. Oczywiście jeżeli ktoś tak naprawdę nie pracuje (nie poświęca czasu wykonywanej pracy), albo nie zajmuje się swoim dzieckiem, gdy jest ono pod jego opieką (na przykład włączając mu bajki na kilka godzin dziennie, żeby w tym czasie wykonać swoją pracę) to może mieć problem z pojęciem tego prostego faktu. Małe dzieci wymagają stałej uwagi opiekuna. Nie tylko jego obecności obok, wpatrzonego w laptopa. Aczkolwiek nie oczekuję, że to zrozumiesz, skoro do tej pory nie pojąłeś.
  21. “Robiąc dziecko” człowiek jest też świadomy, że opłacając miejsce w prywatnym przedszkolu, może kilka godzin dziennie poświęcić na pracę. Co więcej, praca zdalna, gdy ma się pod opieką małe dziecko właśnie dlatego jest ciężka, że czas, kiedy powinno się pracować, w dużej mierze poświęca się temu dziecku. Tak trudno Ci to pojąć? Jesteś na tyle inteligentny, by - czym się wielokrotnie chwaliłeś - całe życie zbudować na oszustwie, a tak prostego związku przyczynowo - skutkowego (zajmuje się dzieckiem = w tym czasie nie pracuję, a już na pewno nie w pełni) nie rozumiesz?
  22. Chef Paul, d7d, gawel - “call” to potoczne określenie na wideorozmowy, telekonferencje czy rozmowy telefoniczne, stosowany na porządku dziennym wśród moich i męża poprzednich i obecnych współpracowników. Takich pojęć, stosowanych na porządku dziennym, jest wiele. W tym także “LIVE”, którego w swojej “mądrości” nie spostrzegliście chyba nawet? Normalne zjawisko w przypadku wieloletniej pracy w środowisku wielojęzykowym. Aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że pojęcie tego może przerastać możliwości co niektórych osobników. To już jednak nie jest mój problem. Zwłaszcza, że moja wypowiedź, której zrozumienie sprawiło tyle trudu, była jednak skierowana do trochę innego poziomu intelektualnego.
  23. Nie dziecko jest problemem i powoduje “koszmar”, a konieczność jednoczesnego pracowania i zapewniania temu dziecku opieki. Dodatkowo płacąc niemałe pieniądze za prywatne przedszkole - jak to chociażby miało miejsce rok temu, gdy przymusowo zamknęli przedszkola. Czytanie ze zrozumieniem się kłania. Wiem, to trudna sztuka…
  24. Po pierwsze - gdzie piszę, że to “majątek”? Dlaczego usilnie wyolbrzymiasz? Po drugie - znasz nasze zarobki? Wiesz, jakie kokosy płacą firmy, mające siedziby w Rzeszowie? To nie jest Warszawa, Wrocław, czy nawet Kraków, jeżeli chodzi o płace. Jakby były podobne płace, to może i byśmy nie mieli kredytu na dom - a jednak go mamy. No ale oczywiście - Ty wiesz lepiej ode mnie, ile ja zarabiam… Dziwnie tanio, bo? Nocleg w schronisku to średnio 100 - 120 zł za pokój, zależnie od standardu itd. Do tego dochodzą śniadania i obiadokolacje, bo na szlaku to się je prowiant suchy z plecaka (jeżeli w ogóle się je, bo podczas wysiłku często się jeść po prostu nie chce). Co w tym takiego dziwnie taniego? Przeczytaj ze zrozumieniem, zanim się odniesiesz do czegoś… Ci na etatach, biorąc opiekę, nie pracują. Pracują, gdy dzieci mają w przedszkolu. A jeżeli dziecko nie idzie do przedszkola, to w ich przypadku opieka ma sens (tracą bodajże 20% wypłaty za ten okres). Ja stracę dużo więcej, bo ZUS mi zapłaci marne grosze. Pracując na etacie miałabym 26 dni płatnego urlopu. Na JDG można mieć płatny urlop. Wiele rzeczy można mieć wpisanych w kontrakt, w tym płatny urlop. Nie jest to jakaś czarna magia. Może dla odmiany przeczytaj ze zrozumieniem przynajmniej to, co sam cytujesz? Bo próbujesz na siłę podważyć wszystko, nie rozumiejąc za bardzo o co się czepiasz.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...