Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

ori_noko

Użytkownicy
  • Liczba zawartości

    1 127
  • Rejestracja

Zawartość dodana przez ori_noko

  1. Aga - cudna kuchnia !!! przez kilka minut kombinowałm jak zrobilisice zdjęcie ! Dopiero z opisów - macie prześwit do dużego pokoju! Super kolory, układ, kafelki! Jejku jak mi się to podoba. Trzymajcie się ciepło! E
  2. Można jeszcze dużo opowiadać i pewnie ta wyprawa będzie do nas wracać falami. Nocne jazdy skuterami, mała uliczka zmieniającą się po zmroku w serce miasteczka obsadzona najróżniejszymi typami turystów . Zachód słońca w rozśpiewanym ogrodzie, zapachy, kolory, wspaniali, uśmiechnięci ludzie, przypływy i odpływy morza, wędrówka w niesamowitym upale po zatłoczonym targu, uporczywe targowanie się by z 1000 rupii dostać cenę 150… Mina naszych dzieci na widok łazienki w bardzo przyzwoitym indyjskim hotelu , zgadywanie co zamówiliśmy w knajpce , serdeczność pomocy , niesamowita jedyna herbata którą przyjęła się już w naszym domu, jazda pociągiem przez dwanaście godzin i nagła decyzja ze wysiadamy kilka stacji wcześniej, wyrazisty i piękny żeński głos śpiewający o czwartej co rano pudżę , ubrania kobiet... To chyba najpiękniej ubrane kobiety na świecie . Widziałam panią sierżant w zielonym wojskowym sari – do tego stosowne ozdoby na rękach i nogach.Poezja. Moja dzielna rodzina znosząca upał , złamanie, przyprawy, zanurzenie po czubek głowy w zupełnie innej rzeczywistości, Zosieńka wędrującą na chwiejnych bosych nóżkach w pielusi i kusej bluzeczce. Kręcący się pod sufitem wiatrak, spadające z łoskotem ogromne liście palmy, pani wrzeszcząca po polsku z pasją do telefonu na środku romantycznej plaży i wpatrzone w nią zdziwione twarze Hindusów , wyprawa autobusem na wycieczkę „fakultatywną” gdzie przewodnik znał angielski tak jak ja …czyli w skali od 1 do 10 tak z… -5 , więc mi różnicy nie robiło , reszta była lekko zawiedziona… Ludzie kopiący archaicznymi narzędziami rowy , tymi samymi ciosający z tutejszej skały bloczki budowlane! Krowy idące z dostojeństwem środkiem drogi, fryzjer masujący głowę na krześle z lat pięćdziesiątych, biegnące zewsząd okrzyki: taxi? Riksza ? Taxi ? Taxi? Dwa cielaki walczą wyrzynającymi się rogami, wszyscy ze spokojem mijają je łukiem. Bardzo lubię tam być. No i dzięki wyprawie mogliśmy przekonać się jaki jest nasz poziom odporności psychicznej. Sprawdzian odbył się w Polsce. Zaraz po powrocie sobota - pojechaliśmy do prywatnej kliniki żeby obejrzeli pechowe ramię. Chirurg zaordynował rentgena i w pięć minut później promieniejąc radością oznajmił nam że przez trzy tygodnie nic się nie zrosło,a idzie czwarty tydzień, że złamanie jest paskudne, skomplikowane i konieczna jest operacja. Blaszka do wprowadzenia pod kość , rehabilitacja, ponowna operacja by wyjąć blachę . Do zrobienia od zaraz. Cena zbiła nas z nóg. Firma opłaca dodatkowe ubezpieczenia, ale to nie obejmuje nic ponad badania i porady ambulatoryjne… Bierzemy zdjęcie nr jeden z Indii, numer dwa z Certusa jedziemy do szpitala na ostry dyżur. Młodziutka lekarka kieruje nas na rentgen, ogląda wyniki, konsultuje się z lekarzem prowadzącym oddział i mówi że to bardzo skomplikowane złamanie, potrzebna będzie operacja… Mamy wrócić na koniec tygodnia ze skierowaniem do szpitala , wtedy powinien być wzięty pod nóż do końca następnego tygodnia. Idea interwencji chirurgicznej jakoś tak przeraża nas i na wszelki wypadek mąż zapisuje się w kolejkę do speca od złamań które są tak mało optymistyczne. Termin oczekiwania dwa tygodnie. Jedziemy do lekarza rodzinnego, który ogląda już trzy ujęcia rentgenowskie ( o wiecie państwo to skomplikowane złamanie, nie zrasta się i są odpryski ) bez dyskusji daje skierowanie do chirurga. Ten cenny dokument kserujemy - na wszelki wypadek. Chirurg ogląda męża, zdjęcia – ze smakiem opowiada co powinno być zrobione: chodzi o blaszkę którą trzeba będzie trzeba wprowadzić, bo akurat to złamanie …. Kieruje na operację. Od rana jedziemy do szpitala. W rejestracji dowiadujemy się że papier ten jest do niczego , bo szpital honoruje jedynie skierowania wystawione przez własną przychodnie przyszpitalną …. Dobrze . Ustawiam się karnie w kolejce do okienka. Pani żąda skierowania do chirurga…. urazowego. Z całym spokojem na jaki mnie jeszcze stać mówię, ze rodzinny dał do chirurga nie precyzując specjalności ! Pani bierze skierowanie ( ksero) i znika na kwadrans. W wyniku konsultacji dostajemy przedostatni numerek . Jest ósma rano. Na plecach w nosidle siedzi Zosiek, mąż obolały siedzi na tych taborecikach korytarzowych . Za kwadrans jedenasta chirurg urazowy stwierdza: to skomplikowane….i proponuje leczenie zachowawcze, bo……...to nie operacja ratująca życie. Burza mózgów rodziny dalszej i bliższej. Jedziemy na prywatna wizytę u profesora X grającego pierwsze skrzypce w dużym szpitalu – nie będę mu robić obciachu publicznie mówiąc nazwisko. Pan profesor pobieżnie bardzo przegląda klisze, do obojczyka wcale się nie zbliża, przyznaje rację co do konieczności operacji, ba podpisuje skierowanie do swojego szpitala (już nie musimy stać w kolejce w tutejszej przychodni ) za to badanie a la Kaszpirowski inkasuje nominały NPB oraz proponuje żeby przyjeżdżać na dalsze wizyty minimum 6 tygodni z rzędu . Pomachał nam marchewką przed nosem i wrócił do pracy społecznej. W rejestracji okazało się, że gdyby na skierowaniu napisał np. : przyjąć , to sprawa byłaby załatwiona, a tak to możemy ustawić się w kolejce. I już za półtora roku obojczyk będzie naprawiony… Profesor i pani z rejestracji radzili by zapisać się we wszystkich szpitalach i dzwonić. Może ktoś się nie stawi i hyc szczęściarz wskoczy w wolne miejsce… Nic dziwnego, ze wszędzie są monstrualne terminy …Zostały dwa wyjścia. Znajomy Kolega Medyk no i od początku historii mamy zaklepaną wizytę u specjalisty od tego typu złamań, termin oczekiwanego spotkania zbliża się. Kolejny rentgen – po przejściu mojego męża niedługo liczniki będą buczeć, a mi lampka nocna nie będzie potrzebna przy łunie obok da się poczytać…. Łamię się i dzwonie do Kolegi – bardzo niechętnie zaciągam tego typu długi. No bo jak to spłacić? Wystrój pokoju mam mu zaaranżować ? Komputer podłączyć? Nie ma problemu, mamy wziąć wszystkie zdjęcia , ominiemy straże , kordony i z kolei jego kolega rozpatrzy sprawę! Oddycham z ulgą. Dobrze czasami sięgnąć po ostania deskę ratunku. Dzień przed korzystaniem z Kolegi Medyka wizytujemy wreszcie super specjalistę . Pan bardzo uważnie ogląda pięć kolejnych ujęć tego cholernego obojczyka. Czyta wyniki, bada, sprawdza jak się to wszystko miewa. I proponuje żeby mąż nie poddawał się operacji, bo widać ze po pięciu tygodniach kość znudzona czekaniem wzięła sprawę na swoje barki i tworzy się wreszcie pomost kostny miedzy odłamkami, a pozostałymi licznymi częściami obojczyka ! Teraz już z górki. Wreszcie !!!!! Jesteśmy zmęczeni tym odbijaniem się od ściany NFZ i stłamszeni psychicznie niepewnością co właściwie powinno być zrobione. Taka dobra wiadomość była już bardzo potrzebna.. Pozostaje przed nami zaczęta sprawa u znajomego… Na myśl by następnego ranka zaliczyć kolejną wizytę w medycznym świecie mąż robi się zielony. Dzwoni i dziękując serdecznie odwołuje alert. Znajomy Medyk odpowiada że nie ma sprawy. Szkoda – znam tego kolegę . Teraz po pomoc będziemy mogli się tam zwrócić w wypadku …właściwie nie ma już takiego wypadku. Droga zamknięta. Natury żadnego z panów nie zmienię. Składam Klonom ofertę, mogą wybrać spomiędzy siebie jedną sztukę do zawodu lekarza. Inaczej wyznaczę ochotnika... Do wyprowadzenia na prosta została jedna sprawa. Podczas tego zwiedzania placówek zdrowia mąż przywlókł taki szczep bakteryjny, ze gdyby ktoś sobie życzył zapalenia płuc w połączeniu z gorączką, zawrotami głowy i wstrętnym duszącym kaszlem to zapraszam ma właśnie na stanie. Kochani potomni ! Nigdy pod żadnym pozorem nie łamcie sobie obojczyka – naprawdę nie warto. Jednak tego wyjazdu bym nie odwołała (zwłaszcza ze to nie mnie boli ramię ) miałam okazje przemykać pieszo po lotnisku między kołującymi samolotami . Próbować bananów o lekkim smaku cytryny, jechać rozsypującą się taksówką którą kierowca odpalał na korbę !!! A wiecie że w lutym wysiewa się pierwsze roślinki! ?
  3. Można jeszcze dużo opowiadać i pewnie ta wyprawa będzie do nas wracać falami. Nocne jazdy skuterami, mała uliczka zmieniającą się po zmroku w serce miasteczka obsadzona najróżniejszymi typami turystów . Zachód słońca w rozśpiewanym ogrodzie, zapachy, kolory, wspaniali, uśmiechnięci ludzie, przypływy i odpływy morza, wędrówka w niesamowitym upale po zatłoczonym targu, uporczywe targowanie się by z 1000 rupii dostać cenę 150… Mina naszych dzieci na widok łazienki w bardzo przyzwoitym indyjskim hotelu , zgadywanie co zamówiliśmy w knajpce , serdeczność pomocy , niesamowita jedyna herbata którą przyjęła się już w naszym domu, jazda pociągiem przez dwanaście godzin i nagła decyzja ze wysiadamy kilka stacji wcześniej, wyrazisty i piękny żeński głos śpiewający o czwartej co rano pudżę , ubrania kobiet... To chyba najpiękniej ubrane kobiety na świecie . Widziałam panią sierżant w zielonym wojskowym sari – do tego stosowne ozdoby na rękach i nogach.Poezja. Moja dzielna rodzina znosząca upał , złamanie, przyprawy, zanurzenie po czubek głowy w zupełnie innej rzeczywistości, Zosieńka wędrującą na chwiejnych bosych nóżkach w pielusi i kusej bluzeczce. Kręcący się pod sufitem wiatrak, spadające z łoskotem ogromne liście palmy, pani wrzeszcząca po polsku z pasją do telefonu na środku romantycznej plaży i wpatrzone w nią zdziwione twarze Hindusów , wyprawa autobusem na wycieczkę „fakultatywną” gdzie przewodnik znał angielski tak jak ja …czyli w skali od 1 do 10 tak z… -5 , więc mi różnicy nie robiło , reszta była lekko zawiedziona… Ludzie kopiący archaicznymi narzędziami rowy , tymi samymi ciosający z tutejszej skały bloczki budowlane! Krowy idące z dostojeństwem środkiem drogi, fryzjer masujący głowę na krześle z lat pięćdziesiątych, biegnące zewsząd okrzyki: taxi? Riksza ? Taxi ? Taxi? Dwa cielaki walczą wyrzynającymi się rogami, wszyscy ze spokojem mijają je łukiem. Bardzo lubię tam być. No i dzięki wyprawie mogliśmy przekonać się jaki jest nasz poziom odporności psychicznej. Sprawdzian odbył się w Polsce. Zaraz po powrocie sobota - pojechaliśmy do prywatnej kliniki żeby obejrzeli pechowe ramię. Chirurg zaordynował rentgena i w pięć minut później promieniejąc radością oznajmił nam że przez trzy tygodnie nic się nie zrosło,a idzie czwarty tydzień, że złamanie jest paskudne, skomplikowane i konieczna jest operacja. Blaszka do wprowadzenia pod kość , rehabilitacja, ponowna operacja by wyjąć blachę . Do zrobienia od zaraz. Cena zbiła nas z nóg. Firma opłaca dodatkowe ubezpieczenia, ale to nie obejmuje nic ponad badania i porady ambulatoryjne… Bierzemy zdjęcie nr jeden z Indii, numer dwa z Certusa jedziemy do szpitala na ostry dyżur. Młodziutka lekarka kieruje nas na rentgen, ogląda wyniki, konsultuje się z lekarzem prowadzącym oddział i mówi że to bardzo skomplikowane złamanie, potrzebna będzie operacja… Mamy wrócić na koniec tygodnia ze skierowaniem do szpitala , wtedy powinien być wzięty pod nóż do końca następnego tygodnia. Idea interwencji chirurgicznej jakoś tak przeraża nas i na wszelki wypadek mąż zapisuje się w kolejkę do speca od złamań które są tak mało optymistyczne. Termin oczekiwania dwa tygodnie. Jedziemy do lekarza rodzinnego, który ogląda już trzy ujęcia rentgenowskie ( o wiecie państwo to skomplikowane złamanie, nie zrasta się i są odpryski ) bez dyskusji daje skierowanie do chirurga. Ten cenny dokument kserujemy - na wszelki wypadek. Chirurg ogląda męża, zdjęcia – ze smakiem opowiada co powinno być zrobione: chodzi o blaszkę którą trzeba będzie trzeba wprowadzić, bo akurat to złamanie …. Kieruje na operację. Od rana jedziemy do szpitala. W rejestracji dowiadujemy się że papier ten jest do niczego , bo szpital honoruje jedynie skierowania wystawione przez własną przychodnie przyszpitalną …. Dobrze . Ustawiam się karnie w kolejce do okienka. Pani żąda skierowania do chirurga…. urazowego. Z całym spokojem na jaki mnie jeszcze stać mówię, ze rodzinny dał do chirurga nie precyzując specjalności ! Pani bierze skierowanie ( ksero) i znika na kwadrans. W wyniku konsultacji dostajemy przedostatni numerek . Jest ósma rano. Na plecach w nosidle siedzi Zosiek, mąż obolały siedzi na tych taborecikach korytarzowych . Za kwadrans jedenasta chirurg urazowy stwierdza: to skomplikowane….i proponuje leczenie zachowawcze, bo……...to nie operacja ratująca życie. Burza mózgów rodziny dalszej i bliższej. Jedziemy na prywatna wizytę u profesora X grającego pierwsze skrzypce w dużym szpitalu – nie będę mu robić obciachu publicznie mówiąc nazwisko. Pan profesor pobieżnie bardzo przegląda klisze, do obojczyka wcale się nie zbliża, przyznaje rację co do konieczności operacji, ba podpisuje skierowanie do swojego szpitala (już nie musimy stać w kolejce w tutejszej przychodni ) za to badanie a la Kaszpirowski inkasuje nominały NPB oraz proponuje żeby przyjeżdżać na dalsze wizyty minimum 6 tygodni z rzędu . Pomachał nam marchewką przed nosem i wrócił do pracy społecznej. W rejestracji okazało się, że gdyby na skierowaniu napisał np. : przyjąć , to sprawa byłaby załatwiona, a tak to możemy ustawić się w kolejce. I już za półtora roku obojczyk będzie naprawiony… Profesor i pani z rejestracji radzili by zapisać się we wszystkich szpitalach i dzwonić. Może ktoś się nie stawi i hyc szczęściarz wskoczy w wolne miejsce… Nic dziwnego, ze wszędzie są monstrualne terminy …Zostały dwa wyjścia. Znajomy Kolega Medyk no i od początku historii mamy zaklepaną wizytę u specjalisty od tego typu złamań, termin oczekiwanego spotkania zbliża się. Kolejny rentgen – po przejściu mojego męża niedługo liczniki będą buczeć, a mi lampka nocna nie będzie potrzebna przy łunie obok da się poczytać…. Łamię się i dzwonie do Kolegi – bardzo niechętnie zaciągam tego typu długi. No bo jak to spłacić? Wystrój pokoju mam mu zaaranżować ? Komputer podłączyć? Nie ma problemu, mamy wziąć wszystkie zdjęcia , ominiemy straże , kordony i z kolei jego kolega rozpatrzy sprawę! Oddycham z ulgą. Dobrze czasami sięgnąć po ostania deskę ratunku. Dzień przed korzystaniem z Kolegi Medyka wizytujemy wreszcie super specjalistę . Pan bardzo uważnie ogląda pięć kolejnych ujęć tego cholernego obojczyka. Czyta wyniki, bada, sprawdza jak się to wszystko miewa. I proponuje żeby mąż nie poddawał się operacji, bo widać ze po pięciu tygodniach kość znudzona czekaniem wzięła sprawę na swoje barki i tworzy się wreszcie pomost kostny miedzy odłamkami, a pozostałymi licznymi częściami obojczyka ! Teraz już z górki. Wreszcie !!!!! Jesteśmy zmęczeni tym odbijaniem się od ściany NFZ i stłamszeni psychicznie niepewnością co właściwie powinno być zrobione. Taka dobra wiadomość była już bardzo potrzebna.. Pozostaje przed nami zaczęta sprawa u znajomego… Na myśl by następnego ranka zaliczyć kolejną wizytę w medycznym świecie mąż robi się zielony. Dzwoni i dziękując serdecznie odwołuje alert. Znajomy Medyk odpowiada że nie ma sprawy. Szkoda – znam tego kolegę . Teraz po pomoc będziemy mogli się tam zwrócić w wypadku …właściwie nie ma już takiego wypadku. Droga zamknięta. Natury żadnego z panów nie zmienię. Składam Klonom ofertę, mogą wybrać spomiędzy siebie jedną sztukę do zawodu lekarza. Inaczej wyznaczę ochotnika... Do wyprowadzenia na prosta została jedna sprawa. Podczas tego zwiedzania placówek zdrowia mąż przywlókł taki szczep bakteryjny, ze gdyby ktoś sobie życzył zapalenia płuc w połączeniu z gorączką, zawrotami głowy i wstrętnym duszącym kaszlem to zapraszam ma właśnie na stanie. Kochani potomni ! Nigdy pod żadnym pozorem nie łamcie sobie obojczyka – naprawdę nie warto. Jednak tego wyjazdu bym nie odwołała (zwłaszcza ze to nie mnie boli ramię ) miałam okazje przemykać pieszo po lotnisku między kołującymi samolotami . Próbować bananów o lekkim smaku cytryny, jechać rozsypującą się taksówką którą kierowca odpalał na korbę !!! A wiecie że w lutym wysiewa się pierwsze roślinki! ?
  4. Szwendaliśmy się po obcych landach przez styczeń. Z Goa pisać nie za bardzo wychodziło bo ciągle coś robiliśmy i jak miałam chwilę wolną to spałam. Zosiak chodzi w 30% a w 70% biegnie na czworakach i po powrocie spiera sie z nami o koniecznosć ubierania czegoś wiecej niz pieluszka.... A obojczyk to już zupełnie inna historia...
  5. TO TRZEBA PRZEŻYĆ !!! Zajrzałam z ciekawości do komentarzy czy jeszcze są, a tu serdeczność, życzenia, pytania. Jakbym do domu wróciła . Zatkało mnie i wzruszyło tak, aż trudno opisać. Oby każde z Was miało taką chwilę w życiu jaką mi właśnie podarowaliście. D Z I Ę K U J Ę PS. Gres jest z połyskiem, przy dzieciach sprawdza się bardzo dobrze. Co do utrzymania to nie wiem jak odpowiedzieć, ze względu na alergię i tak musze codziennie przelecieć się na miotle i cenie to że dobrze się czyści.
  6. Wzorując się na zegarze biologicznym małych skrzydlatych przyjaciół postanowiliśmy polecieć do ciepłych krajów. Konkretnie do jednego , do Indii. Mój ulubiony kierunek. Na przyszłość trzeba brać przykład z niedźwiedzi …. Najpierw bujne plany włóczenia się rodziny po zabytkach, pociągach oraz wszelakich miejscach kultu upadły ponieważ Klon potknął się schodząc z maty na treningu. I po konsultacji z chirurgiem – ach łza się w oku kręci to ostania wizyta w Poznaniu na Krysiewicza ( przyjmują pacjentów tylko do 14 roku życia )- noga wpakowana w gips. Zdjęcie opakowania nastąpi dzień przed wylotem. Nie zrażeni zmieniamy plany : co tam Delhi, Varanasi i reszta Złotego Trójkąta. Wyjazd potraktujemy lżej zwiedzimy południowe Indie : tydzień na Goa, potem Bombaj , może sił i środków starczy na coś jeszcze. Chudobę powierzyliśmy babci. Podekscytowani , robiąc ostatnie przygotowania sami ściągamy młodemu gips, pakujemy się i w drogę. Podróż ok. Poznań- Frankfurt- Bombaj (jak te Indie cudnie pachną – tęskniłam za tym ogromnie) teraz pociąg na Goa, taksówka i już jesteśmy prawie u celu w Mapusie (dwie doby przerwy żeby złapać oddech) jeszcze jeden mały wysiłek i dojeżdżamy do Vagator. Wynajmujemy dom i radośnie lecimy na plażę. Dzieci w szoku. Nigdy nie widziały tyle biedy i kontrastów na raz. Zakazy związane z woda, owocami je irytują, jedzenie smakuje bardzo choć z lekka dziwi. Nerwowo pilnują nas, bagaży, dokumentów. Zosia podróżując w nosidle na moich plecach, budzi WSZĘDZIE zachwyt, entuzjazm , ludzie machają do niej rękami,delikatnie głaszczą, cmokaja, wołają, oficer na lotnisku daje jej czekoladki i co chwilę ktoś robi zdjęcie ! Gdyby za każdą zrobioną fotografię dostała dolara to koszty wyjazdu zwróciły by się z nawiązką. Zosiak z godnością przyjmowała hołdy oraz wyrazy uznania. Pozowała promiennie do aparatów zarówno telefonicznych jak i wszelkiej maści fotograficznych. Sądzę, że noszenie tak dziecka to dobre rozwiązanie. Później widziałam masę turystów szarpiących się z wózkami na plaży, w samolocie, czy na mało równych indyjskich poboczach dróg... Jako doraźny środek lokomocji wybraliśmy dwa skutery. Wprawdzie indyjska rodzina spokojnie pojechałaby na jednym wraz z babcią i zakupami, my jednak wynajęliśmy dwa. I na jednym z nich po czterech dniach pobytu kolega małżonek gwałtownie hamując przed Panem Niespodzianką Na Jezdni złamał obojczyk. Sobie. Bardzo dużo trzeba czyścić obtarć i ran po wypadku w szortach na skuterze. Potem szpital, rentgen i rodzaj szelek wiązanych w ósemkę. Na dobra skreślamy z planów Bombaj i inne takie . Układamy się gospodarzami o przedłużenie wynajmu. Klony opanowały bardzo dobrze jazdę na skuterach .Jedno wozi tatę, drugie mnie z Zośką na plecach. Zwiedzamy okolicę, cieszymy się morzem, zabytkami , fenomenalną kuchnią. Siedząc wieczorkiem zaczynamy snuć rozmowę jakby fajnie było zamieszkać tu na 3- 4 lata. Sporo Europejczyków widizeliśmy tak , dzieci chodzą normalnie do szkoły… W środek rozmowy wpada nasza złocista od słońca Furia – ukrywająca się w najstarszym Klonie : natychmiast przestańcie o tym rozmawiać! !!! Zabraniam ! Najpierw mówiliście o domu. I mieszkamy w nim. Potem o większej rodzinie – mamy Zośka. Potem jakby było miło pojechać do Indii i jesteśmy tu ! Nie wolno Wam rozmawiać o zostaniu na Goa !!!!!
  7. Wzorując się na zegarze biologicznym małych skrzydlatych przyjaciół postanowiliśmy polecieć do ciepłych krajów. Konkretnie do jednego , do Indii. Mój ulubiony kierunek. Na przyszłość trzeba brać przykład z niedźwiedzi …. Najpierw bujne plany włóczenia się rodziny po zabytkach, pociągach oraz wszelakich miejscach kultu upadły ponieważ Klon potknął się schodząc z maty na treningu. I po konsultacji z chirurgiem – ach łza się w oku kręci to ostania wizyta w Poznaniu na Krysiewicza ( przyjmują pacjentów tylko do 14 roku życia )- noga wpakowana w gips. Zdjęcie opakowania nastąpi dzień przed wylotem. Nie zrażeni zmieniamy plany : co tam Delhi, Varanasi i reszta Złotego Trójkąta. Wyjazd potraktujemy lżej zwiedzimy południowe Indie : tydzień na Goa, potem Bombaj , może sił i środków starczy na coś jeszcze. Chudobę powierzyliśmy babci. Podekscytowani , robiąc ostatnie przygotowania sami ściągamy młodemu gips, pakujemy się i w drogę. Podróż ok. Poznań- Frankfurt- Bombaj (jak te Indie cudnie pachną – tęskniłam za tym ogromnie) teraz pociąg na Goa, taksówka i już jesteśmy prawie u celu w Mapusie (dwie doby przerwy żeby złapać oddech) jeszcze jeden mały wysiłek i dojeżdżamy do Vagator. Wynajmujemy dom i radośnie lecimy na plażę. Dzieci w szoku. Nigdy nie widziały tyle biedy i kontrastów na raz. Zakazy związane z woda, owocami je irytują, jedzenie smakuje bardzo choć z lekka dziwi. Nerwowo pilnują nas, bagaży, dokumentów. Zosia podróżując w nosidle na moich plecach, budzi WSZĘDZIE zachwyt, entuzjazm , ludzie machają do niej rękami,delikatnie głaszczą, cmokaja, wołają, oficer na lotnisku daje jej czekoladki i co chwilę ktoś robi zdjęcie ! Gdyby za każdą zrobioną fotografię dostała dolara to koszty wyjazdu zwróciły by się z nawiązką. Zosiak z godnością przyjmowała hołdy oraz wyrazy uznania. Pozowała promiennie do aparatów zarówno telefonicznych jak i wszelkiej maści fotograficznych. Sądzę, że noszenie tak dziecka to dobre rozwiązanie. Później widziałam masę turystów szarpiących się z wózkami na plaży, w samolocie, czy na mało równych indyjskich poboczach dróg... Jako doraźny środek lokomocji wybraliśmy dwa skutery. Wprawdzie indyjska rodzina spokojnie pojechałaby na jednym wraz z babcią i zakupami, my jednak wynajęliśmy dwa. I na jednym z nich po czterech dniach pobytu kolega małżonek gwałtownie hamując przed Panem Niespodzianką Na Jezdni złamał obojczyk. Sobie. Bardzo dużo trzeba czyścić obtarć i ran po wypadku w szortach na skuterze. Potem szpital, rentgen i rodzaj szelek wiązanych w ósemkę. Na dobra skreślamy z planów Bombaj i inne takie . Układamy się gospodarzami o przedłużenie wynajmu. Klony opanowały bardzo dobrze jazdę na skuterach .Jedno wozi tatę, drugie mnie z Zośką na plecach. Zwiedzamy okolicę, cieszymy się morzem, zabytkami , fenomenalną kuchnią. Siedząc wieczorkiem zaczynamy snuć rozmowę jakby fajnie było zamieszkać tu na 3- 4 lata. Sporo Europejczyków widizeliśmy tak , dzieci chodzą normalnie do szkoły… W środek rozmowy wpada nasza złocista od słońca Furia – ukrywająca się w najstarszym Klonie : natychmiast przestańcie o tym rozmawiać! !!! Zabraniam ! Najpierw mówiliście o domu. I mieszkamy w nim. Potem o większej rodzinie – mamy Zośka. Potem jakby było miło pojechać do Indii i jesteśmy tu ! Nie wolno Wam rozmawiać o zostaniu na Goa !!!!!
  8. Nigdy nie spałam w hotelu 5* Znajomych brak. Jedziemy sami, bez biura ani innych podrażajacych elementów. Robimy ustępstwo na rzecz Zośka- nie będziemy jeździć autobusami,a z uwagi na starszaki wybraliśmy znane turystyczne trasy. Wiem rozsądni ludzie a) nadwyzki wpłacają na kredyt, b) nie jeżdżą do Azji, c) i nie ciągną z sobą dzieci... Ale tak sie cieszę na indyjską wyprawę - jakbym znowu dom planowała i budowała
  9. Alabama to bardzo trudne nie być optymistą. Wymaga hartu ducha i silnych nerwów. Nie mam do tego głowy ani sił. Codziennie widac tyle uroczych scenek, zachowań, pomysłów ludzi - tylko patrzeć i się delektować ... Jestem pewna ze dołączysz do nieuleczalnych optymistów - pierwszy krok zrobiony jesteś na tym forum ! A budować się daje jedynie w lekkim optymistycznym amoku . Trzymaj się ciepło E
  10. Romantycznie? Raczej nie : gorąco, duszno, z nieba potoki wody - środek monsunu... A daleko bo jakbym mogła poznać chłopaka ze swojego miasta, siedząc miejscu ? To byłoby za proste I niech tosłuży za ostrzeżenie - podóże nie tylko kształcą...
  11. No co wy - dziewczyny!! To by było banalne - emigrować.Choć pomysł godny rozważenia. Na razie jedziemy pokazać dzieciom (z okazji lada moment okrągłej rocznicy ślubu )gdzie się rodzice poznali. Było to w Dehli Pierwotnie mieliśmy zrobić dużą imprezę , ale może jak nam stuknie 50-lecie to pomyślimy...albo z drugiej strony jest tyle miejsc gdzie się mogliśmy poznać .Warto by je zobaczyć
  12. Planujemy wyjazd. Daleki. I w ramach planu pięcioletniego obejrzeliśmy paszporty. Oboje z mężem jeszcze przypominamy osobniki na zdjęciu, ale reszta? Najmłodszy Klon jest tam rozkosznym pięciomiesięcznym bobasem, starszy Okrąglinek szczuplutkim sześciolatkiem, a córeczka owszem rozpoznawalna pod warunkiem że poszukamy młodej kobiety o podobnej urodzie. Reasumując dokumenty trzeba wymienić. Mąż wziął tydzień urlopu z zamysłem, iż jeden dzień poświęcimy na wizytę w Urzędzie paszportowym gdzie załatwimy dokumenty. Pobrał wcześniej stosowne formularze, druki i karteczkę co potrzebne jest do wyrobienia paszportów . Dzieci zwolnione ze szkół ponieważ miesiąc wstecz zrobione fotografie okazały się już nieaktualne.Przestudiowaliśmy uważnie druczek z wymaganiami. Realizacja: Rodzina wypakowana przy Starym Rynku i zagnana do firmy Gajek . Lekko słupiała patrzę pani pstryka fotki z prawa, z lewa, na wprost – robi Klonom sesję fotograficzną. Wiem ze to miłe dla oka sztuki, ale czy troszkę to nie pachnie przesadą? Po godzinie odbieramy 9 odbitek, a Zosiek to nawet 12 ! U poprzedniego fotografa za tą samą cenę dostałam 4 sztuki. Pani zapewnia : w razie czego- mamy przyjść to zrobi nowe… Dziwnie to brzmi . Skutek wolnego rynku? Teraz Urząd Wojewódzki. Bardzo miła pani sprawdza najpierw fotografie. Z zaoferowanego pakietu z namysłem wybiera podobizny. Obok w okienku ludzie kolejno są odsyłani do poprawki u fotografa.Ten ma inny kolor włosów, ten się uśmiecha, trzeci jest mało podobny, a czarta pani zrobiła sobie zdjęcie w okularach… Zaczynam doceniać spryt pracownika w firmie Gajek. Urzędniczka sprawdza skrupulatnie czy mamy odpisy metryk, legitymacje szkolne , dowody osobiste, siebie i dzieci. Hm mamy najnowszą metrykę – sądziliśmy, że jak wymieniają dokumenty to pozostali już nie potrzebują… No tak było kiedyś.. Punkt dla Urzędu. Wracamy do domu – odpisów nigdzie nie ma- no tak przeprowadzka… Podejście drugie : Wyjazd do Poznania, na Libelta składam prośbę o metryki – pani zgodziła się przyspieszyć wydanie żebyśmy zdążyli zamknąć składanie wniosku paszportowego do końca tygodnia. I przepisuje mi podanie na jeden wniosek – płacę więc 10 zł mniej. Kochane są te ludzie często. Podejście trzecie : bierzemy dzieci wcześniej ze szkoły ,wieziemy do paszportowni… Pani pieczętuje, sprawdza zgodność . Klony podchodzą kolejno pokazując ,że nie tylko są istotą ze zdjęcia , ale też naszym potomstwem. Musieliśmy prezentować nawet Zośka ! Masa podpisów . Wszędzie zgadzamy się na przetwarzanie danych naszych i naszych dzieci – ci ostatni też się muszą szrajbnąć. Wypełniam cztery druki opłat- na jednym nie można. Słodki smak zwycięstwa. Co za radość!!! Jesteśmy na finiszu… Z małym wyjątkiem . Jedno dziecko jest zameldowane gdzie indziej. Trzeba uzyskać poświadczenie miejsca zameldowania na metryce. Czuje narastający wewnętrzny charkot…. Podejście czwarte: uprosiliśmy panią by ostatni paszport móc złożyć bez niszczenia dziecku dnia szkoły. Poświadczenie jest, pesel też, legitymacja , zdjęcia, wniosek.- szukamy „naszej” pani – u nikogo innego nie przyjmą podania bez Klona . Jeeeest , gol! Jeszcze kilka pieczątek i odbierzemy za miesiąc. Czego to ludzie nie wymyślą by ograniczyć odpływ siły roboczej z kraju. .. A tak na marginesie. Po odbiór musimy zabrać Klony z ukończonym 13-stym rokiem życia. Są za mali by coś samemu załatwiać a za duzi by rodzice bez ich podpisu mogli odebrać dokumenty. Oczywiście bez legitymacji szkolnych w kraju gdzie jest obowiązek szkolny do bodajże 16 roku życia żadne dziecko nie dostanie zniżki w opłatach paszportowych nawet mając metrykę w zębach. Czasami mam chwile zwątpienia….
  13. Planujemy wyjazd. Daleki. I w ramach planu pięcioletniego obejrzeliśmy paszporty. Oboje z mężem jeszcze przypominamy osobniki na zdjęciu, ale reszta? Najmłodszy Klon jest tam rozkosznym pięciomiesięcznym bobasem, starszy Okrąglinek szczuplutkim sześciolatkiem, a córeczka owszem rozpoznawalna pod warunkiem że poszukamy młodej kobiety o podobnej urodzie. Reasumując dokumenty trzeba wymienić. Mąż wziął tydzień urlopu z zamysłem, iż jeden dzień poświęcimy na wizytę w Urzędzie paszportowym gdzie załatwimy dokumenty. Pobrał wcześniej stosowne formularze, druki i karteczkę co potrzebne jest do wyrobienia paszportów . Dzieci zwolnione ze szkół ponieważ miesiąc wstecz zrobione fotografie okazały się już nieaktualne.Przestudiowaliśmy uważnie druczek z wymaganiami. Realizacja: Rodzina wypakowana przy Starym Rynku i zagnana do firmy Gajek . Lekko słupiała patrzę pani pstryka fotki z prawa, z lewa, na wprost – robi Klonom sesję fotograficzną. Wiem ze to miłe dla oka sztuki, ale czy troszkę to nie pachnie przesadą? Po godzinie odbieramy 9 odbitek, a Zosiek to nawet 12 ! U poprzedniego fotografa za tą samą cenę dostałam 4 sztuki. Pani zapewnia : w razie czego- mamy przyjść to zrobi nowe… Dziwnie to brzmi . Skutek wolnego rynku? Teraz Urząd Wojewódzki. Bardzo miła pani sprawdza najpierw fotografie. Z zaoferowanego pakietu z namysłem wybiera podobizny. Obok w okienku ludzie kolejno są odsyłani do poprawki u fotografa.Ten ma inny kolor włosów, ten się uśmiecha, trzeci jest mało podobny, a czarta pani zrobiła sobie zdjęcie w okularach… Zaczynam doceniać spryt pracownika w firmie Gajek. Urzędniczka sprawdza skrupulatnie czy mamy odpisy metryk, legitymacje szkolne , dowody osobiste, siebie i dzieci. Hm mamy najnowszą metrykę – sądziliśmy, że jak wymieniają dokumenty to pozostali już nie potrzebują… No tak było kiedyś.. Punkt dla Urzędu. Wracamy do domu – odpisów nigdzie nie ma- no tak przeprowadzka… Podejście drugie : Wyjazd do Poznania, na Libelta składam prośbę o metryki – pani zgodziła się przyspieszyć wydanie żebyśmy zdążyli zamknąć składanie wniosku paszportowego do końca tygodnia. I przepisuje mi podanie na jeden wniosek – płacę więc 10 zł mniej. Kochane są te ludzie często. Podejście trzecie : bierzemy dzieci wcześniej ze szkoły ,wieziemy do paszportowni… Pani pieczętuje, sprawdza zgodność . Klony podchodzą kolejno pokazując ,że nie tylko są istotą ze zdjęcia , ale też naszym potomstwem. Musieliśmy prezentować nawet Zośka ! Masa podpisów . Wszędzie zgadzamy się na przetwarzanie danych naszych i naszych dzieci – ci ostatni też się muszą szrajbnąć. Wypełniam cztery druki opłat- na jednym nie można. Słodki smak zwycięstwa. Co za radość!!! Jesteśmy na finiszu… Z małym wyjątkiem . Jedno dziecko jest zameldowane gdzie indziej. Trzeba uzyskać poświadczenie miejsca zameldowania na metryce. Czuje narastający wewnętrzny charkot…. Podejście czwarte: uprosiliśmy panią by ostatni paszport móc złożyć bez niszczenia dziecku dnia szkoły. Poświadczenie jest, pesel też, legitymacja , zdjęcia, wniosek.- szukamy „naszej” pani – u nikogo innego nie przyjmą podania bez Klona . Jeeeest , gol! Jeszcze kilka pieczątek i odbierzemy za miesiąc. Czego to ludzie nie wymyślą by ograniczyć odpływ siły roboczej z kraju. .. A tak na marginesie. Po odbiór musimy zabrać Klony z ukończonym 13-stym rokiem życia. Są za mali by coś samemu załatwiać a za duzi by rodzice bez ich podpisu mogli odebrać dokumenty. Oczywiście bez legitymacji szkolnych w kraju gdzie jest obowiązek szkolny do bodajże 16 roku życia żadne dziecko nie dostanie zniżki w opłatach paszportowych nawet mając metrykę w zębach. Czasami mam chwile zwątpienia….
  14. Aniu! ucałowanka dla dzielnego stacza
  15. Aniu - najlepsze przed nami ... byle dotrwać
  16. Wow - piszcząca !! Moja tylko dramatycznie świeci czerwoną diodą... My większość sprzętów tak zamawialiśmi i znam to niemiłe uczucie w dołku ...a co jeśli.... I było tak za kazdym razem Pozdrawiam
  17. Uff cieszę się w napięciu śledziłam dostawę - przypadły Ci doświadczenia jeszcze mi kompletnie obce choc zakupami przez Internet zajmuję się juz sporo czasu. Przyjemnego chłodzenia
  18. Co to jest: sterczy na schodku i kwiczy ? - Zosiek. Rozsypuje jedzenie psa ? – Zosiek. Próbuje otworzyć wszystkie szuflady w kuchni? – panna Z .Stoi pod stołem i pokrzykuje? – Klon 04. Tłucze łapką w kominek?... Atakuje czółkiem drzwi ?... Wchodzi pod ławę i nie umie wyjść?... Pakuje do pyszczka wszystko co dopadnie z butami włącznie?... Zrzuca i żuje piloty ?.. . Chichocze uciekając podczas przewijania?... Ćmokta zdobyczny telefon ?... Cicho zakrada się do gabinetu taty i pracowicie wyciąga kabelki wiszące pod biurkiem?.. Ściąga na siebie ręczniki, koce oraz wszelkie rzeczy ułożone do prasowania ?... Wcina chińszczyznę, kuchnie meksykańską – odsuwając się od zupek przeznaczonych dla niemowląt ?- akurat tu można wstawić imiona całej rodziny. :) Na kołdrze rozpostartej na podłodze wśród zabawek z pasją macha pluszową ośmiornicą?... Przewraca się podczas czterdziestej próby stawania i trzymania się kanapy tylko jedną ręką? – dla jasności - nadal chodzi o Zosinka Potem zasypia na godzinkę (jak pojawia się zdrobnienie oznacza czas od kwadransa do maksymalnie czterdziestu minut ) –a jej autorka siedzi bez ruchu próbując zebrać myśli i siły. Z czułością myślę o pralce, zmywarce, ogrzewaniu gazowym … Dosyć tego pasienia się przed komputerem trzeba sprawdzić funkcjonalność urządzeń pomocniczych, albo później bo Ktoś radosnymi okrzykami wabi swój posiłek. Starszy Klon podsumowując karmienie siostry : nostalgia Cię zżera .
  19. Co to jest: sterczy na schodku i kwiczy ? - Zosiek. Rozsypuje jedzenie psa ? – Zosiek. Próbuje otworzyć wszystkie szuflady w kuchni? – panna Z .Stoi pod stołem i pokrzykuje? – Klon 04. Tłucze łapką w kominek?... Atakuje czółkiem drzwi ?... Wchodzi pod ławę i nie umie wyjść?... Pakuje do pyszczka wszystko co dopadnie z butami włącznie?... Zrzuca i żuje piloty ?.. . Chichocze uciekając podczas przewijania?... Ćmokta zdobyczny telefon ?... Cicho zakrada się do gabinetu taty i pracowicie wyciąga kabelki wiszące pod biurkiem?.. Ściąga na siebie ręczniki, koce oraz wszelkie rzeczy ułożone do prasowania ?... Wcina chińszczyznę, kuchnie meksykańską – odsuwając się od zupek przeznaczonych dla niemowląt ?- akurat tu można wstawić imiona całej rodziny. Na kołdrze rozpostartej na podłodze wśród zabawek z pasją macha pluszową ośmiornicą?... Przewraca się podczas czterdziestej próby stawania i trzymania się kanapy tylko jedną ręką? – dla jasności - nadal chodzi o Zosinka Potem zasypia na godzinkę (jak pojawia się zdrobnienie oznacza czas od kwadransa do maksymalnie czterdziestu minut ) –a jej autorka siedzi bez ruchu próbując zebrać myśli i siły. Z czułością myślę o pralce, zmywarce, ogrzewaniu gazowym … Dosyć tego pasienia się przed komputerem trzeba sprawdzić funkcjonalność urządzeń pomocniczych, albo później bo Ktoś radosnymi okrzykami wabi swój posiłek. Starszy Klon podsumowując karmienie siostry : nostalgia Cię zżera .
  20. Tu mieszka jeszcze sporo innych talentów np piosenkarka, drygent, killku artystów plastyków... jest w czym wybierać
  21. Rodzina wróciła do obowiązków beztrosko zostawiając krajobraz po bitwie w każdym zakątku. I zaraz w to pandemonium nawiedziła nas koleżanka z malutką (no niecałkiem !!!) córeczką. Dzidzia jest młodsza o 2 tygodnie, a na naszych oczach pochłonęła : średni słoik jarzynowo-mięsnego obiadu, deser mleczno – coś tam, popiła tęgo z butli i udała się na pokrzepiającą drzemkę by nabrać sił przed następnym posiłkiem. Nasz zawodnik z sukcesem uporał się z obiadem w postaci pięciu łyżeczek...marchewki z ziemniakami, częściowo wypluł, a częściowo rozmazał 30 ml soczku i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku przypięła się do piersi. Miła drzemka połączona z ssaniem mleka dodała sił : ruszyła na obchód włości. Wpakowała się na schodek – do prac priorytetowych doszła barierka na górze i na dole – tu umyła rączki w misce z wodą psinki (nasz czyścioszek ), szybciutko uciekła do ukochanego kominka. Tam nie tylko widać znajomą twarz w odbiciu szybek to w dodatku są wygodne uchwyty do podciągania się. Stwierdziłyśmy że wprawdzie córeczka koleżanki swój obiadek pogryzła z racji imponującego uzębienia, ale nasza to by posiłek dogoniła. I tak rozstałyśmy się każda zadowolona ze swojego szkraba. Mi w zupełności waga malutkiej odpowiada- zwłaszcza ż wybrałam się z nią na grzyby. Sukces połowiczny : ramię którym nosiłam Zosię z nosidłem odpadło a na drugim przytargałam koszyk z mieszaniną grzybów. Po tym bolesnym doświadczeniu plus z przyczyny utrudnień transportowych postanowiłam wybrać się na grzyby na tzw. ”Architekta ”. Znajomy (architekt ) częstokroć wraca z wyprawy do lasu ze znaczną ilością runa leśnego. Lubię jak to opowiada: Rankiem tak w pobliżu godziny 8-9 pakuję śniadanie, termos. Biorę zawsze duży koszyk – znaczące uniesienie brwi. Mam swoje miejsca - tajemniczy uśmiech - zasadniczo to zawsze jadę w ten sam rejon. Trzeba szukać tak długo, aż zobaczysz wędrujące z koszami kobity. Na tym odcinku lasu zatrzymuję się – tu głos opada do tajemniczego szeptu , wszyscy słuchacze nachylają się by nie uronić nic z tajemnicy zbieracza - podchodzę… Kupuję i odpoczywam. Dobrze się tak od rana przelecieć po lesie… Udoskonalę metodę – rano na targ… Do auta się nie dopchamy, a bez rumaka Zośka w knieje nie wezmę. Witaj starości – będę kupowała grzyby !!! To jeden z tych momentów grozy o których dotychczas czytałam. Dwadzieścia lat wstecz wzięłabym dzieci w zęby i kolebiąc zwisającym z paszczęki potomstwem pognała na piechotę, a dziś….. zasłaniam się brakiem samochodu… Cena za postęp cywilizacyjny - borowiki z targu. PS. Grzybów nie było
  22. Rodzina wróciła do obowiązków beztrosko zostawiając krajobraz po bitwie w każdym zakątku. I zaraz w to pandemonium nawiedziła nas koleżanka z malutką (no niecałkiem !!!) córeczką. Dzidzia jest młodsza o 2 tygodnie, a na naszych oczach pochłonęła : średni słoik jarzynowo-mięsnego obiadu, deser mleczno – coś tam, popiła tęgo z butli i udała się na pokrzepiającą drzemkę by nabrać sił przed następnym posiłkiem. Nasz zawodnik z sukcesem uporał się z obiadem w postaci pięciu łyżeczek...marchewki z ziemniakami, częściowo wypluł, a częściowo rozmazał 30 ml soczku i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku przypięła się do piersi. Miła drzemka połączona z ssaniem mleka dodała sił : ruszyła na obchód włości. Wpakowała się na schodek – do prac priorytetowych doszła barierka na górze i na dole – tu umyła rączki w misce z wodą psinki (nasz czyścioszek ), szybciutko uciekła do ukochanego kominka. Tam nie tylko widać znajomą twarz w odbiciu szybek to w dodatku są wygodne uchwyty do podciągania się. Stwierdziłyśmy że wprawdzie córeczka koleżanki swój obiadek pogryzła z racji imponującego uzębienia, ale nasza to by posiłek dogoniła. I tak rozstałyśmy się każda zadowolona ze swojego szkraba. Mi w zupełności waga malutkiej odpowiada- zwłaszcza ż wybrałam się z nią na grzyby. Sukces połowiczny : ramię którym nosiłam Zosię z nosidłem odpadło a na drugim przytargałam koszyk z mieszaniną grzybów. Po tym bolesnym doświadczeniu plus z przyczyny utrudnień transportowych postanowiłam wybrać się na grzyby na tzw. ”Architekta ”. Znajomy (architekt ) częstokroć wraca z wyprawy do lasu ze znaczną ilością runa leśnego. Lubię jak to opowiada: Rankiem tak w pobliżu godziny 8-9 pakuję śniadanie, termos. Biorę zawsze duży koszyk – znaczące uniesienie brwi. Mam swoje miejsca - tajemniczy uśmiech - zasadniczo to zawsze jadę w ten sam rejon. Trzeba szukać tak długo, aż zobaczysz wędrujące z koszami kobity. Na tym odcinku lasu zatrzymuję się – tu głos opada do tajemniczego szeptu , wszyscy słuchacze nachylają się by nie uronić nic z tajemnicy zbieracza - podchodzę… Kupuję i odpoczywam. Dobrze się tak od rana przelecieć po lesie… Udoskonalę metodę – rano na targ… Do auta się nie dopchamy, a bez rumaka Zośka w knieje nie wezmę. Witaj starości – będę kupowała grzyby !!! To jeden z tych momentów grozy o których dotychczas czytałam. Dwadzieścia lat wstecz wzięłabym dzieci w zęby i kolebiąc zwisającym z paszczęki potomstwem pognała na piechotę, a dziś….. zasłaniam się brakiem samochodu… Cena za postęp cywilizacyjny - borowiki z targu. PS. Grzybów nie było
  23. A pewnie że sie boję. W ten weekend chłopaki zrobią wreszcie przeróbkę łóżeczka ma maksymalnie już opuszczone. Producent nie przewidział Szalonego Zosiaczka Malutka uwielbia siedzieć przy kominku - przez nią mozemy napalić dopiero po 22.00...
  24. Helikopter jest mój w 50% - druga część to wynik współpracy koleżńskiej i piwa redds... Świetnie się bawiłyśmy malując to A Zosiaczek ma udokumentowany kolejny etap- myślę że majac 9 miesiecy będzie chodziła. Teraz przesuwa sie wzdłuż mebli.... Trzymajcie się ciepło.
  25. Na dole każdego wpisu jest ikonka z wizerunkiem domku i tam po zdjeciach D07 są cztery nowe zdjecia Klona04 :)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...