Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    115
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    141

Entries in this blog

Alicjanka

Dziennik Alicjanki

Uczciwie przyznam, że w tym czasie nie byłam zachwycona gośćmi. Wydaje mi się, że świeżym domownikom zupełnie tak jak młodym rodzicom powinno dać się wytchnąć po przeprowadzce i trochę chociaż się zorganizować. Jeśli bowiem miałam nadzieję na pewne wyjście z bałaganu, to spełzło ono na niczym tego weekendu. Poza tym nie czułam się komfortowo prosto po zejściu z drabiny w porównaniu do odświeżonych gości - nie tak bym tych gości chciała przyjmować. Przekonałam się jednak tego dnia, że nasz dom dostarczy miejsca dla wszystkich (pod warunkiem, że telewizor i wideo nie stoi w salonie przy kominku). Wszyscy się swobodnie rozprzestrzenili po domu i ogrodzie i nie było ciasno, a wieczór przed kominkiem był bardzo przyjemny mimo plastikowych krzesełek i "dywanów". Druga rzecz którą należy tu zaznaczyć, to że goście w domu są raczej długodystansowcami - często z noclegiem - bo jest gdzie spać a i przestrzeń jest niecodzienna...
Alicjanka

Dziennik Alicjanki

Z ŻYWOTA DOMOWNIKA...

 

O tym, że w życiu domownika bardzo liczą się goście, przekonałam się już pierwszego po przeprowadzce weekendu. Oczywiście w planach mieliśmy malowanie, bo wszyscy mieliśmy już dość chodzenia po rozłożonych foliach i kartonach. Tymczasem nawiedziła nas rodzina Marka w wersji prawie pełnej. Zdjęli nas po prostu z drabin, nasze stroje i wygląd był oczywiście odpowiedni. Tymczasem rodzina przyjechała wystrojona (niedziela) z kościoła, dzieci w białych bluzeczkach z koronkowymi kołnierzykami. Generalnie dla nich wyjazd w takiej gromadzie do kogoś to wielkie święto. I tak wczesnym popołudniem zeszłam z drabiny (nie ewolucyjnej oczywiście) i zabrałam się za przygotowanie tradycyjnego polskiego obiadu, żeby czymś rodzinę nakarmić. W tym samym czasie nasz bezpośredni sąsiad miał wizytację rodziny żony (w poprzedni weekend królowała jego rodzina) tak więc ilość osób na metr tego dnia była w naszym zakątku zawyżona.

Alicjanka

Dziennik Alicjanki

Na spotkaniu przedwyborczym, burmistrz naszego miasta wyjaśnił bowiem plany władz na najbliższe lata. Otóż ziemia niedaleko nas jest częścią z bardzo dużego terenu przeznaczonego od 25 lat na trasę szybkiego ruchu o szerokości 60m. Nigdy jednak nie było wystarczająco dużo pieniędzy, żeby tą inwestycję wybudować. Trasa miała odciążać centrum miasta od ruchu skierowanego na Warszawę. (Tylko dlaczego prowadzą ją przez osiedle domków jednorodzinnych – jeśli po drugiej stronie Grodziska jest niezamieszkała część przemysłowa miasta, gdzie obwodnica pasowała by jak marzenie?) Przez wiele lat tubylcy, w błogim przeświadczeniu o dalekiej „przyszłości” tej inwestycji, sprzedawali kolejne ziemie pod zabudowę nawet nikogo o planowanej inwestycji nie informując. Okolica porosła malowniczymi domkami, a że działki duże, wiele drzew i las w okolicy, przyciągała często ludzi ceniących ciszę – np. nas.

 

Burmistrz tymczasem zastrzegł, że nadal nie mają pieniędzy na całość inwestycji (chociażby na wykup ziemi), ale planują wykonać w przeciągu 3-4 lat, odcinek biegnący 100m od nas, łączący dwie duże drogi Nadarzyńską (na Błonie) i Królewską (na W-wę). Ma być szeroki na 30m i dochodzić do ulicy Królewskiej w Milanówku.

W tym całym amabarasie nie jesteśmy chyba w najgorszej sytuacji, bo:

- od trasy będzie nas częściowo odgradzał dom sąsiada i las;

- niektóre domy w okolicy będą prawdopodobnie wyburzone, bo w międzyczasie pozwolono na ich budowę na „trasie trasy”;

- niektóre domy sąsiadów będą stały tuż przy trasie;

Ponieważ mój dom nie jest już projektem tylko zamieszkałym domem, przyjdzie nam się pewnie pogodzić z sytuacją. Obecnie panującą ciszą należy się chyba nacieszyć przez najbliższe kilka lat. Oczywiście jeśli będzie to w naszej mocy będziemy protestować, ale w głębi serca nie wierzę w takie akcje na przeciw urzędniczym „wyższym celom”. Tak więc wychodzi na to, że przed budową nigdy za wiele sprawdzania, ale jak dowodzi przypadek Bobiczka – wszystkiego się i tak nie przewidzi i nie ustrzeże...

Alicjanka

Dziennik Alicjanki

LISTOPAD

I co dalej?

 

Na naszej świetlanej drodze ku przyszłości we własnym domu, na skraju lasu jest jedna smuga. Otóż w ciągu trzech lat gmina ma wybudować 100m od nas obwodnicę Grodziska.

Kupując tą działkę oglądaliśmy plan zagospodarowania terenu, ale cała okolica przeznaczona była pod zabudowę mieszkaniową. Na mapie nie było planów żadnej drogi ani tym podobne. Wiedzieliśmy, że część lasu koło nas jest zablokowana pod względem budowlanym, z powodu starodrzewia. Wiedzieliśmy też, obok nas jest ostatnia działka pod zabudowę, bo dalsze tereny są na razie nie-budowlane. Ponieważ jednak nasza działka miała status rolnej pod zabudowę mieszkaniową, zakładaliśmy, że pozostałe działki są jeszcze nie przekwalifikowane – działka jest bowiem na samym skraju Grodziska, tuż przy prawdziwej wsi z polami uprawnymi. No i tym sposobem postawiliśmy dom, a teraz zamieszkaliśmy w swojej oazie ciszy i spokoju, która wkrótce może się skończyć.

 

[ Ta wiadomość była edytowana przez: Alicjanka dnia 2002-11-12 10:48 ]

Alicjanka

Dziennik Alicjanki

PRZEPROWADZKA

 

 


No więc stało się. Przy pomocy czterech rodzinnych chłopa w ciągu czterech dni PRZENIEŚLIŚMY SIĘ DO NOWEGO DOMU! A było to tak:

 

 


Część 1: CZYŚCIEC

 


Czwartek:

 


Zjeżdżamy do domu przygotować grunt pod przeprowadzkę, tzn posprzątać i domalować przynajmniej nasze naprawiane ponownie pokoje, żeby było gdzie wnieść meble. Na miejscu okazuje się, że faktycznie robotnicy skończyli poprawki w środę, ale ponieważ byli w pośpiechu, nie podocierali dużej części z nich i my to musimy teraz zrobić! Czyli jesteśmy w tak zwanym lesie! Kiedy odkrywam, że w naszej pomalowanej już przecież wcześniej sypialni robotnicy poprawiając pionowo pęknięte złącza płyt na ścianach NIE RACZYLI ODKLEIĆ TAŚMY MALARSKIEJ POD SUFITEM PRZED ZAGIPSOWANIEM – mam łzy w oczach ze złości!!!! Obecny na miejscu pomocnik Wujka mówi mi bowiem, że ten gips trzeba będzie zdjąć, bo klej od taśmy (która znajduje się pod gipsem) i tak go prędzej czy później odparzy. Żeby było jasne- taśma służyła mi do równego oddzielenia ciemniejszego koloru ścian od jaśniejszej farby kładzionej na suficie. Tak więc docieram i płaczę a krew się we mnie gotuje.

 

 


O 12,00 wyjeżdżamy w kierunku Pruszkowa do notariatu sfinalizować sprzedaż mieszkania („za bezcen” – jak mawia Marek). Po drodze w pocie czoła pędzimy do szklarza, który docina nam lustro do wklejenia w kafelki w małej łazience. Wieziemy mu kupione na Bartyckiej światełka do montażu w lustrze (700zł razem z górnym światłem do kompletu!). Lustro ma być gotowe na środę. Jakoś sobie do tej pory poradzimy - mamy przecież duże lustro korytarzowe, postawi się toto w łazience i każdy się zobaczy (jak dobrze kucnie... ). Do notariatu wpadamy z opóźnieniem, a przy okazji wyglądamy „budowlano” – nie mieliśmy czasu się przebrać. Przed wejściem wytrzepałam tylko część pyłu z włosów, ale włos na głowie stał się cokolwiek sztywny. Dla pań dodam tu tylko, że pył gipsowy działa higroskopijnie również na włosach. Jak suchy szampon – włosy nie przetłuszczają się tak szybko i mają większą obiętość...

 

 


Notariusz oceniając nas po naszym wyglądzie, mówi do nas „dużymi literami”. I tu kolejny raz nauczka – nie osądzaj drugiego człowieka po wyglądzie!

 


Notariat zajmuje nam dużo więcej czasu niż sądziliśmy. Częściowo dzięki kolejkom w mojej ulubionej instytucji – banku (tfu, na psi urok!).

 


Do wieczora zatem zapylamy jak pszczółki – głównie pył z przecierania ścian. Marek gipsuje radośnie to co trzeba było oderwać w naszej sypialni, a także w innych miejscach, które wydają się mu nierówne. Tego dnia ma dobry humor.

 

 


Sprzątamy to co osiadło, reszta osiada przez następną noc. Syfowe prace.

 


W tym czasie wujek-kafelkarz w pośpiechu kończy fugowanie małej (jedynej) łazienki, abyśmy w sobotę zdążyli zamontować niezbędny sprzęt.

 

 


Piątek:

 


Dobrze, że chociaż z blokowego okna mam widok na cmentarz, bo cały dzień pakuję. Robota po prostu dramatyczna! Że też człowiek tak niemiłosiernie obrasta w te wszystkie „przydasie” w takim tempie! Mam niezmierną ochotę nie zaglądać do tych wszystkich szafek w których nie wiem co jest – tylko od razu wyrzucić zawartość.

 

 


Przyzwoitość każe przebrać kolekcję zebranej przeze mnie prasy tematycznej i nie tematycznej. Zatem wykładam koło zsypu dwie spore kupy prasy kolorowej typu Elle, Twój Styl itp. Nie mija godzina, a już obie kupki zostają przez kogoś zabrane. No i dobrze. Niech ktoś jeszcze z nich skorzysta. Teraz kolej na prasę fachową. Poradniki budowlane, część Ładnych Domów, Stylowych Wnętrz i tym podobne ląduje na zagrzane przez prasę kobiecą miejsce koło zsypu. Muratory bez dwóch zdań zostają! Tu już nie ma miejsca na rozsądek – tu w grę wchodzą emocje (przywiązanie, sentyment i tego typu głupoty...)! Niestety kupka pism fachowych koło zsypu, choć jak widzę przebierana kilka razy, nie zmniejszyła się zanadto. No tak, przecież to jest nie ta grupa celowa...

 

 


Marek jeszcze przed południem wyjeżdża na budowę zastrzegając, żebym jego rzeczy nie ruszała! Spakuje je sam – bo ja pewnie bym to źle zrobiła (zodiakalna panna – sami rozumiecie...)! Tak więc on na budowie dociera do reszty i maluje, a ja pakuję. Po południu zjawia się rodzinna pomoc siłowa i przewozimy część rzeczy do Nowego Domu. Na koniec dnia jesteśmy nieprzytomni ze zmęczenia. Gdzieś w podświadomości pojawiają mi się fragmenty filmu „Pianisty” Polańskiego, zapewne jako retrospekcja dotychczasowych przeżyć przed rozpoczęciem nowego życia... Zastanawiam się jak bym sobie poradziła w tak skrajnych warunkach? Wydaje mi się, że jestem u kresu sił – a przecież ilu ludzi ma taki wysiłek na co dzień? Takie myśli kłębią się mojej podświadomości w tym czasie. Emocje są skrajne – albo jestem w euforii bo oto własny dom za chwilę, albo załamuję się najmniejszą głupotą.

 

 


Sobota:

 


Od samego rana w Nowym Domu ekipa hydraulików męczy się nad zamocowaniem sprzętów w małej łazience. W ekipie jest jeden gość, który lubi kuć. Poprzednio przesuwając nam syfony rozwalił w gruz (dosłownie!) pół ściany. Jego szef mówi, że jego trzeba pilnować, bo bardzo lubi młoty pneumatyczne i wszelką rozwałkę. A my musimy jechać z szefem wybierać baterie. Drżę przeto o moją umywalkę za 1800zł. Trzy razy mu powtarzam, żeby działał delikatny. W domu zostaje zatem brat szefa.

 


W sklepie hydraulicznym wybieramy włoskie baterie o subtelnym kształcie i blokadzie (w postaci oporu który trzeba pokonać), ciśnienia i temperatury wody. Wybieramy też zestaw prysznicowy. Niestety nie ma klawisza do spuszczania wody (Geberit Samba w chromie). Przy okazji zapoznaję się z ofertą zlewów kuchennych. Chyba nie będzie tanio...

 

 


Wracamy do domu. Na progu stoi brat szefa i mówi: „stało się nieszczęście”... Blednę i słabnę, a krew staje mi w żyłach. Albo ściana w gruzach, albo umywalka zbita albo co gorsza kibelek... Okazuje się że jest lepiej. Stłukła się TYLKO klapa na kibelek. To mam nadzieję można odkupić. Wchodzę zatem do łazienki i co widzę: umywalka wisi, kibelek wisi... Tylko, że kibelek wisi w zasadzie O WŁOS od podłogi!!!! Zaraz, coś tu nie tak! Płaci się tak wiele za podwieszany kibelek (sam stelaż 700zł!!!) po to, żeby móc w łazience bez wysiłku utrzymać porządek. Taki był mój zamysł. WIĘC CO DO CHOLERY Z TYM ZAMYSŁEM BĘDZIE TERAZ?! Oczyma duszy widzę siebie siedzącą okrakiem na kibelku w pozycji „bidetowej” i szlifującą ścierką spód kibelka i podłogę, tak jak drzewiej czyścibut buty. Krew mnie zalewa i muszę wyjść, żeby kogoś nie pobić. Jednakowoż w tym jest i nasza wina. Hydraulicy (jak się później tłumaczą) zrobili standardową wysokość śrub, w zasadzie przystosowaną do podstawowych modeli Koła. No „omskło im się może o jeden centymetr w dół”. My jednak na etapie montowania stelaży nie wybraliśmy jeszcze modelu kibelka, więc nie mieliśmy pojęcia jaka wysokość śrub powinna być zastosowana. Potem dodatkowo Wujek wyrównywał podłogę masą samopoziomującą, bo nie było poziomu i dodał tym samym od 1,0-1,5cm wysokości. No i efekt - jak w mordę dał - mam teraz w łazience! Zastrzegam sobie w duszy, że nie dopuszczę do takiej sytuacji w dużej łazience! Choćby i obudowę trzeba było rozbierać!

 

 


Punk zapalny zaczyna się gdy mamy hydraulikom zapłacić. Szef mówi, że bierze za montaż 15% wartości zamontowanego sprzętu! „Ludzie, trzymajcie bo zabiję” – w Marku budzi się krew Karguli! Bardzo długo z hydraulikiem dyskutuje. Szef tłumaczył się, że on się musi zabezpieczać przez ewentualnymi finansowymi efektami zniszczenia sprzętu. A co my - do pioruna – UBEZPIECZALNIA??!! W efekcie płacimy 350zł za montaż umywalki i kibelka – czyli nie wytargowaliśmy wiele.

 

 


Porzucamy zatem hydraulików i udajemy się na zakupy: potrzeba nam dwóch łóżek dla dzieci i trzech materaców. Bierzemy dwa najprostsze, sosnowe łóżka w Praktikerze po 239zł i trzy materace z gąbki (90x200) po 99zł w Conforamie. Teraz czas na wykładziny. Założenia były, że mają być grube, w miarę ładne i najchętniej, żeby nie było widać na nich pyłków itp. Do dzieci wybieram zatem łagodną błękitną (o fakturze weluru) nakrapianą białymi i czarnymi bardzo delikatnymi kropeczkami po 32zł/m2, a dla nas rudą wykładzinę za 39,9zł/m2. Jak się później okazało jedno łóżko miało źle zrobione otwory na bolce i trzeba było wiertarką wiercić inne, żeby łóżko zmontować, a wykładziny (braliśmy ok. 50m2) przycięto nam 15cm za mało. No i jak tu się nie załamać?

 

 


Oczywiście za każdym razem gdy przejeżdżamy koło domu wpadamy po jakiś „ładuneczek”, więc rączki mam powyrywane... Ale muszę przyznać, że Marek, który ma kategoryczny zakaz noszenia ze względu na swój kręgosłup, nosi bez słowa skargi, chociaż w nocy, gdy wreszcie usiadł to nie mógł wstać...

 

 


W nocy przyklejamy wykładziny w naszej i dzieci sypialni, sprzątamy i malujemy kolejne pomieszczenia aż do 3,00 rano.

 

 


Niedziela:

 


O szóstej zrywamy się, bo zaraz przyjeżdża większa siła do mebli, a trzeba je jeszcze opróżnić. Cały dzień zatem schodzi na kolejnych transportach, pakowaniu (skończyło się na tym, że ja trzymam torbę a Marek wrzuca z szafek wszystko jak leci – no bo czterech silnych chłopa czeka...). Ten dzień to po prostu wyścig z czasem – w poniedziałek bowiem zdajemy mieszkanie, a wieczorem przyjeżdżają nasze dzieci i pewnie chciałyby zastać swój pokój jako-taki. Dzień kończymy z ustawionymi w naszym i dzieci pokoju meblami, ale cały dobytek pozostaje w kartonach. Wieczorem trzeba do 11.00 oddać samochód a dodatkowo w lodówce pusto. Zakupy robimy zatem o 23.00 w Tesco.

 

 


Część druga: NIEBO (z przelotnymi zachmurzeniami)

 

 


Pierwsza noc w Nowym Domu wypadła we Wszystkich Świętych. Rozłożyliśmy materac na podłodze w salonie i podpierając się nosami zwaliliśmy się spać. Kto mieszka w bloku położonym przy ruchliwej ulicy domyśla się naszych wrażeń: cisza dzwoni w uszach. Było po prostu niewyobrażalnie cicho!. Tak się zasłuchałam w tą ciszę, że przestraszył mnie uruchamiający się piec, którego w dzień w ogóle nie zauważam. Wcześniej wiedząc, że z piecem się inaczej nie dogadam poprosiłam o podtrzymanie w nocy temperatury dziennej (funkcja sylwestrowa - wcisnąć guziczek z kieliszkami). Wtedy nawet się pyta jaką temperaturę ma osiągnąć w pomieszczeniach, choć zazwyczaj temperatura w rozmowach z moim piecem jest tematem tabu. Niestety mój oszczędny mąż w tajemnicy przede mną tą funkcję wyłączył i potem tego trochę żałował, bo ustawiona na noc temperatura w pomieszczeniach wynosi 18.00 stopni...

 

 


Pierwszy ranek był trochę zbyt szybki, bo spieszyliśmy się, nie wyspaliśmy się i cała najgorsza robota była przed nami. Drugi ranek jednak, czyli dziś, to było to! Obudziło mnie młodsze dziecko (lat 4,5), które po 1,5 miesiąca mogło wreszcie z nami zamieszkać. To jest ranny ptaszek, więc razem ze skowronkami wstaje, żeby cały dom rozruszać. Zapytałam jak się spało – niezbyt dobrze bo było za ciemno (w bloku latarnie oświetlały pokój przez całą noc). Padło też logiczne pytanie: no to kiedy kupujemy pieska? Tyle razy się dziecku mówiło, że pieska może mieć jak będziemy mieszkać w domku, że teraz, kiedy już mieszkamy – pora na pieska!!

 

 


Na zewnątrz słoneczko, widok na złociste brzozy. Gdyby okna nie były tak szczelne, to słychać by było nawet bażanty za oknem (wiem, bo raz okno otworzyłam i słyszałam). Ja do pracy na 9.30 więc spokój, kawka PRZY STOLE (co z tego że plastikowy? - w bloku nie było żadnego). Wszyscy razem przy śniadaniu ( w bloku dwoje jadło w kuchni przy malutkim stoliczku a dwoje w pokoju przy ławach). Problem urodził się przy myciu – nie zabraliśmy z bloku lustra ze ściany. Mąż zatem się nie ogolił, a ja układałam włosy przed telewizorem – przynajmniej zarys postaci widać. Dzieci co chwilę mnie szukały po domu, bo w bloku zawsze wiedziały gdzie jestem, a tu co chwila niknę im z oczu.

 


Problem był też z ubraniem się, bo oboje nie mogliśmy znaleźć dolnych części garderoby. Do mojego dobrego samopoczucia przyczynił się lekki nocny przymrozek, który zestalił nieco wszechobecne błoto i mogłam dojść do kolejki WKD suchą nogą.

 

 


Jestem teraz zatem po drugiej stronie lustra. Wiele jeszcze należy zrobić, ale punkt odniesienia się zmienił. Porównując życie (nawet na paczkach) we własnym domu, z życiem blokowym jakie wiedliśmy przez te kilka lat – nie ma żadnego porównania. Odpowiedź na pytanie „mieszkanie czy dom?” jest jasna i oczywista. I choć problemów przybywa, to jednak świadomość człowieka który zamieszkał we własnym domu się zmienia. ZDECYDOWANIE NA LEPSZE!

 

 

 

 


[ Ta wiadomość była edytowana przez: Alicjanka dnia 2002-11-04 17:28 ]

Alicjanka

Dziennik Alicjanki

7 DNI DO PRZEPROWADZKI

 

 


Panowie pracownicy którzy nie przyjechali w poprzednim tygodniu tynkować ściany, przybyli w tym tygodniu. Otynkowanie ścian zewnętrznych zajęło im trzy dni. Dom natychmiast nabrał bardzo czystego i świeżego wyglądu. Po prostu widać, że jest nowy. Tym samym zewnętrzny wygląd domu może poprawić już tylko zieleń i zadbane otoczenie, a to jest już plan na następną pięciolatkę.

 

 


Jednocześnie szef poprzednich ekip tynkujących po obejrzeniu mapy pęknięć na płytach GK stwierdził, że tak nie może być. Zatem obecna ekipa (już bez poprzednio tynkujących pracowników) zaczęła nadcinać pęknięcia i sprawdzać co się dzieje, a następnie wprowadzać poprawki. Czasu jest coraz mniej, a my cofamy się w robotach wewnątrz domu. Oczywiście robotnicy lubują się w donoszeniu na winy poprzedniej ekipy, mając nadzieję na osiągnięcie efektu kontrastu w pozytywną oczywiście stronę. Jak widzę jest to jedna z cech nieodłącznych ludziom pracującym w branży budowlanej. Jedni drugich nie znoszą, jedni drugich z lubością pogrążają, a w największym nasileniu ma to miejsce w stosunkach między poprzednikiem i następcą w harmonogramie robót.

 

 


Ale wracając do przyczyn pękania: otóż po pierwsze siatka na połączeniach płyt została położona metodą losową. Czasem jest, czasem jej nie ma (na ścianach pionowych w zasadzie nigdzie jej nie ma). Panowie zatem ponownie nakładają siatkę, gipsują, a tam gdzie pęka z powodu pracy stropu – akrylują szpary. Oczywiście w sypialniach które pracowicie pomalowaliśmy „ostateczne” (ha, ha...) ma to również miejsce. Tak więc znowu nie mamy w sumie jeszcze żadnego pomieszczenia gotowego do przeprowadzki oprócz... pomieszczenia gospodarczego/kotłowni. Co więcej, w korytarzu, gdzie jest najładniej (pomalowane na słoneczno ściany, założone docelowo halogeny) teraz trzeba będzie wszystko odkurzać, bowiem docieranie ścian po raz czwarty daje efekty w postaci powszechnie występującego białego pyłu. Jedyna łazienka, która zbliża się do postaci wykończonej, nie jest jeszcze do końca ułożona, nie mówiąc o fugowaniu i montażu niezbędnych urządzeń. Także szambo czeka na uszczelnienie połączenia z ujściem kanalizacji z domu, albowiem najpierw trzeba szambo zalać wodą (wewnątrz), a następnie betonem (z zewnątrz), który ma tą metalową bekę przytwierdzić do podłoża, żeby nam nie wyskoczyła na powierzchnię jak przyjdzie mróz.

 

 


Znaleźli się wreszcie chętni na nasze mieszkanie, co prawda za skandalicznie niską cenę. Marek gdy ją usłyszał wpadł najpierw w szał gniewu i twierdził, że woli to mieszkanie utrzymywać niż oddać za bezcen. W następstwie jednak misternej, pajęczej siatki inwigilacji psychicznej Marka przez moich rodziców - niezależnej od moich wygłaszanych opinii, udało się ułagodzić w nim smoka i tym sposobem może doczekam się stołu i kuchni z prawdziwego zdarzenia. Idąc w tym kierunku w sobotę kupiliśmy płytę elektryczną, mikrofalówkę i zamówiliśmy okap kuchenny. Zamocujemy te dobra na trzech szafkach kuchennych jakie nam do tej pory w bloku służyły i w tym stanie będziemy czekać na przybycie ostatecznej kuchni. A to potrwa pewnie do Bożego Narodzenia.

 

 


Panowie pracownicy zaczęli też układanie kostki betonowej w garażu na podsypce z piasku pomieszanego z cementem. I tu ku naszemu zdziwieniu okazało się, że dosięgła nas zemsta projektu za kolejną jego zmianę. Albowiem według oryginału drzwi między garażem a pomieszczeniem gosp. otwierać się miały do środka domu (do pomieszczenia gosp.). W tymże pomieszczeniu miały też jednak być rozkładane schody na strych. Tak więc postanowiliśmy zmienić kierunek otwierania drzwi, oczywiście – miały się teraz otwierać do garażu. Po jakimś czasie, gdy zaczęły się konkretne rozmowy o piecu stojącym, stwierdziliśmy, że nie ma takiej możliwości, żeby połączyć w jednym pomieszczeniu obecność tegoż pieca z zasobnikiem, z wygodnym wejściem na strych. Zatem rozkładane schody powędrowały do garażu i spotkały się tam z drzwiami. Myśleliśmy, że ta niedogodność to jedyny efekt tych niezbyt zbornych decyzji, a tu niespodzianka....!!! Przy otwartych na oścież drzwiach od pomieszczenia gospodarczego, pozostała przestrzeń ledwo mieści samochód kombi, którym chwilowo dysponujemy. Marek miał nieco zakłopotaną minę kiedy to stwierdził. Zaczął nawet mierzyć wszystkie samochody w okolicy w celu udowodnienia sobie, że długość jego samochodu jest jakąś statystyczną pomyłką, ale nie. Zatem zaczęły się obliczenia aptekarskie na receptę bardzo precyzyjnego ustawienia samochodu w garażu. Albowiem miejsca w nim (przy otwartych drzwiach od pom. gosp, oczywiście) było akurat tyle ile zajmuje Marka samochód + 7cm! Uradzili zatem panowie, żeby kostkę układać w dwóch poziomach. Przy drzwiach do pom. gosp. miał być poziom o 5-8cm wyższy niż w reszcie garażu. Wyższy poziom miał się kończyć krawężnikiem, żeby dojeżdżając do niego kołami samochodu mieścić się dokładnie na tyle aby móc zamknąć bramę garażową. Wszystko zostało ustalone, no i tym razem to Marka napadła gwałtowna refleksja budowlana – przypadłość która wcześniej nękała mnie nocami. Jadąc ze mną samochodem nagle gwałtownie zahamował ze słowami – ZAPOMNIAŁEM O ŚREDNICY KÓŁ!!! Moja inteligencja nie jest na tyle prężna abym mogła się wtedy domyśleć o co chodzi. Patrzyłam na niego cokolwiek podejrzliwie – może mu główka przemarzła, lub wiatr resztkę rozumu przez uszy wywiał?Okazało się, że chodziło mu o to, że jeśli krawężnik będzie miał 5cm wysokości, samochód pojedzie dalej do przodu niż gdyby miał 8cm wysokości. A przy takich luzach wokół samochodu, może to mieć fatalne skutki dla zderzaków... Tak więc zawrócił samochód i obliczył należną wysokość krawężnika używając wzoru na bok trójkąta i pierwiastka z Pi kwadrat, a także mierząc grubość palców osób prowadzących, co by nie uległy zmiażdżeniu przez bramę garażową. Na szczęście to ja mam chudsze...

 


cdn

 

 


[ Ta wiadomość była edytowana przez: Alicjanka dnia 2002-10-28 14:09 ]

Alicjanka

Dziennik Alicjanki

15 DZIEŃ -wiadomość z ostatniej chwili:

 

Panowie od tynków nie przyjadą w najbliższych dniach, ponieważ... (cokolwiek by tu nie było fakt jest faktem). Powinnam była to przewidzieć, bo nie można zbyt wiele zrobić w jednym tygodniu. Być może los jest czytelnikiem mojego dziennika i stwierdził(a), że intrygę trzeba skomplikować. Tak więc jako zahartowany inwestor, powiedziałabym - ogorzały na wietrze mijających mi na budowie lat spoglądam losowi śmiało w twarz i wyglądam wiosny tej jesieni!!! Po prostu musi się jeszcze przed gwiazdką ocieplić!!!

Alicjanka

Dziennik Alicjanki

Przy tej okazji nadmienię, że my zdecydowaliśmy się zamontować jednak oświetlenie 12V, ponieważ taka żarówka kosztuje ok. 7zł netto (35W), gdy tymczasem takiej samej mocy 220tka kosztuje... 32zł. Oczywiście muszę doliczyć koszt transformatorków (tyle sztuk ile sposobów schodowego zapalania oświetlenia) u nas będą elektroniczne transformatorki po ok. 45-55zł - sztuk trzy, a i tak wyjdzie łącznie taniej o ponad 100zł niż same żarówki 220tki.

- W czwartek będziemy mieć montowane szambo. Wykonane będzie z kawałka szerokiej metalowej rury zaspawanej po bokach z dospawanym kominem. Koszt 2500zł. Szambo to zostanie umieszczone w komorze naszego wymurowanego dwa lata temu szamba i przymocowane pętlami z lin stalowych przykręconych do podstawy betonowej.

- Dziś lub jutro przyjadą panowie do tynków zewnętrznych. To jest sprawa drażliwa dla nas, bo potrzebna jest odpowiednia temperatura i martwimy się, że jak przyjdą nocne przymrozki, to zrobią naszym tynkom „kuku”. Dlatego muszę kończyć, bo spieszę sprawdzić prognozy pogody na najbliższe dni.

 

cdn

Alicjanka

Dziennik Alicjanki

- Pomalowaliśmy finalnie długi korytarz do sypialni, przy pomocy taj samej co poprzednio farby na ścianach i jaśniejszej kremowej na suficie. Przemalowaliśmy również hall na jaśniejszy kremowy kolor.

 


- Zakupiliśmy oświetlenie halogenowe (obudowy) firmy spotline (jest strona www) do korytarza i holu. Obudowy są w kolorze starego złota, kształt – rzekłabym – falliczny . Albowiem na łagodnie-trójkątnej podstawie umocowane są zakrzywione okrągłe rurki. Można je obracać wokół, można chować w sufit uzyskując tym samym bardziej pionowo padające światło. Ja miałam właśnie na celu uzyskanie skierowania światła na ściany, na moje plakaty starych filmów. Cena jednej sztuki obudowy bez żarówki 63zł brutto. Pasują do halogenów 12V i do żarówek 220.

Alicjanka

Dziennik Alicjanki

Wujek pouczył nas opowieścią o jednym inwestorze u którego kiedyś robił, który jak zaczął w swoim Vissmannie pstrykać, to trzy razy musiał serwisanta wzywać, żeby naprawić szkody. Nasz hydraulik-serwisant jak usłyszał tę przypowieść, odpowiedział wujkowi z uśmiechem – „a z czego ja bym żył gdyby było inaczej?...”. Tak więc nie pstrykamy zbyt wiele w kotle, tylko czasem idziemy z szacunkiem zapytać jaka jest temperatura na dworze a jaka w środku. Sprawia nam bowiem przyjemność samo to że jest możliwość takiego „small talk” z naszym nowym srebrnym domownikiem.

W niedzielę chodziłam boso po domu i sprawdzałam jak czuje się moją ciepłą podłogę. Ogólnie nie czuje się zimna, lub czuje się temperaturę obojętną dla stóp. Bowiem podłoga podgrzana jest do 24 stopni, a ciepło naszego ciała jest zdecydowanie wyższe. Wszystkie zatem argumenty o żylakach i niezdrowym przegrzewaniu nóg są w tym przypadku bezzasadne. Jedyne co uzyskujemy ogrzewaniem podłogowym to usunięcie niezdrowego wyziębiania stóp przy pomocy kafelków na podłodze na gruncie.

Alicjanka

Dziennik Alicjanki

15 DNI DO PRZEPROWADZKI

 

Uprzejmie donoszę, a jest o czym donieść, że:

- Zamontowano nam piec z zasobnikiem o ilorazie inteligencji wyższym od naszego z mężuniem łącznie. W sobotę nastąpiła inauguracja funkcji grzewczej a także, co istotne, godzinne szkolenie dla każdego z nas. Wydawało mi się, że wszystko rozumiałam, ale jak po wyjściu specjalistów chciałam zmodyfikować temperaturę pomieszczeń, Vitogas 100 odpowiedział z godnością „ZDALNE STEROWANIE”. Jak rozumiem od tej pory LECI z nami pilot i zbędnych dyskusji o temperaturze nie będzie. I tak nasza z dziewczynkami przewaga płci uległa wahnięciu, albowiem jestem przekonana, że tenże od temperatury jest raczej z Marsa (sądząc po zwięzłych i bezdyskusyjnych wypowedziach...). Mam tylko nadzieję, że Markowi też instrukcje wyciekły jednym uchem i się chłopaki przeciw nam dziewczynom nie zmówią.

Alicjanka

Dziennik Alicjanki

No tak, jak widzę ile wyprodukowałam na temat farby to znaczy, że jednak jestem przewrażliwiona. To jest ten przypadek, kiedy się chce tak mocno, aż się „przedobrza”.

A tymczasem przecież w sobotę rodzinna ferajna wylała podest ze schodami przed drzwiami wejściowymi, a także taras ze schodami tarasowymi. Przy pierwszych było nieco zamieszania, ponieważ „beton przyjechał zbyt szybko” (relacja świadków) i Marek zamówił go zbyt dużo. Tak więc robota była nieco chaotyczna a z niej urodził się dodatkowy wylany podest przed schodami wejściowymi do domu, który w przyszłości schowa się pod kostką. Póki co przyda się jako miejsce na wycieraczkę, chociażby. Natomiast na schody tarasowe panowie (pod aptekarskim okiem Wujka) zamówili betonu akurat ale... w nocy wlazł na nie wilczur, który wiecznie odwiedza naszą działkę w poszukiwaniu śmieci do rozwleczenia. Tym razem nie było tam śmieci (ostatnio zamykamy je w kojcu dla psa pozostałym po poprzednich właścicielach), ale co zaszkodzi sprawdzić. Tak więc ślady psich łap pozostaną uwiecznione i widoczne przez jakiś czas.

Alicjanka

Dziennik Alicjanki

Co do kominka, to niestety palimy drzewem zupełnie mokrym (bo suchego nie mamy), co więcej palimy też drzewem iglastym (resztki z dachowych łat). Bez tego kominka w domu już nie dało by się wytrzymać przez cały dzień, a tyle spędza Wujek kafelkarz. Tak więc szybę mam zasmoloną na czarno za każdym razem jak się w domu pojawię. Po dłuższych poszukiwaniach okazało się, że najlepiej czyści ją Mr Muscle do piekarników (pianka w spraju). Natomiast trwają ustalenia gdzie postawić telewizor, albowiem przy kominku – twierdzimy zgodnie - byłby on świętokradztwem i jego „brzęczenie” psuło by w tym miejscu cały nastrój. Prawdopodobnie telewizor powędruje zatem do naszej sypialni, a w pokoju dziennym będą tylko trzaskać polana... (i stawy pani domu czyszczącej szybę...)

 

cdn

Alicjanka

Dziennik Alicjanki

Napięcie rośnie, a każda przeszkoda w tym 24-ro dniowym maratonie jest przez nas podwójnie przeżywana. Tymczasem powinniśmy odczuwać już pewną ulgę, bo przecież fugować podłogę możemy po przeprowadzce, malować od biedy też. Dwa pokoje są już gotowe, nawet łóżko w sobotę przywiozłam dla jednej z dziewczynek. Tymczasem okazało się, że farba którą kupiliśmy, ma o wiele bardziej intensywny odcień, niż na wzorniku. Przynajmniej miała po pomalowaniu. Nie była bowiem ciepło-beżowa, tylko morelowa. I niestety w zbyt dużej ilości ten morelowy kolor bije po oczach.
Alicjanka

Dziennik Alicjanki

Z drugiej strony, w świetle jesiennego zmierzchu jaki obecnie mamy, nasz korytarz do sypialni wydaje się promieniować ciepłem. Natomiast biało pomalowane sypialnie stają się sine i zimne. Oczywiście wiem, że bardzo dużo będzie jeszcze zależeć od oświetlenia. Niemniej jednak ta sprawa chybionego koloru nieco mnie przygnębiła. Ponieważ od razu kupiliśmy 30l farby tego koloru, zatem musiałam pokombinować gdzie te litry zużyć. I tak pomalujemy tą brzoskwinią swoją sypialnię, no i chyba zostanie w tym kolorze rzeczony korytarz, jako że to uczucie ciepła się w nim się przyda. A do reszty kupimy farbę o zdecydowanie jaśniejszym odcieniu, chyba nawet z innej – chłodniejszej palety. Jeśli bowiem tendencja komputerowa dąży do „nadlewania” czerwieni, to ja ją wolę w ogóle wyeliminować.
Alicjanka

Dziennik Alicjanki

I tu muszę wtrącić małą dygresję. Poprzednio, przy kładzeniu tynków wewnętrznych Ci sami robotnicy mieszkali u nas w domu. Warunki były spartańskie, myli się pod wężem ogrodowym, korzystali z wygódki itp. Wtedy to mój sąsiad się mnie zapytał, czy nie przeszkadza nam, że ci ludzie korzystają z mojego domu? Bo on by tak nie mógł, bo to jakby ktoś jego ubrania używał. (Zaborcza zaraza, prawda?) Otóż wtedy mi nie przeszkadzało, bo ten dom to wciąż była bardziej idea niż mój własny dom. Ale teraz, kiedy tyle rzeczy jest już zrobionych, kiedy już właściwie TO JEST mój dom, kiedy lubię siedzieć o zmierzchu przed kominkiem, teraz to mi będzie przeszkadzać. Niestety.
Alicjanka

Dziennik Alicjanki

24 DNI DO PRZEPROWADZKI

 

Mając tak ograniczony czas zaczynam odczuwać napięcie – czy zdążymy?. W zasadzie jest to irracjonalne napięcie, albowiem na pewno zdążymy osiągnąć „program minimum” do zamieszkania: pozostaje jeszcze tylko zamontować piec, kupić i zamontować szambo, (wodę już mamy podłączoną) i wykończyć jedną łazienkę. No i jeszcze pozostaje do zrobienia tynk zewnętrzny, który musi być położony przed przeprowadzką, albowiem robotnicy, którzy będą go kłaść muszą mieszkać w naszym domu.

Alicjanka

Dziennik Alicjanki

Sprzedawca polecał nam niemiecką farbę firmy Kabe, która nazywa się Perfekta. Cena 48,5zł netto za 10L. Wystarczy to na ok. 80m2 jednokrotnego malowania -czyli wydajność ta sama jak w przypadku Duluxa. Po moim pytaniu na temat tego czy ta farba jest zmywalna (dwoje dzieci w wieku "produkcyjnym" jeśli chodzi o freski naścienne...), pan polecił nam farbę lateksową Feidal (też niemiecka), którą (zademonstrował nam) można zmywać nawet płynem do naczyń, czy płynem do szyb i gąbką do mycia naczyń. Zmywa się jak marzenie! Tu są jednak dwie wersje: matowa (57,0zł netto za 10L) i jedwabista półmatowa (95,0zł za 10L). Farba lateksowa jest jednak trochę mniej wydajna - 5-7m2 z litra.

 

Wybraliśmy zatem tą matową lateksową, wymieszaliśmy od razu z barwnikiem trzy kubły i zaoszczędziliśmy tym samym lekką ręką 600zł. No i kto zgadnie co będę robić w weekend?

Alicjanka

Dziennik Alicjanki

Jeśli chodzi o kafelki na zewnątrz domu, to wybraliśmy drogę pośrednią: z przodu na wejście do domu użyjemy płytek które są w domu - ładne, tanie, nie śliskie, ale też nie mrozoodporne. Ryzyk-fizyk. Nie będziem gościom kłuć w oczy perłami...

Natomiast z tyłu na taras położymy te płytki z Platformy, co to mają wszystko oprócz urody. Tzn nie gryzą się skandalicznie z płytkami wewnętrznymi, ale zachwytu mego nie wzbudzają. Mój sąsiad mówi, że po pół roku od zamieszkania nic już nie będziemy widzieć. Tak więc na pół roku kłucia w oczy, niech będzie. Ale za to jest gwarancja, że wytrzymają intensywne używanie przez małe i duże nogi... (V klasa ścieralności, mrozoodporne). Hough!

 

cdn

Alicjanka

Dziennik Alicjanki

29 DNI (wybieramy farbę)

 

Otóż wczoraj zagrożona możliwością wyboru koloru farby na ścianę przez przydzielonego mi w tym życiu osobnika męskiego, zrobiłam wszystko aby przy tym być. Miejscem wyboru była Castorama oraz Platforma - dla porównania.

W Castoramie farby Dulux, matowe o kolorze beżowym miały kosztować 256zł/10L. Tyle litrów miało ponoć starczyć na pomalowanie 80m2 ścian. To, że sprzedawca twierdził, że wystarczy malować raz, to jest w zasadzie nieistotne, bo ja swoje wiem - malowanie dwa razy jest u nas koniecznością. Zakładając z grubsza, że zostało nam 200m ścian do pomalowania 2 razy, musieli byśmy na tą farbę wydać...1280zł (brutto)

 

Pojechaliśmy zatem do Platformy. Tam jest nieco inny system w dziale farbiarskim, ponieważ tam sprzedają sam barwnik Levisa, który mieszają z dowolnie wybraną z asortymentu farbą. Barwnik kremowy, który wybrałam, miał kosztować 24zł netto za porcję na 10L farby. Pozostał zatem wybór samej farby.

Alicjanka

Dziennik Alicjanki

Ad primo: chcę aby płytki na zewnątrz pasowały do tych wewnątrz, aby nie były śliskie, aby były mrozoodporne, aby miały stopnice w ofercie i aby nie kosztowały majątku. Tu już doświadczony budujący się pewnie domyślił, że funkcja z tyloma warunkami, jest na polskim rynku UTOPIĄ. Bowiem jeśli są płytki nie śliskie, pasujące, tanie i ze stopnicami, to nie są mrozoodporne (a są to te same płytki co w środku domu). Jeśli w Platformie są płytki tanie, nie śliskie, że stopnicami i mrozoodporne, to niestety pasują do środka jak świnia do pereł. Natomiast jeśli w innym sklepie widzieliśmy coś co by spełniało wszystkie wymagane cechy (klinkier), to kosztowało ... 99zl/szt!!! Itp, itd. Wychodzi zatem pójść na kolejny kompromis i zdecydować, czy mrozoodporne czy pasujące. Która cecha więcej waży?
Alicjanka

Dziennik Alicjanki

Za primo idzie secundo, bowiem szerokość schodów musi się zgrać z wymiarami ich przyszłego obłożenia. Tak więc proces decyzyjny będzie chirurgicznie szybki, zapewne dokonany w momencie wbijania pierwszego szpadla w czwartek. Sami już jesteśmy zniecierpliwieni naszym własnym bezwładem decyzyjnym. I zdegustowani. W związku z tym idąc za decyzyjnym ciosem zaczynam odliczanie do przeprowadzki! TRZYDZIEŚCI DNI PRZED NAMI. Wielkość błędu statystycznego ustalimy w 29tym dniu...

 

cdn

Alicjanka

Dziennik Alicjanki

WRZESIEŃ (sposoby na niezdecydowanych)

 

...czyli na takich jak my inwestorów są drastyczne. Otóż chałupka prawie wykończona, a tu schody wejściowe i taras ze schodami do ogrodu wciąż nie wylane. Historia lubi się powtarzać, więc obawiam się, że gdy się wreszcie zdecydujemy nadrobić te zaległości, przyjdą nocne przymrozki i kolejny już beton przemrożą...

 

Tak więc niejako przypadkiem rozpętałam akcję: szukam chłopa do wykopania schodowych fundamentów, na co Markowa rodzina natychmiast zareagowała. Przyjeżdżają w czwartek. I oto tym sposobem zmuszeni jesteśmy przerwać tę przewlekłą chorobę niezdecydowania i podjąć decyzję:

primo: czym to to obłożymy?

secundo: jak szerokie będą schody i jaki kształt finalny osiągną?

Alicjanka

Dziennik Alicjanki

Ahaaa! O czymś jeszcze zapomniałam! Otóż zamieszkała u nas mysz, niestety chyba z jej zmysłami (tymi co pod sufitem) zupełnie tak samo jak z naszymi - wybrała sobie na mieszkanie obudowę (z płyty GK) stelaży na kibelek i bidet w dużej łazience, który to ma szansę w niedługim czasie zostać zamurowanym i zamkniętym. I tam, to już nie będzie klamek...

Jest taka śmieszna, malutka, że budzi we mnie ciepłe uczucia i nie pozwoliłam jej zabić. Niemniej jednak myśl o 300 potomkach w roku nieco zmraża moje dobre, franciszkańskie serce... Niestety jest zbyt zwinna, żebym mogła ją złapać (próbowałam...) i nie mam pomysłu na pokojowe rozwiązanie sprawy.

 

A te poszarpane obecne odcinki w moim dzienniku to wina systemów, które na większą wstawkę reagują wyzwiskami typu "URL error"...

Alicjanka

Dziennik Alicjanki

No i ostatnia nowość - czyli tzw światełko w tunelu... Pomalowaliśmy finalnie dwie sypialnie!!!!! Marek kupił "Jedynkę", która w postaci nie rozcieńczonej umieszczona na ścianach w dwóch warstwach, pokryła wreszcie całość bielą. I tak oto zbliżamy się do finału malowania, który być może nastąpi przed listopadem...

Korytarz mam zamiar pokrywać kolorem beżowym, kojącym w mojej opinii nasze zszargane nerwy. Żadnych ostrych kolorów, łagodne kształty (obudowy kominka np), ja wiem, że w tym stanie nie powinniśmy montować klamek, ale te jakby są potrzebne zdrowszym na umyśle członkom naszej rodziny. My z Markiem zrobimy wszystko, żeby ich nie pogryźć i żeby nie walić głową w nasze świeżo malowane ściany. Motywuje nas do takiego zachowania ilość pracy jaką w te ściany włożyliśmy. Okazuje się że gabaryty domu, też wybraliśmy korzystne, bo jak się będziemy chcieli z okna rzucić, to swobodnie można, bez konsekwencji zdrowotnych. A takie rzucenie się z okna na pewno rozluźnia nerwy i dystansuje od problemów bieżących. Którego to stanu ducha sobie i Wam życzę...

 

cdn



×
×
  • Dodaj nową pozycję...