Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    51
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    109

Entries in this blog

am00

27. Łazienka i kuchnia

 

Do normalnego funkcjonowania w lecie potrzebna nam była łazienka i kuchnia. Kafle kupiliśmy we Wrocławiu. Inka zgodziła się na zwykły kibelek, ale jak przyszło co do czego kupiliśmy w Leroyu wcale nie taki tani. Nie lubię tego sklepu, bo z Karłowic trzeba przejechać przez cały Wrocław. Znalazłem tam też w promocji bojler 50l z grzałką 2kW. Znajomy chciał mi podarować 100 litrowy, ale odmówiłem ze względu na długi czas nagrzewania. Nasza młodzież na pewno wychlapałaby całą wodę nawet gdyby to było 500 litrów i trzeba by czekać ze dwie-trzy godziny na ponowne nagrzanie. Według moich obliczeń 50 litrów powinno wystarczyć na oszczędną kąpiel dla trzech osób, a jak już ktoś by wychlapał ponad normę, to czas oczekiwania powinien wynieść około 50 minut. Początkowo bojler miał być powieszony w dolnej łazience. Doszedłem jednak do wniosku, że zmieści mi się pod schodami, obok skrzynki z prądem i obok wszystkich zaworów i nie będzie psuł estetyki tego bądź co bądź reprezentacyjnego pomieszczenia. Z zamontowaniem bojlera miałem mały problem. Nie zabrałem z Wrocławia instrukcji montażu i próbowałem na siłę zamontować zawór bezpieczeństwa na wylocie ciepłej wody. Nic mi nie pasowało, a jak mimo to podłączyłem, to miałem bardzo słabe ciśnienie. Dopiero w domu przyjrzałem się instrukcji i mnie oświeciło. Zawór miał być na wlocie zimnej wody. Przy następnej wizycie po raz kolejny spuściłem wodę ze zbiornika i przełożyłem zawór. Bojler się sprawdził. Jest źródłem ciepłej wody w obu łazienkach i kuchni, Obawiałem się, czy bez cyrkulacji nie trzeba będzie spuszczać dużo wody. Według moich obliczeń pojemność najdłuższej rury do kuchni wynosi 3 szklanki. Okazało się, że poprowadzone w warstwie styropianu rury dobrze trzymają ciepło i czekanie, aż zacznie lecieć ciepła woda jest prawie niezauważalne.

 

Polecony przez Janka fachowiec od układania kafli trochę się zasłaniał brakiem czasu. Przekonał go fakt, że może pracować w niedzielę bez narażania się sąsiadom, bo dom jest na bezludziu. Fachowiec był bardzo szybki. Wystarczyły mu 4 wizyty i kafelki były ładnie położone i zafugowane, oraz zainstalowany brodzik pod natrysk. Z kibelkiem, umywalką i armaturą poradziłem sobie sam. Z kabiną też, chociaż były problemy. Kabinę kupiłem przez Internet. Po rozpakowaniu okazało się, że półokrągły profil górny jest za bardzo rozgięty. Już dzwoniłem do producenta i mieli w ramach gwarancji przysłać inny. Ale oczywiście nie chciałem czekać bezczynnie i jakoś udało mi się go dogiąć. Armaturę kupiłem najtańszą, jaka tylko była w sklepie. Najtańsza bateria to nie kilkadziesiąt zł, jak by się komuś zdawało, ale złotych kilkanaście. Trochę się na tym przewiozłem. Sama bateria nie jest wcale badziewiem. Służy mi do dzisiaj. Miała tylko jeden słaby element, dorzucony do kompletu – przejściówki mimośrodowe. Pech chciał, że kafelkarz mi je zakleił i jak zaczęło ciec, to musiałem wycinać kafle gumówką i wydłubywać je po kawałku, bo się kruszyły przy wykręcaniu. W miejscach gdzie wychodziły rury wstawiłem dwie małe łatki w innym odcieniu. Wyglądają jak świadomie i z premedytacją umieszczone tam dekory.

Pozostało pomalować sufit, przymocować lustro, kinkiet i wstawić drzwi. Okazało się, że mąż kuzynki Zdzichu jest z zawodu szklarzem i może mi przyciąć lustro. Zdzichu pracował w firmie zajmującej się wnętrzami i w paru sprawach mi pomógł. Poradził mi, żeby wyrównać sufit przyklejając doń płyty GK, co było dobrym pomysłem. Odległość od górnej krawędzi kafli do sufitu była dokładnie na grubość płyty, więc nie było z tym problemu. Trochę się barbrałem z wykończeniem łączenia między płytami, ale przyszedł Zdzichu i poprawił.

W kuchni zainstalowałem prowizorycznie zlewozmywak i parę niezbędnych szafek z odzysku od szwagra i starą lodówkę siostry. Wymalowaliśmy byle jak najmniejszy pokoik na górze i wreszcie mogliśmy zamieszkać na swoim, a nawet przyjmować gości.

am00

26. Trak przewoźny

 

Dęby na schody leżały sobie w wałkach i czekały na pocięcie na deski. Zacząłem rozglądać się za trakiem przewoźnym. Żeby interes się opłacał musiałem jeszcze zorganizować trochę drewna do pocięcia. Miałem do wycięcia stare topole z mojego lasku z przeznaczeniem na podbitkę i antresolę, ale i to było mało. Sąsiad nosił się z zamiarem budowy szopy i dołożył się jeszcze z kilkoma sosnami. Z formalnym załatwieniem wycinki nie było problemu. Ku mojemu zdziwieniu nie potrzebne były nawet żadne opłaty, pomimo, ze Pani Leśnik musiała nas dwa razy odwiedzić - przed i po wycince. Andrzej ściął drzewa i przywlókł te zdrowe na placyk przy drodze. Chore zostały w lesie i czekają na porąbanie. Nie wiem czy się doczekają, bo pracy na budowie nie ubywa i nie ma czasu, żeby się nimi zająć.

 

Przyjazd traku się opóźnił o miesiąc. W międzyczasie kalkulowałem różne sposoby optymalnego pocięcia drewna. Niezła łamigłówka. Mam wrażenie, że kupno desek na wymiar pod konkretny projekt jest bardziej opłacalne. W końcu zjawił się trak. Zamiast jednej soboty, zabawił u nas trzy dni. Ciągle się coś w nim psuło. Gdyby nie warsztat Andrzeja pewnie nic by nie zdziałali. Szkoda mi było tracić urlop, więc ich zostawiłem. W następną sobotę przyjechałem z Teściem poukładać deski i zabezpieczyć przed deszczem.

am00

25. Bicepsy

 

Nabawiłem się poważnej kontuzji prawej ręki. Zerwał mi się naramienny przyczep bicepsa i ten opadł w okolice łokcia. Zdaniem Inki nie wyglądało to apetycznie, chociaż w otoczeniu chudszego teraz ramienia mięsień prezentował się jak u kulturysty. Pojechałem po paru dniach do lekarza. Oczywiście na pogotowie, bo zarejestrować się w rejonie do chirurga mogłem, ale dopiero za dwa miesiące. Dyżurny lekarz odesłał mnie do specjalisty, wcześniej po skierowanie do lekarza rodzinnego. Pan Chirurg zgodził się łaskawie obejrzeć moje bicepsy. Wszyscy, łącznie z pielęgniarkami macali moje muskuły. Chirurg stwierdził, że może mógłby mi to zoperować, ale czeka mnie dwumiesięczna rehabilitacja w gipsie i nie wie czy mu się to uda ładnie naprawić. W każdym razie zagrożenia życia nie stwierdza. Na tak długą rehabilitację nie mogłem sobie pozwolić, więc dałem sobie spokój. Funkcjonalność ręki wprawdzie się pogorszyła, ale nie na tyle bym nie mógł utrzymać łopaty. Pozostał problem z ruchami skrętnymi, ale tu z pomocą przyszła mi wkrętarka akumulatorowa. Rewelacyjne urządzenie.

 

Zapomniałem napisać, że tej kontuzji nie nabawiłem się na budowie, ale podczas ... tańca.

am00

24. Okna i drzwi

 

Sprawdzając ceny w Internecie zauważyłem, że najtańsze i najpopularniejsze profile okienne ma Aluplast i Veka. Poszukałem przedstawicieli w rejonie i po kilku nieudanych próbach udało mi się namierzyć dość tanią firmę, która przystała na moje warunki. Czyli najtańsze okucia, najtańsze profile, tam gdzie można okna typu fix, bez montażu, ale z mniejszym podatkiem na fakturze. Za 14 sztuk różnych okien wyszło 4 tys. zł. Firmie nie opłacało się specjalnie dla mnie ściągać tańszych profili i okuć, więc dostałem w tej cenie standard. W miarę tanie drzwi udało mi się znaleźć na Śląsku, do odebrania w Kaliszu. Musieliśmy trochę nadłożyć drogi jadąc z Wrocławia. Wymyśliłem też, że w ścianach działowych dam trochę szersze metalowe ościeżnice, tak żeby zajmowały całą grubość ściany. Znalazłem telefon do jakiegoś producenta przy ulicy Portowej. Umknęło mi tylko, że to nie Wrocław, ale Oława. No trudno - „ślepy w karty nie gra”. Na swój dachowy bagażnik 6 sztuk bym na raz nie włożył, więc poprosiłem szwagra, który miał dostęp do firmowej bagażówki. Przewieźliśmy do garażu, a stamtąd przez kolejne 3 tygodnie woziłem te blachy na dachu, po dwie sztuki. Nie był to udany zakup o czym miałem się później przekonać. Gdyby miał być „następny raz”, to wziąłbym regulowane, pomimo, że są 3 razy droższe.

 

Na kolejną sobotę umówiłem Tadeusza i dostawę okien. Tadeusz jak zwykle przyjechał na swoim rowerze punktualnie. Drzwi wejściowe wymagały zamurowania części otworu przygotowanego pod 90-tki, bo zdecydowałem się ostatecznie na węższe 80-tki. W końcu wszystkie wewnętrzne mają szerokość 80cm, więc po co mi szersze. W razie czego mogę większe rzeczy wnosić przez taras, a tam mam dwuskrzydłowe.

 

Tadeusz wprawił drzwi wejściowe i już się zaczynał nudzić. Bałem się, że nie zdążymy wprawić wszystkich okien. Przywieźli je dopiero o 12-tej. Przepraszali za spóźnienie. Stłukły im się gdzieś w magazynie dwie szyby. Obiecali, że przyjadą za tydzień i je wymienią. Robota paliła się Tadeuszowi w rękach. Przy niewielkiej mojej pomocy uporał się z wszystkim do wieczora.

 

W następnym tygodniu budowę wizytowała teściowa. Zakwestionowała mi rozmiar okna w górnej łazience ze względów estetycznych. Rzeczywiście 60-tki po uwzględnieniu ram wydawały się zdecydowanie za wąskie. Byłem cholernie zły, ale nie mogłem nie przyznać jej racji. Na dodatek okno w dolnej łazience było krótsze, tylko uchylne i miało uchwyt u góry. Bez taboretu nie dało się go otworzyć. Po całonocnych przemyśleniach postanowiłem dokupić szersze okno do górnej łazienki. To z górnej łazienki przenieść do dolnej. A to najmniejsze z dolnej łazienki wstawić obok takiego samego przy klatce schodowej. Był to dobry pomysł. Tadeusz śmiał się, że za tę samą robotę bierze dwa razy kasę. Płaciłem mu za godziny i pomimo, że godzina wydawała się droga, to uwzględniając jego szybkość było to i tak kilka razy taniej niż przez montażystów z firmy. Wycięcie otworu pod nowe okno, powiększenie dwóch innych i przesunięcie tego z klatki schodowej pod wieniec stropowy, to bułka z masłem przy ścianie z betonu komórkowego. Jeszcze raz mogłem się przekonać do zalet tego materiału.

am00

23. Wylewki

 

W ramach zajęć zimowych ułożyliśmy z Inką kable grzewcze w obu łazienkach i kuchni. Początkowo miały być tylko w łazienkach i pewnie by tak było, gdyby nie wyjazd na narty do Bukówki. Zimna podłoga w niezamieszkałej na stałe willi, dała się dziewczynom we znaki. Zanim posadzka w kuchni była na tyle ciepła, że można było zamienić buty na kapcie, skończył nam się urlop. Potraktowaliśmy to jako cenne doświadczenie i zdecydowaliśmy się położyć jeszcze kabelek w kuchni. Ale wracając do początku. Kabelek miał być na razie tylko w dolnej łazience i dla niej zamówiłem matę 3m2. Przysłali mi przez pomyłkę mniejszą 2m2. Jak dotarło do mnie, na czym polega różnica pomiędzy matą i tańszym o połowę kablem, to zamiast odsyłać matę przeznaczyłem ją do górnej łazienki, a do dolnej łazienki i kuchni zamówiłem kable.

 

Układanie kabla na macie nie poszło wcale tak łatwo jak myślałem. Mieliśmy niewprawne palce i niewygodną klęczącą pozycję. Trochę czasu minęło, zanim wypracowaliśmy wygodniejszą (siedzącą) metodę nanizania kabla na matę.

am00

Rok 2005

 

22. Ocieplanie poddasza

 

Zima to okres gdy materiały ociepleniowe tanieją, by od wiosny do jesieni drożeć. Wymyśliłem więc, że trzeba o odpowiedniej porze kupić wełnę i styropian. Plan na rok 2005 zakładał przygotowanie do lata jednego pokoju na górze, łazienki na dole i może dla gości pokoiku w przybudówce, którą połączyliśmy z salonem. Skoro teraz mieściłem się z narzędziami i materiałami budowlanymi w małym namiocie to marnotrawstwem byłoby oddawać mi na narzędzia 17m2. W ten sposób zwiększyliśmy sobie liczbę sypialni o dodatkowy pokój na parterze z antresolą nad zmniejszonym do 8m2 pomieszczeniem gospodarczym. Z kasą w dalszym ciągu nie było najlepiej i o mały włos przegapiłbym ten moment, w którym styropian i wełna są najtańsze. Dzięki Allegro złapałem kontakt i mimo, że była to niedziela udało się kupić wełnę przed zapowiadaną podwyżką. Przy transakcji obowiązywało minimum kubików, więc kupiłem trochę na zapas. Wymyśliłem sobie, że pomiędzy krokwie dam wełnę 15cm, a jako drugą warstwę zamiast wełny dam styropian. W ten sposób będę miał jakoś wykończony sufit i przez lato da się tu mieszkać. Tak też zrobiłem. Wełnę zakładałem trochę z pomocą Kuby, trochę Inki, najczęściej jednak sam. Nie było to zbyt wygodne, ze względu na duże odległości między krokwiami wełna nie chciała się sama trzymać. Do chwilowego zaklinowania używałem rozpórek z gałązek brzozowych i próbowałem osznurkować, przy pomocy zszywacza tapicerskiego i sznurka od snopowiązałek. Trochę się tej wełny nałykałem.. Miałem wprawdzie maseczkę ochronną na twarz, ale zwykle w ferworze o niej zapominałem.

 

Mieć kurzącą się wełnę nad głową, to niezbyt przyjemna perspektywa na czas letnich wakacji. Wymyśliłem więc, trochę wbrew opiniom na Forum, że jako drugą warstwę dam 5cm styropianu z felcem, a dopiero na to w późniejszym czasie panele drewnopodobne lub płyty GK. Styropian nawet łatwo dało się przybić do krokwi gwoździami. Pod łebki dawaliśmy szerokie blaszane podkładki. Nawet ładnie wyszły te styropianowe sufity.

am00

21. Projekt zamienny

 

Pierwszy geodeta, który robił mapkę do celów projektowych naniósł mi na brudno miejsce posadowienia domu. Później jakaś pani architekt przerysowała mi z planu zagospodarowania przestrzennego, który właśnie tracił ważność, linię obszaru przeznaczonego pod zalesienie. Linia przechodziła przez środek domu i musiałem się przesunąć o kilkanaście metrów na północ, a po wizji lokalnej również na wschód. Zadzwoniłem do swojego Kierbuda, który robił plan zagospodarowania przestrzennego, żeby mi to przesunął, ale któryś z nas coś pokręcił, w rezultacie na planie domek figurował przesunięty o 7m na zachód. Oczywiście wszyscy kierowali się moimi palikami, a do planów nikt nigdy nie zaglądał. Może powinien to zauważyć geodeta wytyczający budynek, ale w drodze oszczędności załatwiłem wpis do dziennika budowy korespondencyjnie z ojcem szwagra. Sprawę zauważyłem dopiero gdy mi się nie zgadzała długość przyłączy i położenie studzienki względem domu. Dom już stał i nie bardzo wiedzieliśmy, co z tym zrobić. Postanowiliśmy z Kierbudem, że z końcem roku złożymy projekt zamienny, a dziennik budowy wypełnimy z rocznym opóźnieniem. I tak, też zrobiliśmy. Wszystkie zmiany, a było ich wcale nie tak mało: powiększenie przybudówki, zmiana kąta nachylenia dachu, usytuowanie okien i drzwi itp. mogłem nanieść z natury łudząc się, że już więcej zmian nie będzie. To, że nikt specjalnie się w projekt nie wczytuje byłem pewien po tym jak mój Kierbud przygotowując dokumenty skopiował w części opisowej tekst o kaplicy cmentarnej. Dla urzędników liczyła się tylko liczba załączników.

am00

20. Instalacja wodna

 

Parę zimowych wizyt wykorzystałem na zrobienie wewnętrznej kanalizacji i hydrauliki. Nie było tego dużo, więc postanowiłem obyć się bez fachowca. Podszkoliłem się teoretycznie z lutowania miedzią. Spędzałem dużo czasu w Castoramie, żeby pewne rozwiązania przestrzennie sobie rozłożyć. Zdarzało się, że w trakcie tych rozważań zmieniałem koncepcję. Przynosiłem wtedy do zwrotu zakupione wcześniej kolanka i złączki, a później zdarzało się, że kupowałem ponownie to samo. Obsługujące zwroty Panie były bardzo wyrozumiałe i nawet się nie krzywiły, gdy zwracałem drobnicę wartości kilku złotych. Zrobiłem się cholernie oszczędny i wyrachowany.

 

Podczas jednej wizyty na budowie polutowałem rurki w dolnej łazience, za tydzień w górnej. Z reguły byłem sam i trochę mi brakowało trzeciej ręki. Czasem zjawiał się Kuba (gimnazjalista). Kuba chętnie pomagał, a właściwie po chwili było odwrotnie, to ja pomagałem Kubie. Miał wyraźne zdolności przywódcze. Może będzie prezydentem? Zauważyłem, że rurki można dotykać gołą ręką już w odległości kilkunastu centymetrów od płomienia palnika. Nieopatrznie, któregoś razu zanurzyłem gorący koniec rurki do wody i boleśnie się poparzyłem. Rozgrzany do 200 stopni koniec spowodował gwałtowne powstanie pary, która natychmiast wypełniła rurkę. Cienkie ścianki dawały niewielki opór cieplny, tak mogłem sobie to wytłumaczyć. Wcześniej, choć jestem fizykiem, nie widziałem różnicy między zanurzaniem w wodzie gorącej końcówki rurki i pręta. Ot człowiek uczy się całe życie. Pod koniec grudnia dostałem długo oczekiwaną premię i mogłem na Nowy Rok rozliczyć wszystkich wierzycieli.

am00

19. Tynki wewnętrzne, impregnacja więźby

 

Tadeusz miał trochę czasu i dał się namówić na tynki wewnętrzne. Nie miałem już urlopu. Do pomocy miał tylko Zygmunta. Krótki dzień i kiepska pogoda sprawiły, że tynki i wylewki zajęły mu prawie trzy tygodnie. Będąc na budowie w soboty i niedziele kończyłem robić instalację elektryczną. Roboty się ślimaczyły. Byliśmy już lekko zadłużeni i zalegaliśmy Tadeuszowi z wypłatami. Musieliśmy ostudzić swoje zapały inwestycyjne i poczekać do wiosny, aż uda się coś odłożyć.

 

Do tynkowania się nie wtrącałem. Przy sobotnio-niedzielnych wizytach malowałem brązowym drewnochronem zewnętrzne części więźby. Kupiłem do tego celu jakąś farbę Nobilesa. Malowało się nią fatalnie. Farba pryskała tak, że miałem pełno kropeczek na blachodachówce mimo, że malowałem krokwie znajdujące się pod nią. W następnym tygodniu przywiozłem niepryskającą „barierę”. Ta się sprawdziła. Nim zdążyłem uporać się z najwyższymi elementami więźby, Tadeusz zabrał rusztowanie i musiałem radzić sobie w inny sposób. Nie wszystko mogłem dosięgnąć z drabiny. Od strony południowej nie było tak źle. Miałem balkon, i mogłem oprzeć deskę na dwóch zewnętrznych jętkach. Od północy było gorzej. Tylko jedna jętka i okna. Wystawiłem drabinę przez okno. Podwiązałem w połowie do jętki i próbowałem wyjść po niej na zewnątrz. Huśtało się dopóki nie posadziłem na drugim końcu siostry z zakazem podnoszenia się dopóki nie skończę. Siostra dzielnie siedziała tyłem do okna. Bała się, że jak siądzie przodem to zrobi jej się niedobrze na widok moich ekwilibrystycznych wyczynów.

am00

18. Dach

 

Pozostało kupić blachodachówkę. I znów gorączkowe szukanie w necie najtańszej oferty. Padło na Blachotrapez z Rabki. Niestety nie udało się jej obejrzeć przed zakupem, bo najbliższy dystrybutor był w Kaliszu. Inka chciała jasny brąz, a mieszkająca po sąsiedzku ciocia czerwony. Wybrany kolor RAL 8004 klasyfikowano jako odmianę brązu, choć potocznie nazywano ten kolor ceglanym.

 

Umówiłem dostawę na sobotę, bo szkoda mi było urlopu, a chciałem być przy rozładunku. Przyjechał transport z blachą w kolorze wiśniowym. Inka miała już oczy we łzach i była bliska zrobienia mi awantury. Ja zachowałem na razie zimną krew i zacząłem sprawdzać kwity. Okazało się, że nasza blacha leży pod spodem, a tym transportem jechała jeszcze inna na inną budowę. Miałem szczęście, bo kolor przypadł Ince do gustu i podobał się mojej cioci. Opinia innych mnie specjalnie nie interesowała. To i tak był kompromis, bo ja preferowałem kolor stalowy.

 

Szymon nie kładł jeszcze nigdy blachodachówki, więc próbowałem się podszkolić teoretycznie. Kontrłaty były już przybite. Teraz należało przybić łaty stosując się do instrukcji. Ku mojemu zaskoczeniu zalecało się blachę kłaść „od końca”. To znaczy najpierw tę z wierzchu, a sąsiednią dawało się później pod spód. Gdy położyliśmy tak drugi arkusz wyszło dlaczego. Gdybyśmy kładli wierzchnią na koniec zsuwałaby się i trudno byłoby ją przymocować, a tak fale miały się o co zaczepić. Ułożyliśmy jedną połać i umówiliśmy się za tydzień w sobotę na dalszą robotę. Wydawało nam się, że teraz gdy wiemy o co chodzi pójdzie jak po maśle. Przy pierwszym skrajnym arkuszu blacha wysunęła się Szymonowi z rąk, a ja jej nie zdołałem utrzymać, bo się skręciła i poleciała na dół. Całe szczęście, że Michał zdążył odskoczyć, bo by mu chyba odcięło głowę. Blacha zgięta w pół leży na dole i co tu robić? Zabraliśmy się za prostowanie. W miejscu zgięcia trochę się „wyprostowały” fale. Operując młotkiem gumowym usiłowaliśmy nadać im pierwotne kształty. Udało się. Teraz już byliśmy ostrożniejsi.

 

W ogóle z blachą obchodziliśmy się jak z jajkiem. Przykręcaliśmy z drabiny, a pod drabinę były podłożone dwa worki z sianem, żeby broń Boże nie porysować. Drabinę sznurkami przez kalenicę przymocowywaliśmy do łat z przeciwległej połaci, a gdy ta była już pokryta, do betoniarki. Miało się obyć bez cięć, ale coś chyba źle wyliczyłem i skrajne arkusze wystawały nam po kilkanaście cm poza obrys krokwi i łat. Trzeba było obciąć taki pasek. Szymon pożyczył sobie elektryczne nożyce, ale nie mogliśmy nimi przebrnąć przez fale. Wbrew zasadom, pod groźbą utraty gwarancji, wzięliśmy gumówkę z cienką tarczą. Osłoniliśmy resztę blachy kartonem, a uciętą krawędź zaklepaliśmy gumowym młotkiem i pomalowaliśmy farbą w sprayu.

 

Komin był niezmiennikiem mojego projektu. Wziąłem sobie do serca uwagę zasłyszaną od kolegi, który miał brata architekta, że sztuką jest zrobić dom z jednym kominem. Dlatego projekt zaczynałem od komina. Komin dymowy od kominka z dodatkowym kanałem wentylacyjnym zlokalizowałem w środku domu, tak by wychodził w kalenicy. Ułatwiało nam to montaż blacho-dachówki. Gorzej było z kominem od wentylacji łazienki i odpowietrzeniem kanalizacji. Jakoś tak wychodziły w połowie połaci dachu. Zacząłem rozglądać się za gotowymi końcówkami z specjalnymi kołnierzami, ale te które znalazłem były bardzo drogie. Szymon też nie bardzo kwapił się do robienia dziur w dachu. Koniec w końcu postanowiliśmy zrobić dodatkowe kominki w kalenicy i połączyć je rurą spiro z wentylacją w łazience. Odpowietrzenie kanalizacji zostawiłem sobie na później.

 

Był początek października i mieliśmy dom zadaszony w stanie surowym.

am00

17. Więźba

 

Początkowo miałem kupić drewno na więźbę w lesie. Andrzej pracował przy wyrębie i znał się na tym, więc miałbym gwarancję jakości. Sprawy się przeciągały, a ja nie byłem w stanie wszystkiego doglądnąć osobiście. Znalazłem przez internet namiary na kilka tartaków w okolicy. Dogadałem się z właścicielem jednego z nich, który najszybciej zareagował i odpowiadał na maile. Posiłkując się informacjami z forum i dostępnej literatury, zaprojektowałem i zamówiłem krokwie 8x16cm o długości 6m w odstępach 110cm. Do tego murłaty 14x14cm, jętki 5x12cm, łaty 4x6cm i kontrłaty 2,5x6cm i parę belek 12x12cm pod balkon.

 

Więźbę miał stawiać kuzyn Szymon, który z zawodu był stolarzem, a obecnie pracował w lesie przy wycince. Ze swoim młodszym kolegą Michałem, postawili mi więźbę pod moją nieobecność, przypinając najtańszą jaką udało mi się kupić folię wysoko-paroprzepuszczalną.

am00

16. Instalacja elektryczna

 

Instalację miałem przemyślaną teoretycznie. Skrzynkę z zewnątrz przeniosłem do środka, gdzie miałem już w ścianie łazienkowej przygotowaną specjalną wnękę. Zrezygnowałem z robienia czegokolwiek na zapas ograniczając się do absolutnego minimum. Kupiłem w Castoramie w promocji dwa zwoje po 100mb kabla trójżyłowego. Jeden o przekroju 2.5mm2 do gniazdek i 1.5mm2 do oświetlenia i tyle mi z grubsza wystarczyło. Na dole zrobiłem trzy obwody + zasilanie podłogówki, na górze też trzy, w tym jeden osobno na oświetlenie. Na dole oświetlenie poprowadziłem z gniazdek, instalując nad nimi wyłączniki. Takie rozwiązanie dawało mi optymalne zużycie kabli. Razem miałem więc 7 obwodów, które na razie wpiąłem po dwa lub trzy do jednego zabezpieczenia. Razem z bloczkami Solbetu kupiłem specjalne wiertło łopatkowe do puszek i ręczny rylec do żłobienia bruzd. Robota nie szła tak szybko jak się spodziewałem. Dzisiaj żałuję, że bruzdy robiłem tylko w łazienkach, bo na gładkiej ścianie widać miejsca gdzie przebiegają kable pod cienką warstwą tynku. Na izolacji kondensuje para wodna i miejsca te ciemnieją. Ale jak zwykle towarzyszył mi pośpiech i często rezygnowałem na jego rzecz z dokładności.

am00

15. Pięterko

 

Na początku sierpnia przyszedł Tadeusz żeby zrobić ściany kolankowe i szczytowe oraz działowe, komin i ściany w przyległym do domu pomieszczeniu gospodarczym. Uwinął się w tydzień. Musieliśmy bloczki podawać wyżej wspomagając się rusztowaniem. Jeszcze raz przekonałem się do betonu komórkowego. Bloczki były na tyle lekkie, że Inka dawała sobie również z nimi radę. Miała co prawda przykry wypadek. Zaprószyła sobie oko i potrzebna była wizyta u okulisty. Telefon do kuzynki pracującej w szpitalu (dobrze mieć tylu krewnych wokół), umówiona wizyta i po kłopocie. Przy okazji zakupy w mieście. Z Filipa był mniejszy pożytek. Nie wciągnął się w to, co robiliśmy. Żył w swoim zabawowym świecie i nigdy nie wiedział czego od niego chcemy. Raz chciałem - by przyniósł mi z namiotu piłkę, mając na myśli ręczną piłę do cięcia bloczków. Zrobił parę kroków i zawrócił z pytaniem: czy do kosza, czy do siatkówki?

am00

14. Podkopy

 

Wprawdzie zostawiłem przepusty w fundamencie, ale okazało się, że miejsce przeznaczone na biologiczną oczyszczalnię ścieków wypada w terenie gliniastym, który nie nadaje się na poletko rozsączające. Trzeba było zmienić koncepcję i przerzucić wyjście kanalizacji na inną ścianę. Wiercenie w moim fundamencie odrzuciłem, więc zostało mi tylko podkopanie się pod nim. Trochę mnie zmartwiła perspektywa tak głębokiego osadzania zbiornika gnilnego, ale co tam. Wykopałem głęboki na metr i długi na 6m rowek i ułożyłem w nim rurę kanalizacyjną fi=110mm z niewielkim spadkiem. Przy okazji wyszło, że podpięcie do głównej rury trzech innych wymaga trochę miejsca w pionie, więc przydał się tak głęboki wykop. Korzystając z przestoju w murarce podciągnąłem we wspólnym wykopie od studzienki wodomierzowej wodę i kabel energetyczny. Jako osłonę przy przejsciu przez fundament kupiłem kawałek niebieskiej rury wodnej z tworzywa o większej średnicy, którą mogłem wygiąć w łagodny łuk. Wodę i kabel wyprowadziłem pod planowanymi schodami, po zewnętrznej stronie łazienki. Wykop zasypałem dla ocieplenia keramzytem. Keramzyt kupiłem razem ze stropem. Było tego pół kubika w dwóch dużych workach. Z reszty, po dodaniu cementu, urobiłem beton i wylałem fundamencik pod kominek. W kopaniu pomagało mi dwóch młodzieńców, którzy chcieli sobie dorobić na wakacjach. Nie szło im to zbyt dobrze, bo piaszczysta ziemia się osuwała. Raz nawet jednego przysypało po pas i musieliśmy go odkopywać bo sam nie był w stanie się wykaraskać. Wkroczyliśmy też na tereny os ziemnych i nie obyło się bez ukąszeń.

am00

13. Namiot

 

Szkoda mi było urlopu, więc zabrałem się do domu. Filip został i spał w namiocie z o dwa lata starszym Kubą. Spanie w namiocie na pustkowiu w lesie wymaga nieco odwagi, o czym przekonała się wkrótce moja Teściowa.

 

Inka wróciła z Cypru i zaprosiliśmy Teściów niedowiarków, żeby pokazać im naszą budowę. Oczywiście proponując spanie w namiocie. Przystali na to chętnie, ale jak przyszło co do czego, to zaczęły się strachy. Pech chciał, że okoliczni chłopi walczyli w tym czasie z plagą dzików. Strzelali w nocy z petard, a ujadaniu psów wydawało się, że nie będzie końca. Plaga żab, które po ciemku skakały po tropiku dopełniały reszty. Piesek sąsiadów, który przyplątał się z wyraźnym zamiarem nocowania przy namiocie powitany był więc jak wybawca - ochroniarz. Rano okazało się, że piesek nie był bezinteresowny. Po przywiezionym przez Teściową placku zostały tylko okruszki.

am00

12. Bijemy rekord świata i okolic

 

Filipowi zaczęły się wakacje. Inka pojechała z młodzieżą ze swojej szkoły na występy na Cypr, a ja wziąłem urlop. Rozbiliśmy z Filipem namiot do spania i wykorzystując nieobecność murarza zakładaliśmy rury kanalizacyjne. W poniedziałek przyszedł Tadeusz i zaczęło się. Chciałem być tylko w odwodzie i znalazłem mu pomocnika, ale już po paru godzinach go zwolniłem, bo chłopak słabo się orientował, a Tadeuszowi, który jest milczkiem, nie chciało się tłumaczyć, wolał sam zrobić. Musiałem z roli inwestora przedzierżgnąć się w rolę chłopca „przynieś – podaj – pozamiataj”. Wczułem się w tę rolę i podkręcaliśmy tempo. Podawałem bloczki, rozrabiałem klej, przestawiałem rusztowania, kombinowałem szalunki pod nadproża z „byle czego” itp. Tadeusz przyjeżdżał przed siódmą i pracował po dwanaście godzin z krótkimi przerwami na posiłki. Ledwo mogłem nadążyć. Dobrze, ze odpadła mi sprawa posiłków, na które zapraszała nas po sąsiedzku Ania. W namiocie jak na początek lipca było zimno. Szczególnie nad ranem. Nie pomogły dodatkowe kołdry, więc budząc się z zimna o 4 rano, przekładałem swoją kołdrę na śpiącego Filipa i zabierałem się do noszenia bloczków przygotowując Tadeuszowi front robót. Dzięki temu byłem przed obiadem do przodu i mogłem nawet czasami podjechać na jakieś zakupy do składu budowlanego.

 

W środę pojawił się na budowie Zygmunt. To mój najstarszy kuzyn. Jest po wylewie, odebrało mu mowę i ma sprawną tylko lewą rękę. Prawa działa jak imadło, jak coś chwyci to musi drugą ręką sobie pomagać, żeby zwolnić uchwyt. Czasami dochodziło do śmiesznych sytuacji jak się z kimś witał. Zygmunt bardzo chciał być przydatnym, a ponieważ znał się trochę na murarce, więc chętnie przyjąłem jego pomoc. Przyszedł czas na nadproża i trzeba było uruchomić starą betoniarkę. Coś tam nie grało, zerwał się pasek klinowy, coś się zatarło. Zabraliśmy się w warsztacie Andrzeja do naprawy. Zygmunt znał się na tym i próbował nam po swojemu podpowiadać. Udało się. Od tej pory obsługując betoniarkę zawsze patrzyłem, czy Zygmunt nie protestuje.

 

W piątek Tadeusz wymurował komin do stropu i zaczęliśmy ustawiać belki pod Terivę. Z kominem był mały kłopot. Miał być typowy 14x27cm co dawało się łatwo murować z 5 cegieł w warstwie. Dopiero od pewnej wysokości miał być przyklejony do niego kanał wentylacyjny z gotowych pustaków wentylacyjnych. Zgodnie z zaleceniem pewnego kominkarza, komin w miejscu podłączenia czopucha miał być wykonany z cegły szamotowej. Cegła szamotowa miała inne wymiary – była mniejsza. Ten odcinek wyszedł brzydko i wyglądał jakby ktoś spaprał robotę. Tadeusz, chociaż nie był estetą, szybko zatynkował ten odcinek, żeby nie ranił oczu.

 

Na sobotę umówiliśmy się z Andrzejem i jeszcze dwoma młodzieńcami do pomocy przy stropie. Z rana dokończyliśmy układać pustaki stropowe. Andrzej przyjechał ze swoim cyklopem. Pożyczyliśmy od Janka platformę na taczkę i przy pomocy tego „dźwigu” podawaliśmy beton na górę. Andrzej obsługiwał „dźwig”, na górze Mariusz (najpotężniejszy) odbierał taczki i wysypywał beton, a Tadeusz to rozgarniał i ręcznie wibrował. Na dole przy betoniarce uwijaliśmy się we trójkę. Zygmunt był od wody i proporcji. A młody człowiek, którego imienia już nie pamiętam szuflował ze mną piasek i sypał cement. W niecałe 4 godziny było po robocie (około 60m2). Andrzej zawiesił wieniec – przy okazji poszły dwie półlitrówki. Trochę już na rauszu zrobiliśmy jeszcze chudziak w pomieszczeniu gospodarczym, którego nie obejmował strop i był jeszcze bez ścian. Zrobiłem wszystkim wypłatę i wysłałem SMS do Inki. Nie mogła uwierzyć, że tak szybko poszło. Tadeusz obiecał, że przyjdzie za miesiąc i podciągnie górę. Pozostało polewanie stropu i po tygodniu ciężkiej harówy wyluzowanie.

am00

11. Rozładunek

 

Bałem się swoich możliwości rozładunkowych (Inka i Filip lat 12), a nie chciałem za bardzo wykorzystywać uprzejmości sąsiada, więc umówiłem do rozładunku bloczków Solbetu i elementów Terivy okolicznych młodzieńców-osiłków. Najpierw przyjechał strop. Młodzieńców jeszcze nie było, więc musieliśmy sobie poradzić we trójkę plus kierowca. Nie zdążył odjechać samochód od stropu, a tu już ustawił się przy wjeździe TIR z przyczepą z betonem komórkowym. Tym razem kierowca nie palił się do pracy. Bloczki były jeszcze ciepłe i nie dało się ich rozładowywać gołymi rękami. Całe szczęście, że pomyślałem o tym wcześniej i zrobiłem zapas rękawic. Ilość trochę nas przeraziła, zwłaszcza, że byliśmy już zmęczeni tym stropem. Z umówionych chłopaków-osiłków przyszedł tylko jeden. Powiedział, że skoczy po drugiego i zaraz przyjadą. Nie zdążyli. W międzyczasie drogą jechał traktorem Czesiek z córkami i żoną i jak zobaczył co jest grane, to wszyscy pospieszyli nam z pomocą. Uwinęliśmy się migiem. Chłopy czyli ja z Czechem podawaliśmy z samochodu, a dziewczęta i kobiety bohatersko brały od nas te gorące bloczki na piersi i odnosiły na kupki. Jak przyszli chłopcy zostały już tylko resztki i ... gorące piersi.

 

Murarz miał przyjść dopiero za 1,5 miesiąca, ale już następnego dnia nie wytrzymałem i ustawiłem narożniki na wysokość pierwszej kondygnacji. Na razie bez kleju. Dalsi sąsiedzi myśleli, że to już mury pną się do góry.

 

Było jak na początek maja bardzo ciepło, do Andrzeja i Ani przyjechało sporo dzieci i chciały pójść nad wodę. Brakowało im opiekuna. Chętnie się zgodziłem. Poszukaliśmy płycizny i dzieci zaczęły się chlapać. Przy okazji i ja zostałem ochlapany. Jak już byłem cały mokry wskoczyłem do wody i popłynąłem w spodniach na drugą stronę. Wodę w zalewie napuszczono późną jesienią, więc byłem chyba pierwszym pływakiem, który tu się kąpał.

am00

10. Przyłącze elektryczne

 

Geodeta w końcu zrobił mapkę dla Energetyki i dla przyłącza wodnego. Przy okazji przekopywania drogi pod wodociąg wykonawca umieścił tam dodatkową rurę na przeciągnięcie kabla. Dogadał się chyba jakoś z elektrykami, bo chętnie z tej rury skorzystali, ale mnie to już nie interesowało. W wyznaczonym terminie pojawili się elektrycy, postawili skrzynkę i podpięli mój wcześniej zakopany kabel YKY 5x10mm2. Drugi koniec tego kabla ułożyłem w zwoje i podpiąłem do prowizorycznej skrzynki, w której umieściłem różnicówkę 30mA/25A i trzy bezpieczniki nadprądowe 10A. Dodatkowo zamontowałem tam gniazdo trójfazowe do betoniarki i trzy gniazda jednofazowe. Na czas budowy, by nie płacić wysokiej opłaty stałej, podpisałem umowę tylko na połowę mocy tj. 7kW. Trochę mało, trzeba było żonglować fazami, żeby równocześnie włączyć czajnik i kuchenkę. Skrzynkę umieściłem na drewnianym słupku, obok kranu z wodą, Od strony drogi, na tym samym słupku powiesiłem tablicę informacyjną z danymi o inwestycji.

am00

9. Fundamenty

 

Tadeusz nie chciał czekać na prąd, bo spieszył się na inne budowy. Zorganizował sobie kilka kabli i w planowanym wcześniej terminie zgłosił się z pomocnikiem do roboty. Lekki domek, idealne warunki gruntowe sprawiły, że przy fundamentach mogłem pokusić się o pierwsze oszczędności. Przestudiowałem w Muratorze wszystkie sposoby na „oszczędnościowe fundamenty”. Za namową murarza wyszło, że najtaniej będzie zrobić fundament w ziemi z betonu z dodatkiem kamieni polnych, a część wystającą z dużych głazów, o w miarę równym licu. Ten pomysł spodobał się bardzo mojej żonie. Ja byłem bardziej sceptyczny, bo świadomie pchaliśmy się w kłopoty z izolacją tego mostka cieplnego.

 

Zbierane z okolicznych pól kamienie od jesieni trafiały na mój plac budowy. Sąsiad cyklopem wykopał mi parę przyczep żwiru i z okolicznych kupek kamieni wybraliśmy większe sztuki na cokół. W pobliskim SKR zamówiłem dostawę cementu. Na placu budowy rozbiłem nasz stary trzy-osobowy namiot-domek, z którym przez 6 lat jeździliśmy nad ciepłe morze do Włoch lub Chorwacji. Teraz miał pełnić rolę magazynu i chronić cement przed deszczem.

 

Fundament był gotowy w niecały tydzień. Czekaliśmy na wakacje by ciągnąć dalej.

am00

8. Budowę czas zacząć

 

Za murarzem rozejrzałem się w licznej, w tamtej okolicy, rodzinie. Padło na blisko mieszkającego Tadeusza. Kuzyn brał tylko takie roboty, do których mógł dojechać na rowerze. Ustaliliśmy, że zaczniemy fundamenty w maju i później latem jeszcze wpadnie dwa razy, gdy będzie miał okienka przy innych robotach, tak by jesienią można było robić dach. Pozostało mi zorganizowanie wody i prądu. Od strony urzędowej nie było problemów. Linia energetyczna i wodociąg były po przeciwnej stronie drogi. Energetyka zrobiła projekt przyłącza do skrzynki przy drodze i zleciła wykonanie mapki, która miała posłużyć uzyskaniu pozwolenia budowlanego na to przyłącze. Z wodą było prościej. Zakład komunalny wydał warunki, tj. zgodę na podłączenie się we własnym zakresie. Jedynie „wrzynkę” miał zrobić ktoś z wodociągów za 80zł, a po podłączeniu miałem w miesiąc dostarczyć mapkę inwentaryzacyjną. Spokojnie sobie czekałem na rozwój wypadków. Do umówionego terminu robienia fundamentów wydawało się, że czasu jest aż nadto.

 

W międzyczasie zgłosił się wykonawca do położenia wody i oszacował koszty na około 750zł. Na wiosnę 2004 roku zacząłem się niecierpliwić i wydzwaniać do Energetyki. Okazało się, że wąskim gardłem jest geodeta i jego możliwości przerobu. Zdobyłem namiary na gościa chcąc za jednym razem załatwić również wodę. Żeby mu ułatwić pracę podesłałem mu mapki do celów projektowych licząc, że robiąc wspólną mapkę na moich podkładach potraktuje mnie ulgowo. Nic z tych rzeczy, żadnej taryfy ulgowej, nic sobie również nie robił z goniących mnie terminów. W rezultacie pierwsze prace fundamentowe przyszło mi robić bez prądu, a wodę udało mi się doprowadzić dosłownie dzień przed pojawieniem się murarza. Na wszelki wypadek sąsiad przygotował mi już cysternę z wodą.

 

Wykonawca od wody okazał się również mało solidny. Ciągle coś mu nie pasowało. W końcu przestał odbierać telefony. Zwątpiłem i zacząłem rozglądać się za koparką do wynajęcia, co byłoby pewnie lepszym rozwiązaniem, ale gość się spiął i zrobił co do niego należało. Przy zapłacie wyszło małe nieporozumienie, bo facet informował mnie tylko o kosztach jakie ponosi, a zapomniał powiedzieć, że jego prowizja to 100%. Nie chciałem z nim dyskutować, zapłaciłem przelewem całą sumę z gorącym postanowieniem, że dalej całą hydraulikę, elektrykę i kanalizację wykonam samodzielnie. Wolę poprawiać po sobie, niż tracić kasę i nerwy na fachowców.

 

Licznik zużycia wody umieściliśmy na razie w gołym wykopie. Parę tygodni później Andrzej przywiózł mi 3 kręgi betonowe i pokrywę z włazem, a wykonawca wyprowadził obok studzienki rurkę i zakończył ją kranem.

am00

Rok 2004

 

7. Pierwsze zakupy, pierwsza kradzież

 

Uprzedzając majowe podwyżki cen spowodowane wzrostem VAT, zacząłem rozglądać się za materiałem na budowę z opóźnionym terminem dostawy. I tak udało mi się zrobić przedpłatę na beton komórkowy SOLBET z Solca Kujawskiego. Niestety dalsze zakupy musiały poczekać, bo okazało się, że ktoś ukradł nam nasze ukochane autko. Byliśmy przekonani, że takiego starego, pordzewiałego Fiata nikt nie weźmie, a jednak. Złodziej ma na swoje usprawiedliwienie tylko fakt, że było ciemno i nie widział dobrze co bierze. Wcześniej wiele razy mogliśmy je stracić. Żona chyba na trzeci dzień po odebraniu z salonu, zostawiła je na kilka godzin przed supermarketem, z kluczykami w drzwiczkach i nikt się nie skusił, a tu chwila nieuwagi i padło ofiarą złomiarzy. Drugim zakupem siłą rzeczy musiał być więc samochód. Zabrałem się za przeglądanie ofert. Ustaliłem kryteria: ekonomiczne, cztero- lub pięcio-drzwiowe, z dużym bagażnikiem, w jasnym kolorze. I już po tygodniu (na Walentynki) byliśmy właścicielami kilkunastoletniej sportowej Toyoty, trzy-drzwiowej, w kolorze czarnym, z bagażnikiem zajętym przez jakąś szafę grającą. No cóż coraz częściej dane mi było się przekonywać, że plany i założenia to jedno, a ich realizacja to zupełnie coś innego.

 

A jeśli chodzi o kradzieże na budowie, to owszem znacznie później zginął mi przedłużacz elektryczny, taki pomarańczowy. Jakoś ciężko mi to było zrozumieć, bo leżał na zewnątrz przez dwa tygodnie. W kradzież też nie wierzyłem, bo na miejscu złodzieja wybrałbym 1000 innych rzeczy. Szukałem, pytałem i nic, jak kamień w wodę. Znalazł się po paru dniach przypadkiem w polu. Był wyniesiony i podziobany, prawdopodobnie przez jastrzębia. W miejscach uszkodzeń pociąłem go na krótsze odcinki. Mam teraz dużo krótkich przedłużaczy.

am00

6. Wycinka

 

Działka była dziko zarośnięta, a od strony planowanego wjazdu rosła kępa pokaźnych dębów i brzoza matka. Sąsiad zaoferował mi pomoc w zrobieniu dojazdu. Na wycinkę potrzebowałem zgody gminy. Odszukałem odpowiednią osobę od tych spraw, umówiłem się i pojechałem do gminy z odpowiednim pismem. Starszy jegomość przyjął mnie na progu urzędu i zaproponował wizję lokalną. Pojechaliśmy, obejrzeliśmy, trochę marudził, ale się na wszystko zgodził, wziął podanie i 100zł (nie miał wydać reszty) i tyle go widziałem. Wycinka odbyła się w najbliższą sobotę. Chciałem dostać oficjalną zgodę na piśmie, ale nie zdążył napisać – po kilku telefonach do gminy dowiedziałem się, że właśnie odszedł na emeryturę. Brzozę zagospodarowano na opał, a dęby – materiał na schody - wysychały w wałkach czekając na swoją kolej.

am00

5. Pozwolenie i pierwsze kłopoty

 

Pierwsza wizyta w gminie w czerwcu 2003 – uprzejmy urzędnik, zero problemów. Mieliśmy zrobić mapkę i złożyć tam gdzie trzeba. Umówiliśmy się z geodetą. Geodeta miał jakiś problem z Wydziałem Geodezji i Kartografii w Jarocinie i zaczął przeciągać termin. W lipcu miało wejść nowe prawo budowlane, co mnie trochę zaniepokoiło, ale Urzędnik i Kierbud mnie uspakajali. No i nie mieli racji. Jak przyszło co do czego okazało się, że nowych zapisów w prawie budowlanym nie umieją przeskoczyć. Mogłem liczyć tylko na siebie. Zabrałem się za wnikliwe czytanie prawa, wysłałem parę maili z prośbą o interpretację do wyższych instancji i w końcu znalazłem w przepisach przejściowych coś o co mogłem się zahaczyć. Tutaj już nie popuściłem i tak długo byłem uprzejmie natrętny, aż w końcu z końcem roku otrzymałem upragnione pozwolenie. Wydawało się, że do wiosny uporam się z prądem i wodą i pewnie by tak było gdyby znowu nie zawiódł mnie geodeta.

am00

Rok 2003

 

3. Boiska

 

Lato 2003 roku spędziliśmy częściowo na wsi z ambitnymi planami zagospodarowania części działki pod boiska. Boisko do piłki nożnej już było o czym wspomniałem wyżej. Na działce było także boisko do siatkówki, tj. dwie żerdki i sznurek, ale jego ułożenie nie było najszczęśliwsze. Trudno było znaleźć dostatecznie duży placyk nie porośnięty sosenkami. Poświęcając kilka drzewek, udało się w końcu wytyczyć boisko do siatkówki plażowej, badmintona, placyk na postawienie jednego kosza i miejsce pod ognisko. Z gromadką okolicznej młodzieży wzięliśmy łopaty i zaczęliśmy od kopania. Robota nie szła nam zbyt składnie i już zacząłem powątpiewać w celowość i sukces całego przedsięwzięcia. Po podwieczorku odwiedził nas najbliższy sąsiad Andrzej. Gdy zorientował się o co chodzi odwrócił się na pięcie i po chwili z jego zagrody wyjechały dwa traktory. Jeden z przyczepą, a drugi z cyklopem, taką maszyną przypominającą koparkę. Za chwilę miałem zdjęty humus ułożony wzdłuż boiska w coś co przypominało małą trybunę dla widzów. Z innego końca działki przywieziono mi 5 przyczep piasku, do którego rozgarniania rzuciła się gromadka dzieci. Traktory odjechały, sąsiad zjawił się z piłą spalinową i propozycją przerzedzenia moich dąbków z przeznaczeniem na słupki do siatki. Zanim słoneczko schowało się za lasem - rozegraliśmy inauguracyjnego seta.. Do czasu żniw, codziennie na działce gościliśmy okoliczną młodzież, czasami kończyło się to ogniskiem i kiełbaską.

am00

2. Zalew

 

Zalew powstawał na takim odludziu, że mieszkańcy pobliskich wiosek nie zdawali sobie z tego sprawy. Był to najwyższy czas żeby pomyśleć o jakimś letnisku.

 

Jako, że pola moich kuzynów Janka i Czesia od budowanego zalewu odgradzał tylko stumetrowy pas lasu, wymyśliłem sobie, że odkupię od nich parę arów i wybuduję sobie mały domek. Sondując delikatnie temat okazało się, że z budową w tym miejscu będą kłopoty. Brak dostępu do drogi i mediów. Za to w odległości 500m od zalewu leży odłogiem i zarasta lasem brzozowo-sosnowym - 2.5ha działka, której żaden okoliczny rolnik nie chciał, bo była tam kiedyś nielegalna kopalnia piasku. Działka leżała przy drodze gruntowej z wodociągiem i linią energetyczną więc można by pokusić się o pozwolenie na budowę zagrody. Na środku pola chłopcy urządzili sobie boisko do piłki nożnej, z bramkami zbitymi z sosnowych suszek i siatką upleciona ze sznurka od snopowiązałek. Przy drodze rosła kępka pokaźnych dębów i wielka brzoza, niewątpliwie matka brzozowego młodnika rozciągającego się wzdłuż drogi. Południowy bok graniczył z 40-letnim lasem sosnowym. Północno-wschodni narożnik stanowił stary las dębowy i kilkanaście topoli otaczających wyschnięty stawek. Staw wysechł po zdrenowaniu okolicznych pól. Zakochaliśmy się w tym polu. Jankowi powierzyliśmy sprawę zakupu bez rozgłosu. Z końcem 2002 roku staliśmy się „rolnikami”. Jeszcze nie wierzyliśmy, że uda nam się coś wybudować i nie wiedzieliśmy jak się do tego zabrać. Ustaliliśmy, że czas zacząć oszczędzać.



×
×
  • Dodaj nową pozycję...