
Margolcia
Użytkownicy-
Liczba zawartości
78 -
Rejestracja
Typ zawartości
Profile
Forum
Artykuły
Blogi
Pobrane
Sklep
Wydarzenia
Galeria
Zawartość dodana przez Margolcia
-
Ogrzewanie podłogowe pod deską barlinecką
Margolcia odpowiedział Margolcia → na topic → Wymiana doświadczeń ogólnie
W naszym przypadku chodzi o zcieranie się dwóch poglądów: ma być funkcjonalnie-płytki + podłogówka-to ja, czy ma być przytulnie i estetycznie-drewno- to moja druga połowa. W końcu po długich deliberacjach i sporach osiągneliśmy kompromis.; część salonu w drewnie bez podłogówki, część w płytkach z podłogowym. Pozdrowienia. -
Ogrzewanie podłogowe pod deską barlinecką
Margolcia odpowiedział Margolcia → na topic → Wymiana doświadczeń ogólnie
Chętnie bym na taki układ poszedł, tylko nie widziałem jeszcze płytek drewnopodobnych, które by nie wyglądały sztucznie jak kiepska imitacja drewna. -
Czy ktoś ma zainstalowaną podłogówkę, a na nad nią położoną deskę barlinecką, parkiet, panele lub inne drewno? Jak to się zachowuje? Poradźcie, proszę. Warto tak zrobić, czy zrezygnować i wstawić grzejniki do salonu?
-
komentarze do Kazimierza - Margolci:):)
Margolcia odpowiedział Teska → na topic → Dzienniki budowy - komentarze
Kruszka - szczerze w to wątpię, żeby ich obchodził klient - najważniejsza wydaje się być prowizja od sprzedanego materiału. Dla przykładu - w protokole reklamacyjnym jest wyraźny zapis, że nadprogramowy materiał (9 uzgodnionychpalet) odbiorą w ciągu 14 dni - nawet pan przedstawiciel powiedział, że może to być w ciągu 3 dni, tylko muszę poukładać ładnie bloczki na paletach, a palety przygotować do wygodnego załadunku. Więc zaiwaniam następnego dnia na budowę, pół dnia przestawiam palety na granicę działki tuż przy drodze dojazdowej, przekładam bloczki z jednej, na drugą, układam, równam - żeby było cacy i żeby, broń Panie Boże, ten który przyjedzie się zbytnio nie napracował i co? I g... . Termin minął, a transportu ani widu ani słychu. Pomimo tego - jeśli chcesz to buduj, bo technologia jest dobra. Tylko przypilnuj, walcz o swoje i nie odpuszczaj. Bądź jak doberman nieustępliwa i jak Sherlock Holmes dociekliwa. Pozdrowionka -
Walka trwa: W kwestii zakupu materiałów przedvatowskich - postanowiliśmy sobie trochę pofolgować i pójść po całości. Wynajęliśmy kawałek hali na magazyn i ruszyliśmy na łowy. W końcu udało się nam dojść do porozumienia, co do rodzaju i koloru dachówki. Padło, co prawda, na ceglastą szlachetną karpiówkę Wiekora, ale jak usłyszeliśmy cenę, to szybko spodobała nam się miedziana angobowana tego samego producenta. I tak już zostało. Dla pewności porównaliśmy jeszcze ceny w 4 hurtowniach pokryć dachowych i dokonaliśmy wyboru oraz zakupu z odroczonym terminem odbioru. Poza tym, z uwagi na niebudzącą zaufania jakość Ytongu w naszych murach, a także pomni doświadczeń naszych znajomych, którzy również posiadają ściany 36,5 i po dwóch sezonach zimowych szybko docieplali mury, (których się ponoć nie dociepla) - postanowiliśmy chuchać na zimne, i dokupiliśmy 5 cm styropian i 12 cm wełnę, siatkę i klej do ocieplenia parteru i wieżyczki domu oraz wełnę i folię do wycieplenia poddasza. Tak nam się ta nasza gorączka kwietniowych zakupów udzieliła, że postanowiliśmy iść za ciosem i załatwić pozytywnie sprawę zakupu okien, bo jak sądziliśmy, to ostatni taki jednorazowy, duży wydatek. I tu wybór był równie ciężki, jak przy dachówce. Wstępnie wybraliśmy 7 producentów, dostarczyliśmy projekt, umówiliśmy na wizję lokalną, doprecyzowaliśmy szczegóły i poprosiliśmy o wycenę. O zgrozo ! Różnica pomiędzy najtańszą i najdroższą ofertą - prawie 35 000 PLN . Wykluczyliśmy tych którzy nie byli w stanie sprostać technologicznie naszym wymaganiom, potem tych podejrzanie tanich i przesadnie drogich i na placu boju pozostały 2 firmy z podobnego rzędu ofertą. O ostatecznym wyborze zadecydowało podejście do klienta, możliwość zmagazynowania okien do czasu ich montażu oraz cena montażu. Staliśmy się więc dumnymi posiadaczami ( na razie na papierze) okien na świat. Na koniec, kiedy zapasy gotówki w portfelu zaczęły osiągać niebezpiecznie niski poziom, dokupiliśmy jeszcze 5 Veluxów i wyłaz dachowy i na tym zakończyliśmy wiosenną rundę przedvatowskich zakupów. Tymczasem na budowie walka na froncie robót trwała nadal. I choć nastąpiło majowe rozprężenie i pogoda nas nie rozpieszczała, prace mozolnie posuwały się naprzód. Mury wieżyczki pięły się do góry, a równolegle z nią murowane były obydwa kominy. Jeden typowo roboczy w kotłowni i drugi - typowo rekreacyjny dla kominka wewnętrznego oraz grilla zewnętrznego z klinkieru. cd nastapi...
-
Kazimierz - dziennik Margolci
Margolcia odpowiedział Margolcia → na topic → Dzienniki budowy - dzień po dniu
Walka trwa: W kwestii zakupu materiałów przedvatowskich - postanowiliśmy sobie trochę pofolgować i pójść po całości. Wynajęliśmy kawałek hali na magazyn i ruszyliśmy na łowy. W końcu udało się nam dojść do porozumienia, co do rodzaju i koloru dachówki. Padło, co prawda, na ceglastą szlachetną karpiówkę Wiekora, ale jak usłyszeliśmy cenę, to szybko spodobała nam się miedziana angobowana tego samego producenta. I tak już zostało. Dla pewności porównaliśmy jeszcze ceny w 4 hurtowniach pokryć dachowych i dokonaliśmy wyboru oraz zakupu z odroczonym terminem odbioru. Poza tym, z uwagi na niebudzącą zaufania jakość Ytongu w naszych murach, a także pomni doświadczeń naszych znajomych, którzy również posiadają ściany 36,5 i po dwóch sezonach zimowych szybko docieplali mury, (których się ponoć nie dociepla) - postanowiliśmy chuchać na zimne, i dokupiliśmy 5 cm styropian i 12 cm wełnę, siatkę i klej do ocieplenia parteru i wieżyczki domu oraz wełnę i folię do wycieplenia poddasza. Tak nam się ta nasza gorączka kwietniowych zakupów udzieliła, że postanowiliśmy iść za ciosem i załatwić pozytywnie sprawę zakupu okien, bo jak sądziliśmy, to ostatni taki jednorazowy, duży wydatek. I tu wybór był równie ciężki, jak przy dachówce. Wstępnie wybraliśmy 7 producentów, dostarczyliśmy projekt, umówiliśmy na wizję lokalną, doprecyzowaliśmy szczegóły i poprosiliśmy o wycenę. O zgrozo ! Różnica pomiędzy najtańszą i najdroższą ofertą - prawie 35 000 PLN . Wykluczyliśmy tych którzy nie byli w stanie sprostać technologicznie naszym wymaganiom, potem tych podejrzanie tanich i przesadnie drogich i na placu boju pozostały 2 firmy z podobnego rzędu ofertą. O ostatecznym wyborze zadecydowało podejście do klienta, możliwość zmagazynowania okien do czasu ich montażu oraz cena montażu. Staliśmy się więc dumnymi posiadaczami ( na razie na papierze) okien na świat. Na koniec, kiedy zapasy gotówki w portfelu zaczęły osiągać niebezpiecznie niski poziom, dokupiliśmy jeszcze 5 Veluxów i wyłaz dachowy i na tym zakończyliśmy wiosenną rundę przedvatowskich zakupów. Tymczasem na budowie walka na froncie robót trwała nadal. I choć nastąpiło majowe rozprężenie i pogoda nas nie rozpieszczała, prace mozolnie posuwały się naprzód. Mury wieżyczki pięły się do góry, a równolegle z nią murowane były obydwa kominy. Jeden typowo roboczy w kotłowni i drugi - typowo rekreacyjny dla kominka wewnętrznego oraz grilla zewnętrznego z klinkieru. cd nastapi... -
komentarze do Kazimierza - Margolci:):)
Margolcia odpowiedział Teska → na topic → Dzienniki budowy - komentarze
Droga Kruszko! Wyprzedzając fakty zawarte w naszym dzienniku, spieszę Tobie donieść, że na dzień dzisiejszy jestem zagorzałym wrogiem wszystkiego , co z Ytongu( a raczej tych wszystkich, którzy go reprezentują). Wynika to z faktu, iż pomimo 2 pism reklamacyjnych, dziesiątków telefonów wykonanych do różnych central Ytongu(Xelli) w kraju, pomimo spisania 2 protokołów reklamacyjnych z przedstawicielami Ytonga na budowie, sprawa do dziś nie jest zakończona. Teoretycznie powinna być, gdyż zawarliśmy porozumienie, które gwarantuje nam zwrot niewielkiej kwoty z tytułu zadośćuczynienia za doznane krzywdy moralne oraz zobowiązuje Ytong do odbioru nadwyżki materiału, który pozostał.(tutaj wkradła się jeszcze kwestia ilości dostarczonych przez Ytong ilości materiałów.) Okazało się bowiem, że zestawienie materiałowe, które na naszą prośbę wg projektu robił przedstawiciel Ytonga, było zrobione na wyrost i po wymurowaniu wszystkich murów okazało się, że zostało ok. 11 palet z różnymi bloczkami, z którymi, mimo uzgodnień z Ytongiem, bujamy się do teraz. Tak więc reasumując - w moim przekonaniu -budowanie w technologii Ytongu - tak, robienie tego w Polsce - nie. Gdybym zaczynął po raz drugi, albo bym budował z ceramiki, albo siedziałbym w celi za .... przedstawiciela Ytonga. Pozdrawiam -
Kiedy mury pną się do góry cd: Po trzech tygodniach murowania ze zmiennym szczęściem (pogoda jaka wówczas była, każdy wie ), można już było się przechadzać pomiędzy ścianami nośnymi, które w niektórych miejscach osiągnęły już wysokość 1,5 m. Pierwsze wrażenia były oczywiście porażające. Ale to wszystko będzie duże, ale grube ściany, ale się to wszystko ślimaczy i ale dużo jeszcze wyrzeczeń i kasy potrzebne będzie, żeby osiągnąć wreszcie upragniony cel. Nie obyło się także bez zgrzytów. Wobec faktu, że przedstawiciel Ytonga nie dawał znaku życia w temacie wymiany wadliwych bloczków i nadproży, postanowiliśmy z Panem Kierownikiem zastąpić niektóre z nich innym materiałem. I tak pojawiły się wkrótce u nas pierwsze podciągi i nadproża stalowe zamiast ytongowych, a całą klatkę schodowa wraz z pokoikiem w tzw wieżyczce postanowiliśmy wykonać z max-ów. Tymczasem murowanie trwało nadal. Wprowadzanie delikatnych korekt również. Pożegnaliśmy się z dużym, sięgającym podłogi oknem w jadalni na korzyść okna mniejszego, pod które można coś postawić - np komódkę. Zmieniony został także nieco kształt 6 metrowego okna w salonie - poszło również nie od posadzki, ale o dwa poziomy bloczków wyżej i po łagodniejszym łuku. Okienko przy drzwiach wejściowych z okrągłego przeistoczyło się w prostokątne z łukiem. Przy okazji wykonywania zbrojonego podciągu dla tego 6 m okna okazało się, że wg wymiarów z projektu podciąg ten powinien się kończyć... nad stropem poddasza. Wobec powyższego postanowiliśmy podnieść cały parter o jeszcze jedną warstwę bloczków. Równolegle do postępów na budowie, trwały zacięte boje negocjacyjne w hurtowniach materaiałów budowlanych i wśród ewentualnych wykonawców (1 maja zbliżał się nieuchronnie). Miniprzetarg na wykonanie więźby dachowej wraz z deskowaniem i papowaniem wygrał wykonawca z własnym tartakiem z okolic pięknego miasta Pleszewa. Nie był może najtańszy, ale szczerze polecany przez krąg znajomych i przyjaciół. Poza tym obejrzeliśmy sobie jego dzieła na istniejących już domach i uznaliśmy, że chłop ma styla. Wyszliśmy z założenia, że fundament musi być solidny, ale leży w ziemi, dopiero dach zdobi i ubiera budynek najbardziej oraz nadaje siedlisku charakter. Szczególnie w naszym przypadku wymagana była ręka artysty-rzeźbiarza. Nie jest to bowiem taki sobie daszek, ale prawdziwe wyzwanie dla cieśli i dekarza. (dwa wole oka-w tym jedno nieregularne, dach o kilku płaszczyznach, falujący i załamujący się łagodnie w wszelkie możliwe kierunki). Tak więc po zażartych targach uścisnęliśmy sobie dłonie i wkrótce drewo zaczęło swój okres sezonowania. Z dachem z kolei wiązał się inny ważny - i jak dotąd najcięższy wybór - producenta i koloru dachówki karpiówki. Dziesiątki oglądanych domów, setki zdjęć i folderów powodowały tylko coraz większy zament w naszych głowach. Ponieważ nie mogliśmy dojść do porozumienia w kwestii tak ważnej jak kolor (rozpoczęło się od czarnej glazury - za droga, poprzez antracytową - zbyt matowa, aż do ceglastej szlachetnej i miedzianej angoby - tu jeszcze porozumienia nie osiągnięto), uzgodniliśmy więc, że na czas jakiś odpuścimy sobie ten temat, licząc na to, że rozwiązanie jakoś się znajdzie. 10 kwietnia mury przyziemia zostały już ukończone, pozostał jeszcze tylko wieniec do zrobienia i będzie można kłaść strop. I nie będzie juz padało na głowę. Przynajmniej nie na całości. Tu pojawił się znowu delikatny problem, który jednak szybko został dzięki fachowym poradom Pana Kierownika i Pana Brygadzisty zażegnany. Chodziło o to, co, gdzie i na jakiej powierzchni robić, ponieważ strop został podzielony na 3 sekcje i w każdej należało zastosować co innego. Nad znakomitą większością murów - płyty kanałowe, tu i ówdzie - terriva, a tam gdzie nie można inaczej - strop wylewany. I jak podzielono tak wykonano. Tak więc po majowych świętach mimo ulewnych deszczy pierwszy poziom domu został zakryty. Zrobiło się niebezpiecznie ciasno i ciemno, ale jak nam objaśniono, to uczucie jest przejściowe i wkrótce minie. cd nastąpi...
-
Kazimierz - dziennik Margolci
Margolcia odpowiedział Margolcia → na topic → Dzienniki budowy - dzień po dniu
Kiedy mury pną się do góry cd: Po trzech tygodniach murowania ze zmiennym szczęściem (pogoda jaka wówczas była, każdy wie ), można już było się przechadzać pomiędzy ścianami nośnymi, które w niektórych miejscach osiągnęły już wysokość 1,5 m. Pierwsze wrażenia były oczywiście porażające. Ale to wszystko będzie duże, ale grube ściany, ale się to wszystko ślimaczy i ale dużo jeszcze wyrzeczeń i kasy potrzebne będzie, żeby osiągnąć wreszcie upragniony cel. Nie obyło się także bez zgrzytów. Wobec faktu, że przedstawiciel Ytonga nie dawał znaku życia w temacie wymiany wadliwych bloczków i nadproży, postanowiliśmy z Panem Kierownikiem zastąpić niektóre z nich innym materiałem. I tak pojawiły się wkrótce u nas pierwsze podciągi i nadproża stalowe zamiast ytongowych, a całą klatkę schodowa wraz z pokoikiem w tzw wieżyczce postanowiliśmy wykonać z max-ów. Tymczasem murowanie trwało nadal. Wprowadzanie delikatnych korekt również. Pożegnaliśmy się z dużym, sięgającym podłogi oknem w jadalni na korzyść okna mniejszego, pod które można coś postawić - np komódkę. Zmieniony został także nieco kształt 6 metrowego okna w salonie - poszło również nie od posadzki, ale o dwa poziomy bloczków wyżej i po łagodniejszym łuku. Okienko przy drzwiach wejściowych z okrągłego przeistoczyło się w prostokątne z łukiem. Przy okazji wykonywania zbrojonego podciągu dla tego 6 m okna okazało się, że wg wymiarów z projektu podciąg ten powinien się kończyć... nad stropem poddasza. Wobec powyższego postanowiliśmy podnieść cały parter o jeszcze jedną warstwę bloczków. Równolegle do postępów na budowie, trwały zacięte boje negocjacyjne w hurtowniach materaiałów budowlanych i wśród ewentualnych wykonawców (1 maja zbliżał się nieuchronnie). Miniprzetarg na wykonanie więźby dachowej wraz z deskowaniem i papowaniem wygrał wykonawca z własnym tartakiem z okolic pięknego miasta Pleszewa. Nie był może najtańszy, ale szczerze polecany przez krąg znajomych i przyjaciół. Poza tym obejrzeliśmy sobie jego dzieła na istniejących już domach i uznaliśmy, że chłop ma styla. Wyszliśmy z założenia, że fundament musi być solidny, ale leży w ziemi, dopiero dach zdobi i ubiera budynek najbardziej oraz nadaje siedlisku charakter. Szczególnie w naszym przypadku wymagana była ręka artysty-rzeźbiarza. Nie jest to bowiem taki sobie daszek, ale prawdziwe wyzwanie dla cieśli i dekarza. (dwa wole oka-w tym jedno nieregularne, dach o kilku płaszczyznach, falujący i załamujący się łagodnie w wszelkie możliwe kierunki). Tak więc po zażartych targach uścisnęliśmy sobie dłonie i wkrótce drewo zaczęło swój okres sezonowania. Z dachem z kolei wiązał się inny ważny - i jak dotąd najcięższy wybór - producenta i koloru dachówki karpiówki. Dziesiątki oglądanych domów, setki zdjęć i folderów powodowały tylko coraz większy zament w naszych głowach. Ponieważ nie mogliśmy dojść do porozumienia w kwestii tak ważnej jak kolor (rozpoczęło się od czarnej glazury - za droga, poprzez antracytową - zbyt matowa, aż do ceglastej szlachetnej i miedzianej angoby - tu jeszcze porozumienia nie osiągnięto), uzgodniliśmy więc, że na czas jakiś odpuścimy sobie ten temat, licząc na to, że rozwiązanie jakoś się znajdzie. 10 kwietnia mury przyziemia zostały już ukończone, pozostał jeszcze tylko wieniec do zrobienia i będzie można kłaść strop. I nie będzie juz padało na głowę. Przynajmniej nie na całości. Tu pojawił się znowu delikatny problem, który jednak szybko został dzięki fachowym poradom Pana Kierownika i Pana Brygadzisty zażegnany. Chodziło o to, co, gdzie i na jakiej powierzchni robić, ponieważ strop został podzielony na 3 sekcje i w każdej należało zastosować co innego. Nad znakomitą większością murów - płyty kanałowe, tu i ówdzie - terriva, a tam gdzie nie można inaczej - strop wylewany. I jak podzielono tak wykonano. Tak więc po majowych świętach mimo ulewnych deszczy pierwszy poziom domu został zakryty. Zrobiło się niebezpiecznie ciasno i ciemno, ale jak nam objaśniono, to uczucie jest przejściowe i wkrótce minie. cd nastąpi... -
komentarze do Kazimierza - Margolci:):)
Margolcia odpowiedział Teska → na topic → Dzienniki budowy - komentarze
W takim razie zwracam honor. Mamusiom Oleczek również się należy szacuneczek. Pozdrowionki także dla Mamusi Olki. -
komentarze do Kazimierza - Margolci:):)
Margolcia odpowiedział Teska → na topic → Dzienniki budowy - komentarze
Dziękuję za oferty leasingowe, ale jedna uparta kobieta w domu na razie wystarczy. Poza tym uzgodniliśmy, że najpierw budowa, a potem majsterkowanie. Nasze drugie powinno się urodzić już na nowym - na wsi. Pozdrowionka dla tatusiów Olek -
Kiedy mury pną się do góry: Przerwa zimowa została solidnie spożytkowana na opracowanie strategii budowania w roku 2004. Kupkę zaoszczędzonych przez ten czas PLN-ów przekuliśmy na papierze w plan inwestycyjnym i spokojnie czekaliśmy na cieplejsze czasy, by rzucić się zapamiętale w wir walki na polu chwały budowlanej. Niestety w międzyczasie gruchnęła wieść o podwyżce VAT-u na materiały od 01.05.04., więc nasz spokój i przy okazji plan, szlag trafił. Zwołana w trybie nadzwyczajnym narada z Panem Kierownikiem na początku lutego zakończyła się dwoma słusznymi wnioskami; 1) budować trza natychmiast jak tylko popuści zimowa zawierucha - pod warunkiem oczywiście, że z kolei wiosenna plucha nie pokrzyżuje nam planów. 2) to, czego się nie da wybudować do maja - trzeba zakupić i zmagazynować(rzecz jasna chodziło tu o materiały) Trzeba więc było zakasać rękawy i wziąć się szybko do roboty. W ruch poszły telefony, faksy i e-maile. W tę i nazad kursowały zestawienia materiałów i wyceny. Przy okazji na wokandę wrócił temat negocjacji cen w wykonawcą. Na szczęście bilecik z terminami prac do wykonania był u niego jeszcze pusty, więc korzystając z prawa; kto pierwszy, ten lepszy, dogadaliśmy wstępnie cenę i ustaliliśmy termin wejścia ekip na budowę na początek marca(jeśli oczywiście zelżeje mróz lub deszcz). Zakupy materiałów szły nam również w zawrotnym tempie. Do tego czasu zakupiony został już Ytong na wszystkie mury, klinkier na cokół, kominy i niektóre murki, a stropy dostarczyć miał wykonawca po ustalonej wcześniej cenie. Nie pozostało nam już nic innego, jak tylko dać na mszę o lepszą pogodę i czekać. Mijały kolejne dni, a za oknem wciąż wiatr hulał i padał deszcz. Całe szczęście, że śnieg stopniał i od biedy można było w ogóle na naszą budowę dojechać. W końcu jednak - po dwukrotnym przekładaniu terminów - wykorzystując chwilową lukę w opadach - 9 marca prace ruszyły. Tak szybko, jak prace ruszyły, równie prędko okazało się, że tym razem tak łatwo i bezboleśnie nie da się naszych planów zrealizować. W miarę bowiem rozpakowywania kolejnych palet z Ytongiem, oczom naszym ukazywał się obraz wyciskający łzy w oczach. Pierwsze rozczarowanie - jakość bloczków pozostawiała wiele do życzenia. Natychmiast powiadomiliśmy o tym fakcie przedstawiciela Ytonga, ale żeby nie tracić czasu i blokować postępu prac uzgodniliśmy, że będziemy rozpakowywane bloczki sortować. Te dobre pójdą do murowania, a te potrzaskane, poodłupywane i rozpadające się w rękach na osobne palety na ewentualną podmiankę reklamacyjną. Jak uradziliśmy, tak robiliśmy. Prace posuwały się więc z pewnymi bolączkami naprzód. Żeby nie tracić czasu na pisaninę, Koleżanka Małżonka zajęła się kwestią reklamacji Ytonga, a ja zabrałem się za wyszukanie odpowiedniego dostawcy więźby dachowej i za wybór cieślo-dekarza-magika-artystę-ekwilibrystę, który by się podjął wykonać nasz dach wraz z odeskowaniem i opapowaniem. cd nastąpi...
-
Kazimierz - dziennik Margolci
Margolcia odpowiedział Margolcia → na topic → Dzienniki budowy - dzień po dniu
Kiedy mury pną się do góry: Przerwa zimowa została solidnie spożytkowana na opracowanie strategii budowania w roku 2004. Kupkę zaoszczędzonych przez ten czas PLN-ów przekuliśmy na papierze w plan inwestycyjnym i spokojnie czekaliśmy na cieplejsze czasy, by rzucić się zapamiętale w wir walki na polu chwały budowlanej. Niestety w międzyczasie gruchnęła wieść o podwyżce VAT-u na materiały od 01.05.04., więc nasz spokój i przy okazji plan, szlag trafił. Zwołana w trybie nadzwyczajnym narada z Panem Kierownikiem na początku lutego zakończyła się dwoma słusznymi wnioskami; 1) budować trza natychmiast jak tylko popuści zimowa zawierucha - pod warunkiem oczywiście, że z kolei wiosenna plucha nie pokrzyżuje nam planów. 2) to, czego się nie da wybudować do maja - trzeba zakupić i zmagazynować(rzecz jasna chodziło tu o materiały) Trzeba więc było zakasać rękawy i wziąć się szybko do roboty. W ruch poszły telefony, faksy i e-maile. W tę i nazad kursowały zestawienia materiałów i wyceny. Przy okazji na wokandę wrócił temat negocjacji cen w wykonawcą. Na szczęście bilecik z terminami prac do wykonania był u niego jeszcze pusty, więc korzystając z prawa; kto pierwszy, ten lepszy, dogadaliśmy wstępnie cenę i ustaliliśmy termin wejścia ekip na budowę na początek marca(jeśli oczywiście zelżeje mróz lub deszcz). Zakupy materiałów szły nam również w zawrotnym tempie. Do tego czasu zakupiony został już Ytong na wszystkie mury, klinkier na cokół, kominy i niektóre murki, a stropy dostarczyć miał wykonawca po ustalonej wcześniej cenie. Nie pozostało nam już nic innego, jak tylko dać na mszę o lepszą pogodę i czekać. Mijały kolejne dni, a za oknem wciąż wiatr hulał i padał deszcz. Całe szczęście, że śnieg stopniał i od biedy można było w ogóle na naszą budowę dojechać. W końcu jednak - po dwukrotnym przekładaniu terminów - wykorzystując chwilową lukę w opadach - 9 marca prace ruszyły. Tak szybko, jak prace ruszyły, równie prędko okazało się, że tym razem tak łatwo i bezboleśnie nie da się naszych planów zrealizować. W miarę bowiem rozpakowywania kolejnych palet z Ytongiem, oczom naszym ukazywał się obraz wyciskający łzy w oczach. Pierwsze rozczarowanie - jakość bloczków pozostawiała wiele do życzenia. Natychmiast powiadomiliśmy o tym fakcie przedstawiciela Ytonga, ale żeby nie tracić czasu i blokować postępu prac uzgodniliśmy, że będziemy rozpakowywane bloczki sortować. Te dobre pójdą do murowania, a te potrzaskane, poodłupywane i rozpadające się w rękach na osobne palety na ewentualną podmiankę reklamacyjną. Jak uradziliśmy, tak robiliśmy. Prace posuwały się więc z pewnymi bolączkami naprzód. Żeby nie tracić czasu na pisaninę, Koleżanka Małżonka zajęła się kwestią reklamacji Ytonga, a ja zabrałem się za wyszukanie odpowiedniego dostawcy więźby dachowej i za wybór cieślo-dekarza-magika-artystę-ekwilibrystę, który by się podjął wykonać nasz dach wraz z odeskowaniem i opapowaniem. cd nastąpi... -
grupa wielkopolska
Margolcia odpowiedział aniaitomek → na topic → grupa wielkopolska_1 grupa wielkopolska_1 Topics
Hallo ! Czy w Wielkopolsce się jeszcze buduje? Mam szybkie pytanko - jestem na etapie wyboru kotła. Czy ktoś ma jakieś dobre lub złe doświadczenia z piecem Viessmanna - Vitodens 200 z zasobnikiem 150 l., pogodynką i mieszaczami do podłogówki ? Czy lepiej zdecydować się na Vaillanta. Możecie coś na szybko poradzić lub odradzić? Dzięki z górki !!! -
Hallo ! Czy w Wielkopolsce się jeszcze buduje? Mam szybkie pytanko - jestem na etapie wyboru kotła. Czy ktoś ma jakieś dobre lub złe doświadczenia z piecem Viessmanna - Vitodens 200 z zasobnikiem 150 l., pogodynką i mieszaczami do podłogówki ? Czy lepiej zdecydować się na Vaillanta. Możecie coś na szybko poradzić lub odradzić? Dzięki z górki !!!
-
komentarze do Kazimierza - Margolci:):)
Margolcia odpowiedział Teska → na topic → Dzienniki budowy - komentarze
Już służę wyjaśnieniami: Ów rzeczony nick pochodzi z czasów, kiedy chodziliśmy jeszcze "zaciążeni", a ponieważ prawie do samego finału nie było nam dane poznać płci naszego nienarodzonego, więc ciężko nam było jednoznacznie zdefiniować wybrane już ewentualne imiona dla bobaska. Wobec takiego rozwoju wypadków ( na zdjęciach USG wciąż tylko widoczna była pupa) postanowiliśmy skrzyżować wybrane przez nas imiona, żeby nie nastawiać się podświadomie tylko w jednym kierunku i tak z Marcinka lub Olci powstała Margolcia. Post factum okazało się, że mamy Marcinka. Pozdrowionka! -
Poszły konie po betonie: Poszukiwania wykonawcy ciągnęły się jeszcze przez czas jakiś, ale w końcu udało nam się znaleźć takiego artystę, który lubi duże wyzwania.(czytaj: jest należycie wyposażony na każdą ewentualność). Targi cenowe nie trwały więc długo i po ustaleniu harmonogramu prac, ich organizacji oraz technologii wykonania, nastąpił długo oczekiwany moment, kiedy to pierwsza łopata została.... wbita w ziemię i pierwsze zwały wydobywanej ziemi poczeły odkrywać mglisty dotychczas kształt naszego domu. Nasze oczekiwania, co do ekipy sprawdziły się w sensie pozytywnym. Własny baniak z wodą, koparka i byczy poradziecki agregat prądowy pracujące pełną parą sprawiały, że serce nam rosło, kiedy patrzeliśmy jak najpierw stopy i ławy, a potem mury z bloczkow poczęły piąć się do góry. Nasz Pan Kierownik otrzymawszy okolicznościowy urlop doglądał codziennie pracę ekipy, by: po pierwsze być spokojnym, że wszystko idzie tak jak powinno, a po drugie by ją wybadać jacy z nich fachowcy i czy będą się nadawać do drugiego etapu budowy, czyli do stawiania murów właściwych. Prace posuwały się jednak wartkim tempem i bezproblemowo, co zawdzięczamy dobrej współpracy Pana Kierownika z Panem Brygadzistą, który w lot pojmował nasze sugestie i uwagi. Zanim żeśmy się obejrzeli, w połowie października, po niecałych dwóch miesiącach walki na froncie robót, fundament wraz z przyległymi doń izolacjami i ociepleniem, a także z tzw rapówą i podbetonem na wierzchu został ukończony. Staliśmy się nareszcie prawdziwymi posiadaczami kawałka, co prawda, ale zawsze - nieruchomości. Każdy przecież wie, że fundament to podstawa wszelkiego dobrobytu. Przez czas jakiś chodziliśmy z tego powodu dumni jak pawie, przynajmniej do momentu, w którym doszło do rozliczenia tego etapu prac. Jak się post factum okazało inwestycja ta po podsumowaniu wydatków przewyższyła nasze założenia budżetowe o jakieś 12%. Nie żebyśmy byli pazerni, ale pojawiło się niejasne przeczucie, że jeśli ta prawidłowość się potwierdzi na dalszych etapach prac i to z tendencją zwyżkową, to możemy się już wkrótce natknąć na wszędobylską dziurę budżetową i nasze dalsze inwestowanie we własne cztery kąty stanie pod dużym znakiem zapytania. Na szczęście emocje szybko opadły i po rozmowie z naszym Panem kierownikiem postanowiliśmy nie iść za ciosem, ale trzymać się planu pierwotnego, czyli - teraz fundamenty, w przyszłym roku stan surowy otwarty, w 2005 - stan surowy zamknięty+instalacje, tynki i posadzki, w 2006 wykończeniówka i na wiosnę 2007 wprowadzka. Jak uradziliśmy, tak zrobiliśmy. Ponieważ nie mieliśmy, jak do tej pory, większych zastrzeżeń, co do pracy naszego wykonawcy, więc umówiliśmy się z nim na rundę wiosennych negocjacji cenowych stanu surowego otwartego w celu kontynuowania dalszej owocnej współpracy. Rachunki zostały zapłacone, ręce uściśnięte i spokojnie rozeszliśmy się do domów. Czas zimowy postanowiliśmy wykorzystać, jak zwykle, na ciułanie PLN-ów i wprowadzenie korekt budżetowych uwzględniających dotychczasowe doświadczenia i niepewny los VAT-u w budownictwie. cd nastąpi...
-
Kazimierz - dziennik Margolci
Margolcia odpowiedział Margolcia → na topic → Dzienniki budowy - dzień po dniu
Poszły konie po betonie: Poszukiwania wykonawcy ciągnęły się jeszcze przez czas jakiś, ale w końcu udało nam się znaleźć takiego artystę, który lubi duże wyzwania.(czytaj: jest należycie wyposażony na każdą ewentualność). Targi cenowe nie trwały więc długo i po ustaleniu harmonogramu prac, ich organizacji oraz technologii wykonania, nastąpił długo oczekiwany moment, kiedy to pierwsza łopata została.... wbita w ziemię i pierwsze zwały wydobywanej ziemi poczeły odkrywać mglisty dotychczas kształt naszego domu. Nasze oczekiwania, co do ekipy sprawdziły się w sensie pozytywnym. Własny baniak z wodą, koparka i byczy poradziecki agregat prądowy pracujące pełną parą sprawiały, że serce nam rosło, kiedy patrzeliśmy jak najpierw stopy i ławy, a potem mury z bloczkow poczęły piąć się do góry. Nasz Pan Kierownik otrzymawszy okolicznościowy urlop doglądał codziennie pracę ekipy, by: po pierwsze być spokojnym, że wszystko idzie tak jak powinno, a po drugie by ją wybadać jacy z nich fachowcy i czy będą się nadawać do drugiego etapu budowy, czyli do stawiania murów właściwych. Prace posuwały się jednak wartkim tempem i bezproblemowo, co zawdzięczamy dobrej współpracy Pana Kierownika z Panem Brygadzistą, który w lot pojmował nasze sugestie i uwagi. Zanim żeśmy się obejrzeli, w połowie października, po niecałych dwóch miesiącach walki na froncie robót, fundament wraz z przyległymi doń izolacjami i ociepleniem, a także z tzw rapówą i podbetonem na wierzchu został ukończony. Staliśmy się nareszcie prawdziwymi posiadaczami kawałka, co prawda, ale zawsze - nieruchomości. Każdy przecież wie, że fundament to podstawa wszelkiego dobrobytu. Przez czas jakiś chodziliśmy z tego powodu dumni jak pawie, przynajmniej do momentu, w którym doszło do rozliczenia tego etapu prac. Jak się post factum okazało inwestycja ta po podsumowaniu wydatków przewyższyła nasze założenia budżetowe o jakieś 12%. Nie żebyśmy byli pazerni, ale pojawiło się niejasne przeczucie, że jeśli ta prawidłowość się potwierdzi na dalszych etapach prac i to z tendencją zwyżkową, to możemy się już wkrótce natknąć na wszędobylską dziurę budżetową i nasze dalsze inwestowanie we własne cztery kąty stanie pod dużym znakiem zapytania. Na szczęście emocje szybko opadły i po rozmowie z naszym Panem kierownikiem postanowiliśmy nie iść za ciosem, ale trzymać się planu pierwotnego, czyli - teraz fundamenty, w przyszłym roku stan surowy otwarty, w 2005 - stan surowy zamknięty+instalacje, tynki i posadzki, w 2006 wykończeniówka i na wiosnę 2007 wprowadzka. Jak uradziliśmy, tak zrobiliśmy. Ponieważ nie mieliśmy, jak do tej pory, większych zastrzeżeń, co do pracy naszego wykonawcy, więc umówiliśmy się z nim na rundę wiosennych negocjacji cenowych stanu surowego otwartego w celu kontynuowania dalszej owocnej współpracy. Rachunki zostały zapłacone, ręce uściśnięte i spokojnie rozeszliśmy się do domów. Czas zimowy postanowiliśmy wykorzystać, jak zwykle, na ciułanie PLN-ów i wprowadzenie korekt budżetowych uwzględniających dotychczasowe doświadczenia i niepewny los VAT-u w budownictwie. cd nastąpi... -
Wielkie przygotowania: Procedura uzyskania upragnionego pozwolenia na budowę - zwana w niektórych kręgach inwestorów - drogą przez mękę - w naszym przypadku okazała się być historią... prawie niegodną wzmianki. Wszystkie papierki, zgody, rysuneczki, mapki i opracowanka udało nam się w bezboleśnie krótkim czasie pozbierać i przedstawić. Formularze zostały wypełnione, wnioski złożone, a odpowiedzi w terminach przewidzianych, uzyskane. Jedynym mankamentem jak się okazało była sporna kwestia interpretacyjna - czy pokoik w wieżyczce wystającej nieznacznie ponad poddasze zaliczyć do poddasza czy jako kolejną kondygnację, co w tych rejonach raczej stanowiłoby o jedną kondygnację za wysoko. Suma sumarum postanowiono pójść petentom, czyli nam, na rękę i pożadaną decyzję 20 lutego A.D.2003 oficjalnie wydano. Z tej też okazji coś niecoś w domu po tym fakcie obalono. Tak to oto bramy do raju zwanego budowaniem zostały urzędowo otwarte i reszta tego brzemienia spoczywała już teraz tylko na naszych, a raczej na naszych wykonawców barkach. W marcu, zaraz po otwarciu sezonu myśliwskiego, ruszyły, na szeroką skalę zakrojone, poszukiwania wykonawcy. Okazało się, że nie jest to takie łatwe zadanie, zwarzywszy na fakt, iż wykonawca powinien był posiadać własne zasoby wodne i prądowe w postaci baniaka z wodą i agregatu z prądem. Kwestia doprowadzenia prądu przez miejscową energetykę była bowiem w owym czasie jeszcze w powijakach, a dostawy wody ze studni głębinowej od pobliskiego dostarczyciela, wobec braku prądu dla jego pompy i hydroforni, stały pod dużym znakiem zapytania. I w ten sposób koło absurdu się zamykało - nie ma wody, bo nie ma prądu, nie ma prądu, bo energetyka ! Podczas rozmów dwustronnych(Pan Kierownik i my kontra potencjalni wykonawcy) mało kto z adwersarzy podzielał nasz optymizm, co do możliwości wykonania określonych w harmonogramie prac w tych nieco mniej komfortowych warunkach. Poszukiwania trwały jednak nadal. W tak zwanym międzyczasie doszło do dwóch znaczących wydarzeń. Pierwszym był fakt, iż jakieś sk... synki ukradli nam całą siatkę ogrodzeniową, pomimo, iż była ona soczyście i osobiście przeze mnie ospray'owana w 11 kolorach supertęczy. Terroryści spod znaku Brygad Złomiarzy nie zapomnieli zatroszczyć się także o bramę wjazdową oraz o kilkanaście słupków, których brak najbardziej nas zabolał. Na pocieszenie pozostał nam tylko kluczyk od kłódki do bramy, której już nie ma oraz świadomość, iż ten bezlitosny akt terroryzmu godzący w wolność inwestowania na świeżym powietrzu dotknął również prawie wszystkich naszych okolicznych sąsiadów. Na pochybel złodziejom ludzkich marzeń... i siatek ogrodzeniowych. Drugim wydarzeniem był fakt wytyczenia przez geodetę naszego przyszłego domostwa. Wtedy to oczyma wyobraźni przemierzając odległości pomiędzy palikami przez moment widzieliśmy już nas szczęsliwych, starzejących się w tych murach z dorastającymi dziećmi, widok z okna na ogród pełen kwiatów i drzewek im tym podobne romantyczne obrazki. Niestety rzeczywistość zmusiła nas do powrotu na ziemię i ponownie skłoniła do rzucenia się w wir poszukiwania wykonawcy, który by to marzenie urzeczywistnił. cd nastąpi
-
Kazimierz - dziennik Margolci
Margolcia odpowiedział Margolcia → na topic → Dzienniki budowy - dzień po dniu
Wielkie przygotowania: Procedura uzyskania upragnionego pozwolenia na budowę - zwana w niektórych kręgach inwestorów - drogą przez mękę - w naszym przypadku okazała się być historią... prawie niegodną wzmianki. Wszystkie papierki, zgody, rysuneczki, mapki i opracowanka udało nam się w bezboleśnie krótkim czasie pozbierać i przedstawić. Formularze zostały wypełnione, wnioski złożone, a odpowiedzi w terminach przewidzianych, uzyskane. Jedynym mankamentem jak się okazało była sporna kwestia interpretacyjna - czy pokoik w wieżyczce wystającej nieznacznie ponad poddasze zaliczyć do poddasza czy jako kolejną kondygnację, co w tych rejonach raczej stanowiłoby o jedną kondygnację za wysoko. Suma sumarum postanowiono pójść petentom, czyli nam, na rękę i pożadaną decyzję 20 lutego A.D.2003 oficjalnie wydano. Z tej też okazji coś niecoś w domu po tym fakcie obalono. Tak to oto bramy do raju zwanego budowaniem zostały urzędowo otwarte i reszta tego brzemienia spoczywała już teraz tylko na naszych, a raczej na naszych wykonawców barkach. W marcu, zaraz po otwarciu sezonu myśliwskiego, ruszyły, na szeroką skalę zakrojone, poszukiwania wykonawcy. Okazało się, że nie jest to takie łatwe zadanie, zwarzywszy na fakt, iż wykonawca powinien był posiadać własne zasoby wodne i prądowe w postaci baniaka z wodą i agregatu z prądem. Kwestia doprowadzenia prądu przez miejscową energetykę była bowiem w owym czasie jeszcze w powijakach, a dostawy wody ze studni głębinowej od pobliskiego dostarczyciela, wobec braku prądu dla jego pompy i hydroforni, stały pod dużym znakiem zapytania. I w ten sposób koło absurdu się zamykało - nie ma wody, bo nie ma prądu, nie ma prądu, bo energetyka ! Podczas rozmów dwustronnych(Pan Kierownik i my kontra potencjalni wykonawcy) mało kto z adwersarzy podzielał nasz optymizm, co do możliwości wykonania określonych w harmonogramie prac w tych nieco mniej komfortowych warunkach. Poszukiwania trwały jednak nadal. W tak zwanym międzyczasie doszło do dwóch znaczących wydarzeń. Pierwszym był fakt, iż jakieś sk... synki ukradli nam całą siatkę ogrodzeniową, pomimo, iż była ona soczyście i osobiście przeze mnie ospray'owana w 11 kolorach supertęczy. Terroryści spod znaku Brygad Złomiarzy nie zapomnieli zatroszczyć się także o bramę wjazdową oraz o kilkanaście słupków, których brak najbardziej nas zabolał. Na pocieszenie pozostał nam tylko kluczyk od kłódki do bramy, której już nie ma oraz świadomość, iż ten bezlitosny akt terroryzmu godzący w wolność inwestowania na świeżym powietrzu dotknął również prawie wszystkich naszych okolicznych sąsiadów. Na pochybel złodziejom ludzkich marzeń... i siatek ogrodzeniowych. Drugim wydarzeniem był fakt wytyczenia przez geodetę naszego przyszłego domostwa. Wtedy to oczyma wyobraźni przemierzając odległości pomiędzy palikami przez moment widzieliśmy już nas szczęsliwych, starzejących się w tych murach z dorastającymi dziećmi, widok z okna na ogród pełen kwiatów i drzewek im tym podobne romantyczne obrazki. Niestety rzeczywistość zmusiła nas do powrotu na ziemię i ponownie skłoniła do rzucenia się w wir poszukiwania wykonawcy, który by to marzenie urzeczywistnił. cd nastąpi -
W oczekiwaniu na cud: Rok 2002 okazał się rokiem zastoju pod znakiem czekania na przekształcenie działki z rolnej w budowlaną. Terminy wciąż się przesuwały, a problemy piętrzyły. Nie zrażaliśmy się jednak tym faktem, gdyż znaleźliśmy sobie nowe zajecie. Zajęliśmy się mianowicie poszukiwaniem kierownika budowy oraz dokonywaniem niezbędnych korekt w projekcie, a także snuciem wizji o całokształcie domu i ogródka, finansowym planowaniem inwestycji oraz oczywiście ciułaniem PLN-ów. W połowie roku mieliśmy już swojego kierownika budowy - godnego zaufania fachowca z polecenia, ktory przeszedł sito naszych krzyżowych pytań związanych z procesem budowlanym(gorsze od lustracji) i został obustronnie zatwierdzony przez komisje w składzie Moja Małżonka i ja. Zaraz po uzgodnieniu warunków Pan Kierownik wziął się od strony fachowej za dokonywanie wyceny stanu surowego otwartego naszego domku oraz za uzgodnianie ze mna technologii jego wykonania. I muszę przyznać, że nasze emocjonalne podejście do budowy i spraw z nią związanych różniło się od bezlitosnych wyliczeń Pana Kierownika.( o bagatela: 20% - oczywiście to myśmy niedoszacowali). I kiedy zaczynała nas dopadać delikatna depresja inwestora, nagle gdzieś okolo początku września gruchnęła wieść od gminy - przekształcenie idzie pełną parą - spodziewane w na początku listopada. Jak zapowiedzieli, tak tym razem zrobili. Znów zaświecił promyk nadziei. Z lekkim poślizgiem, w sam raz na Gwiazdkę otrzymaliśmy przezent od gminy - działkę budowlaną gotową do rozpoczęcia najważniejszej inwestycji w życiu. Tak się podnieciliśmy tą wiadomością, że nie czekając na rozwój wypadków kazaliśmy sobie naszą "plantację trawy i chwastów" osłupkować i osiatkować, wstawić bramę wjazdową i kłódkę, co ku naszej uciesze oznaczało posiadanie kluczy do własnego... kawałka pola.:) Niedługo potem rozpoczął się też wyścig po pozwolenie na budowę. cd nastąpi.
-
Kazimierz - dziennik Margolci
Margolcia odpowiedział Margolcia → na topic → Dzienniki budowy - dzień po dniu
W oczekiwaniu na cud: Rok 2002 okazał się rokiem zastoju pod znakiem czekania na przekształcenie działki z rolnej w budowlaną. Terminy wciąż się przesuwały, a problemy piętrzyły. Nie zrażaliśmy się jednak tym faktem, gdyż znaleźliśmy sobie nowe zajecie. Zajęliśmy się mianowicie poszukiwaniem kierownika budowy oraz dokonywaniem niezbędnych korekt w projekcie, a także snuciem wizji o całokształcie domu i ogródka, finansowym planowaniem inwestycji oraz oczywiście ciułaniem PLN-ów. W połowie roku mieliśmy już swojego kierownika budowy - godnego zaufania fachowca z polecenia, ktory przeszedł sito naszych krzyżowych pytań związanych z procesem budowlanym(gorsze od lustracji) i został obustronnie zatwierdzony przez komisje w składzie Moja Małżonka i ja. Zaraz po uzgodnieniu warunków Pan Kierownik wziął się od strony fachowej za dokonywanie wyceny stanu surowego otwartego naszego domku oraz za uzgodnianie ze mna technologii jego wykonania. I muszę przyznać, że nasze emocjonalne podejście do budowy i spraw z nią związanych różniło się od bezlitosnych wyliczeń Pana Kierownika.( o bagatela: 20% - oczywiście to myśmy niedoszacowali). I kiedy zaczynała nas dopadać delikatna depresja inwestora, nagle gdzieś okolo początku września gruchnęła wieść od gminy - przekształcenie idzie pełną parą - spodziewane w na początku listopada. Jak zapowiedzieli, tak tym razem zrobili. Znów zaświecił promyk nadziei. Z lekkim poślizgiem, w sam raz na Gwiazdkę otrzymaliśmy przezent od gminy - działkę budowlaną gotową do rozpoczęcia najważniejszej inwestycji w życiu. Tak się podnieciliśmy tą wiadomością, że nie czekając na rozwój wypadków kazaliśmy sobie naszą "plantację trawy i chwastów" osłupkować i osiatkować, wstawić bramę wjazdową i kłódkę, co ku naszej uciesze oznaczało posiadanie kluczy do własnego... kawałka pola. Niedługo potem rozpoczął się też wyścig po pozwolenie na budowę. cd nastąpi. -
cd Pierwsze kroki Nie pozostało mi nic innego jak tylko zciągnąć tu moją Piękniejszą Połowę i przekonać ją, iż pomimo tych kilku znaczących wad - to jest to miejsce , o którym marzyliśmy. O ile zadanie dokonania prezentacji działeczki było tzw pryszczem, o tyle przekonanie Szanownej Małżonki co do zasadności kupna takiej działki okazało się zadaniem z cyklu prawie niewykonalnych. Po długich targach uzgodnilismy w końcu, że ostateczną decyzję podejmiemy po wizycie w urzędzie gminy, w którym mieliśmy zasięgnąć szczegółowych informacji na temat, terminu przekształcenia na działki budowlane, przyłącza wody, prądu, gazu itp. Jak uradziliśmy, tak zrobiliśmy. W parę dni potem nasza wiedza była już prawie kompletna. Na moje szczęście nie wyglądało to tak najgorzej. Był wówczas czerwiec, a przekształcić ziemię mieli do końca września, woda i prąd mogą zostać dociągnięte natychmiast po przekształceniu. Niestety nie będzie gazu ani kanalizacji, ale w dobie butli z propanem i przydomowych oczyszczalni nie był to problem nie do wyeliminowania. Najgorszą sprawa była kwestia 1,5 km odcinka polnej drogi dojazdowej wśród pól, która rzucała cień niepokoju na ewentualną kwestię dojazdu po deszczu lub w zimie. Jednak moje szanse rosły. Posiadacz ziemski - to brzmi dumnie: Rodzinny proces decyzyjny i legislacyjny dotyczący kupna w/w nieruchomości był burzliwy i obfitował w nagłe i nieoczekiwane zwroty sytuacji. Szala zwycięstwa przechylała się raz na jedną, raz na drugą stronę. W końcu na początku sierpnia 2001 roku po wizycie u rejenta staliśmy się Dumnymi Posiadaczami Własnego Skrawka tej Planety. Nastały czasy częstych wycieczek we własny plener, spacerów po okolicznych lasach i euforii z faktu, że zrobiliśmy duży krok w kierunku posiadania swojego własnego domku z ogródkiem. Nasza radość nie trwała jednak długo. Pierwsze objawy niepokoju wystąpiły na etapie wyboru projektu domu. O dziwo okazało się,że nie jest to wcale takie proste. Postawić na prostotę, funkcjonalność i ekonomię(mierz finanse na zamiary) czy puścić nieco wodzę fantazji wychodząc z założenia, że buduje się zazwyczaj raz w życiu, że może to trać nieco dłużej i że rodzina wciąż może się powiększać? Tysiące przejrzanych projektów, setki katalogów, dziesiątki rozmów z właścicielami własnych czterech kątów i wreszcie ustaliliśmy, że najlepszym momentem na przeprowadzkę jest chwila kiedy nasza mała pociecha będzie miała iść do szkoły podstawowej , a więc gdzieś około roku 2006-2007. To był co prawda dość odległy termin, ale dawał on nam potrzebny spokój, czas i chłodne podejście do zaplanowanie budowy, zebrania doświadczeń i opinii na ten temat i przede wszystkim do zebrania adekwatnej góry PLN-ów na ten cel. Na jakiś czas do naszych serc powrócił spokój, tym bardziej że zwyciężyła koncepcja pójścia w projekt bardziej udziwniony i co ważniejsze taki projekt został znaleziony i zakupiony. Padło na "Kazimierza" z Archipelagu - projekt zaiste szatański i odważny - dom w stylu skrzyżowania japańskiej pagody z góralską chatą. Nam się jednak spodobał, a zwłaszcza odkryta altanka w bryle budynku - dobra na rodzinne śniadanka i pokoik w wieżyczce jako punkt obserwacyjny, lub "izba wytrzeźwień" dla gości z daleka. Działka jest , projekt też czas więc na uzyskanie pozwolenia na budowę. I tutaj, jak zwykle w bajkach bywa, pojawia się czarny charakter w postaci bezdusznego urzędasa gminnego lub powiatowego, który z uśmiechem na twarzy poinformował nas, że są pewne "obiektywne" problemy z przekształceniem terenów rolnych, na których znajduje się nasza działka na tereny budowlane i że sprawa zawędrowała na wokandę ministerstwa rolnictwa czy coś i może to jeszcze jakiś bliżej nieokreślony czas potrwać. Doznaliśmy krótko pisząc delikatnego szoku. Jeszcze miesiąc wcześniej wszystko było na najlepszej drodze, a dziś nasze marzenia miałyby prysnąć jak bańka mydlana? Czyżbyśmy się sami nabili w butelkę? Na szczęście okazało się, że nie. Kilka kilometrów wychodzonych ścieżek do różnej rangi urzędników i już wiemy, że problem jest natury niedopracowania przez gminę planu zagospodarowania i muszą go oni zmienić i ponownie zatwierdzić. Tak więc w naszym przypadku technicznie nic się nie zmieni tylko wydłuży w czasie, a zgodnie z naszym założeniem czasowym realizacji budowy to opóźnienie nam nie przeszkadza. Co się odwlecze to nie uciecze. I z tą nadzieją weszliśmy w rok 2002. cd nastąpi
-
Kazimierz - dziennik Margolci
Margolcia odpowiedział Margolcia → na topic → Dzienniki budowy - dzień po dniu
cd Pierwsze kroki Nie pozostało mi nic innego jak tylko zciągnąć tu moją Piękniejszą Połowę i przekonać ją, iż pomimo tych kilku znaczących wad - to jest to miejsce , o którym marzyliśmy. O ile zadanie dokonania prezentacji działeczki było tzw pryszczem, o tyle przekonanie Szanownej Małżonki co do zasadności kupna takiej działki okazało się zadaniem z cyklu prawie niewykonalnych. Po długich targach uzgodnilismy w końcu, że ostateczną decyzję podejmiemy po wizycie w urzędzie gminy, w którym mieliśmy zasięgnąć szczegółowych informacji na temat, terminu przekształcenia na działki budowlane, przyłącza wody, prądu, gazu itp. Jak uradziliśmy, tak zrobiliśmy. W parę dni potem nasza wiedza była już prawie kompletna. Na moje szczęście nie wyglądało to tak najgorzej. Był wówczas czerwiec, a przekształcić ziemię mieli do końca września, woda i prąd mogą zostać dociągnięte natychmiast po przekształceniu. Niestety nie będzie gazu ani kanalizacji, ale w dobie butli z propanem i przydomowych oczyszczalni nie był to problem nie do wyeliminowania. Najgorszą sprawa była kwestia 1,5 km odcinka polnej drogi dojazdowej wśród pól, która rzucała cień niepokoju na ewentualną kwestię dojazdu po deszczu lub w zimie. Jednak moje szanse rosły. Posiadacz ziemski - to brzmi dumnie: Rodzinny proces decyzyjny i legislacyjny dotyczący kupna w/w nieruchomości był burzliwy i obfitował w nagłe i nieoczekiwane zwroty sytuacji. Szala zwycięstwa przechylała się raz na jedną, raz na drugą stronę. W końcu na początku sierpnia 2001 roku po wizycie u rejenta staliśmy się Dumnymi Posiadaczami Własnego Skrawka tej Planety. Nastały czasy częstych wycieczek we własny plener, spacerów po okolicznych lasach i euforii z faktu, że zrobiliśmy duży krok w kierunku posiadania swojego własnego domku z ogródkiem. Nasza radość nie trwała jednak długo. Pierwsze objawy niepokoju wystąpiły na etapie wyboru projektu domu. O dziwo okazało się,że nie jest to wcale takie proste. Postawić na prostotę, funkcjonalność i ekonomię(mierz finanse na zamiary) czy puścić nieco wodzę fantazji wychodząc z założenia, że buduje się zazwyczaj raz w życiu, że może to trać nieco dłużej i że rodzina wciąż może się powiększać? Tysiące przejrzanych projektów, setki katalogów, dziesiątki rozmów z właścicielami własnych czterech kątów i wreszcie ustaliliśmy, że najlepszym momentem na przeprowadzkę jest chwila kiedy nasza mała pociecha będzie miała iść do szkoły podstawowej , a więc gdzieś około roku 2006-2007. To był co prawda dość odległy termin, ale dawał on nam potrzebny spokój, czas i chłodne podejście do zaplanowanie budowy, zebrania doświadczeń i opinii na ten temat i przede wszystkim do zebrania adekwatnej góry PLN-ów na ten cel. Na jakiś czas do naszych serc powrócił spokój, tym bardziej że zwyciężyła koncepcja pójścia w projekt bardziej udziwniony i co ważniejsze taki projekt został znaleziony i zakupiony. Padło na "Kazimierza" z Archipelagu - projekt zaiste szatański i odważny - dom w stylu skrzyżowania japańskiej pagody z góralską chatą. Nam się jednak spodobał, a zwłaszcza odkryta altanka w bryle budynku - dobra na rodzinne śniadanka i pokoik w wieżyczce jako punkt obserwacyjny, lub "izba wytrzeźwień" dla gości z daleka. Działka jest , projekt też czas więc na uzyskanie pozwolenia na budowę. I tutaj, jak zwykle w bajkach bywa, pojawia się czarny charakter w postaci bezdusznego urzędasa gminnego lub powiatowego, który z uśmiechem na twarzy poinformował nas, że są pewne "obiektywne" problemy z przekształceniem terenów rolnych, na których znajduje się nasza działka na tereny budowlane i że sprawa zawędrowała na wokandę ministerstwa rolnictwa czy coś i może to jeszcze jakiś bliżej nieokreślony czas potrwać. Doznaliśmy krótko pisząc delikatnego szoku. Jeszcze miesiąc wcześniej wszystko było na najlepszej drodze, a dziś nasze marzenia miałyby prysnąć jak bańka mydlana? Czyżbyśmy się sami nabili w butelkę? Na szczęście okazało się, że nie. Kilka kilometrów wychodzonych ścieżek do różnej rangi urzędników i już wiemy, że problem jest natury niedopracowania przez gminę planu zagospodarowania i muszą go oni zmienić i ponownie zatwierdzić. Tak więc w naszym przypadku technicznie nic się nie zmieni tylko wydłuży w czasie, a zgodnie z naszym założeniem czasowym realizacji budowy to opóźnienie nam nie przeszkadza. Co się odwlecze to nie uciecze. I z tą nadzieją weszliśmy w rok 2002. cd nastąpi -
Podniesiony na duchu zapisami starych wyjadaczy forumowych postanowiłem w słowach paru spisać dzieje naszej przygody zwanej Budowaniem Własnego Gniazdka Rodzinnego. Ponieważ jednak mam znaczne opóźnienie czasowe, więc postaram się w kilku zdaniach streścić historię walki o swój kawałek podłogi z czasów już minionych i jak najszybciej dobrnąć do czasów obecnych, by móc regularnie ewidencjonować postęp prac i rozliczne dookólne problemy z tym procederem związane. Początki: Pomysł wejścia w rolę inwestora i rozpoczęcia wieloletniej drogi przez mękę w labiryncie niuansów budowania własnych czterech kątów pojawiał się już roku 1999 podczas nocnych Polaków (czytaj: małżonkowych) rozmów, jednakże tak naprawdę dojrzał do realizacji w zimną styczniową noc Roku Pańskiego 2000, kiedy to na świat przyszedł nasz jak dotąd jedyny potomek. Konieczność przemeblowania całego mieszkania spółdzielczego w wieżowcu z wielkiej płyty o klitkach zwanych pokojami, by dostosować je do potrzeb rozszerzonej składowo rodziny, uzmysłowił nam nieuniknioność podjęcia próby zrealizowania naszych marzeń o naszym własnym skrawku ziemi na tej planecie - domku z rabatkami, ogródkiem i miejscem do wylegiwania się na słoneczku. Tak więc pod koniec stycznia rzeczonego roku decyzja zapadła. Idziemy w budowane. Pierwsze kroki: Rozpoczęliśmy zakrojone na szeroką skalę poszukiwania optymalnej działki w optymalnej cenie. Koleżanka małżonka z racji aresztu domowego spowodowanego opieką nad nowonarodzonym wyszukiwała ofery, a ja dokonywałem wizji lokalnych. Za kryterium przyjęliśmy działkę najlepiej do 30 km od Poznania, w którym mieszkamy, około 1000-1500 mkw i żeby było blisko do lasu i nad jakieś jeziorko. Nasze poszukiwania trwały... 1,5 roku, ponieważ kolejne oglądane lokalizacje zawsze miały jakiś feler; a to słup wysokiego napięcia, a to brak mediów, a to horrendalna cena itp, itd. W końcu któregoś pięknego czerwcowego dnia 2001 roku stanąłem w miejscu, które zawładnęło moim sercem. Co prawda działka 2500 mkw, polna droga dojazdowa i żadnych mediów, ale za to rolna w trakcie przekształcania(a więc relatywnie tania), a za plecami las, w dodatku położona na wzgórzu z widokiem na rozległe pola i usytuowana w otulinie Puszczy w grupie tylko 10 działek, co gwarantowało w przyszłości brak uciążliwości ze strony jakiegokolwiek przemysłu ciężkiego i do tego pewną zaściankowość oraz poczucie powstania ewentualnej małej wspólnoty - tylko 9 sąsiadów. w promieniu kilku 2km. cd nastąpi