Wiatrołap. Zamiana garażu na pokój i przeniesienie wejścia do salonu (patrz wyżej) dało w efekcie bardzo ładne miejsce na szafę. Wiatrołap jest spory. Poza szafą zmieści sie w nim wieszak na okrycia dla gości i jakieś coś do siadania. To ostatnie zacznę zapewne doceniać z wiekiem.
Przedstawiony na obrazku efekt radosnych zapędów dekoratorskich moich speców od budowania, to rzeczony wianek. Zadziwiające, do jakich przemyśleń potrafi skłonić.
To ja może nakreślę. Otóż, każdy chyba wie jak to jest z pracowaniem w weekendy. Już w piątek człowiek tylko czeka na fajrant. I zasadniczo nie pracuje tylko spycha robotę. A jeśli się jeszcze trafi coś na sobotę. Tu już nawet o spychaniu nie może być mowy. Efekty bywają żałosne ...
Pytam więc. Dlaczego Bóg człowieka stworzył akurat w sobotę? Przecież trzeba było we wtorek. Najdalej w środę. Przekimać go te parę nocy w jakim kącie, i w sobotę tylko przeprowadzka. Ale nie. Trzeba było na ostatnia chwilę czekać. I taki w sobotę zrobiony Adam, ma kilka istotnych niedoróbek. Najgorszą jest kac... Taki na przykład po wianku ...
Im bliżej końca, tym bardziej rzecz mnie zadziwia. A już daszek nad wejściem .... normalnie Teksańska masakra.Trzech trzyma. Czwarty między nimi z piłą łańcuchową zasuwa, okiem "mierzy" i przycina. A belka, na oko jakieś 3,5m, opiera się w tym czasie na ... powietrzu. I oczywiście w efekcie wszystko się zgadza. I jeszcze jak wygląda.
Więźba się czyni. Z Bożą pomocą. Zdjęcia będą jak się uda za dnia z pracy wrócić.
Czego jednak nie pokażę, to opowiem.
Na dziś ... (he he, otrzymałem zakaz używania zwrotu "dzień dzisiejszy", jako z gruntu niesłownikowego. Z tego miejsca pozdrawiam Panią Korektor) ... no więc na dziś, ścianki kolankowe zwieńczone zostały murłatami, a górą pyszni się dziewięć strzelistych par krokwi z jętkami. Pojawiła się również krokiew koszowa do daszku nad głównym wejściem.
Krokwi jest na razie dziewięć, bo się zrobiło ciemno. Nagle. I majstry stwierdzili że się dalej nie da. Protestowałem oczywiście, ale weź się człowieku sam przeciw czterem postaw ... Nie da rady. A jak o latarce wspomniałem, to tak jakoś dziwnie na mnie patrzyli. Kto ich tam zrozumie ...
Po tygodniu wrócili murarze. I znów wszystko zaczęło się toczyć błyskawicznie. Zwłaszcza dla mnie, bo po zmianie czasu przyjeżdżam z pracy na budowę tylko po to, żeby powiedzieć majstrom "do widzenia".
Dom wzbogacił się o ścianki kolankowe. Dyskusje trwały do ostatniej chwili, ale ostatecznie zdecydowaliśmy ich nie powiększać.
Potem przez tydzień nic się nie działo. Na budowie. Bo poza nią mieliśmy tydzień kredytowego strachu. Ale sprawa ostatecznie skończyła się dobrze, więc nie będę się rozpisywał.
Ładnie jednak wpisało się to w sinusoidę nastrojów.
Mury sobie rosły, a nam zaczęły wchodzić w krew codzienne, w miarę możliwości, wizyty na budowie. Nie tyle celem nadzoru, ile po to by się nacieszyć ...
Za to domek nabierał kształtów. Iskierkowiczom pewnie od razu rzuci sie w oczy brak wlotu do carportu, ale jak już pisałem, będziemy w nim spać, uznaliśmy więc że okno będzie nam w tym miejscu bardziej pasować
W naszym konkretnym przypadku, sprawy sie miały tak, że udało nam się znaleźć bloczek BK w wielce atrakcyjnej cenie. Z jedną wszelako wadą. Towar trzeba rozładować ręcznie...
I w dniu poprzedzającym rozładunek, teściu nieopatrznie dał jakieś pieniądze, zwyczajowo pomagającemu nam "łazikowi". I do tysiąca bloczków zostaliśmy we dwóch ...
Z planowanych czterech godzin zrobiło się osiem.
I oczywiście cały dzień padało. Tośmy się przynajmniej specjalnie nie zgrzali