No i wspominałem wcześniej, że się wyprowadzamy pomalutku ze starego mieszkania... Na razie do rodziców małżonki, ale myślę że ten stan nie może trwać długo
Taki dziwny etap. Nic się w domu nie robi, za to kilometrów nawijamy setki. Znaczy, lata się po sklepach. A to po umywalkę, a to po płytki, a to drugi raz po umywalkę bo była utrącona na rogu, a to po kabinę, a to po wannę, a to po kolejne płytki, a to po to, a to po tamto ... Tak to jest, jak się ze wsi jest.
W zasadzie można by się pokusić o cząstkowe podsumowanie.
No to tak... W miejscu gdzie niegdyś rósł sobie sad i szumiała niekoszona trawka, stoi szary kloc za 200 000zł. Hmmmm.....
Nasza rodzina, ostatni raz na zasłużone wakacje, wybrała się dwa lata temu, a na horyzoncie nie majaczy nawet nikły ślad następnego wyjazdu. Hmmm...
Rok temu mieszkaliśmy sobie spokojnie w bloku, nie przejmując się remontami dachu, zakupem węgla, utarczkami z ekipami wykonawczymi. Dziś, pomieszkujemy w sprzedanym mieszkaniu i mocno się spieszymy żeby do końca miesiąca zdążyć wynieść meble. Hmmmm ....
Przez najbliższe 30 lat siedzimy bankowi w kieszeni i robimy wszystko żeby mu się przypodobać, w tym przemilczanie niekompetencji, wybaczanie notorycznej absencji pracowników, udawanie że spreed to taka normalna sprawa .... Hmmmm ....
No i to ostatnie. Najdziwniejsze. Klątwa deszczowa. Od roku nic się nie zmienia. Jak biorę na budowie łopatę do ręki to zaczyna padać. Nie ma problemy jeśli robię coś pod dachem. Wtedy najczęściej świeci słońce, ale każde wyjście z robotą na zewnątrz .... szszszsszszszszszsz ŁUBUDU kap kap kap. Zaczynam się zastanawiać, czy nie jest przypadkiem moją winą to, że obecne "lato" takie mokre. Strach pomyśleć co mi zrobią ludzie jak się połapią Hmmmm ....
No. To tego. Powinno się jasno stwierdzić ze dopadł nas śródbudowlany kryzys.
Ale figę. Nadal mamy tyle samo zapału co na początku....
A jako że na zamieszczonych wyżej zdjęciach widać niewiele, zapraszam do odwiedzenia Albumu, gdzie foty w znacznie wyższej rozdzielczości i większym asortymencie.
Ścianka kolankowa w naszym projekcie ma standardowo wysokość 63 cm. Przy podejmowaniu decyzji o ostatecznym kształcie przyszłego domu, stwierdziliśmy że pokoje dzieci, te ze skosami i tak będą miały większą powierzchnię użytkową niż pokój w bloku, który teraz zajmują wspólnie. Wniosek. Ścianka kolankowa może sobie zostać taka jaką zaproponowała pani projektant.
W efekcie, pokoje to może i rzeczywiście są jak trzeba, ale górna łazienka okazała się być strasznie trudna do zagospodarowania. Kombinowaliśmy z różnymi ustawieniami, ale ostatecznie dopiero hydraulicy zaproponowali coś sensownego, czyli ściankę pod skosem na której będą podwieszone sedes i bidet.
No i tu się zaczęły schody. Na inwestorów, a właściwie inwestora, padła pierońska niemoc umysłowa. Normalnie, za żadne skarby nie mogłem sobie wykoncypować, jak policzyć wymiary tego cholerstwa. Trzeba było szybko się ze sprawą uporać, bo mus było zamawiać płytki, a ja nie mogłem sobie tego w głowie przedstawić. W końcu po paru dniach bezowocnego kombinowania, pojechałem na działkę i sobie zmontowałem ze styropianu, gwoździ i elementów stelażu do płyt GK, makietkę w skali 1:1.
I dopiero zmierzywszy toto, rozjaśniłem sobie nieco...
I wreszcie skończyli. Zdjęć nie będzie bo AF w aparacie ma tęgie problemy ze złapaniem kontrastu w tej bieli i po prostu nie ostrzy.
Podsumowując pracę ocieplaczy poddaszowych, należy nadmienić iż byli to pierwsi fachowcy na radach których się przejechaliśmy. Właściwie chodzi o jedną tylko radę, dotyczącą usytuowania wyłazu na strych. Zasugerowana przez nich orientacja, wyprowadzała wchodzącego prosto w skos, zamiast pod kalenicę (której, na marginesie, nie mamy). No i trzeba było obracać. Dziękować, obyło się bez sporów i teraz możemy sobie na stryszek wyłazić w pełnym wyproście, zamiast kulić się jak pies za potrzebą albo lew herbowy, co to akurat nie warczy.
Ekipa od poddaszy ... Robią niespiesznie. To w zasadzie nie wada. Dzięki temu robią dokładnie i porządnie. Pytają co jak zrobić i potem trzymają się wytycznych.
Tylko że zwiali nam pod koniec roboty, na jakieś inne fuszki ... Od tygodnia ich nie ma. A my, czekamy jak te sieroty ...
Pierwszego dnia robót, przyjechałem na budowę po pracy. Tradycyjnie, przyjechałem a majstry właśnie odjeżdżali. No to pogadaliśmy chwilkę przed domem, podaliśmy sobie ręce i pooojechali. Dom na pewno pusty, to lecę szybciorem na górę, zobaczyć co i jak. Wpadam na schody, zbieram zakręt i widzę stelaż. Sliczny - myślę w duszy ... i kątem oka widzę wisielca! Włos mi się na głowie zjeżył, a serce podskoczyło do gardła, by szybko opuścić się w dolne okolice przewodu pokarmowego...
A to jeden gipsiarz, wydumał sobie gacie powiesić do przeschnięcia. Rany boskie! Daaawno się tak nie wystraszyłem.
Hydraulicy, w liczbie trzech, zakończyli dziś swoje trudy.
Działka po wykonaniu przyłączy do wodociągu i ścieków wygląda jak księżyc. Jest tak strasznie zorana, że nie miałem serca robić jej zdjęć w takim stanie ( w końcu każdy ma czasem gorszy dzień i nie należy go jeszcze dobijać pstrykaniem ). Mamy nadzieję że szybko się pozbiera i zdrowo zarośnie zielskiem.