Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    45
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    115

Entries in this blog

Depi

OK - to może jeszcze jakieś historyczne fotki:

 

 


Oto trzecia już wiecha i nie ostatnia (Żona Ofca już traciła cierpliwość : "Ile razy jeszcze masz zamiar pić z okacji wiechy???" :) )

 

 


http://i145.photobucket.com/albums/r232/depilator/dsc00023.jpg

 


A w słońcu tak to malowniczo wtedyż wyglądało:

 

 


http://i145.photobucket.com/albums/r232/depilator/dsc_6915.jpg%5B/img

 


http://i145.photobucket.com/albums/r232/depilator/dsc00053.jpg

 


http://i145.photobucket.com/albums/r232/depilator/dsc00031.jpg

 


[/i]

Depi

Szanowni Państwo,

 


Przepraszamy serdecznie za usterki techniczne. Awaria systemu wgrywania zdjęć została już (chyba) usunięta i możemy kontynuowac przerwaną relację.

 

 


Aby nie było, że domu wyskakują sobie gotowe z pudełką, że nie jest to dodaj-wodę-i-zamieszaj-i-w-5-minut-masz-dom, to wkleję kilka archiwalnych dowodów, wygrzebanych gdzieś z samego spodu kupy zdjęć, że jednak już ponad półtora roku się grzebiemy w tym błocku.

 

 


Gdzież to przerwałem poprzednio? Ach tak - na chudziaku.

 

 


Po chudziaku zaczęły rosnąć mury. Było pieknie - robota szła do przodu, codziennie coś nowego, pogoda pikna była zaiste, pticy szwargoliły, kwitki się kwiciły, gzy się gziły - no po prostu mówię Wam BAJKA! :)

 

 


http://i145.photobucket.com/albums/r232/depilator/dsc00372.jpg

 


http://i145.photobucket.com/albums/r232/depilator/dsc00369.jpg

 


http://i145.photobucket.com/albums/r232/depilator/dsc00012.jpg

 


http://i145.photobucket.com/albums/r232/depilator/dsc00013.jpg

 


http://i145.photobucket.com/albums/r232/depilator/dsc00011.jpg

Depi

Khem khem... Puk! Puk! Raz, dwa, trzy...

 

 


Moi Drodzy! Oto wydarzenie bardziej epokowe, niż epoka lodowcowa! Oto przełom większy, niż przełomy Dunaju! Oto wiadomość bardziej wstrząsająca, niż trzęsienie ziemi!

 

 


To tak niesamowite, że aż sam sobie nie daje wiary, ale...

 

 

 


.

 


.

 


.

 


.

 


.

 


.

 


.

 


.

 

 


PISZE DO WAS Z BUDOWY/NOWEGO DOMU!!!

 

 


 

 


Hujaaaa!!!

 

 


Dzis rano Pan podłączył, ale dopiero teraz mogłem właściwie skorzystać no i jest super! Mam internet! To znaczy, że możemy sie juz sprowadzać! :)

 

 


Ogólnie epokowych i przełomowych wydarzeń ostatnio jest coniemiara. Każdy prawie dzień obfituje w takowe. Po całych tygodniach prac-nieprac (niby cos się dzieje, ale nic nie widać,nic się nie zmienia) nadszedł czas wprowadzania nowych funkcjonalności i uruchamiania kolejnych modułów tej stacji bojowej ekh... domu...

 

 


Po kolei instalowały sie nowe studnie i filtry do nich, uruchamiałem ekrany i projektory, ożywały kolejno urządzenia AGD w kuchni i przede wszystkim rozgościła się wreszcie lodówka (lód! juz zawsze będe mial lód do drinków!!!).

 

 


A wczoraj, po niezliczonych bojach i korowodach, Pan Insta-later odpalił piec i zaczęło grzać i ciepłem tryskać z kranów!

 

 


No po prostu się robi prawie-że dom! Nawet są juz różne larwalne formy szaf i garderób - jak pierwszy raz zobaczyłem wiszące ubrania na wieszakach to aż mi łezka w oku sie zakręciła.

 

 


Anyway - tak tylko musiałem dać upust swoim emocjom. Teraz mogę znowu nic nie pisac przez pól roku

 

 


Depi

Od wczoraj wypaliłem z pół paczki i wypiłem 4 kawy, więc mogę wrócić do pisania.

 

 


W odpowiedzi na stanowcze rządania wysunięte przez Czytelników przesuwam wajhę w moim DeLoreanie i przenosimy się Back to the Future, aby zerknąć, jak to pobojowisko uwiecznione powyżej wygląda ponad rok później, czyli w marcu 2009:

 

 


http://i145.photobucket.com/albums/r232/depilator/dom_od_frontu_mar09.jpg

 


To od przoda, a od zakrystii:

 

 


http://i145.photobucket.com/albums/r232/depilator/dom_od_ogrodu_mar09.jpg

 


Od marca nic się nie zmieniło na zewnątrz, poza powolnym ubywanie burdelu budowlanego - ocieplenie i elewacje zostawiamy na jesien, co oznacza, że tej zimy będziemy sprawdzać, czy da się przeżyć w nieocieplonym domu

 

 


Walczymy z wnętrzami i wyglądło to pare tygodni temu tak:

 

 


UPDATED ! To już nowa fota:

 


http://i145.photobucket.com/albums/r232/depilator/salon_3lip09.jpg

 


Taki stan panuje mnie więcej do teraz - cały czas jakieś poprawki, doszpachlowywania, pierdzielenia...

 

 


Czas płynie, a właściwie nic się nie dzieje.

 

 


W środę przyjeżdża kuchnia - pierwsza duża rzecz od czasu podłóg :)

Depi

Przeczytawszy dzisiejszy urobek muszę złożyć samokrytykę połączoną z żałosną próbą samousprawiedliwienia. Wszystko to brzmi sucho i beznamiętnie. Nie wiem czemu, teraz mam wrażenie, że to w sumie było prawie że idyllicznie. Ogólnie zaczynam chyba, po prawie 1,5 roku samej budowy, a licząc cały proces od sprzedaży mieszkania już niebawem będą 3 lata, na wiele spraw obojętnieć. Nie mamy juz wyznaczonego terminu przeprowadzki (bo miały być juz jedne święta, potem drugie święta, potem maj, czerwiec... a teraz HGW wszystkim mówimy pytani o datę), nie mamy ciśnienia... Żona ma tak małe ciśnienie, że musiałem ją zmusić do wybrania kuchni, a sprzęty (piekarnik, płyta itp) wybrałem po prostu sam, uzyskawszy tylko jej zgodę na firmę i linię wzorniczą.

 

Nieźle, nie?

 

Dobra - idę zapalić i łyknąć kofainy.

 

CDN

Depi

Jak już się zrobiła kanaliza, przepusty i piach zagęścił, to przyjechał chudziak i się wylał:

 

http://i145.photobucket.com/albums/r232/depilator/DSC00360.jpg" rel="external nofollow">http://i145.photobucket.com/albums/r232/depilator/DSC00360.jpg

 

Niby Ynżynier biegał z niwelatorem, nabijał kołki i sprawdzał poziomy, ale i tak trochę w rogu uciekło. Choć, aby być sprawiedliwym, musze przyznać, że w porównaniu do innych to wyszło całkiem całkiem.

Depi

Jakem już wspomniał udało mi się zrobić temi łoto rencami kanalizę. Oto fotografia mego wielkopomnego dzieła:

 

 


http://i145.photobucket.com/albums/r232/depilator/DSC00357.jpg

 


Odkąd uruchomione zostało szambo mogę z dumą powiedzieć:

 

 


TO DZIAŁA!

 

 


:)

 

 


Te postacie, które się przewijają na zdjęciach, to moja pierwsza ekipa. Całkiem sympatyczni, nawet dobrze murowali. Szczególnie Pan Adam w czerwonej czapce - czyli Majster. Ale moim faworytem był jednak niesamowity osobnik, Pan Zygmunt, który oficjalnie piastował stanowisko pomocnika, czyli dym.ał cały dzien wożąc bloczki, cegły, zaprawę, cement itp.

 

 


Pan Zygmunt (w tle - kanaliza :) ):

 


http://i145.photobucket.com/albums/r232/depilator/DSC00358.jpg

 


Nieprawdopodobne było to, że miał z 1,6m wzrostu, ważył na oko jakieś 43 kilo, palił Mocne garściami i wyglądał, jakby umarł już w zeszłym roku, a zasuwał cały dzien z tą taczką jakby za młodu wpadł do kadzi z amfetaminą. Normalnie gość z kosmosu. Uwielbiałem go pasjami :)

Depi

Pisze - srisze. Czy to nie jest kompletny absurd? Głównie piszę o tym, że piszę, lub nie piszę, lub chciałbym, ale cośtam, albo nie chcę, ale muszę, lub chcę, ale cośtam.

 

 


Jezu! Ludzie! Zamieniam się w Woodego Allena!!! Aaaaaaa!!!

 

 

 


Dobra chopie - weź się w garść bo zaraz ci się budowa skończy i nie będzie już o czym prowadzić Siennika. OK. No to może po po kolei.

 

 


Właściwie to nie bardzo jest co teraz pisać. Gdy się to działo wszystko, tak z hurkotem i zgrzytem i łomotem i krzykiem i pośpiechem, to było przeżycie, wydawało się to niesamowite i wszechogarniające. Istne tornado życiowe, zagarniające wraz ze swym pędęm wszystko.

 

 


A teraz ja sobie o tym pomyślę, to właściwie niewiele się działo. Przynajmniej tak mi sie wydaje. To znaczy działo się, ale jakoś tak w sumie nic szczególnego, ogólnie polski budowo-systemowo-gospodarczy standard.

 

 


A było tak:

 

 


Robiły się fundamenty:

 


http://i145.photobucket.com/albums/r232/depilator/DSC00336.jpg

 


Klasyka - poszedł w wykopy chudziak, na to ławy ze specjalnym wynalazkiem moich Ynrzynierów, tzn. takimi poprzecznymi beleczkami dowiązanymi do standardowej kratownicy. Lepsze oparci itp. Bajer jakiego chyba nikt nie ma. Poza tym Ynrzynierowie wprowadzili udoskonalenia do konstrukcji fundamentów, wiążąc część środkową z zewnętrznym obrysem, usztywniając całą konstrukcję. Nie wiem, czy dzięki temu, ale w domu nic dotąd nie pękło :)

 


Z ciekawostek - Projektantowi "się wpisało" że grunt ma odebrac geodeta. No i przyjechać musiał i odebrać. Postukał takim śmiesznym amortyzatorem i wziął 5 stów (500!). Czyli - dzięn powszedni inwestora.

 


Potem murowali ścianki z bloczków (najdroższych chyba w całej polsce) i malowali dysperbitem. Sam nawet malowałem, na co mam dowody w postaci zadysperbitowanych ulubionych bojówek. Radzę dobrze - nie zbliżać się do tego łajna w czymkolwiek, co byście chcieli iedys jeszcze założyć. I od razu może dorzucę, że pianka montażowa to też niebzepieczna substancja - jak się z rąk nie zmyje, to potem tylko papierem ściernym. Generalnie - w rękawiczkach.

 

 

 


http://i145.photobucket.com/albums/r232/depilator/DSC00349.jpg

 

 

 


Chwile grozy przeżyłem, gdy przyszła kolej na obyspywanie fundamentów. Po pierwsze piach był do d... Awantura, szukanie alternatywy, w końcu zaczynają wozic dobry. Potem koparka zaczęła jeździć po moich świeżo wybudowanych ścianach fundamentowych. Mówię bez bicia - serce miałem w okolicach migdałków. No ale jak widać ścianki wytrzymały, kilka tysięcy złotych zniknęło (radzę przygotowac się na szok - ja nie uwzględniłem tego w rachunkach!) i fundamenty się zasypały.

 


http://i145.photobucket.com/albums/r232/depilator/DSC00353.jpg

 


Obłożyły się potem styropianem wodoodpornym Knaufa i folią kubełkową:

 


http://i145.photobucket.com/albums/r232/depilator/DSC00354.jpg


(nota bene jeszcze niedawno poprawiałem to ułożenie przy dokłądaniu drugiej warstwy - bo chyba pijany byłem jak to zamawiałem, tyle zostało)

 

 


No i się piasek zagęścił. Do tego etapu zagęszczanie było najfajniejszą robotą na budowie. Bruuuuuuuuuuuuuu się jeździ i jest superancko!

 


http://i145.photobucket.com/albums/r232/depilator/DSC00355.jpg

 


Z tym zagęszczaniem wiąże się też fajna historia. Zagęszczają zagęszczają a tymczasem jedzie już sobie chudziak. Ja w tym czasie układam w tym piachu kanalizę. Nagle prostuję się znad dziury w piachu jak świstak, który wyniuchał kojota, rozglądam się i mówię:

 

 


"A gdzie przepust z wodą?"

 

 


Wszyscy najpierw oczy w słup a potem nuże do szpadli. To było naprawde szybko wykopane przejście pod ławą! Weszła tam nawet rura do projektowanego GWC :)

Depi
Zadziwające - ilość mojego pisania w dzienniku jest odwrotnie proporcjonalna do postepów czynionych na samej budowie.

 

Czy tendencja do cytowanie samego siebie o czymś świadczy? Narcyźmie? Khem... No ale coż mam czynić - skoro tak proroczo mi się udało napisać? :)

 

Ileż to minęło od ostatniego wpisu? Ponad 8 miesięcy mówicie? Łolaboga! Już tyla? A mie to niczem mgnienie zleciało, ledwom w maju był, ledwom w ciepełku i słończu wiechę opijał, a potem wiechę opijał i wiechę opijał (nie, drogie dzieci, nie zaciąłem się - tak było, Żony Ofcy zapytajcie, ile razy mnie łajała), a tu już nadciągły ze Północy łokrutne zimy i chłody i śniegi i mrozy ścisneły, a pochulawszy i pościskawszy już odpuściły, i Rok nawet jeden był odszedł, a drugi już się zdążył zagościć na dobre, ja nawet kolejny krzyżyk sobie dostawić zdążyłem, a temczasem w Sienniku sianko już dawno zgniło - tak dawno nie był ruszany.

 

Szczerze mówiąc to przede wszystkim niejaki Pigeon, niecnota, pchnął mnię ku ponownemu pisaniu - uzupełniając swój dziennik, który leżał mu odłogiem od, uwaga uwaga, lipca 2007!!! Gdy nawet on się podciągnął do czasu teraźniejszego, to dojmujący wstyd, który mnie już od dawna przytłaczał, stał się nie do zniesienia i tak oto powróciłem do mej kroniki.

 

A przy okazji to dziś na działce zastanawiałem się z moją Ofcą kiedy to dokładnie zaczeliśmy budować i nie byliśmy pewni. Wtedy powiedziałem: "Jak to dobrze taki Dziennik Budowy prowadzić, bo ma się potem pamiątkę po budowie i wszystko można sobie sprawdzić i przypomnieć"...

 

Na co Żonka mi tak, prosto w twarz, wypaliła:

 

"Ale ty już nie piszesz swojego!".

 

No i zrobiło mi się straaasznie wstyd. I żem zapłakał rzewnie.

 

No i tera znowu piszę. :)

Depi

Skutkiem najpierwszym i natychmiastowym ucieczki Nerona było zbudowanie przeze mnie wraz z sasiądem tymczasowego płotu, Problem psi zniknął. Niestety oslabiło to mój zapał do zrobienia płoty prawdziwego, ale to szczegół.

 

 


Jeśli chodzi o budowanie sensu stricto, to jakoś szło. Aura była w owych dniach jeszcze mocno zmienna, ale chłopaki kleili fundamenty po trochu. Nie obyło się bez pewnych fakapów (kupiliśmy tysiąc metrów sześciennych folii, żeby wymurowane ściany okrywać, a jak przyjechąłem, to było nie nakryte, ale co tam...)

 

 


[kernel się zapdejtował - kolejny reboot]

 

 


Na etapie lania law i chudziaków doznałem pierwszego finansowo-planistycznego szoku. Beton na ławy obliczałem na jakieś 7500. Ostatecznie kosztował chyba 17 000!!!! Aaaaaaa!!!

 

 


No i jakoś zlekceważyłem piasek - radze dobrze, żebyście uwzględnili tę pozycję w kosztorysie, bo jest całkiem pokaźna. A niby tylko piasek. I niby tylko trochę, bo tylko wykopy liniowe robilismy, a nie całość. Ale i tak, razem z koparką do rozsypywania wyszło coś pod 7000. Drugi już zonk. Ogólnie fundamenty finansowo wyszły o wieeeeele drożej, niż zakładałem.

 

 


Jak już wspominałem zwolniłem się z pracy na czas budowy, więc aktywnie współdziałałem z ekipą, zdobywając kolejne sprawnośći. Malowacza dysperbitem i, przede wszystkim, hydraulika-kanalizatora. Jak kupka nie będzie spływać, to będzie wyłacznie moja wina :)

 

 


Jak będe miał dostęp do zdjęć, to zrobie taką relację po kolei. Na razie powiem tylko, że się fundament zrobił, chudział wylał i OK. Wyszliśmy z ziemi.

 

 


Właściwie to chyba bez zdjęć jest jakoś tak słabo. SUSE sie już prawie zainstalowało, więc czas się zbierać do domu.

 

 


Mam nadzieję, że fotorelację oraz opowieść o tym, jak tanie cegły kupowałem tracąc przy tym mnóstwo nerwów i spory kawał grosza zamieszczę niebawem.

 

 


A bientot!

Depi

Zadziwające - ilość mojego pisania w dzienniku jest odwrotnie proporcjonalna do postepów czynionych na samej budowie. Gdy dom był jedynie mglistym konceptem w naszych zamulonych mózgoczaszkach to wena wespół z natchnieniem męczyły mnie przeokrutnie. Jak pierwszy kroki stawialiśmy, to jeszcze znajdowałem w sobie, od czasu do czasu oczywiście, ochotę na pisaninę. Odkąd zaś budowa ruszyla na dobre, mury się pną a kasa znika jak kampfora, to jakoś pisanie straciło dla mnie urok...

 

 


No ale skoro jestem i tak uwiązany w biurze, podczas gdy openSUSE sobie ściagą uaktualnienia wszystkich pakietów (nota bene polecam Wam wszystkim wysiadkę z Billowego matriksa i dołączenie do Real Worlda wolnych ludzi z Wolnym Oprogramowaniem : ) ) i niewiele tu mogę robić, to może jednak jakiś mały apdejt zaplołduję :)

 

 


Otóż moi mili, przerwałem opowiadanie przed week 3, w którym miałem rozkładać kanalizę...

 

 


Hmmm...

 

 


Najpierw może pouczająca opowiastka o psie sąsiadów, jakże słodko wabiącym sie Neron. Przesympatyczne to psisko marki Braque d'Auvergne (czyli po naszemy frąsuski łyżew) bardzo, ale to bardzo lubie sobie biegać. Nie lubi zaś wracać. Szczególnie jak się go woła, to dostaje spida i byle dalej, cztery łapy psa unoszą w świat. W owych czasach nie byliśmy jeszcze odgrodzeni od sąsiadów, od których kupiliśmy naszą działkę, czyli właścicieli psa. Który to hasał sobie po naszej działce, robił kupy i kradł smiecie. Znając jego umiłowanie wolności, jak tez umiłowanie jego właścicieli do niego, uprzedzalem WIELOKROTNIE i DOBITNIE moją szanowną i kochaną ekipę, że trzeba mieć pilne na sobakę baczenie, bramę (mojej właśnej konstrukcji) zawsze zamykać, bowiem ucieczka canisa lupusa oznczać będzie bardzo duże kłopoty, z wywrotką całej budowy włacznie (rozwścieczeni właścieciele odetną nam po prostu prąd).

 

 


Tydzień było dobrze. Po tygodniu spotykam sąsiada (całe szczęscie, że nie sąsiadkę, bo sąsiad spokojniejszy), który informuje mnie, że dnia poprzedniego pies był zniknął, zrobiwszy użytek z mojej osobistej bramy.

 

 


No dramat. Żona Ofca w ryk (no bo zaraz odetną prąd itp.) Cała rodzina do samochodów i nuże po okolicy szukać wrednego kundla. W rych idą drukarki i kserokopiarki, cała okolica pokrywa się rozpaczliwa makulaturą - oddajcie nam psa, a Was ozłocimy!

 

 


No dobre - nie ma co przedłużac historii. Pies się znalazł (na Bielanach, a co!), kosztowało to parę złotych znaleźnego.

 

 


Ale po co Wam to opowiadam? Co to ma wspólnego z budowaniem?

 

 


Otóż jest to piękna ilustracja sposobu i jakości myślenia braci budowlanej. WIEDZIELI, że psa trzeba pilnować, bo jak zwieje, to będzie kęsim. MIELI do mnie telefon. Co więcej - WIDZIELI JAK TEN PIES UCIEKA!!! I ŻADEN NIE ZADZWONIŁ!!!

 

 


Mówią potem z rozbrajającą szczeróścią - Panie Marcinie, toć my go wolali, ale nie chciał przyjśc.

 

 


Nie no - jak nie chciał przyjść to rozumiem, nie ma sprawy... Oczywiście - tez bym się odwrócil i zająl swoimi sprawami.

 

 


Anyway - czaicie? Budowlaniec nie myśli tak, jak Wy. Trzeba zawsze o tym pamiętać. Tak jak z dzieckiem. Nie znasz dnia, ani godziny...

Depi

Jako, że jutro znowu przybywa ekipa aby dalej składać moją chatynkę, to dziś jest ostatnia chwila, aby doprowadzić opowieść do czasu rzeczywistego, czyli do teraźniejszości.

 

 


W kilku zwięzłych, lapidarnych słowach strszczę więc, co się wydarzyło od postanowienia, że czekamy do marca.

 

 


Otóż czekaliśmy. Rozmawiałem to z tą ekipą, to z tamtą... W końcu zdecydowalismy sie na tych chłopaków spod Ostrołęki (Kurpiów znaczy się), co nam kopali ławy. Trochę mnie martwiło, że na wlasny rachunek nic nie robili, ale byli tani. W ostatniej chwili jednak pewni dwaj dość młodzi inżynierowie opuścili swoją cenę na tyle, że jednak zdecydowaliśmy sie na nich.

 

 


Historia tego wyboru sama w sobie jest dosć zabawna. Mieli juz przyjeżdzać Kurpie i budować ale jednak zostali strzymani i zwołano nocną naradę, gdzie pośród oparów dymu i emocji doszliśm do wnisoku, że .... Kurpie! Gdy zadzwoniłem do Inżynierow, co by im zakomunikowac ten nius, to w toku rozmowy jednak uzgodniliśmy, że jeszcze rano się spotkamy (ja z Tesciem i oni). Spotkanie na tyle sie udało, że jednak Inżyniery nam budują.

 

 


Czyli oczywiście, jak to u nas, mętlik, kociokwik i szaleństwo. Czy na dobrze to wyjdzie - nie wiem. Na pewno będzie sporo drożej, ale jednak zmiękłem trochę, albo inaczej obleciał mnie cykor. Stwierdziłem, że jednak niech ktoś czuwa nad tym całym budowaniem, co się trochę na tym zna.

 

 


Anyway - żeby nie zanudzać przejdżmy do sedna:

 

 


otóż dnia 3 marca Anno Domini 2008

 

 


zaczęła się nasza budowa!!!

 

 


Naprawda, ostatecznie, wreszcie się zaczęła! Po niemalże półtorarocznej mordędze, niezliczonych zwrotach akcji i nerwowych załamaniach jednak ruszyła maszyna powoli po szynach...

 

 


Nie miałem za bardzo jednak czasu na kontemplowanie tej nowej rzeczywistości, bowiem non-stop byłem w ruchu: przywieź, zawieź, kup, podłącz, powiedz, zdecyduj itp.

 

 


Szok. A jeszcze tamten tydzień pracowałem.

 

 


Ano właśnie - czy wspomiałem już, że się zwolniłem z pracy? No to mówię :)

 

 


Wracając do naszych baranów: 3 marca zaczęli, w środe wylaliśmy chudziak, w piątek ławy. Na początku było ich tylk dwóch, potem dojechał trzeci.

 

 


Majster, Pan Adam, całkiem OK. Nie piją. Przeklinają miej ode mnie. Jest git.

 

 


Do zbrojeń i ogólnie fundamentów Inżyniery powprowadzały wlasne innowacje i ulepszenia, dzięki czemu mam chyba najbardziej kosmiczny fundament na swiecie :)

 

 


Zdjęcia z tego wszystkiego wkleję, jak odzyskam laptopa, na ktorym rezydują. Wtedy będziecie wiedzieli, o co mi biega. Na pewno nic sie nie zawali :)

 

 


W piąŧek 7 maca żeśmy zalali ławy (chłopaki wstali i robili od 4 żeby zdążyć), a od poniedziałku murowanie - przyjechały bloczki, papa, piasek, cement, wapno itp (znowu telefony, załatwianie itp.). Wywrota z piachem się wkopała. Było fajnie.

 

 


No i w tydzień w zasadzie wymurowali te ścianki. Pogoda jak była piękna w pierwsz tydzień, to w drugi pod psem. Mury na noc folia cza było zakrywać. No ale z Bożą pomocą jakoś przebrneliśmy.

 

 


Weekend poświąteczny miala byc przerwa - chłopaki chcieli a ja też miałem na tydzien pojechać odpocząć. Nic z tego nie wyszło, bo Babcia postanowiła mieć w Wielki Piątek operację zaszycia dziury w żołądku, czym dostarczyła mi kolejnej porcji wrażen, ale przerwa w budowie pozostała.

 

 


Chłopaki przybywają więc dopiero jutro i zaczyna się Week 3, w którym ja m. in. będę rozprowadzał kanalizę i budował płot (przypomnijcie mi, żebym przygode z psem sąsiadow opowiedział).

 

 


Na razie się odmeldowuje. Fotsy dam wkrótce, tak jak zestawienie dotychczasowych wydatków (aaaa! ) i szczegóły techniczne.

 

 


Pe curand!

Depi

No i minęły 4 miesiące. Jak teraz podjąć opowieść? Zastanawiałem się ostatnio, od czego bym zaczął, gdybym miał opowiedzieć własne życie. Najłatwiej niby od początku, ale czy najlepiej? Może zacząć od teraz i używac techniki retrospekcji, aby w stosownych momentach dodać tło wydarzeń?

 

To może szybko przelecę nad tym, co się wydarzyło, albo właściwie co się NIE wydarzyło jesienią, aby szybko przejść do wydarzeń bierzących.

 

A więc było to tak:

 

19 listopada, dzień przed planowanym rozpoczęciem robót pisałem tak:

 

Będzie ekipa, nie będzie. Będzie, nie będzie... Ene due like fake, torbe borbe ósme smake, eus deus kosmateus...

 

Jak zapewne już wiecie, bądź się domyślacie, ekipa nie była łaskawa się pojawić ani w ten poniedziałek, ani w następny, ani w ogóle. Telefony ode mnie oczywiście nie były odbierane. Bardzo szybko uznałem, że nic z tej mąki chleba nie będzie i trzeba wdrożyć plan B.

 

Którego oczywiście nie miałem. Jednym słowem klops.

 

Ile czasu spędziłem w tych dniach na telefonie wie tylko mój operator - były to dla niego istne żniwa, a moje ARPU sytuowało mnie w gronie klientów kluczowych. Skutek tego był dość mizerny - reakcja większości osób, do których dzowniłem, była podobna:

 

"Nie wzielibyście roboty?"

"A na kiedy?"

"No już, od teraz, zaraz!"

"Hahahaha! W przyszłym roku - może, niech pan dzwonii w marcu!"

 

W tym czasie przechodziłem też szybkie szkolenia na budowlańca-samośkę dzięki rrmi i jej Małżowi. Ciąłem stal, kręciłem strzemiona, uczyłem się, słuchałem, deliberowaliśmy po nocach, a nawet przenosiliśmy (a właściwie R i R przenosili ) punkty tycząć moją chałupę (jak się okazało przy ponownym tyczeniu przez geodetów całkiem nieźle to wyszło). Brodząć po kolana w straszliwym błocku, które zdzierało gumiaki z nóg z siłą ssącą 40 Jenn Jameson. Plany były takie, aby budowac samemu. W końcu zmiękła mi rura a znaleźli się chłopaki z Kurpiów (rodzinne strony mojego Padre), którzy robili na budowach i skłonii byli przyjechac i budować.

 

Był początek grudnia. Deszczyk sobie delikatnie siąpił..

 

Chłopy przyjechali i wzięli się szparko do łopat. W niecałe dwa dni wykopane zostały wykopy liniowe pod ławy i wtedy nastąpił ZONK.

 

HDS z barakiem się zakopał po drodze. Jak zakopał się HDS, to tym bardziej zakopią się gruszki - szybko doszlismy do takiej konkluzji, stosują niezawodne kanony dedukcji. NIe ma więc wyboru - trzeba zrobić drogę dojazdową.

 

Droga powstała, owszem, ale zanim to nastąpiło to były już właściwie święta i cała zgrają etatowcyh Kasandr i Wernihor wieszczyła zime srogą, niczym Iwan III.

 

Po rodzinnych naradach zapadła decyzja - co nagle to po diable. Czekamy do wiosny. D-Day został wyznaczony na 1 marca 2008...

Depi

*** R E K L A M A ***

 

 


Już niebawem! Już wkrótce! Dlaszy ciąg budowlanych przygód Waszego ulubionego nieudacznika! Praktyczny anty-poradnik - jak budować, aby nie zbudować! Sto wpadek na godzinę! Szaleńcza jazda bez trzymanki na rowerze wodnym ponownie wchodzi na Wasze ekrany!

 

 


Nie zmieniajcie kanału!

 

 


Tylko u nas! Tylko dla Was!

 

 


 

 


*** R E K L A M A ***

Depi

Update z frontu:

 

 


Załatwiliśmy formalności do końca - mamy juz Dziennik Budowy!

 

 


Przybyła ponownie kopara i zakopała małą dziurę. Ziemię z dużej dziury zawiozła do sąsiadki czyniąc z jej działki (i mojej) istny raj dla świń błotnych. Coż...

 

 


Następnie przybyli geodeci i powbijali jakieś paliki.

 

 


Dla geodetów 1300. Koparce jeszcze nie zapłaciłem, ale cos koło 400. Jest dobrze. Jest dobrze.

 

 


Poszukuję blaszaka i słupków na ogrodzenie. Sugestię chętnie przyjmę.

 

 


Ciekawy jestem, czy ekipa jutro przyjdzie, czy nie. Kontakt z szefem się rwie - jak to na froncie. Miała byc dostaw drewne, ale nie była, bo Pan Dostawca bał się, że się zakopie.

 

 


Będzie ekipa, nie będzie. Będzie, nie będzie... Ene due like fake, torbe borbe ósme smake, eus deus kosmateus...

Depi

Szybki raport z frontu:

 

 


- poniedziałek : jest stempel na decyzji! Jupi!! podpisuję tez umowę z kiebudem i otrzymuję od niego niezbędne papiery - oświadczenie o przyjęciu obowiązków, uprawnienia i przynależność do odp. izby samorządu zawodowego.

 

 


- wtorek : składam w PINB zawiadomienie zamiarze rozpoczęcia robót. Teoretycznie w środę 14 możemy zaczynać (dobrze, że nie wypadło 13 hehe).

 

 


Do kosztów powyżej zapomniałem dodać opłaty do STOENu w wysokości chyba 650 zł.

 

 


No i wczoraj Copy General mnie zabił kosztem ksero projektu budowlanego - 72 zł/ sztuka!!!! Razem za 2 - 145!!!

 

 


Co za kosmos...

 

 


Martwi mnie pogoda, ale co zrobić...

Depi

Coś trzeba chyba dopisać, bo potem już sobie nie przypomnę co i jak. Wena mnie niestety opuściła i będzie bez poezji - sama proza, przynajmniej na razie.

 

 


Otóż jesteśmy już szczęśliwymi posiadaczami pozwolenia na budowę! Tak tak - to, co wydawało się niemożliwe stało się jednak ciałem! Nawet mamy je juz od 3 tygodni, co prowadzi mnie do bolesnego tematu naszego niepoukładania. Otóż trochę nam się osmknęła sprawa, Żona Ofca zachorowała, pan Inspektor Gadżet się wypiął, były święta no i summa sumarum pięczątkę PRAWOMOCNA uzyskamy dopiero jutro, czyli tydzięn później, niż mogliśmy. A było tak ładnie - wszystkie podpisy pod doręczeniem zebraliśmy itp a tu potem taki blamaż. Coż - bywa.

 

 


Tak czy siak wiele wcześniej i tak byśmy nie zaczęli, bowiem dopiero dopinam ekipę, kierbuda, materiały i inne sprawy i sprawki.

 

 


Ww. siły fachowe są już dogadane i pozostaje tylko piękne umowy wyrychtować. Ceny - stan surowy 56 tys, kierbud 3 tys. Ani dużo, ani mało. Tez nie mam sensu wyciskać ostatniego grosza z ludzi - jaka praca, taka płaca. Jesli będą dobrze się sprawdzać, to nawet gotów jestem i wypłacić premię.

 

 


Z materiałami mam zagwozd, bo okoliczne skłądy do najtańszych niestety nie należą. Więc będę chyba kombinował, ale zobaczymy jeszcze.

 

 


Największym zmartwieniem jest obecnie pogoda. Dziś coś na kształt śniegu popruszyło i popadam w lekka panikę. Co prawda ani kierbud ani wykonawca nie wyglądają na zdenerwowanych, ale to nie będzie ich dom, prawda?

 

 


W tak zwanym międzyczasie z naszego konta znikają niepostrzeżenie kalejne tysiaczki:

 

 


- opisywani archeolodzy - coś ok. 2000 wraz z opłatami urzędowymi

 


- kosztorys - 1000 (bez sensu - do dupy i jutro chyba będzie awantura, bo jest tak napisany, że sam musze wszystko jeszcze raz przeliczać

 


- studnia - 1400 (jest już od piątku woda, 13m wgłąb)

 


- kolejna rata dla architektów - 7500 (grrrr)

 

 


Daje to na dzień dzisiejszy koszt ok

 

 


17 800

 

 


Nie licząc drobnicy (wypisy z ewidencji za 70 zł itp.) czasu i telefonów. Ogólnie chyba zmierzamy do 20.000 a budowa się jeszcze nie zaczęła.

 

 


no ale co tam - ważne, że do przodu. I tym optymistycznym akcentem kończę dzisiejszy odcinek.

 

 


Mówiłem, że będzie sama proza życia?

Depi

A tak w międzyczasie szukam trochę ekipy. Jakby ktoś miał jakąś, co przed zimą chce jeszcze coś machnąć to prosze o kontakt.

 

Jak teraz sobie myślę, że jeszcz latem spuściłem gościa, co mi stan surowy chciał za niecałe 200 tys zrobić, to mam ochotę bić się młotkiem w czoło. Ale pewnie sam by sobie uciekł - w koncu miałem we wrześniu już budować, a tu październik i nic.

 

Oferty na robicizne na razie oscylują wokół 70 tys. Drogo. BYwają też b. drogie, choć zapewne dobre. Szkoda, że mnie nie stać.

 

Na razie jednak się nie przejmuje i nie dopuszczam do siebie mysli, co sie zacznie dziać jak się zacznie dziać. Szczególnie, że w robocie nie mogę narzekać na nadmiar wolnego czasu...

Depi

Nie wiem, czy to wszystkie papiery, które musiałem zgoromadzić - zapewne o kilku jeszcze zapomniałem. O pare następnych się zapewne upomną podczas analizowania mojego wniosku o wydanie pozwolenia na budowę gdyż...

 

No i kurna wykrakałem.... Ale po kolei...

 

W ogóle to witam wszystkich po wakacyjnej przerwie - tęskniliście?

 

 

No już, już, już - spokojnie. Wróciłem i jestem wyluzowanym, pogodzonym z życiem inwestorem rodem z buddyjskiego klasztoru. ;-)

 

A tak serio, to naprawde wakacje mnie mocno uspokoiły - tak bardzo, że nawet nie chciało mi się zbytnio wracać do tego całego budowania. No ale mus to mus - gdzieś mieszkać trzeba. W każdym razie polecam wszystkim zestresowanym i doprowadzonym do ostateczności wycieczkę gdzieś, gdzie dni sa gorące a przyroda zapiera dech w piersiach - z daleka (i wysoka) można sobie nastawić prawidłową perspektywę.

 

Anyway - nie chciało mi się wracać do budowania, nie czytałem nawet forum (nie mówiąc o pisaniu), przestałem kupowac muratora i inne magsy budowlane (szok, nie?) i bylem ZEN. A że jeszcze troche mieliśmy problemów ze zdrowiem, to już kompletnie nabraliśmy dystansu - że nie to w życiu jest najważniejsze itp.

 

Sami wiecie...

 

Nolens volens wprzęglismy się znowu w ten wózek i zaczęliśmy go ciągnąć pod tę górę.

 

Jeszcze przed wyjazdem okazało się, że nasz projekt trafił w Urzędzie Miasta do faceta, przed którym nas ostrzegano. Żeby było fajniej jeszcze, to przebywającego właśnie na urlopie. Niezły początek.

 

Po powrocie uzgodniliśmy, że to Żona, jako niewiasta, będzie walczyć z Panem Inspektorem. Jakiś miesiąc temu udała się wiec do niego z dużym dekoltem na rozmowę.

 

No i zgadnijcie co? OCZYWIŚCIE BRAKOWAŁO JESZCZE CAŁEJ STERY DOKUMENTÓW!!! (stąd ten cytat na wstępie).

 

Począwszy od ZUDu (czy ktos mi wskaże, gdzie w prawie stoi, że trza to mieć?), poprzez ostatni kwit od Konserwatora Zabytków (tu na szczęscie bez problemów się obyło - ponownie pozdrawiam Panią B.), wspomniane już odrolnienie (którego oczywiście wciąż nie było), ostateczny kwit z uzgodnieniem zjazdu (też trzeba było popędzać), po najfajniejszą sprawę - uzgodnienie z Komendą Główna Policji (bo ponoć mają na tym terenie jakiś swoje druciki).

 

No po prostu szok. Szkoda, że zaświadczenia o cnotliwości od lokalnego biskupa nie trzeba przedstawić. Szczególnie, że my na takowe szanse mamy raczej marne :lol: :lol: :lol:

 

No i Inspektor Gadżet znalazł oczywiscie jeszcze błędy w samym projekcie. Żona w tym momencie się lekko zirytowała i tak opierd.....niczyła architketa, że się wzięli obaj ostro do roboty. Chyba podziałała groxba nie wypłacenia reszty forsy. Minus jest taki, że ewidentnie nie chca nam dać reszty projektu (część wykonawczą). Hm... A tam zbrojenie stropów jest....

 

W każdym razie po zebraniu tej kolejnej kupki papierów, kolejnych wizytach popartych szantażem emocjonalnym ze strony Żony (na problemy: ryk, na facetów zawsze to działa) Inspektor ponoć przekazał zaopiniowany projekt i decyzję do podpisu.

 

Podpis miał być dziś. NIe ma. Może jutro. ALbo i nie.

 

A tymczasem czas mija, zaraz nie będzie po co zaczynać. Ale co tam - jestem ZEN.

 

Ach - jeszcze jedna niespodzianka po drodze! Odezwał się do mnie Prezes Urzędu Regulacji Energetyki, którego wkurzyło to, że gazownia mi dała "odmowę podania warunków" (czyli że mi zrobią przyłącze, jak sam je se narysuje, czytaj: zapłacę xxx PLN). Ciekawe co z tego wyniknie.

 

To chyba na tyle, jeśli chodzi o papierologię...

Depi

SZUKAMY ŚW. GRAALA - FOTOSTORY

 

 


1. Idylla poranna (muzyka Griega - Peer Gynt w tle)

 

 


http://i145.photobucket.com/albums/r232/depilator/przed.jpg

 


2. Nadciąga monstrum (muzyka Williamsa z filmu Szczęki...)

 

 


http://i145.photobucket.com/albums/r232/depilator/jedzie.jpg

 


3. Monstrum wgryza się w Matkę Ziemię (muzyka z limu Psycho lub 5 symfonia Beethovena)

 

 


http://i145.photobucket.com/albums/r232/depilator/zaczyna.jpg

 


W tym momencie musiałem już udać się do pracy (a szkoda, bo była piękna pogoda). Jak powróciłem to zastałem taki oto widok:

 

 


4. Dziura duża (bez skojarzeń )

 

 


http://i145.photobucket.com/albums/r232/depilator/po1.jpg

 


5. Dziura mała.

 

 


http://i145.photobucket.com/albums/r232/depilator/po3.jpg

 


Tak ładnie rozkopaną działkę pozostawili po sobie Panowie Archeologowie.

 

 


Jednak story ta ma happy end - pokopali Panowie Indianowie, pokopali, pomierzyli, postukali, nic nie znaleźli, zawinęli się i poszli i nie wrócą już!! Hurraaaa!!!! Kolejna przeszkoda z głowy,...

 

 

 


Jutro złożę odrolnienie, dowiem się, kto mój wniosek dostał i zatruję mu głowę i... i... i.... na pewno coś jeszcze znajdę!

Depi

No a teraz historia pt. "Indiana Jones i budowa Depiego"

 

 


W poprzednim odcinku Depi dostaje szoku i spazmów, ale dostaje tez warunki ochrony konserwatorskiej swej posiadłości oraz zielone światło dla zrobienia czegoś, co się nazywa "badania sondażowe vel. wyprzedzające" (kolejny wniosek, tym razem obarczony opłata w wysokości 82 złotych dinarów).

 

 


Oczywiście można sobie wyobraźić z łatwościa stan jego ducha. Nie dość, że musi wyłozyć kasę (bo to wszystko oczywiście na koszt inwestora się dzieje), to jeszcze jak coś znajdą na działce to kaplica - badania na całego wtedy ruszają i miesiące ma się z czapy.

 

 


Mówiąc kolokwialnie - srałem w gacie.

 

 


Zeby było fajnie, to jeszcze rodzina na mnie wsiadła, że po co się pchałem do tego konserwatora, że trzeba było siedzieć cicho, albo załatwić to z kims, kto cośtam. Wiecie. Moje argumetny o legaliźmie, że tak trzeba itp nie spotkały się ze zrozumieniem. Troche było krzyków i wymian zdań. Jak to w familii.

 

 


Anyway - Pani B. nakazała nam przebadać 4 ary (na 12 arowej działce). No i dostałem kontakt do renomowanego archeologa, czyli rzeczonego Indiany Jonesa. Na szczeście dostaliśmy tez zgodę na uzycie ciężkiego sprzętu (który summa sumarum okazał się być firmy CASE, ale tez żółciutki i nader sprawny). No i TO było powodem tego, ze wjechała do mnie kopara, a nie żadne nielegalne zagrania z mojej strony (pozdrawiam wszystkich czytających to inspektorów nadzoru budowlanego! )

 

 


Czyli tak - wtorek, 7 sierpnia 2007, godz, 8:30 zjawia się Indiana ze swoimi pretorianami w liczbie na oko 10 (potem dojechał nawet pies tropiciel) a chwile po nich dojeżdża wspaniała machina kopiąca CASE. I zaczynamy badania archeologiczne!

 

 


Oto fotorelacja:

 

 


1.

Depi

pipipipipipipi doniesienia z frontu - najnowsze wiadomości! pipipipipipipipip

 

 


Odwlekać tego już dłużej nie mogę, opowiem Wam moją ze smokiem przygodę

 

 


Żarty na bok, moi mili. To, co trzeba przejść, aby na SWOIM kawałku ziemi, za SWOJE pieniądze, postawić SWÓJ domek, w którym SAMEMU będzie się mieszkać, jest absolutnie niewiarygodny. Najgorsze jest to, że człowiek jest całkowicie bezsilny (weź się odwołaj od jakiejś decyzji - może zbudujesz dom za 10 lat). Jestem z wykształcenia prawnikiem i urzędnikiem (skończyłem Krajową Szkołę Administracji Publicznej), więc powinienem być

 


uodporniony i przygotowany na to, ale wszystko to przeszło moje najśmielsze oczekiwania (a raczej najgorsze koszmary).

 

 


A propos - właśnie przeczytałem w ustawie, że decyzje o wyłączeniu spod produkcji rolnej należy uzyskać PRZED wydaniem pozwolenia na budowę. Czy ktoś może mi w takim razie wytlumaczyć, dlaczego na wniosku o odrolnienie jest opcja "jeśli wyłączenie następuje PO zrealizowaniu inwestycji"?

 

 


K...

 

 


Naprawde jest to niewiarygodnie wprost frustrujące - przecież te grunty są w miejscowym planie przeznaczone pod domki! Po cholerę jeszcze ludzi ciągać po urzędach?!? Szczególnie, że aby złożyć ww. wniosek, najpierw trzeba w Urzędzie Dzielnicy złożyć wniosek o wydanie wypisów/wyrysów, załacić (o tak!) odczekać swoje i to wszystko po to, aby złożyć nikomu niepotrzebny wniosek do urzędu, zapłacić (o tak!), odczekać swoje i przynieść to z powrotem w zębach do tego urzędu (lub tego obok - bez znaczenia). W każdym razie dostaje sie człowiek do takiego młyna urzędowego, gdzie go obraca i dosyła to tu (zasób kartograficzny po mapy), to tam (obskoczyć sąsiadów po akty notarialne, żeby udowodnić panu w urzędzie, że faktycznie służy nam służebność- a co go to KURFA obchodzi?!?!?!?). Po prostu jak o tym piszę, to mnie regularnie krew zalewa.

 

 


Muszę iść zapalić... [tik, tok, tik, tok, tik, tok. tik]

 

 


Jestem...Już trochę uspokojony.

 

 


A więc po kolei odwalałem kolejne problemy i zadania:

 

 


- mapki takie srakie i owakie (do celów projektowych i stan archiwalny, który, nota bene, chybe nigdzie mi się nie przydał, ale może się jeszcze przyda do przyłączy)

 


- warunki prądu i gazu u dostarczycieli (znowu - kogo KURFA obchodzi, skąd wezmę prąd i czy będe miał gaz czy nie??? a jak jestem Amiszem i chce siedzieć przy kominku i lampie naftowej to co? zabronią mi zbudowac dom? co na nonsens...). Prad poszedł jak spłatka, ale gaz trwał 3 miesiące i czystym fartem udało mi się wreszcie na okrągło dodzwonić do działu przyłączeń i sprawe załatwić - programowo nie odbierają tam telefonów

 


- uzgodnienia wszystkiego, co tylko się da - dostarczania wody i odbioru ścieków (wiadomo, że nie ma możliwości, ale pismo trzeba złożyć - super), zagospodarowania wód, scieków i zaopatrzenia w wodę (w odpowiedzi cytują jedynie obowiązujące przepisy i miejscowy plan zagospodarowania - więc prosze wytłumaczcie, PO CO TA SZOPKA??? po prostu trzeba robić zgodnie z prawem i kropka! czemu marnują mój czas i pieniądze podatnikow na takie bzdury???)

 


- moje ulubione uzgodnienie, to uzgodnienie zjazdu. W ustawie stoi, że uzgadniać trzeba zjazd na drogę publiczną. U nas nie ma zjazdu na droge publiczną, ale to wcale (zdaniem urzedników) nie znaczy, że możemy nie uzgadniać. Wręcz przeciwnie! Przecież oni muszą się upewnić, jak my z naszej działki będizmey wyjeżdżać! W związku z tym musieliśmy przedstawić akty notarialne WSZYSTKICH sąsiadów, po których działkach będzie wyjazd, żeby urząd uwierzył, że tam jest służebność. A mogą sobie sami to sprawdzić. Kufa. Fajnie, co?

 


- no i clue programu, czyli ochrona konserwatorska. całkiem niedawno dopiero do tego doszedłem czytając plan zagosp. przestrzennego. Oczywiście powinienem był to zrobić już dawno temu, ale wiadomo - doświadczenie to wiedza, która człowiek zdobywa chwile po tym, jak była mu potrzebna. W każdym razie stoi tam, ze działka jest pod ochroną i zmiany przezanczenia trzeba uzgodnić z Wojewódzkim Konserwatorem Zabytków. No to dzwonie tam i pytam się, co mam zrobić. Trafiam na szczęście na miła panią (pozdrawiam niniejszym Pania B.!), która mówi "Powsin? O hoho! Tam są stanowiska! Przyjdzie Pan do mnie, to powiem Panu szybko co trzeba". no to poleciałem i co sie okazuje? Że takie kółeczko kropkowane na wyrysie z planu to znaczy własnie stanowisko archeologiczne. Czyli ochrona do kwadratu. Pani idzie na urlop, ale chyba widząc moją przerażoną minę zgadza się szybko wydać warunki (kolejne podanie) i ogólnie jest niezwykle pomocna (poleca miłego Pana archeologa z UW i w ogóle). Realacja z tego za chwile

 

 


Nie wiem, czy to wszystkie papiery, które musiałem zgoromadzić - zapewne o kilku jeszcze zapomniałem. O pare następnych się zapewne upomną podczas analizowania mojego wniosku o wydanie pozwolenia na budowę gdyż...

 

 

 


ta dam!!!

 

 


W poniedziałek złożyłem tenże wniosek!!! Juhuuu!!!

 

 


Architekci sie najpierw popisali, bowiem oddali projekt w terminie tzn. w piątek (w terminie kolejnym oczywiście). Niestety okazało sie, że jednak się nie popisali, bo w weekend poczytałem ten wniosek i znalazłem w nim kupę baboli - pomylony nasz adres wszędzie, rozbudowa zamiast budowa, adresy poprzedniej inwestycji które im się przekleiły itp. Dramat. W poniedziałek rano więc dostali do poprawek z zaznaczonymi żołtymi postitami błedami. Na szczęscie poprawili (mam nadzieję, bo już nie sprawdzałem z braku czasu) i oddali po 16. Zanim wyrwałem sie z roboty była 16:30. Pędem do Copy General zszyć to wszystko (oddali w rozsypce bo jeszcze coś dokładałem, nieważne), W międzyczasie dzwonie po taryfę. Projekt się zszywa (dziękuję niniejszym miłej obsłudzę Copy General przy Nowym Świecie i nie, nie dostaje żadnej forsy od CG za kryptoreklamę :) ). Pędzę zdezelowaną taryfą o Vmax=56 km/h do urzędu, gdzie wpadam z obłedem w oczach o 17:30 (poniedziałek, więc czynni sa do 18 ). Już wyciagam wniosek, już chce składać, gdzu nagle przypominam sobie, że .... strony sa nie ponumerowane!

 

 


Uo jeżu! Siadam więc przy biureczku, pena łapię w spoconą dłoń i ropoczynam frenetyczne numerowanie. Wiecie, ile trwa wpisanie prawie 400 numerków? Ja wiem - pół godziny! Kończe więc o 18:01 pod piorunującym wzrokiem strażnika, który ma ochote wywalić mnie za drzwi. Na szczęście pani w urzędzie chyba mają dobry polew za mnie (spociłem się przy tym numerowaniu jeszcze bardziej) i przyjmują mi wniosek.

 

 


Ufff....



×
×
  • Dodaj nową pozycję...