"Cena orientacyjna: 341,00 PLN* Cena za 1 l: 13,64 PLN*
Opakowanie: 25 l
Kolor:
bezbarwny
Zużycie orientacyjne:
4 m2/l
Wielkość opakowania:
25 l
Rodzaj rozcieńczalnika:
woda
Zalecana ilość warstw:
2
Nanoszenie kolejnej warstwy po:
15 min
Czas schnięcia:
24 h
Sposób nanoszenia:
pędzel, zanurzenie
Zastosowanie:
zabezpieczenie drewna zdrowego i leczenie drewna zaatakowanego przez grzyby i owady
Właściwości:
bezwonny, nietoksyczny, głęboko wnika w drewno
Informacje dodatkowe:
Parametry techniczne zależne są m.in. od rodzaju drewna, jego wilgotności oraz przygotowania powierzchni i podawane są orientacyjnie."
Dodam, że był w promocji i kosztował 285 zł. Miałam z pracy badziewiarskie (jak dotąd sądziłam ) bony sedexo i dostałam 5% rabatu extra
I tak drogo, w porównaniu z impregnatami solnymi, ale jak się ma fanaberie na tle reakcji chemicznych to trzeba bulić Całe szczęście, ze to idzie tylko na belki, jedną stronę krolwi i kontrłaty. I łaty jak starczy
To tyle na dziś :)
Odnośnie dachówki to dzisiaj nie dotarła Nie wiem, czy hurtownia zawaliła, czy też szefo kazał ją odłożyć na później. Głupio mi tak wydzwaniać z każda duperelą Zresztą, nie ma problemu, bo więźbę będą kończyć po świętach, więc w zasadzie ta dachówka jest tam teraz potrzebna jak łysemu grzebień Jeszcze by mi ją ukradli przez święta...
Dzisiaj rano przywieźli więźbę. Podskoczyłam na działkę po pracy looknąć na to drewno. Czyste, jasne, suche. Pogadałam z dwoma więźbiarzami, którzy dzisiaj zaczęli je impregnować. Twierdzą, że drewno jest prima klasa ( cytuję ) i wysezonowane. Jak to? Wszyscy robią więźby z drewna na którym dzień wcześniej kucały ptaszyska, a ja mam suche? To dobrze? Dodam, że moje słupy JUŻ są popękane gdzieniegdzie. Podobno więcej nie powinny pękać. Co miało to popękało…
Panowie ustalili ze mną jaką chcę podbitkę, co by wiedzieć, co mają malować a co impregnować, czy rzeźbić, czy nie i takie tam. Więc postanowione, że impregnować całość, nie rzeźbić, podbitka prostopadle do ściany, nastawiamy się na maksymalne ukrywanie wzrostu ściany kolankowej, a nie eksponowanie krokwi. Słupy i deski czołowe oheblują, wyszlifują, zapuszczą na wybrany przez mnie kolor, żadnych zdobień sobie nie życzę. Ma być proste i kanciaste. Możliwie jak najbardziej naturalne.
Z kolorem Ameryki nie zamierzam odkrywać, ani otwartych drzwi wyważać nie będę. Malujemy na taki jak ma kasia w. Jej belki są cudne , a ja w tej kwestii nie muszę być szczególnie oryginalna. Podoba mi się taki jak ona wybrała, więc taki zrobię. Za Jej zgodą zresztą, nie wypada przecież tak wszystkiego na chama bez pytania zerżnąć. Dachówkę też przecież mam taką jak ona… Miał być grafitowy Euronit, jest grafitowa ceramika. Antracytowy Roben. Lubię matowe dachy. Wolno mi, nie?
No i hicior na koniec:
Porozmawiała z szefem ekipy na temat tych solnych roztworów, jeśli się zdziwił, to starał się nie dać po sobie poznać. Spytał nawet sprzedawcę, ale ten, aczkolwiek człowiek miły i w kwestiach sprzedaży wielce kompetentny , nie potwierdził moich obaw. Znaczy się, sprawdził ulotkę producenta i tam żadnych ostrzeżeń nie ma. Co nie znaczy przecież, że można dawać tę sól na membranę, nie? Zresztą on ma się znać na sprzedaży, co mu świetnie wychodzi , a nie na tajemnicach więźbiarsko-dekarskich… Tak myślę. Pretensji zatem nie mam.
Szefo ekipy, człowiek przemiły, kompetentny i co najważniejsze otwarty – wysłuchał moich argumentów i zgodził się na zaproponowane przez mnie rozwiązanie: wszystko jedziemy preparatem przeciwogniowym, grubą więźbę ( krokwie, płatwie, jętki ) roztworem solnym przeciwko robalom, bo taki najlepszy i tani, z wyjątkiem jednej strony krokwi i płatwi koszowych, które będą się stykać z membraną. To, i łaty wraz z kontrłatami posmarujemy jakimś drewnochronem ( znajdzie dla mnie odpowiednią bejcę ). Co by woda i śnieg dostające się pod dachówkę, oraz skropliny ze szczeliny wentylacyjnej grasujące po łatach, kontrłatach i membranie nie miały zabójczej dla membrany soli. Dokładnie dla filmu funkcyjnego membrany ( tego, odpowiedzialnego za paroprzepuszczalność ).
Miło, nie?
Na koniec powiedziałam, aby załagodzić ewentualne napięcia, jakie swoim oślim uporem , mogłam wywołać w samopoczuciu fachowca, że przepraszam za utrudnienia, ale ja nie jestem ( a szkoda ) zwykła budująca blondynka, co martwi się odcieniem koloru cegieł, bo to nieestetycznie wygląda. Ja jestem ta, co pyta, szuka, czyta i potem ma z tego same dylematy i zmartwienia. Przez co stanowię dopust boży dla wykonawców. No więc, sam pan rozumie, powiedziałam, że ja będę przez następne pięćdziesiąt lat się stresować, że mi krokwie i membrana nad ocieplonym i opłytowanym poddaszem gniją… Na co on odrzekł: no, nie, stres jest niewskazany! Zwłaszcza dla kobiet. Pomalujemy jak sobie pani życzy...
No i jak tu nie uwielbiać człowieka?
A jutro przywiozą dachóweczkę moją upragnioną. Do świąt mają zaimpregnować drewno, przyciąć, oheblować i takie tam. Ze stawianiem dachu jednak ruszą po świętach. I Dobrze Na co komu to zapalenie pęcherza?
Oczywiście to nie cała więźba, a jedynie część. Reszta jest w domu i po drugiej stronie podjazdu. Ale auta tam stały i maszyny, więc nie było jak zrobić porządnego zdjęcia
Pisałam w komentarzach o problemie łączenia drewna impregnowanego roztworami soli z membranami dachowymi. Wykonawcy się dziwią, hurtownicy też. A przecież gdzieniegdzie producenci o tym piszą:
Np. tu czytałam o tym, że nie można używać impregnatów solnych na drewnie stykającym się z trójwarstwową membraną dachową:
3. Nie wolno stosować impregnatów solnych do zabezpieczania łat i kontrłat znajdujących się nad DACHOWĄ. 4. Rysunek nr 8 opisujący sposób mocowania membrany ...”
Jeszcze raz chcielibyśmy uczulić Państwo na problem reakcji membrany dachowej z impregnatami solnymi. Należy pamiętać, że świeżo impregnowane drewno nie może być przykryte jakąkolwiek membraną dachową. Impregnaty w przeważającej większości przypadków powodują trwałe uszkodzenie filmu funkcyjnego, a co się z tym wiąże uszkodzenie nieodwracalne całego produktu.
DREWNO KONSTRUKCYJNE POWINNO BYĆ ZAIMPREGNOWANE I SUCHE!
To podstawowy warunek prawidłowego działania membrany dachowej. Nie należy impregnować drewna od wewnątrz (po założeniu membrany), nie należy kłaść membrany na świeżo zaimpregnowane drewno, nie należy impregnować drewna konstrukcyjnego na dachu. Należy bezwzględnie unikać bezpośredniego kontaktu membrany z impregnatem.
Efekty impregnacji od wewnątrz widoczne na fotografii."
http://www.foltech.pl/gfx/membrana-problem.jpg
I jeszcze to:
"Ostrzegamy przed stosowaniem impregnatów solnych do zabezpieczania łat , kontrłat i listew drewnianych znajdujących się nad membranami lub wiatroizolacjami -mogą uszkodzić warstwę czynną tych produktów oraz wszelkie metalowe akcesoria w tym gwoździe, śruby i spinki mocujące. W większości impregnaty te są wypłukiwane przez deszcz lub topniejący śnieg przed ułożeniem pokrycia zasadniczego lub przez skropliny oraz przeciekające opady pod pokryciami już ułożonymi. Wypłukująca je woda osadza sól w włókninach i w zależności od ilości tej soli, jej charakteru chemicznego sole te mogą w większym lub mniejszym stopniu zagrozić prawidłowemu działaniu systemu materiałów osłonowych. Sól po osadzeniu się we włókninie tworzy plamy i zacieki, które wzbudzają obawy użytkowników co do prawidłowego działania membran i wiatroizolacji."
A tu jeszcze o nieocieplonych strychach i poddaszach niewykończonych w trakcie budowy w kontekście promieniowania UV:
"7. Ze względu na działanie promieniowania ultrafioletowego membrany na dachach o poddaszu nie ocieplony a doświetlonym trzeba zasłonić od wewnątrz. Trzeba to wykonać w czasie dwóch miesięcy od ukończenia budowy dachu. Jeżeli dach ma być ocieplony między krokwiami to trzeba to zrobić przy najmniej układając w podanym terminie pierwszą warstwę termoizolacji. Jeżeli poddasze ma być nie ocieplone, to najprościej można to zrobić zasłaniając okna dachowe lub wyłazy. Z tego samego powodu trzeba zamocować elewację na ułożoną wcześniej wiatroizolację w jak najszybszym czasie po jej ułożeniu. Nie później niż po 2 miesiącach od daty ułożenia wiatroizolacji na ścianie."
Jest tego w necie więcej, ale nie chce mi się teraz szukać
I co o tym sądzicie?
PS
A wogóle to Sopelkiewicz ( całkiem słusznie zdaje się ) powiedział, że moje problemy budowlane są z tego, że za dużo czytam i wogóle w nadmiarze interesuję się szczegółami. Budowałabym jak normalna baba, to bym nie miała takich dylematów i spałabym spokojnie
No i bądź tu człowieku mądry! Po co w szkole nam tłukli do łbów, że czytanie to skarb, a wiedza to pierwszy krok do sukcesu?
Czwartek 2 kwietnia 2009 r. - niedziela 5 kwietnia 2009 r.
Jestem wykończona, ale szczęśliwa
Dlatego piszę w telegraficznym skrócie:
( uprzedzam, że zdjęć - na razie - nie będzie, bo nie mam cierpliwości do mojego komputera i aparatu. Zbiesił się skurkowaniec całkowicie i odmawia ściągania zdjęć. Po dwóch godzinach kolejnych prób zgrywania fotek, resetowania kompa i takich tam wybiegów, dałam sobie spokój, bo szlag mnie rzetelny trafi i tyle. Nie mogę sobie na to pozwolić, bo potrzebna jestem jeszcze na budowie )
/dodaję obiecane zdjęcia :) - z opóźnieniem ale są /
Było tak:
we czwartek ekipa skończyła poddasze (ściany, słupy ) , wylała słupy pod drewniane belki podcieni, wymurowała ściany wc na parterze (wygospodarowanego z ex garażu )
W piątek zakupiłam ( za sprawą kasi w, której serdecznie dziękuję za cierpliwość ( dzwoniłam co 5 minut z pytaniami ), życzliwość i dobre serce ) dachówkę wraz z akcesoriami. Zostały mi tylko do dokupienia te kominiarskie duperszwane - ławki i stopnie, ale to dopiero jak będzie więźba i ostatecznie zdecyduję się, gdzie będzie jakie okno albo co
Cappo di tutti cappi mówi, ze wyłaz dachowy być musi bo mi kominiarz nie odbierze Ciekawe gdzie ja mam se ten wyłaz umieścić.... Może na strychu wysokości 0,5 m? No chyba, że kominiarz będzie wzrostu siedzącego psa, to się tam zmieści. Normalny człowiek nie ma szans...
I na koniec cudowna wiadomość: kompromisu, o którym wcześniej pisałam nie BĘDZIE Zaszalałam i kupiłam Robena antracyt.
Oczywiście na decyzję wpłynęła wycena z hurtowni, którą poleciła mi właśnie Kasia. Dodam, że dziewczyna zadzwoniła do pana z hurtowni i mnie poleciła, zaanonsowała, czy jak to się mówi. Pan w hurtowni był bardzo miły i kompetentny i bez problemu sfinalizowaliśmy transakcję. Na marginesie: okazało się, że pan jest bratem mojej kumpelki Jakiż ten świat jednak mały...
Nie będę się tu dzisiaj specjalnie rozpisywać, nie mam na to ani czasu, ani weny. Budowa nabrała zawrotnego tempa i chcę tylko odfajkować relację z paru dni, bo mi się tego za dużo nazbiera potem…
Gwoli ścisłości – to NIE JEST primaaprilisowy żart.
Widać, że wszystko ładnie pomurowane i pozalewane, śruby do murłaty zakotwiczone, podłoga wyzamiatana, w życiu na naszej budowie nie było tak czysto. :0
Poza tym chłopaki, same z siebie, domurowały ubytki pod stropem na parterze, połatali dziury po maestro i w ogóle. Pozytywne zaskoczenie – to bardzo oględne określenie stanu, w jakim się znajduję. :)
- 7 palet po 72 szt. pustaków 25 cm (dokupowałam 6, bo dokładnie 86 pustaków zostało z parteru :) ) – po 5,60 zł każdy
- pół palety cegły pełnej ( 200 sztuk ) – po 1,18 każda (zakupione na etapie parteru )
- parę ton piasku ostrego po 43 zł za tonę
- 30 worków wzmocnionego cementu po 11 zł
- 5 l plastyfikatora (30 zł)
- 3,5 m3 betonu wzmocnionego z gruszki
- około 150 mb pręta stalowego fi 12 + strzemiona ( część pozostała ze stropu :) )
- 27 śrub (chyba szesnastek) do murłaty
Więźba (ponad 11 m3) zamówiona, impregnowana będzie przez ekipę, cenę podam jak zapłacę
A teraz hicior – więźba miała być robiona po świętach, dach jeszcze później – taką miałam informację o godz. 18.00 w środę. Bo więźba się robi, a ludzie chcą w Tatry wrócić, do domów, na święta.
W czwartek rano dowiedziałam się, ze szef ekipy pragnie przykryć mi dom dachem PRZED świętami. (pewnie chce mieć mnie już z głowy, heheh) Tartak podobno dostał od niego zlecenie, że moja więźba jest priorytetowa :0 i tną ją w pierwszej kolejności. Jak tylko będzie – lecą z robota dalej.
Ło matulu! A ja taka nieprzygotowana. Zero dachówki, zero wycen, zero koncepcji…
No to wyprosiłam w pracy dzień urlopu w piątek i lecę jutro kupić tą dachówkę, folię i duperszwance wszelakie, do położenia dachu niezbędne… Jaka będzie – to na razie tajemnica. Również dla mnie. Wszystko się rozstrzygnie, jak dostanę wszystkie wyceny.
Odnośnie folii – to osobna historia, z której zamierzam się w którymś poście „doktoryzować”. (miałam się przecież nie rozpisywać ) Powiem tylko, że niektóre rzeczy wcale nie są tym, na co wyglądają.
Z zaskoczenie i na wariata (jak zwykle u nas...) ale sezon budowlany ruszył.... To wszystko przez tego sobotniego foga wypitego w kucki na działce...
Pierwszego dnia robót sezonu 2009 panowie w liczbie sztuk 7 zdążyli zrobić:
1. rozszałować strop
2. zbudować schody (Sopelkiewicz jak je zobaczył, poinstruował ekipę, co by takich pięknych schodów roboczych nie robiła, bo jak je żona zobaczy, to mu każe je szlifować i lakierować )
3. zbudować takie coś do wyciągania ciężkich rzeczy na górę ( platforma, wyciąg...)
4. przygotowali na stropie pustaki i cegły
5. przywrócili do życia betoniarkę, której cos się stało przez zimę ( kuny kable jej poprzegryzały, czy coś...nie bardzo wiem, nie znam szczegółów)
6. zorganizowali sobie kącik socjalny w kotłowni
7. zrobili wykopaliska archeologiczne w garażu i znaleźli tam ceramikę pozostawioną przez ekipę maestra (pies go drapał). Kubki wyszczerbione, a czajnik nieco zdezelowany ale może być. Nawet cukier był, tyle że w formie jednej buły. Dziwne, że go mrówki przez zimę nie zeżarły?
8. zaczęli murować pierwszy rządek ściany kolankowej.
Dodam , że aż do ścianki cały czas lało. Naprawdę dzielne chłopaki
Po południu pojechaliśmy ”na oglądanie” gotowego skrzacika do forumowej kasi w. Wizyta, poza tym, że odbyła się w przemiłej atmosferze, to w dodatku stał się kamieniem milowym w naszych rozterkach decyzyjnych. Po tej wizycie, jeśli kiedykolwiek miałam jakiekolwiek wątpliwości odnośnie wyboru projektu, nieśmiałe i maleńkie co prawda, ale jednak, to teraz przegnałam je bezpowrotnie. Skrzata to jest dokładnie to o czym marzyliśmy, co nam się podoba i czego nam trzeba. A skrzat Kasi i Łukasza ( którym serdecznie dziękujemy za zaproszenie, rady, wsparcie i w ogóle ) – jest dla nas tym najbliższym ideałowi.
W kwestii ścianki kolankowej – zostaje tak jak jest u kasi w - w domu na gotowo – 93-95 cm. Środek jest przestronny i wygodny, a z zewnątrz domek zajebiście zgrabniutki i proporcjonalny! Po prostu strzał w dziesiątkę
Nieoczekiwana zmiana planów. Bladym świtem, czyli o tej porze roku ciemną nocą, zadzwonił do mnie rodziciel, że wykonawca, z którym mamy się spotkać jutro w celu omówienia ewentualnej roboty, dzisiaj właśnie ma okienko i życzy sobie murować u mnie ścianki kolankowe. O jezusicku-maryjko, toż to my całkiem nieprzygotowani jesteśmy!!! Nie ma pustaków, nie ma koncepcji ani na wysokość ścianek, ani na obecność wieńca, nie ma piasku, nie ma zapiętych na ostatni guzik źródeł finansowania. Za to deszcz porządny jest za oknem.... Wykonawca na takie dictum podobno wzruszył tylko ramionami (ciekawe jak to można zaobserwować przez telefon... ) i jeśli się zgadzamy, to on ludzi posyła, niech na strop już noszą te pustaki, co nimi Sopelkiewicz dopiero co okna zatkał, niech plac budowy przygotowują, niech strop i belki rozszałowują. A ja niech zamawiam pustaki ceramiczne. Ok. Mogę zamawiać. Za godzinę telefon, że 5 m3 piasku ostrego mam zamówić. I 20 worków cementu. No to zamówiłam. Zrobiłam to zdalaczynnie z pracy (może mnie nie wyleją), wybłagałam zawiezienie „w ciemno” i przyrzekłam natychmiastowy przelew kasy. Na budowie dzisiaj zawiaduje Sopelkiewicz. Pustaki przywieźli o 12-tej, a piasek i cement po 14 - tej. Transport oczywiście „w cenie”. Oznacza to, że dostałam pustaki po 5,60 (tak jak kupowałam w zeszłym roku). Jeśli odejmę różnicę, od ceny tegorocznej (5,50) to na 360 sztukach wychodzi mi, że ten transport to 16 zł. Przeżyję. I tak nie liczyłam, że pustaki będą tańsze, niż rok temu.... Piasek po 43 zł, tak jak w zeszłym roku. Ale trzeba wziąć 12 ton, wtedy transport gratis, zamiast 30 zł. Miało być 7 ton, wzięłam 12. I tak potrzebuję piasek do ogrodzenia, a co zostanie to pójdzie do użyźniania gliny na działce. I tak miałam kupić.... Cement po 11 zł za worek – też tak samo. Tylko ja mam w garażu 1,5 tony cementu z zeszłego roku. Niestety do murowania się on nie nadaje. Nie będziemy ryzykować. Może wykorzystam go jakoś do ogrodzenia? Przed samą czternastą zadzwonili, ze właśnie dokopali się do plastyfikatora, który przez zimę wziął się i zepsuł i mam domówić 3 worki wapna. Zadzwonilam, niestety ciężarówka już pojechała. Będą musieli sobie zorganizować ten plastyfikator beze mnie.
Postanowione. Ściany kolankowe robimy zgodnie z projektem, czyli bez wieńca dachowego.
Wokół całego budynku mamy zespolone z wieńcem stropu zbrojenie pod słupy żelbetowe, będące konstrukcją nośną dla murłaty. Zbrojenie każdego słupa to 4 pręty fi 12 powiązane drutem wiązałkowym. Zostaną zalane wzmocnionym betonem (typ 350). Słupy są co 1,5 metra. To, zdaniem wykonawcy, kierownika budowy i co najważniejsze – projektanta – wystarczy, aby utrzymać ciężar naszej więźby wzmocnionej na potrzeby IV klasy śniegowo-wiatrowej i obciążonej dachówką cementową oraz przenieść naprężenia krokwi. Więc problem rozwiązany J Nie robimy wieńca. Fajnie. Nie muszę kombinować ze stalą :) I zawsze to lepiej mieć więcej ceramiki niż betonu w ścianach
Wysokość ściany kolankowej:
Kierownik proponuje, żeby murować 4 pustaki i na to murłata. To 100 cm + 14-16 cm = 116 cm. Minus posadzki: 3 cm styropianu, folia, 4,5 cm wylewka, pianka, panele 8 mm to razem jakieś 9 cm... 116 - 9 = 107 cm... Minus ocieplenie skosów: 10 cm wełny na krokwi i 2 cm płyta gipsowa = 12 cm. To daje jakieś 95 cm ostatecznej na gotowo wysokości ścianki kolankowej w pokojach na poddaszu. Będzie ok., nie? Oryginalnie w projekcie jest 69 cm, my przy adaptacji powiększyliśmy do 96 cm ( o jeden pustak ). Czyli wszystko zgodnie z planem J Pod samą ścianę wejdą i komódki i pralka i wezgłowie łóżka. Oczywiście nie wszystko razem do jednego pomieszczenia
Teraz jeszcze szybka decyzja: kolor dachówki.
Ceglasta ładna, ale odpada, cały syf z komina i mech z lasu na tym będzie mi widać. Zostaje zatem grafit albo brąz. Jeden i drugi trochę za jasny jak na mój gust (w porównaniu z kolorem ceramicznych). Podbitka i słupy będą w ciepłym złocistym brązie. Stolarka okienna (o ile nie zbankrutuję) też. Pasuje do jednego i drugiego. Hmmm.... mam zagwozdkę....
By nam się w tyłkach z rozpusty nie poprzewracało, niedzielny poranek powitał nas szarugą, deszczem i wiatrem. Całą noc wiał halny, więc ocieplić się musi, tylko zdaje się, że niekoniecznie od razu... L
Na wtorek jesteśmy umówieni z wykonawcą na omówienie szczegółów dalszej budowy. Oczywiście chodzi tutaj o szefa naszej „stropowej” ekipy, rzetelnych jak do tej pory ( tfu tfu psia d...pa) super-fachowców spod samiuśkich Tatr J Ciekawe jakie piwo (po pracy) piją?
Wstępnie zakładamy, że będzie dachówka cementowa, więźba pierwszej klasy, folia Tyvec pro. Jeszcze się waham nad wysokością ścianki kolankowej...
Odnośnie dachówki: strasznie chciałam ceramiczną, ale nie starczy mi na taką Cóż... Szkoda, że nie można mieć wszystkiego. Grunt, że będzie dachówka ( bo na tym mi zależało ) Żadne blachy, blachodachówki i gonty bitumiczne od początku nie wchodziły w grę. Będzie cementowa....Ale biorąc pod uwagę, że w tym roku w ogóle miało dachu nie być.... to chyba jest to satysfakcjonujące rozwiązanie? Po pierwsze nie ma co czekać z tym dachem do niewiadomo kiedy, bo przyszłość jest niepewna, a stop nie jest wieczny, a po drugie – ja bardzo nie lubię czekać.
Zatem mamy pierwszy poważny kompromis w budowaniu.
Zaczęło się tak: bladym świtem, koło wpół do dziewiątej, otworzyłam zaspane ślepia i na ledwie obudzonych gałkach ocznych poczułam ostrze świetlistego miecza... Moje patrzałki, po prawie siedmiu miesiącach jesiennej szarugi i zimowych ciemności całkiem odwykły od takiej intensywności światła. Po chwili, gdy impuls dotarł do mózgu (też jeszcze zaspanego) poczułam ekspolozję radości w głowie: Yuuuhuuuu wiooooosna!!!! Słońce!!!!!!!! nareszcie!!!!! W te pędy, tygrysim niemal skokiem , wyskoczyłam z wyrka i poleciałam wywlec resztę zombiowatej rodziny z łóżek. WIOSNA!!!!! Jedziemy na działkę!!!!!!! Swetry, kalosze, wiatroodporne kurki, termos z gorącą herbatką, kanapeczki, 2 małe fogi , sekatory, klucze od garażu, acha młodemu zapasowe buty, ok., młodej też, bo gliny tyle na działce będzie, że potem nic tylko gliniane garnki z dywaników samochodowych formować No to gotowi ( w 20 minut :0 ), więc komu w drogę, temu (jak to mówią ) trampki z Grudziądza
Pojechaliśmy. Po drodze wstąpiliśmy do sąsiada, zapytać, czy nie pozwoliłby nam jakich chaszczy przy granicy z jego strony wyciąć. Na co on uradowany stwierdził, że właśnie dzisiaj, z uwagi na pogodę, planował wyciąć to drzewo, co nam na plot (przyszły) pochylało się będzie. Super! Jasnowidzenie normalnie miałam. Marzyłam o tym, żeby ściąć to drzewo. I nie tylko to Las lasem, wszystko fajnie, ale ja bym chciała jakieś kwitnące krzaki też na działce mieć. A te, niestety, wymagają trochę słońca do wzrostu. W cieniu to świetnie dzikie jeżyny i chaszcze różne rosną. Niekoniecznie ozdobne. Żeby nikt tu mi nie pyskował, że leśne jeżyny są dobre, to od razu mówię, że u nas na działce jeżyny składają się z kilkumetrowych pędów i samych kolców. Czasem parę rachitycznych liści na tym się uświadczy, a jak z łaski pańskiej trafi się owoc albo dwa, to psiary takie niewyrośnięte i krzywiące gębę, że szkoda gadać... Za jeżyny zatem dziękujemy.
Tak więc, wracając do sprawy pozyskiwania światła słonecznego, we trójkę dzielnie kilka godzin zasuwaliśmy. Sąsiad ścinał drzewo i potem odcinał gałęzie i ciął pień na klocki. Sopelkiewicz ładował te klocki na jeden stos do wywiezienia, a ja targałam gałęzie do jaru, gdzie sobie grzecznie poleżą do lata i jesieni, aż przeschną. Potem je porąbiemy na ognisko. I jesienne duszonki
Oto fotki z cyklu przed i po:
Kto znajdzie różnicę? ( podpowiedź – należy liczyć pnie )
A jakby ktoś miał wątpliwości to te ścięte drzewa oczywiście owocowe były
W czasie gdy my pracowaliśmy, nasze dzieci oddawały się swojej ulubionej rozrywce, czyli:
a) grzebaniu w piasku ostrym,
b) łowieniu żab z rowu (kosztem wody w kaloszach)
c) budowie mostku z patyków i desek nad jarem wypełnionym błotem i gnojówką ( to dopiero adrenalina )
d) produkcji specjalnego kleju ( receptura młodej, określona jako ściśle tajna, z tego co mi się udało podejrzeć - głównym składnikiem była rozmiękczona roztopami żółta glina, piasek podsypkowy i grudki cementu. Tajemnica zapewne tkwi w stopniu zmącenia brudnej wody z rowu ) Kleili tym połamane pustaki ceramiczne i, wierzcie mi, nieźle się razem trzymało Jak nam braknie zaprawy, zwrócę się do córeńki
Potem młody zniknął mi z oczu, młoda zaraportowała, że poszedł do lasu. Sam. Nie miałam czasu się martwić, bo tu kolejne drzewo właśnie leciało, przemknęło mi tylko przez myśl, że śniegu już nie ma, zatem jest szansa, że dziki nie są już takie wygłodniałe i nie zaatakują człowieczego dziecka... Jak się potem okazało, mój spokój był jak najbardziej uzasadniony. Dziecko bowiem wróciło trochę bardziej umorusane i podrapane, niż zwykle, ale za to w jednym kawałku J W dodatku z daleka już wielkim głosem wołało, że przyniosło mi z lasu pierwiosnka. Od razu pomyślałam, jak tu opiep...yć młodziaka, nie urażając jego synowskich uczuć, kochany przecież, że o mamusi pomyślał i kwiecie jej nosi, ale jakiż ma sens zrywanie leśnych kruchych kwiatków? Przyroda zniszczona, a pożytek wizualny niewielki i krótkotrwały. Już nabrałam powietrza, aby wygłosić dyplomatyczne przemówienie..., lecz spojrzałam na wyciągnięta, umorusaną dłoń synka i zatchnęło mnie z wrażenia! Nie doceniłam własnej latorośli! Na otwartej dłoni widniała kwitnąca sadzonka pierwiosnka, razem z korzonkami i bryłką leśnej ziemi!!!! Jakie ja mam mądre dziecko! Młody wytłumaczył mi, że specjalnie wykopał dla mnie „krzaczek”, żeby go na działce posadzić, on ogrodnikiem przecież chce być ( w tym miesiącu Ostatnio chciał być konstruktorem, a wcześniej...supermanem ) Zapytany, czym wykopał tę roślinkę, odpowiedział, że paluszkami. No fakt, iście gotycki miał manicure Ostatecznie sadzonkę zabrałam do domu, bo działka do orania przeznaczona i nie ma na niej miejsca dla wątłego kwiatuszka. Posadzony w doniczce i wystawiony za okno, co by szoku termicznego po zimie w lesie nie dostał, odżył w ciągu zaledwie jednego dnia! I teraz żółciutko uśmiecha się do mnie za kuchennego okna.
No tak, sobota wieczór... normalni ludzie się bawią, a ja z rozwianym włosem i obłędem w oczach surfuję po necie w poszukiwaniu danych technicznych membran dachowych, sposobów niedopuszczenia wygłodniałych robali do więźby i takich tam różnych...
Na razie jest opcja dachówka cementowa grafit, 11 m3 więźby i folia tyvec pro. Kombinuję jak tu zrobić ścianki kolankowe zgodnie z projektem, czyli BEZ wieńca
We wtorek rozmowa z przyszłym wykonawcą, więc pożyjemy zobaczymy...
PS Dzisiaj mieliśmy wspaniały i owocny dzień na działce, ale o tym jutro...
Dzisiaj zadzwonił do mnie gościu, który wygrał przetarg na budowę naszych słupów elektycznościowych Podobno decyzję z urzędu gminy mam złą. Kto czytał wcześniej, ten pamięta, jakie pierepały miałam z uzyskaniem tej zgody na postawienie słupa na gminnej działce.( Chyba o tym pisałam? ) Teraz się okazuje, że te działki w naturze są nie do wykorzystania (pas drogowy) i trzeba poszukać innych. Przy czym prywatni właściciele się nie zgadzają. Plan więc jest taki, żeby zrobić wizję lokalną w terenie i ustalić, gdzie ten słup ma stać, a potem stwierdzić, która to działka jest na papierze i zgodę formalną uzyskać. Wrrr... ciekawe zatem po co była wizja lokalna przed wydaniem decyzji.
Qrde, u mnie to nic nie może być prosto.
Wiecznie pod górkę... Obym sobie w złą godzinę nie wykrakała tego siedzenia w nowym domu przy ogarku świeczki...
Sopelkiewicz pojechał z panem wykonawcą i złożyl wniosek o zmiane decyzji... Pożyjemy - zobaczymy, co z tego wyniknie...
Tymczasem czekamy, aż przestanie padać ten wstrętny biały złosliwy mokry śnieg Gdzie ta wiosna?!
Szukamy pokrycia dachowego, możliwie najtańszego, wahamy się co do wysokości ścianki kolankowej, rodzaju membrany dachowej i takie tam...
Jak ktoś ma w tych kwestiach uwagi, rady, komentarze, to BARDZO PROSZĘ się nie krępować i pisać w komentarzach lub na priva.
Muszę mieć pełną instalację elektryczną w bunkrze i uprawniony elektryk musi zgłosic jej odbiór w ZE
Ale mogę jeden raz PRZED upływem terminu ( 20 czerwca 2009) złożyć wniosek o przesunięcie terminu, jednak termin ten już będzie nieodwołalny. Potem kara. W maju będę myśleć nad terminem, ale (moim zdaniem) nie może to być później niż 20.03.2010, bo wtedy mija ważność mojej umowy z ZE.
Czyli dokładnie za rok!
Muszę jeszcze dopytać, bo pan mi nie powiedzial, a ja nie chciałam przeginać z pytaniem: "czy możemy ustalić termin na 2020 rok?"
W każdym bądź razie można powiedzieć, że wyrok został odroczony i tym samym ciśnienie nieco mi spadło
Uffff!!!!!! Niebezpieczeństwo zażegnane
Teraz pozostaje zbierać fundusze na dach i drzwi. I szukać elektryka oraz ekipę do dachu.
Właśnie dorwałam umowę z energetyką i wychodzi mi z niej, że do 20 czerwca TEGO ROKU mają nam przyłączyć prąd... I z tej umowy jakieś szalone wymagania w stosunku do nas wynikają Mamy mieć instalację w domu , jakiś kabel pozalicznikowy i dokumentację A jak nie to kara 0,1 % za każdy dzień zwłoki
Qrcze, dlaczego mam wrażenie, że coś porządnie wymknęło nam się spod kontroli??
Jezusie-maryjo-józefie-święty!!!! O co chodzi??? Co mam zrobić??!!!! Ktoś wie o co w tym szaleństwie chodzi????
Pomocy!!!!!
Mamy w bunkrze poprowadzić kable i zamontować kontakty?? I jakiś uprawniony ma nam to odebrać?? Nie wiem czemu, ale żyłam w błogim przekonaniu, że postawią nam słup i skrzynkę z licznikiem i stamtąd będziemy czerpać, zamiast od sąsiada, prąd I będziemy płacić rachunki i wszystko będzie ok. O słodka niewiedzo!
Yuuhhuuu! Mój mąż wykonał wspaniałą pracę! Pospawał wszystkie 70 słupków!!!! Przyspawał do nich w sumie 120 prętów zbrojeniowych i 210 nakrętek do druta naciągowego. Jestem z niego dumna jak paw. Zdolny ten mój facet!
Może dziwnie to wygląda na zdjęciu, ale chodzi o to, ze do każdej z 70 rurek dospawane są 2 pręty zbrojeniowe, które będą sięgać w betonie wgłąb ziemi oraz po 3 nakrętki ( takie do śrub ), które będą służyły za oczka do drutu naciągowego do siatki, czy jak go tam zwał
Teraz czekamy tylko na ocieplenie i można powolutku kopać dołki, robić beton i zalewać słupki :):):) Jak to szło w "naszym hymnie"?
Dzisiaj, mimo chłodu, wietrzyska i śniegu wrrrr padającego z ołowianego nieba Sopelkiewicz pospawał 25 słupków. W kufajce, z zamrożonymi dłoniami... Ale ruszył z robotą! Jest więc nadzieja!
Jak ja pragnę tej wiosny!!!! Strasznie okropnie bardzo mocno panicznie desperacko!!!!!
Małżonek mój, molestowany długo w sprawie ogrodzenia, podjął decyzję, że czas się za nie zabrać. Dzisiaj poczynił pierwsze próby względem spawania oczek na drut do naciągu na słupkach i stwierdził, że bez spawania się nie obejdzie. A że spawarki jeszcze w zestawie swoich zabawek nie posiada, postanowił ją podstępem, przemocą, bądź perswazją nabyć. Uczynił to w sposób następujący:
Primo: pożyczenie spawarki nie bardzo wchodzi w grę, bo ta, która mogłaby zostać pożyczona, jest koszmarnie droga ( czytaj wspaniała i Sopelkiewicz obawia się o jej przyszłość w związku z koniecznością przeprowadzania na niej warsztatów uczniowskich. Bo jak się zepsuje, to kto za to zapłaci? ( Słuszna uwaga ! :))
Secundo – spawanie na odległość uciążliwe jest dlatego, że trzeba te słupki wozić 25 km tam i z powrotem, z auta wystawać będą, jeszcze policja się przyczepi, a auto niekoniecznie technicznie nadaje się do policyjnego przyczepiania… Poza tym przeciwko spawaniu u kogoś tam przemawia fakt, że to nie właściciel ma tej spawarki użyczać, tylko podwładny, prawdopodobnie bez wiedzy tego pierwszego. A spawanie w stresie jest szkodliwe. Zarówno dla zdrowia spawacza , jak i dla jakości spawanych słupków ( ten argument jest również do przyjęcia )
No i tertio: w LM jest promocja i całkiem fajna spawareczka tam jest, tylko jakieś dwie i pół stówy…
Hmmm…. Byle jaka, ale na słupki ogrodzeniowe starczy (???? ) Ma rok gwarancji – jak się zepsuje przy ich spawaniu, to się wymieni na nową lepiej…) A poza tym, jak nie padnie, to można nią pergole pod pnącza i róże pospawać… (no, to jest argument nie do przebicia! Kupujemy spawarkę!!!!!
Liczyłam na szybką robotę na pożyczonej, własna tak do pracy nie wzywa…ale te pergole…no co mam powiedzieć?
Poza tym zawsze mówiłam, że nie mam problemu ze zgodzeniem się z czyimś, odmiennym od mojego, zdaniem, byleby przedstawił sensowne argumenty…
Oczywiście do tego jeszcze maska, szczypce i inne ustrojstwa dojdą, ale jak można odmówić zmotywowanemu do pracy mężowi?
Jest nadzieja! W zasadzie powinnam o tym jedynie półgębkiem i po cichutku, co by nie zapeszyć... ale mnie pcha ...
No więc... jest szansa na płotek na naszej działeczce. Co prawda marna jak nauczycielska na przykład pensja, chwiejna niczym osika na wietrze, niepewna jak ulga podatkowa, ale jest. Sopelkiewicz, mąż mój i towarzysz niedoli, złamał się i obiecał pojechać jutro po spawarkę. A to już pierwszy krok. Każdy wie, że najtrudniej zacząć. A dzięki temu, że maszyna pożyczona ma być, na czas ściśle określony, można pozwolić kiełkować nadziei , że robota zostanie wykonana. :)
Jeszcze się nie cieszę, broń boże, ale zaczęłam już powolutku wybierać w internecie krzaki do kupienia i posadzenia. Yuhhhu! :) To się nazywa prezent na Dzień Kobiet! :)
A Wam kobietki moje miłe życzę spełnienia takich właśnie marzeń, których realizacja zależy od naszych drugich połówek. Adekwatne to do sytuacji, nie?
No i tak. Wiosna idzie! Yuhhhuuu! 8 stopni w plusie i świeci słoneczko!
I śniegu prawie nie ma. Przynajmniej na ulicach! I piec się tylko raz włączył w ciągu dnia. I w rozpiętej kurtce leciałam do roboty. Bez rękawiczek, szalika i czapki. I dzieci nawet szybciej się ubrały. I auta nie trzeba było odkopywać, nagrzewać, odmiatać, skrobać, drapać. A słonko mnie tak raziło w oczy, że koloru świateł na drodze nie widziałam. Od jutra jeżdżę w p/słonecznych okularach. I zacznę robić rozsady pelargonii. I balkon umyję. :) I wyżebram gdzieś wywrotkę gnoju na wsi. Na trawniczek każę to pozrzucać, nie na balkon, broń boże! Wezmę miotłę i pozamiatam nasz bunkier. I choćby nie wiem co, piwa się na działce napiję! W kaloszach i kufajce, w przykucku i za winklem, co by mi wietrzysko po nerach nie hulało, ale piwko będzie. A dlaczego? Bo ja nie przepadam za tym trunkiem, a dziwnym trafem nasza działka jest jedynym miejscem, gdzie mi piweczko tak cudnie smakuje. Nie wiem, klimat, widoki, „cy cóś”, ale tak jest. Jak se bachnę piwko na budowie, to sezon budowlany 2009 można będzie uznać za otwarty, nie?
I dlatego właśnie uwielbiam wiosnę!
Nie wiem, jak to z budową w tym roku będzie, na razie się nie stresuję. Znaczy staram się. Nie stresować.
Plan A jest taki, że jakoś się wzbogacimy (na razie nie mam jeszcze sprecyzowanych planów co do sposobów tego wzbogacenia, ale spoko spoko ) i z bunkra zrobimy dom, taki z dachem i kominami,
albo (i to jest tzw plan B ) bunkrowi damy w tym roku spokój i skupimy się na ogrodzeniu, rowie, podjeździe i terenie (na razie tylko teoretycznie) zielonym. O, i jeszcze szambo zakopiemy w ziemi, bo kula nam się po łące...
W zasadzie rozterki duszne mną targają, bo tak:
a) nie mamy tyle, żeby doprowadzić dom do SSO w takich materiałach, jakbym chciała. A chciałabym już ten dach zrobić i mieć święty spokój. No wiecie o co chodzi. Pierwszy etap do osiągnięcia spokoju ducha. Ale nie chcę robić z czego innego, niż zaplanowałam, bo wiem, że będę potem żałować. W zasadzie do przeprowadzki mi się nie spieszy, więc na kiego grzyba ten dach mi już? W dodatku nie taki, jak miał być?
b) mamy teraz tyle, by zrobić te rzeczy ogrodzeniowo-ziemne i takie tam, które i tak trzeba zrobić , ale zrobienie ich oddali w terminie zrobienie dachu (bo oprócz brakującej obecnie kasy, będę musiała jeszcze uzbierać to, co mam zamiar beztrosko wydać na zachcianki parkanowo-terenowe ).
c) Jeśli odpuszczę ogrodzenie, teren, podjazd, czyli pkt b), kasę odłożę i będę ściubolić na resztę dachu, to jest szansa, że do przyszłego roku uściubolę. I za rok będę miała dach! Może nawet przed zimą?
Tylko, jak ja przetrwam TEN rok, tę wiosnę, wakacje i jesień bez ogrodu, kwiatków, miejsca do siedzenia? Mało tego! Jeśli w przyszłym roku zrobię dach, to nadal nie będzie ogrodu. Najwcześniej pewnie w 2011.
Nieeee.... Co ja powiem dzieciom? Że starzy się budują i dlatego, nie dość, że nigdzie nie pojedziemy na wakacje przez najbliższe kilka lat, to jeszcze (w nagrodę zapewne ) dwie lub trzy kanikuły będziemy spędzać na gliniastym ugorze, a spać w niezamykanym bunkrze przy ulicy? Zaraz pod lasem. To prawie jak w partyzantce! No, młodemu to akurat mogłoby się podobać , ale póki co, jest nas czworo i, chociaż nikt w to w tym kraju nie wierzy , to podobno mamy demokrację. I liczy się głos większości. Partyzantka zatem odpada.
Naradzić się więc trzeba będzie , bo miała to być budowa bez jakichś strasznych wyrzeczeń typu: przez całą budowę śpimy i gnieciemy się w wynajętej kawalerce, jemy u rodziców lub na stołówce, pracujemy po 16 godzin, dzieci nie wiedzą, jak wyglądają rodzice, a ostatni utrwalony wizerunek w pamięci, to matka z rozwianym włosem i obłędem w oczach z półkami składu budowlanego w tle... Żeby tak jeszcze zacząć budowę, jak dzieci były małe... Może nie pamiętałyby...
Ja wiem, że wiele ludzi w ten właśnie sposób się buduje i naprawdę bardzo im współczuję i jestem pełna dla nich podziwu za siłę, wytrwałość, upór, konsekwencję w spełnianiu marzeń. Rozumiem, że tak muszą, nie mają innego wyjścia. Bo albo to, albo mieszkanie w np. dwóch pokojach z niekoniecznie ulubionymi teściami, bratem, żoną i własnym dorastającym i żądającym własnego kąta przychówkiem.
Ale ja na szczęście nie muszę. Dwa razy w życiu, ale na szczęście krótko, tak miałam i więcej nie chcę. Wolno mi nie chcieć, nie? Mamy gdzie mieszkać, całkiem przytulnie, wygodnie i samodzielnie i nigdzie mi się nie spieszy. Budowa tego domu, to spełnienie marzenia o zielonym miejscu na ziemi, a nie być albo nie być naszej egzystencji.
Wiec spoko. Tata na pewno zmyje mi łeb , ale skłaniam się ku temu, by zagospodarować ugór i zrobić sobie miłe miejsce do siedzenia na te najbliższe bezwyjazdowe (z powodu budowy właśnie) wakacje, a potem (cały czas ciesząc się bezkosztowym już miejscem weekendowo-wakacyjnego pobytu ) organizować piętro-dach. A wykończeniówka? To powolutku samo przyjdzie. Razem z nowymi corocznymi przyrostami iglaków, kwitnieniem pnących róż i trawą jak Wimbledon zieloną...
Chyba, że mi ktoś pożyczy na ten dach , to go zrobię w tym roku, a na Wimbledon poczekam... Może szalona bywam, generalnie jednak jestem rozsądna...
A dzisiaj z innej beczki. Jako, że już mi te arktyczne scenerie i klimaty całkowicie obrzydły i ciągnie mnie do słońca, do zieleni, trawki, kwiatków, grillków i wieczornych posiadówek nad szemrzącym strumyczkiem, to postanowiłam zająć się planami ogrodu. Bo zanim będę mogła kosić trawkę, pichcić na grillu na tarasie i napawać się feerią barw na kwiatowej rabacie, muszę przebrnąć przez niwelację terenu, wywrotkę piachu i gnoju, odchwaszczanie, zakładanie kompostownika, produkcję gnojówki i rycie niczym dżdżownica w gliniastej opornej ziemi (nawet imię mi pasuje ). Do tego (przyjemniej już trochę ) przygotowanie projektu, wybranie roślin, zakupienie i przytarganie ich (mniej przyjemne ) i posadzenie. Potem zostaje już tylko dbanie o posadzone oraz odczynianie uroków od mszyc, skoczków, kretów, nornic, karczowników, mączniaka, grzyba, pleśni, zajęcy, dwunogich złodziei, ulewnych deszczy, długotrwałej suszy, przymrozku, gradu, wad genetycznych, nieuczciwych ogrodników... Tfu, tfu! I żeby nie było, zaznaczam, że powyższa lista jest przykładowa, znaczy się nie stanowi katalogu zamkniętego i jeśli jakaś zaraza czyha na moje (na razie planowane) roślinki, a nazwy owej zarazy nie znam, to nie znaczy, że się od niej nie odżegnuję. Odżegnuję, jak najbardziej!
Temat będę rozwijać, nie wiem tylko, czy na tym forum, ogrodniczego jakiegoś chyba powinnam sobie poszukać?
Budowlanie, to zanim zacznę szaleć z tym ogrodem, musimy w końcu zrobić rów, podjazd i to nieszczęsne ogrodzenie, którego, tfu tfu, jakimś cudem jeszcze nam nie ukradli. Widać dobrze schowane.
Przyjdzie w końcu ta wiosna, to będę Sopelkiewicza-męża molestować o ten płot. Bo, jak to mówią, to już obraza boska, żeby tak siatka leżała i marnowała się. O innych wadach braku płotu nawet nie wspominam. Każdy wie. Jak nie ma płotu, to:
- może zdematerializować się np. kwitnący krzak trwale z gruntem związany,
- spychacz zrzuca cały syf z drogi na podjazd,
- materiały budowlane z każdym dniem zajmują coraz mniej miejsca (można sprzedać patent do składów materiałów budowlanych )
- piasek i żwir wsiąkają w ziemię i górka robi się coraz niższa (widać spełnia się nasze marzenie i zmienia nam się struktura gleby – z niechłonnej gliny na ruchome piaski )
- liczba stempli z 80 zmniejsza się do np. 60 , zapewne w wyniku jakiejś mutacji korników,
- okazuje się, że amnezja jest choroba zakaźną, bo nikt nie wie, gdzie są te wszystkie deski z szałowania nadproży,
więc strach kupować, siać, w ogóle tam bywać, bo jeszcze człowiek się zdematerializuje. Chyba , że... to nie brak płotu, a przypadłość przyrodniczo-astronomiczna? Może ten nasz trójkącik ziemi, zwany działką, to nasz rodzimy trójkąt bermudzki? A ja głupia się dziwię, że ginie. Blondynka ze mnie straszna! Było się uczyć w szkole, a nie na wagary chodzić!
Dzisiaj Sopelkiewicz spędził dzień na działce tfu, na budowie. Wyposażony w łopatę do odśnieżania, ciepłą kufajkę, kanapki, termos z kawą i aparat (będą zdjęcia ), poczynił gospodarskie prace.
1. Odśnieżył dach (czytaj strop)
2. Posprzątał dom:
- wszystkie, cegły i pustaki zgromadził w jednym miejscu, a stemple i deski w drugim, tj. w łazience;
- odśnieżył przedpokój, gdzie śnieżek dwa tygodnie wdzięcznie padał przez otwór na piętro,
- zastawił pustakami wschodnie i północne otwory okienne i drzwiowe (przeciwko wiatrom, śniegom, przeciągom i nieproszonym gościom, którzy pod osłoną lasu buszowali w naszym domku).
3. Odśnieżył wjazd, bo pług śnieżny zwalił cały swój urobek na nasz podjazd. I jest pewne, jak śmierć i podatki, że zaraz jak Sopelkiewicz odgarnie tą bułę, pług znowu ulokuje tam nową. Kliniczny przykład syzyfowej pracy!
A oto fotorelacja w konwencji before-after. Każdy wie, że jest to najprzyjemniejszy sposób oglądania efektów wykonanej pracy:
tak to zdolnie Sopelkiewicz zamknął dziurę. Całość pokryta jest folią. Zdolny chłopak. Moim zdaniem na bezludnej wyspie, wzorem Robinsona Crusoe sobie poradzi...
To tyle. Może za dużo i monotonnie, ale taka jestem dumna z mojego meżusia! Dziewięć godzin zasuwał.
Dla porządku dodam, że dzisiaj o godzinie 20.00 moja starsza latorośl skończyła 12 lat. O Jesusie-Maryjko-Józefie-święty! Jak ten czas zapinkala! Jak to mówią: jakie ja mam stare dzieci!
Wzorem eskimosów muszę przypomnieć swoim dzieciom pierwszą i kardynalną zasadę: nigdy nie jeść żółtego śniegu
Na parkingu, żeby dostać się do auta, trzeba szuflować dobre 15 minut, a odgarnięty śnieg najlepiej...zjeść chyba , bo nie ma ani kawałeczka miejsca, gdzie można byłoby ten śnieg zrzucić. Chyba że na sąsiednie auto... Niektórzy dali sobie spokój z próbami odkopywania samochodu i zdali się na komunikację miejską, albo własne nogi obute w solidne buciory. Najlepiej z rakami.
Ja niestety nie mogę... Gwoli ścisłości – mogę, ale jedynie teoretycznie. W praktyce bowiem musiałabym chodzić z dziećmi do szkoły na piechotę, co wyglądałoby zapewne w ten sposób, że aby zdążyć, musiałabym zrywać z łóżka siebie i dziatwę ciemną nocą, żeby (oprócz normalnych porannych czynności jak prysznicowe ablucje, suszenie łba, codzienne przeistaczanie się za pomocą kosmetyków kolorowych z brzydoka w człowieka, znaczy się w kobietę ):
- zrobić i skonsumować solidne śniadanie (co by objuczona torbami mamusia oraz dzieciątka miały siłę przedzierać się przez metrowe zaspy w drodze po kaganek oświaty tudzież grosz na chleb powszedni),
- oblec towarzystwo w ciepłe majty , rajty, portki, podkoszulki, mundurki, swetry, kombinezony, grube skarpety (szkoda, że nie opatentowano jeszcze nieprzemakalnych), śniegowce, czapki, rękawiczki, szaliki, kaptury Następnie spróbować na to wszystko wcisnąć tornister bez uduszenia dziecka;
- przy akompaniamencie wrzasków protestu, wysmarować oblicza ukochanych dzieciątek tłustym kremem oliwkowym ekskluzywnej firmy ziaja (nie rezygnując z ponawiania prób dokonania tego wyczynu z jednoczesnym uniknięciem wysmarowania swojej i dzieci garderoby);
- zejść 113 schodów tak, aby uniknąć zlecenia z nich oraz spocenia się;
- przedrzeć się w ślimaczym tempie przez miasto, tj. przez dwa zabłocone lodowiska (czytaj przejścia podziemne), trzy ulice, z czego dwie teoretycznie ruchliwe (teoretycznie, nie wiem bowiem, czy na takie miano zasługuje korek gigant na skrzyżowaniu, wariaci uprawiający slalom na jezdni i desperaci próbujący rozpaczliwie włączyć się do ruchu z zaspy zwanej miejscem postojowym...);
- dostać się do szkoły zasypanej z każdej strony bandami śniegu (cały czas pamiętać, aby się nie spocić, nie zgubić w którejś zaspie Młodego, któremu dziwnym trafem „ciągle zjeżdża noga ze ścieżki, co powoduje wpadnięcie do zaspy” oraz uniknąć dostania soplem w łeb);
- rozebrać dzieci z mokrych ciuchów, spróbować upchnąć tą mokrą ortalionową bułę w szatni wielkości wsiowej wygódki, pomodlić się o cud, aby to wszystko do popołudnia wyschło, a nie zgniło, wytłumaczyć dzieciom, że mokre na stopach rajtki to nie jest obciach i polecieć do swojej pracy. Oczywiście nadal próbować się nie spocić.
Po przyjściu do pracy (z zapewne sporym spóźnieniem) trzeba będzie ukryć się przed ludzkim wzrokiem w wychodku w celu poprawienia własnego wizerunku. Nie przypuszczam, abym się sobie podobała z oczami jak miś panda od rozmazanego tuszu, czerwonymi świecącymi policzkami i nosem niczym renifer Rudolf. Do tego uklepane mokre sianko na czubku głowy, mokra plama od potu na plecach i garniturowe czarne spodnie z wyżartym od soli wzorkiem od kostek do kolan na pewno nie poprawią mojego image.
Po prostu horror! Jeśli do tego dodać drogę powrotną, czyli całą powyższą listę tylko w odwrotnej kolejności (no może bez konieczności unikania pocenia się, za to z balastem zakupowym w trzeciej zapewne ręce), to ja już wolę szuflować łopatą i skrobać wraz z lodem lakier z auta. Może leniwa jestem. Trudno. Poza tym zawsze lubiłam sporty alpejskie, zwłaszcza slalom specjalny.
Poza tym jest fajnie. Taka śnieżna i mroźna zima naprawdę bywa piękna.
U nas jakby wiosna. Śnieg, który spadł w Wigilię, potrzymał jeszcze cały styczeń. Potem przyszedł halny i wywiał całe to białe ustrojstwo. Wczoraj było 10 stopni w plusie. Czyżby to wiosna nieśmiało pukała do naszych drzwi?