Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

madmegs

Użytkownicy
  • Liczba zawartości

    2 406
  • Rejestracja

Wpisy blogów dodane przez madmegs

  1. madmegs
    Wtorek, 20 stycznia 2009 r.
     
     

    Muszę tu teraz napisać zapewne nietypowy post. Jest to bowiem mój trzysetny pierwszy post, co prawdę powiedziawszy, wprawiło mnie w wielkie zdumienie. Kiedy ja to wszystko napisałam??!! I o czym?
     
     

    madmegs
     

    STAŁY BYWALEC (min. 300)
     

    http://lh4.ggpht.com/strzaleczka/SHX51FRaG2I/AAAAAAAAB5c/wG5oGP2CHPY/s144/chojrak.jpg


    Dołączył: 20 Lut 2008
     

    Posty: 300
     
     

    Jak wynika ze statystyk tego forum dołączyłam do tego szacownego grona dokładnie 11 m-cy temu. Co daje średnio 27 postów na miesiąc i czyli 0,9 posta na dzień. Ile to jest 0,9 posta? Cały post tylko wybrakowany? To statystyka.
     

    W rzeczywistości zwykle wyglądało to tak, że pisałam jak się działo, jak miałam wenę twórczą, a potem hurtem wysyłam uzbierane „na kupkę” posty. Ja nie jestem z tych systematycznych. Niestety. Żyję zrywami. Robię coś na przykład w dzikim szale, ogarnięta pasją, furią czy wizją efektu. Mogę nie jeść, nie spać, jakby mi amfetamina zamiast krwi w żyłach płynęła. Niczym stachanowiec niemal bez wysiłku wyrabiam 300 % normy. Przychodzi jednak czas, że opadam z sił oraz chęci i wołami się mnie nie zaciągnie do żadnej pożytecznej roboty. Niejeden próbował, ale dzielnie się zapierałam zadnimi i przednimi łapami. Z zadowalającym mnie skutkiem.
     
     

    Pozdrawiam wszystkich i dziękuję, że jesteście
     


  2. madmegs
    nadal styczeń 2009 r.
     
     

    Zgodnie z planem przeczytalam swój dziennik. Rany boskie!... Na czerwienienie się ze wstydu już za późno, trudno, przepadło. Było czytać przed wyslaniem co na język ( klawsz..) wpadło. O popełnionych głupotach nawet nie wspominam. Jezu, wstyd i hańba!
     

    Dobra. Cały proces ekspiacyjny załatwiłam wewnętrznie, wystarczy, więcej tym głowy sobie zawracać nie będę. Postaram się tylko na przyszłość pamiętać, że to jednak publiczne forum jest, a nie babski prywatny pamiętnik...
     
     

    Przejdźmy do wniosków:
     
     

    Tak w ogóle to dopiero teraz, kiedy po prawie roku przejrzałam w całości dziennik, który na łamach tego forum popełniłam, zorientowałam się, że nigdzie nie umieściłam rzeczy tak ważnej, ba, najważniejszej w całej budowie domu – projektu.
     
     

    Teraz cokolwiek zawstydzona i pełna skruchy nadrabiam to wykroczenie:
     
     

    Oto link do projektu pierwotnego:
     

    http://projekty.muratordom.pl/projekt?IdProjektu=330" rel="external nofollow">http://projekty.muratordom.pl/projekt?IdProjektu=330
     
     

    Taki miał być parter:
     

    http://projekty.muratordom.pl/pliki/dom_330_3.jpg
     


    A takie poddasze:
     

    http://projekty.muratordom.pl/pliki/dom_330_4.jpg
     
     


    Takie elewacje:
     

    http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/s/9/5/1/43851965_d.jpg


    http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/s/0/8/1/43851966_d.jpg
     
     


    A tak to wyszło nam po zmianach (pewnie mało widać, bo to fotografia cokolwiek już „przechodzonego” przez dwie ekipy projektu):
     
     

    parter:
     

    http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/s/9/5/6/43851969_d.jpg
     


    i bilans powierzchni parteru:
     

    http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/s/0/5/1/43851970_d.jpg
     


    poddasze:
     

    http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/s/7/7/4/43851971_d.jpg
     


    i bilans powierzchni poddasza:
     

    http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/s/5/7/1/43851972_d.jpg
     


    oraz bilans powierzchni całego budynku:
     

    http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/s/5/9/6/43851973_d.jpg
     


    każdy widzi, że aż się roi od czerwonych kresek, kropek i cyferek....
     
     

    Widać mało mi było tych zmian, więc nie jest to już wersja ostateczna...
     

    Jako, że tylko krowa nie zmienia poglądów, w trakcie budowy coś mi się tam odmieniło , pewne rzeczy narzuciła rzeczywistość i wyszło takie „cóś”:
     
     

    Parter taki:
     

    http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/s/7/4/2/43851963_d.jpg
     


    Góra mniej więcej taka:
     

    http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/s/6/8/1/43851964_d.jpg


    mniej więcej, bo nie będziemy murować na razie ścianek działowych, (wymurujemy je później albo zrobimy kartonowo-gipsowe na profilach aluminiowych), więc mając taaaką swobodę niechybnie z niej skorzystam...
     
     

    To na razie tyle. :)
     
     

    Pozdrawiam serdecznie wszystkich, którzy MIMO WSZYSTKO mi kibicują
  3. madmegs
    Styczeń 2009 r.
     

    Nowy rok, nowe zadania.
     
     

    Uff, czas zakasać rękawy i zacząć się przygotowywać do wiosny. Może nas mile zaskoczy i znienacka spadnie na nas ciepłem słońca i rozbuchaną zielenią pąków?
     
     

    Oto lista zadań (tak, zadań, a nie tylko pobożnych życzeń ) do zrealizowania w 2009 roku:
     
     

    Primo: wymurować ściany kolankowe.
     

    Po drugie primo ( kto czytał Chmielewską, ten wie o co chodzi... ): zrobić dach.
     

    Po trzecie primo: ogrodzić działkę.
     

    Po primo czwarte: Zrobić rów i wyrównać góry i wądoły, przemyślawszy wcześniej ostateczne rozwiązania.
     

    Po piąte i ostatnie primo: sadzić. Jak najwięcej! Ale z uwaga jak powyżej. Nic po łebkach, bo potem sama będę gonić ze sztychówką i wszystko przesadzać.
     
     

    I tak pojawia się lista czynności do wykonania celem realizacji założonych zadań:
     
     

    Ad. 1: policzyć i domówić pustaków ceramicznych 25 cm. Zakupić stal na wieniec.
     

    Ad. 2: kupić dachówkę, całe to niezbędne ustrojstwo typu gąsiory, wywietrzniki, folię i co tam jeszcze trzeba. A także okucia do kominów. Wyczarować żeby starczyło na rynny.
     

    Ad. 3: za pomocą uroku osobistego:roll: , przemocy , bądź podstępnej perswazji zmotywować Sopelkiewicza, żeby wykonał własnymi „ręcami” to ogrodzenie. Dokupić piachu ostrego i żwiru. Zorganizować bramę. Najlepiej zespawać z kątowników... Zobaczymy...
     

    Ad. 4: Przemyśleć, pomierzyć, rozrysować. Zacząć w styczniu, może do lata coś się wykluje...
     

    Ad. 5: Jak wyżej. Dodatkowo od wiosny zacząć w zaprzyjaźnionych ogrodach proces sępienia sadzonek, odszczepek i rozsad... Resztę się sukcesywnie nabędzie droga zwyczajną, znaczy się w hurtowni ogrodniczej. Ćwiczyć i jeść dużo białka całe lato ( w celu wyhodowania porządnych mięśni ) i zaraz na jesień zwozić łupy i sadzić, sadzić, sadzić. Nie zapomnieć modlić się przyszłej zimy, aby na wiosnę coś z tego urosło...
     
     

    Spisawszy listę celów oraz niezbędnych działań trzeba będzie jeszcze zająć się poszukiwaniami źródła finansowania tych fanaberii. Tylko gdzie kopać? Różdżkarza mam wynająć?
     

    Zacznę od banku :)
     
     

    Jakieś jeszcze zadania? Na razie nic mi nie przyhodzi do glowy...
     

    O, wiem! Musze przeczytać swój dziennik w celach poznawczo - naukowych. Znaczy się, podjąć próbę ogarnięcia tego całego szaleństwa, wysupłać wszystkie błędy ( to nie będzie trudne ) i wbić sobie to porządnie do głowy, aby więcej ich nie popelniać ( to znacznie trudniejsze... ). OK. Aby nie popełnić tych samych błędów po raz drugi... :)
  4. madmegs
    Czwartek 25 grudnia 2008 r.
     
     

    Jak przystało na porządnego inwestora, w bożonarodzeniowy poranek pojechaliśmy przewietrzyć się na działce. W zasadzie miał to być świąteczny spacer, ale skończył się po 10 minutach i zrobieniu trzech zdjęć, z których dwa nie wyszły. Zimno było tak, że za przeproszeniem szron się robił na jajach... eee. Tego.. jądrach znaczy się. Zimno, prawie ciemno, bo pochmurno strasznie, daliśmy sobie spokój ze świątecznymi spacerami. Może w następne święta, wielkanocne. Jest nadzieja, że cieplej będzie. Bo teraz póki co to zima na całego śnieg i mróz trzyma. Brrr....
     
     

    Ku pamięci fotka naszego „bunkra":
     

    http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/s/2/9/4/43851956_d.jpg
     


    I takim oto stanem budowy żegnamy nasz pierwszy rok budowy.
     

    Rok 2008 był dla nas rokiem pełnym niespodzianek, drobnych radości, odważnych decyzji, wielkich wyzwań, czasem niepotrzebnych nerwów, pewnych trosk, moich łez, wielkich porażek , ale także wielu małych sukcesów i czarodziejskich chwil. Był to rok, gdy jeszcze przed rozpoczęciem prac budowlanych zdążyliśmy zaliczyć ostatnie egzotyczne wakacje, szaloną podróż i rozczulające spotkanie po latach.
     

    Wiosna zaczęła się dla nas wielkim wyzwaniem: podjęliśmy ostateczną decyzje o budowie domu. I tyle z wiosny. Zniknęła nam bowiem pod tysiącem kartek projektów budowlanych. Wieczory zamieniały się w noc w czasie naszych burz mózgów nad projektem budowlanym. Efekt? Więcej w nim czerwonego tuszu, niż czarnego... W weekendy gnaliśmy z dziećmi w góry, aby nadrobić zaległości w relacjach z nimi.
     

    A w czasie wakacji plażą nam i im były hałdy piasku podsypkowego, leżakiem paleta bloczków betonowych, a szwedzkim stołem papierowa tacka z kiełbasą z grilla własnej roboty. Zamiast zabytków starego miasta, krążyliśmy po alejkach składów budowlanych, przebierając w gatunkach pustaków, cegieł i dachówek. W poszukiwaniu hurtowni odkrywaliśmy nieznane lądy za rogatkami naszego miasta. A wieczorami zgłębialiśmy tajniki sztuki budowlanej, studiując „Poradnik majstra budowlanego” i sterty „Muratorów”. I naprawdę nieraz mieliśmy z tego frajdę. To były niezwykłe wakacje.
     

    Jesień zastała nas i zostawiła uwikłanych w rozgrzebaną budowę, szarpaninę z nierzetelnym wykonawcą i brak nadziei na przyszłość. To była niedobra jesień. Jedyną jej zaletą było to, że wiele nas nauczyła. Dobre i tyle. Szkoda, że tak drogo wyszła ta nauka...
     

    No i w końcu przyszła zima. Pierwszym śniegiem ostrzegawczo sypnęła 19 listopada. Potem odpuściła sobie. Przemiła i taktowna, poczekała z mrozami do Świąt, abyśmy zdążyli naprawić co się da, zalać strop i jako tako wszystko zabezpieczyć. A potem, w Wigilię spadł śnieg i było tak pięknie, tak biało. A w Sylwester mróz i przejrzyste niebo, na którym pięknie mieniły się fajerwerki. To był niesamowity rok. :)
     

    Jaki będzie przyszły?
     

    Oby spokojniejszy, zasobniejszy, ciekawszy, łatwiejszy, bardziej owocny, szczęśliwszy, piękniejszy i bardziej radosny.
     

    Czego sobie i Wam wszystkim życzę.
     

    http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/s/1/8/7/43851954_d.jpg
  5. madmegs
    Wtorek 23 grudnia 2008 r.
     
     

    Widok z przodu – pierwszy śnieg
     
     

    http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/s/6/7/6/43851941_d.jpg


    http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/s/1/6/7/43851942_d.jpg
     


    Jeszcze przed Świętami udało się Sopelkiewiczowi wpaść na budowę i zabezpieczyć to i owo.
     

    Mam nadzieję, że teraz zima nam już nie straszna
     
     

    Tak np. wygląda „zabezpieczony” komin:
     

    http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/s/7/4/1/43851943_d.jpg


    Poza tym mężuś mój dzielnie walcząc z chłodem i głodem poprzykrywał folią parapety, górne krawędzie ścian i takie tam. Nie będę tu wstawiać więcej zdjęć z kawałkami poszarpanej folii na pierwszym tle. Nuda.
     
     
     

    Dla odmiany dam widok na góry. Tak, tak, są u nas góry, co prawda daleko i za drzewami, ale są.
     

    http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/s/8/0/7/43851944_d.jpg


    O, i te same góry zza drzew. Teraz zdaje się lepiej widać?
     

    http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/s/5/9/6/43851945_d.jpg
     


    I jeszcze kilka fotek z cyklu „Przystosowanie do życia na zadupiu” czyli stopniowe przyswajanie mojego przyszłego widoku zza okien. O każdej porze roku, żeby potem nie było zdziwień...
     

    I tak wygląda zimowy taras (każdy wie, o co chodzi: miejsce gdzie kiedyś będzie taras)
     

    http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/s/7/6/4/43851946_d.jpg


    Zimowy widok z kuchni:
     

    http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/s/2/8/4/43851947_d.jpg


    O i zimowe jemioły:
     

    http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/s/0/6/8/43851940_d.jpg


    Powinni tą naszą wieś nazwać Jemiołowo albo coś takiego. W życiu nie widziałam tyłku jemioł. A propos. W tym roku za późno na to wpadłam, cóż z wiekiem refleks już nie ten, ale na przyszłe święta mam pomysł na biznes dla Sopelkiewicza. W grudniu pozbiera w okolicy tyle jemioły ile się da, a potem, przed świętami, tuż pod naszym obecnym domem (w samym centrum miasta, obok dworca), rozłoży sobie koło auta zydelek i pohandluje trochę. W tym roku handlarom jemioła szła jak ciepłe bułeczki. A żeby się z tłumu nie wyróżniał możemy mu wypchać kurtkę, włożyć okulary na nos i zawiązać chustkę na głowę. Zresztą jak wystąpi w „działkowym” wdzianku, też się nie będzie wyróżniał. Hm...byłaby dodatkowa kasa... ale cóż, Sopelkiewicz nie wykazał zbytniego entuzjazmu, niewdzięcznik jeden, ja tu mózgownicę wysilam, coby budżet domowy ratować i kurde zero zrozumienia dla przedsiębiorczości! Powiedział, że jak to taki fajny biznes, to sama mogę iść pod dworzec handlować. Pewnie. Poszłabym. Nawet nie musiałabym się specjalnie przebierać... Tylko, że ja do handlu KOMPLETNIE się nie nadaję! Nie umiałabym sprzedać lewej wódki w czasach prohibicji, a co tu dopiero mówić o towarze, jakby nie patrzeć niekoniecznie pierwszej potrzeby...
     

    No nic, trudno. Przepadł biznes. Dobrze przynajmniej, że można będzie podarować trochę tej jemioły rodzince i znajomym. Przynajmniej nie wszystko się zmarnuje...
  6. madmegs
    wtorek 9 grudnia 2008 r.
     
     

    O rany! Prawie poryczałam się ze szczęścia. W zasadzie nie prawie. Tylko całkiem. Co za ulga! Nie zdawałam sobie sprawy z faktu, w jakim stresie żyłam przez ostatnie miesiące! Ale już po wszystkim. Ekipa zaskoczyła nas naprawdę pozytywnie. Zarówno w kwestii jakości usług, jak i ceny! Naprawdę pozytywny szok! Będziemy błagać ich na wiosnę, nie ważne którego roku , żeby dokończyli nam resztę domu Zgodnie z mężem ustaliliśmy, że swoje przeszliśmy i nam wystarczy takich polek galopek i jazd bez trzymanki. Teraz chcemy mieć święty spokój. No dobra, wiem że to nadal budowa. A więc: względnie święty spokój.
     
     

    W sobotę wkładamy czapki, kufajki, ciepłe majtki , stare jeansy, rękawice oraz kalosze i jedziemy po folię i takie tam, a potem na budowę, co by zabezpieczyć nasze pół domku. Mam nadzieję, że w sklepie nie spotkam nikogo znajomego...
  7. madmegs
    Poniedziałek 8 grudnia 2008 r.
     
     

    Yuuuuhuuuuuu!!! Mamy zalany strop!!!!!!! Ło jeziusicku- maryjko-józefieświęty!!!!! Ale kamień z serca. Phi! Kamień! Koło młyńskie nie kamień!!!! Nasz zalążek domu już zabezpieczony!!!! Teraz tylko odeskować otwór, zafoliować, zrobić coś na kształt dźwierzy i zima może sobie robić co chce! Nawet kankana na naszej działce tańczyć! Ha!!!
     
     

    A o to krótka relacja z tego wielkiego dnia: :)
     

    Pojechał Sopelkiewicz. Ja niestety nie dysponuję już urlopem. Przefurtałam wszystko w okolicach stanu zero... Dodam, że mężuś mój pojechał na zalewanie stropu jedynie w celach rozrywkowo – kronikarskich. W zasadzie na moją wielką prośbę. Ekipie potrzebny nie był. Sami sobie policzyli, że trzeba zamówić 15 m3 betonu, oczywiście z chemią, bo od zeszłego tygodnia solidne przymrozki, zamówili co trzeba i zalali strop. Oraz słupy i belki nośne. Wszystko co trzeba było i jak trzeba było. Miodzio. Wyrównali, wywibrowali, o 12 w południe popakowali zabawki i pojechali sobie precz.
     
     

    A teraz fotorelacja:
     

    Raniutko sprzęt pojawił się na działce, tfu, tego na budowie chciałam powiedzieć.. .
     

    http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/s/9/2/3/43851935_d.jpg
     


    w wyniku czego mamy tak ładnie zalany strop:
     

    pokój południowo – zachodni narożnik:
     

    http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/s/0/0/9/43851936_d.jpg


    sypialnia południowo-wschodni narożnik::
     

    http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/s/6/3/0/43851937_d.jpg


    łazienka północno-wschodni narożnik:
     

    http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/s/3/8/9/43851938_d.jpg


    pokój północno-zachodni narożnik:
     

    http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/s/7/7/5/43851934_d.jpg
     


    Betonu weszło 14 m3, metr podobno sobie betoniarnia zabrała z powrotem. Hm??? W kwestii rozliczenia kazali kontaktować się z szefem, którego dzisiaj nie było.
     

    Do rozwikłania zagadki wszechczasów, czyli wyjaśnienia ile mamy zapłacić, oddelegowany został tata, jako sprawca całego zamieszania. Mają się spotkać jutro. Więc jeszcze kilkanaście godzin stresu i będę już w końcu wiedziała, jak ta historia się skończy. Nawet zaczynam przyzwyczajać się do myśli, że będzie trzeba koszmarnie dużo zapłacić , bo ekipa naprawdę była super!!! Gdyby tylko tacy budowali, stawianie własnego domu byłoby niczym nie zmąconą przyjemnością. Porównywalną z wygrzewaniem kości na tropikalnej plaży, bądź moczeniem tyłka w lagunie.
     

    Zresztą już widzę, że ten nasz nieszczęsny strop drogo nas wyszedł, niezależnie od robocizny.
     

    Pierwsza partia stropu 6560, druga 1036, potem zwróciliśmy 18 pustaków, bo tyle zostało, a i tak trzeba było dopłacić 200 zł. Nie wiem dlaczego.
     

    Stal kupowaliśmy dwa razy. Raz 1660 zł. Za pośrednictwem Maestra. W wyniku czego, ani stali, ani pieniędzy. Kolejny zakup stali to 1288 zł.
     

    Beton – 14 zamiast oczekiwanych 9 kubików. Do tego droższy, bo z chemią. We wrześniu, kiedy zgodnie z planem strop miał być zalewany, przymrozków nie było. Nadmiar betonu to stąd, że podciąg, słup i nadproże miało być zalewane przez maestra betonem z betoniarki – piasek i żwir leżą na placu. Półtorej tony cementu w garażu. Przeterminowane. Zgadnijcie dlaczego?
     

    No i robocizna. Zapłacona częściowo w formie wyłudzonej przez Maestro zaliczki. I drugi raz teraz.
     

    Ale bilans i tak wychodzi na plus. :) Mamy wreszcie strop. W 6 dni. Bez stresu, gonienia, fuszerek i nerwów. Ekipa była po prostu wspaniała!!!!!!! Wszystko dokładnie i na czas. A to jest bezcenne. Zwłaszcza po ostatnio przebytych stresach. Teraz mogę spokojnie odpoczywać do wiosny, co prawda w biedzie, ale ze spokojem ducha. Tatuś, dziękujemy za pomoc!
     


  8. madmegs
    Piątek, 5 grudnia 2008 r.
     
     

    Dzień piąty.
     

    Oczywiście nie wytrzymałam. Prosto po robocie poleciałam na budowę. Jak se człowiek własnymi łocyma nie łobejzy i własnymi rencami zdjeć nie zrobi, to guzik będzie mioł. Ło!
     

    Zatkało mnie z wrażenia. Ile pracy u podstaw ta nasza ekipa zrobiła, tego ludzkie słowo nie opisze!!! Odeskowany mam domek ślicznie, wszystko przygotowane na poniedziałkowe zalewanie. Do tego „kole chałpy” posprzątane, no szacuneczek!
     

    To daję fotki:
     

    Tak wygląda to od ulicy:
     

    http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/s/3/0/2/43851926_d.jpg


    a tak od podwórka:
     

    http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/s/6/1/3/43851927_d.jpg


    strop z góry:
     

    http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/s/9/5/7/43851928_d.jpg


    i z dołu, jak to mówią, od lasu :
     

    http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/s/5/3/7/43851925_d.jpg
     


    A w poniedziałek zalewanie. Oby nie lało, albo tfu tfu psia d...pa śnieg nie padał!
  9. madmegs
    Czwartek, 4 grudnia 2008 r.
     
     

    Dzień czwarty.
     

    Sopelkiewicz był rano na budowie i doniósł mi, że strop ułożony, słup i podciąg zaszałowany, pamiętali nawet o wentylacji w kuchni, by ją przez wieniec przełożyć. Kończą powoli szałowanie i układanie wieńca. Na jutro zażyczyli sobie kierbuda, co by ocenił i na poniedziałek mamy umawiać 9 m3 betonu B-20 z pompą. Zależnie od temperatury, z plastyfikatorem lub bez. Sopelkiewicz jutro pojedzie i zamówi.
     

    Nie widziałam tego wszystkiego osobiście, po pracy ciemno tam jest, przed pracą również. Więc nie jeżdżę tam. Obiecałam sobie, że pojadę dopiero na gotowe, ale nie wytrzymam pewnie i już kombinuję sobie , że w niedzielę, o ile nie będzie deszczu, pojadę sobie to wszystko obejrzeć i może przy okazji jakie fotki porobię? Bo Sopelkiewicz albo zapomina aparatu, albo nie ma warunków do robienia zdjęć. No cóż. Ale nie można mieć przecież wszystkiego.
  10. madmegs
    Środa, 3 grudnia 2008 r.
     
     

    Dzień trzeci „nowej ery”.
     

    Szefo ekipy zadzwonił, że brakło 4 belek i ...115 pustaków na strop. I że on już je zamówi, tylko żebyśmy pojechali sobie jutro do producenta i zapłacili. Pani z hurtowni powiedziała, że należy się 1091 zł. Sopelkiewicz pojechał tam nazajutrz zapłacił i dzielnie wytargował upust. Co prawda zaledwie 5% ale zawsze coś. Ziarnko do ziarnka i tak dalej. Zresztą w naszej sytuacji naprawdę liczy się każda złotówka. To już nie oszczędność, ale konieczność.
     

    Rano kierownik budowy, nasz Cappo di tutti cappi, zwizytował budowę. Później powiedział mi, że wszystko jest przygotowane jak należy i nie ma żadnych zastrzeżeń. Zbyt piękne, żeby było prawdziwe...
     


  11. madmegs
    Wtorek, 2 grudnia 2008 r.
     
     

    Drugi dzień pracy nowej ekipy.
     

    Oczywiście, jak każda ciekawska baba , nie wytrzymałam i osobiście zażyczyłam sobie zwizytować plac budowy, co by na własne gały obejrzeć to cudo, co mi o nim małżonek raczył być opowiadać.
     

    Ponieważ jak wszystkim wiadomo grudzień mamy, ciemno robi się tak szybko, że wiele sobie nie pooglądałam. Szarzało lekko, gdy wychodziłam z pracy, ale nim dojechałam te 19 kilometrów na głuchą i ciemną wieś ( ciemną w sensie przydrożnego oświetlenia oczywiście, z pełnym szacunkiem dla mieszkańców, zwłaszcza przyszłych;)) zrobiła się noc. Do tego księżyc cienki jak sierp na radzieckiej fladze, chmury, no i moje drzewa dookoła działki... warunki wprost wymarzone, ale raczej do popełniania kradzieży lub gwałtów, zależnie od upodobań , a nie oglądania efektów prac budowlanych. Zwłaszcza sprawdzania ich zgodności z projektem. Jakoś daliśmy radę, szefo poświecił światłami samochodu, belki i zbrojenie na tle nieba widać było nawet nieźle. :) Potem, w świetle oświetlenia tylnej tablicy rejestracyjnej, siedząc w kucki w błocie, oglądaliśmy sobie z majstrem słupy pod więźbę namalowane na projekcie. Nawet wygodnie kucało mi się w kozakach na wysokich obcasach.... ( Teraz tak zastanawiam się, dlaczego nie wsiedliśmy po prostu do auta, tam przecież światło jest, i ciepło i sucho... widać z wrażenia naprawdę doszczętnie zgłupiałam... tylko co w takim razie zaszkodziło majstrowi? ) Ogólnie kawał roboty zrobili, nikt nie chodzi i nie wymądrza się, tylko każdy robi swoje. W dodatku sami sobie kupili stal i wiązali już wieńce. Jejku fajnie to i w ogóle, tak za swoje kupują wszystko i robią, że zamiast się cieszyć, to aż się boję... Głupia jakaś jestem, tak skomplementował mnie mąż , zamiast się cieszyć, że mam odwrotność tego, co przedtem ( Maestro na przykład brał pieniądze na stal i do dziś ani stali, ani kasy, a ci nowi nie chcą pieniędzy, kupują stal i robią z niej użytek ) to zamartwiam się na zapas. Nic tylko prać po pysku taką głupią babę i patrzeć, czy równo puchnie...
  12. madmegs
    Poniedziałek, 1 grudnia 2008 r.
     
     

    Pierwszy dzień pracy nowej ekipy.
     

    Panowie, sztuk pięć, ranna porą, sami z siebie, bez proszenia, pytania, sprawdzania i upewniania się, przywieźli busem dechy, krokwie, narzędzia i co tam jeszcze i po prostu zaczęli poziomować ściany, nabijać deski, ustawiać stemple i belki. W południe przyjechał nasłany przez nas kierbud, co by im wytłumaczyć, co dotychczas zostało spieprzone i co trzeba naprawić. Zdziwił się, że ekipa sama już zaczęła usuwać sfuszerowane elementy i doskonale wiedziała, co ma robić dalej. Dokładnie tak, jak życzył sobie tego kierbud. No szok! Nadal nie wierzę!!!
     
     

    Ekipa zrobiła na mnie naprawdę pozytywne wrażenie! Pomna jednak złych doświadczeń, nie cieszę się jeszcze zbytnio i dalej nie śpię z nerwów w nocy. Tak na wszelki wypadek... jak skończą to zobaczymy. Naprawdę najbardziej niepokoi mnie fakt, że nie wiem ile to będzie kosztowało. Nie chciałabym, aby na koniec, tfu tfu psia d..pa, okazało się, że trzeba im będzie zapłacić sumę, której na przykład nie posiadam. Pytał Sopelkiewicz raz i drugi, ile to będzie kosztować, ale gościu jakiś niewyrywny w tej kwestii jest. Podobno ma być po kosztach. Cokolwiek to znaczy.... Chciałbym wiedzieć ile. Może być nawet parę stów w te czy we wte, ale jakąś kwotę chciałabym znać. I cieszyć się ich fachową robotą, na którą mnie stać, albo gryźć z nerwów palce i na szybko majątek zastawiać albo co, żeby być wypłacalną. A tu nic, jakieś dziwne to jest. Albo gościu nas będzie chciał naciągnąć, widocznie z daleka wyglądamy na takich, co się do tego świetnie nadają, albo jakieś dziwne konszachty wchodzą tu w rachubę i wszystko skończy się dobrze.
  13. madmegs
    Sobota 29 listopada 2008 r.
     
     

    Miejmy nadzieję, że to co mówią o szczęściu głupich jest prawdą
     
     

    Zima skończyła się po tygodniu i w sobotę zadzwonił gościu, że będą w poniedziałek rano. Mamy przywieźć klucze od garażu, dać prąd i projekt. I przysłać kierbuda. Niczego więcej nie potrzebują. Nie wierzę. Sopelkiewicz porzucił chwilowo pracę zawodową i udał się na budowę celem obejrzenia sobie takiego niespotykanego w naturze zjawiska. Tudzież zadośćuczynienia skromnym żądaniom tegoż. :)
  14. madmegs
    Sobota 17 października 2008 – sobota 29 listopada 2008
     
     

    Kolejne sześć tygodni. Mega przestój na budowie, czas nerwów, łez, złości, rozpaczliwych poszukiwań, nieprzespanych nocy, złowieszczych przeczuć i pobożnych życzeń.
     
     

    Stara ekipa wraz z Maestro na czele odeszła w siną dal, nie dawszy znaku życia, przepadła. Zapewne na amen. Straty i fuszerki przez nich spowodowane odchorowałam, przebolałam i traktuję jako rozdział zamknięty. Pozostał do napisania jeszcze epilog, ale to później, kiedy uporam się ze sprawami zaległymi i bieżącymi. Jakby nie było rozgrzebany dom czeka... Na sąd i policję mam czas. Jakieś 6 miesięcy, zgodnie z przepisami. Muszę się do tego porządnie przygotować, doszły mnie słuchy, że nasza wspaniała w mordę niemytą kopana ekipa nie tylko nam taki numer wywinęła. Podobno kilka takich budów w okolicy okradli. Więc to chyba jednak większy numer był... To by nawet pasowało, bo zmyli się, jakby ich szwadron SS z łapanki zgarnął, klamoty i bajzel po sobie zostawili. Na przykład betoniarkę. Nie żeby cenna szczególnie była, truchło stare i pordzewiałe, ale podciągnąć ją można pod majątek trwały.... Zawsze coś.... Pewnie im się do auta nie zmieściła. Za to nasze materiały zapewne bez problemu... Muszę rozeznać, gdzie znajdują się budowy poszkodowane przez tych parchawców ( mój autorski skrót od parchatego parszywca, wszystkie prawa zastrzeżone , no, jak się komuś szczególnie podoba, to łaskawie mogę się zgodzić na używanie tego przeuroczego określenia, jeśli nie daj boże trafi mu się w otoczeniu taki właśnie parchawiec). Może zgadamy się i wniesiemy zborowy pozew? Bo odzyskać, to pewnie wiele nie odzyskamy , ale przynajmniej zbiorowo drani dobijemy....
     
     

    Skoro udało nam się jakoś zakończyć tę sprawę, postanowiliśmy ratować co się da i na gwałt szukać ekipy, która dokończyłaby nasz dom. Jako, że z kasą wobec wszystkich powyższych wydarzeń krucho – postanowiliśmy poprawić fuszery Maestra i zrobić strop. Przykryć wszystko folią i byle do wiosny. Whatever.
     
     

    Znaleźliśmy jedną poleconą przez kierbuda ekipę, dwóch panów, którzy najpierw stwierdzili że to mała robota i oni takie niechętnie biorą, ale jak skończą dwie jakieś inne to mogą przyjść. Na pytanie czy zdążą przed zimą, która ma o tej porze roku to do siebie, że pojawić się może w każdej chwili, odparli że spoko, we dwójkę uwiną się maksymalnie w tydzień. Może w cztery dni. Potem podali cenę, kosmiczną tak, że myśleliśmy że coś źle usłyszeliśmy. Zgodnie z mężem zapytaliśmy: ile?! Na co pan wyłuszczył nam, że ( uwaga! ) to nie jest taka mała i łatwa robota, że tu jest tyle dłubania przy poprawianiu ścian, belki trzeba pod strop nabić i wooogóle. Po czym pan spojrzał na mnie, a jako że nie należę do ludzi którzy potrafią zachować iście indiańskie kamienne oblicze , dodał, że oczywiście cenę możemy negocjować... Na co spytałam po prostu do jakiej ceny mógłby zejść, na co on ( bez mrugnięcia, przysięgam! ) powiedział: mogę spuścić tysiąc. No zatkało nas! Tysiąc w te czy we wte, jaka różnica, jasne, widać jemu obojętne. Dla nas kolosalna różnica!!!! I majątek za tydzień roboty. Na dwóch. Gdybyśmy razem zarabiali na miesiąc tyle, co pan sobie krzyknął za tydzień, to mogłabym budować dom nie wstając z fotela – zdalaczynnie angażując deweloperów, umyślnych, pełnomocników, inspektorów i kogo tam jeszcze. Uznaliśmy, że to rozbój w biały dzień i podziękowaliśmy panu. Za fatygę.
     
     

    Tak więc dostałam załamki totalnej, bo mimo, iż pogodziłam się z tym, że będąc zmuszona kończyć inną ekipą, braknie mi na dach, to tu jeszcze się okazuje, że i na strop mi braknie. Jak za jego wykonanie zapłacę. Brzmi nielogicznie, ale wiecie o co chodzi.
     

    Doszłam do wniosku, że nie nadaję się do budowania domu, bo nie jestem ani wystarczająco bogata, ani wystarczająco przedsiębiorcza, ani odporna na stresy wszelakie, ani dość mądra.
     
     

    Podobno jednak głupi mają szczęście – i u mnie widać objawiło się ono za sprawą rodziciela mojego. Nie wytrzymał ( dodam, że całą dotychczasową budowę dzielnie się nie wtrącał – jak się okazuje – a szkoda ) i zadzwonił do mnie z informacją, że załatwił nam ekipę na dokończenie tego stropu, by dom zakryć przed zimą. Bo on też już ze zmartwienia spać nie może, a w ogóle to obraza boska takie rozgrzebane wszystko na zmarnowanie zostawić. Dziękuję ci tatusiu za wtrącanie się. Nigdy nie sądziłam, że to powiem. W dodatku publicznie.
     
     
     

    Tak więc narajona przez tatę ekipa, sprawdzona pewnie jakimś tajemniczym sposobem, bez naszego udziału, miała pojawić się lada dzień, coby strop zrobić i chociaż tyle przed zimą nam dom zabezpieczyć. Niestety zima była szybsza...
  15. madmegs
    Poniedziałek 13 – piątek 17 października.
     
     

    Kolejny tydzień do d...py!
     

    We wtorek pojechałam na budowę dogadać szczegóły z ekipą i potwierdzić spotkanie Cappo w środę. Mając nadzieję zastać ekipę w ferworze walki ( wspominali w sobotę coś o zamawianiu betonu na piątek... ) – zastałam cichy i porzucony plac budowy mojego, jak się okazuje coraz bardziej wątpliwego ) domku.
     

    Zadzwoniłam do Maestra, by uzyskać jakieś głupie chociaż wytłumaczenie, dlaczego nie pracują od poniedziałku, zwłaszcza, że w niedzielę, przy odbiorze zaliczki obiecali, że nie będą już robili przerw w pracy i umówili się ze mną na wtorek po południu na budowie. Oczywiście nikt telefonu nie odbierał.
     

    Wściekła i załamana, pocałowawszy zamknięte kłódki od garażu, pojechałam do domu. Bez nadziei, a za to dla zasady, dzwoniłam i wysyłałam sms-y przez cały tydzień. Całkowita cisza w eterze. Jeszcze nigdy nikt tak mnie nie olewał i nie robił bezczelnie w konia, jak Maestro. Być może któregoś dnia, kiedy nie będę już od niego zależna, zrobię mu coś złego! Albo co. Nie wiem. Nie ręczę w każdym bądź razie za siebie!!!!
     

    W ogóle to mam dość tego wszystkiego! Rzygać mi się chce normalnie, kiedy myślę o tych rozbebeszonych murach, zbliżającej się zimie, opustoszałym koncie i zmarnowanych: czasie, pieniądzach oraz nerwach.
  16. madmegs
    Poniedziałek 13 października 2008 r.
     

    Maestro zgłosił problem, że mu strop nie pasuje. Trzeba trochę nadlać, poza tym zrobić belkę przy kominie, coś mu się tam podwójnego, belka zdaje się, o nadproże nad oknem balkonowym opiera. I z drugiej strony domu słup w małym pokoju trzeba zrobić, ok., tak było ustalone, tylko okazało się że na tym słupie trzeba nadproże oprzeć długie na pół domu. Bo w nośnych ścianach ma być zakotwione... Nie no, jasne, normalka. Przecież jakbym usłyszała w telefonie: „ wszystko jest w porządku, wszystko jest ładnie, równo i pasuje jak ulał, dzięki naszemu precyzyjnemu wykonaniu robót zaoszczędzimy na tym i na tamtym, zostało nam trochę czasu, więc możemy zrobić jeszcze coś ekstra, bo naszym zdaniem przydałoby się aby tu i tu wzmocnić to a tu i tu zrobić takie coś, co się w przyszłości okaże niezbędne... no i oczywiście zaplata, po skończonej pracy i rozliczeniu...” to wylewu z wrażenia bym dostała!
     

    No, ale nic z tych rzeczy. Chłopaki dbają o to, abym im nagle, przed zapłatą całości, nie wykorkowała. Długotrwały stres i powolna śmierć to zdecydowanie bezpieczniejsza opcja.
     
     

    Wczoraj rozmawiałam z Cappo di tutti cappi na temat problemów natury konstrukcyjnej w naszym domeczku. Okazuje się, że on żadnych problemów nie widzi.
     

    Nadlać trzeba prawie zawsze, bo mało który dom projektowany jest pod wymiar producentów stropu.
     

    Przy kominie belkę się zrobi, normalka, jak nie chce mieć podciągów na suficie to się ją wyżej da i tyle.
     

    Z nadprożem problemu nie ma, dwie belki można spokojnie oprzeć tylko wpuścić je trzeba w zbrojenie wieńca, żeby ten przeniósł ciężar.
     

    Słup musi zostać, a jeśli NAPRAWDĘ nie chcę belki na suficie, tylko 10 cm, to ok., da się ja wyżej i w posadzce piętra, a belki stropu wpuści się w zbrojenie belki.
     

    Dziecinnie proste podobno. I po krzyku. Wychodzi na to, że to Maestro ma jakiś problem...
     

    Umówiłam ich wszystkich na jutro, niech oglądają, sprawdzają i ustalają. Ja w każdym razie chcę mieć sufit gładki. Żadnych widocznych belek, ani podciągów. Zgodziłam się na jeden słup wystający ze ściany. Wystarczy.
  17. madmegs
    Niedziela 12 października 2008 r.
     

    Żeby nie był zbyt pięknie, to w niedzielę Maestro zażyczył sobie znowu dwa koła zaliczki. Tak za dwie godziny. Qrde! Nie nauczy się chłop? Było otworzyć gębę w sobotę, jak się widzieliśmy. Narząd ten służy nie tylko do jedzenia i pyskowania. Czy ja śpię na pieniądzach??? I w niedzielny poranek, na żądanie wyciągam pełne garści stówek spod poduszki?
     

    No dobra, wyciągnęłam. Miał chłop farta, bo wyjątkowo miałam te dwa koła. Nie pod poduszką, tylko w portfelu. Na co innego przeznaczone co prawda, ale trudno, mogę się ostatecznie poświęcić. Podejrzewam, że potrzebował gotówkę, żeby kupić stal do wieńców na poniedziałek. Bo pieniądze, co je oficjalnie na stal dostał, dawno już, jak mniemam, przefurtał. Dlatego tak ociąga się z rozliczeniem... Więc jak nie chcę, żeby mi znowu zniknął na innej budowie w celu zarobienia fizycznych pieniędzy na te moją stal, to musiałam się ugiąć. Głupio tak i przykro czuć się robionym w balona, ale coś za coś. Jednak jeśli znowu wywinie taki numer, to następnym razem będzie musiał poczekać do poniedziałku. Nie moja wina, że banki nie chcą pracować w niedzielę.
     
     

    W niedziele lepsza jakaś pogoda była, być może ostatni raz w tym roku, więc spędziliśmy ja na działce. Cudna jest ta jesień w liściastym lesie.
     

    http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/r/4/8/5/38154628_d.jpg


    http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/r/5/4/9/38154629_d.jpg


    http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/r/7/0/2/38154800_d.jpg


    http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/r/0/3/9/38154801_d.jpg


    http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/r/3/9/7/38154634_d.jpg


    http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/r/2/5/0/38154802_d.jpg
     


    Uznałam, że całkiem romantycznie i uroczo wygląda nasza działka, mimo całej budowy i tego rozwalonego na ziemi chłamu.
     

    Przeraża mnie tylko bagno przed domem. Trzeba będzie w końcu zrobić rurę pod podjazdem, bo cała woda z rowu wsiąka we front naszej działki. Trzeba w końcu dorwać koparkowego. Miał też uregulować rów i wyrwać z niego korzenie, bo nijak płotu nie możemy postawić. Nie żeby chłopaki rwały się już do tego teraz, dość mają innej roboty, niemniej w umowie jest zapisane, że płot ów uczynić mają. Jak nie zrobimy porządku z rowem, będą mieli wymówkę że przez to właśnie opóźnili się z robotą. Póki co wiemy, że spóźniają się już dziesięć dni, ogrodzenia nie tknąwszy nawet.
     

    W kwestii rowu zadzwoniliśmy do koparkowego i wyszły takie jakieś dziwne rzeczy. Ktoś kiedyś zobowiązał się do czegoś, a teraz udaje Greka ( z całym szacunkiem dla Greków ). Poszliśmy do gościa w sobotę, ale go nie było. Złapaliśmy go w niedzielę, akurat po mszy w pobliskim kościele. Tak wyszło. Prawie jak z łapanki go wzięliśmy, ale cóż skoro dotąd jakiś taki nieuchwytny był. Jak potrzebował coś od nas, to ciągle nam w oczy właził.
     

    Zapytaliśmy go co i jak. W żywe oczy się zaparł!!! Judasz cholerny! Jak ludzie mogą być tacy podli!??!! Co się stało z takimi instytucjami jak honor, dane słowo, ludzka przyzwoitość??!!!! Nie rozumiem tego współczesnego świata! Zupełnie inaczej mnie wychowano. Poryczałam się ze złości. Z żalu i frustracji. Jak to baba. Jakbym była facetem, to pewnie obiłabym ryj draniowi. A tak, tylko łzy bezsilności mi zostały. Że nie radzę sobie w takim podłym świecie. Pobeczałam tak sobie trochę. No, przyznaję, więcej niż trochę, jakieś dwie godziny. Poniosło mnie. Przy okazji wybeczałam też inne zaległe żale. Dostało się nawet bogu ducha winnemu ( w tym momencie ) Sopelkiewiczowi. Potem jednak się opamiętałam. Przypomniałam sobie bowiem, że gdzieś czytałam , iż od płaczu zmarszczki się robią. I ogólnie uroda się psuje. Nie mam jej przecież w szalonym nadmiarze, więc głupotą byłoby marnotrawić własny stan posiadania na jakiegoś wstrętnego klabzdrowatego oszusta. Gada oślizgłego wysadzanego kurzajkami. Mściwie pomyślałam sobie, że na pewno spotka kara za moją krzywdę! Moja przyjaciółka zawsze mawia, że pan Bóg nierychliwy ale sprawiedliwy. Głęboko wierzę w jej słowa.
     

    Tak czy inaczej została kwestia odprowadzenia wody gdzie indziej niż na naszą działkę. Niby rów jest gminny i gmina winna się nim zająć, ale wyszło jak wyszło. Jak zrobię przekop pod podjazdem, żeby woda nie stała w rowie i nie nawadniała mi działki to zaleję sąsiadów. Wielce to uprzejme. Jak nie zrobię przekopu, to w okresach deszczowych będę tratwą od furtki do domu podpływała... Mogę jeszcze na własny koszt walczyć z ukształtowaniem terenu i sprawić, żeby woda w rowie płynęła w przeciwną stronę i zalewała pole. Tylko, że wtedy w najgłębszym miejscu rów będzie miał ze 2,5 metra. Zawalą się boki i tyle. Albo droga. Jeszcze mi karę za to dowalą. Jestem jak ta tabaka w rogu. Naprawdę nie wiem co mam zrobić!!! To jakiś absurd! Witamy ponownie w „Procesie” Kafki. Albo w „Paragrafie 22” Hellera.
  18. madmegs
    Sobota 11 października 2008 r.
     

    Byliśmy na budowie. Chłopaki robią. Zmienił nam się jeden członek ekipy. Ciekawe czy wpłynie to na podwyższenie jakości pracy, czy wręcz przeciwnie... Przymierzają strop, kończą z nadprożami.
     

    http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/r/9/2/9/38154627_d.jpg


    http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/r/8/2/9/38154633_d.jpg


    http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/r/8/6/1/38154635_d.jpg
     


    Ustaliłam, że zrobią jeszcze te dwie ścianki działowe od wc, bo wszystkie materiały są i mi się marnują leżąc porzucone w kącie. Nawet zgodzili się bez gadania.
     

    http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/r/1/4/1/38154632_d.jpg
     


    I zdziwiłam się ciężko, aczkolwiek przyjemnie, bo Maestro nic nie mówił o kolejnej zaliczce za robociznę. Widać, wystarczyła mu ta z zeszłej niedzieli, co ją od Sopelkiewicza wyciągnął...
     


  19. madmegs
    Poniedziałek 6 października – czwartek 9 października 2008 r.
     
     

    No, ekipa, po długiej, długiej niebytności pojawiła się wreszcie na budowie, co sprawdziłam empirycznie wizytując plac budowy wieczorową porą. Nie wiem, czy był to najszczęśliwszy pomysł, bo z uwagi na późna porę:
     

    a) guzik widziałam,
     

    b) wlazłam w błoto po kostki w błoto, którego po ostatnich deszczach mam na działce pod dostatkiem
     

    c) zrobiłam dodatkowe trzydzieści kilometrów usiłując wrócić do domu ( nie wiem jak się to stało, ale skręciłam chyba gdzieś nie tak i naprawdę bocznymi drogami jechałam do domu.
     

    Niemniej korzyści też odniosłam, bo:
     

    a) uniknęłam kary pozbawienia wolności (NIE spotkałam maestra - i całe jego trędowate szczęście, bo chyba udusiłabym dziada gołymi rękami! )
     

    b) odkryłam, że mam całkiem niezłą lampę błyskową w aparacie
     

    c) poznałam okoliczne wsie i opłotki – zawsze to jakaś wiedza – jak się następnym razem zgubię to przynajmniej będę wiedziała gdzie...
     
     

    A teraz fotorelacja. Kolorki trochę takie dziwne i jakość żadna tych zdjęć - każdy to widzi , ale niech mi tu nikt nie pyskuje, bo napisałam już, że po „ćmoku” były te foty robione. Proszę się cieszyć, ze w ogóle cokolwiek widać...
     
     

    W ogóle to widać, ze dookoła prawdziwy październik się zrobił...
     

    http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/q/7/8/4/37914573_d.jpg
     


    Jak przyjechałam, to taki widok z ulicy zobaczyłam:
     

    http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/q/5/2/7/37914567_d.jpg
     


    Jak weszłam do środka, to okazało się, że mam już coś na kształt dachu:
     

    http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/q/4/2/5/37914570_d.jpg
     


    Bo w piątek i w środę przywieźli nam takie coś:
     
     

    Belki – sztuk 31.
     

    http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/m/6/6/9/37914566_d.jpg
     


    i pustaki stropowe – sztuk 450.
     

    http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/q/5/7/2/37914574_d.jpg
     


    Ekipa, jak się okazało zdążyła w ciągu tych czterech dni rozszałować kilka nadproży, zrobić kilka nowych oraz przygotować zbrojenie do pozostałych:
     

    http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/m/0/7/1/37914569_d.jpg
     


    Ponadto, twardo przygotowują się do robienia stropu. Póki co, oprócz przymiarek, zalali pustaki stropowe boczne:
     

    http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/q/1/6/5/37914575_d.jpg
     


    Dalej natomiast nie wiem ile stempli potrzebuję... Sopelkiewicz zapytał o to telefonicznie Maestra i otrzymał odpowiedź, że powiedzą mu jak... zaczną układać strop...
     

    Dlaczego mnie to już nie dziwi???
     
     

    Póki co budowa rozgrzebana, zimno, końca nie widać...
     

    Jedyne co jeszcze widać to kawałek nieba nad moim „niedorobionym” domem:
     

    http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/m/8/3/5/37914571_d.jpg
     


    I uschniętą kukurydzę na polu obok:
     

    http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/q/2/3/5/37914572_d.jpg
     


    Dlaczego mam wrażenie, że to wszystko jest takie smutne i...złowieszcze...???
  20. madmegs
    Poniedziałek - 6 października 2008 r.
     

    Dzisiaj, tradycyjnie, jako że poniedziałek nam nastał, ekipa, wraz z Maestro na czele, ma się stawić na budowie celem kontynuowania rozgrzebanych prac budowlanych. Dodam, że zgodnie z zawartą 1 lipca umową mieli skończyć „w nieprzekraczalnym terminie” do 30 września. Tego roku. Tak jakby jest szósty października. A gdzie tam do finiszu!
  21. madmegs
    Poniedziałek 26 września– sobota 4 października 2008 r.
     

    Pomimo znośnej pogody ( zimno, ale nie pada ) na budowie nie zostało zrobione nic. Dlaczego? Bo nasza wspaniała ekipa nie pojawiła się w poniedziałek, mimo obietnic złożonych Sopelkiewiczowi. Nie przyszli też we wtorek. Ani w środę. W czwartek również nie. I , konsekwentnie, w piątek. A w sobotę to pewnie się im nie opłacało... No dobra, w sobotę padało.
     

    Nie dość, że drugi tydzień jestem chora na niewiadomo co ( niektórzy lekarze powinni zostać skierowani do ponownego odbycia studiów medycznych ), to jeszcze nerwowo chcą mnie wykończyć. Albo dobić raczej.
     
     

    Jedyny postęp, to to, że Sopelkiewicz policzył w końcu z Cappo te belki stropowe i je zamówił. :) Mam nadzieję, że będzie ich dokładnie tyle ile trzeba... Część belek przywieźli w piątek, reszta plus pustaki stropowe mają być w poniedziałek. Złośliwie dodam ( bo nie mogę się powstrzymać – natura mnie pcha ), że Maestro już trzy tygodnie temu gonił mnie żeby już-już zamawiać i przywozić strop, bo on, Maestro, już musi go mieć, bo zalewał będzie te pustaki i nie wiadomo co jeszcze. Jasne. Ucho od śledzia! Póki co ekipy ani widu ani słychu, nadproża nie skończone, a jemu do życia strop jest potrzebny. Szkoda słów!
  22. madmegs
    Poniedziałek 29 września 2008 r.
     
     

    Dzisiaj, za sprawą Sopelkiewicza, ekipa ma pracować na naszej budowie. Póki co nie pada.
     

    W sobotę został odpracowany geodeta i Cappo di tutti cappi.
     

    Dzisiaj mój dzielny mąż wstał jeszcze bledszym świtem, niż zwykle i popędził do firmy F. w sprawie stropu. :) W sobotę zrobili mu wycenę, ale coś się tam nie zgadzało. A tu trzeba zamawiać, bo ekipa wyraża chęć do pracy. Grzechem byłoby zmarnować taki zapał...
     
     

    Ponieważ mojemu małżonkowi tak dobrze idzie zawiadowanie budową, postanowiłam sobie, że pojadę tam dopiero gdy strop będzie gotowy. Nie wiem tylko, czy tyle wytrzymam...
     


  23. madmegs
    piątek 26 września 2008 r.
     
     

    Zaczyna się rozjaśniać. :) Dalej zimno jak diabli, ale przynajmniej nie pada. Na działce podobno bagno nad bagnami i tylko żaby mogą się bezkarnie poruszać po naszych włościach. Ponieważ jestem nieodpowiedzialna, postanowiłam się rozchorować i wszystkie budowlano-logistyczne obowiązki zrzucić na biedne barki męża. Zołza po prostu ze mnie.
     

    W związku z powyższym Sopelkiewicz będzie musiał:
     

    a) w sobotę sprowadzić Cappo na budowę i pomierzyć z nim odległości ścian w naturze. Coby strop zamówić.
     

    b) odnależć naszego geodetę w celu zbobycia jego autografu do naszego dziennika budowy. Nie, żeby mi na tym specjalnie zależało, ale takie ekstraordynaryjne wymagania w nadzorze budwlanym mają. Zachcianki jak u baby w ciąży, phi!
     

    c) ugadać ekipę do dokończenia naszego parteru mimo kapryśnej aury. Została jeszcze połowa nadproży no i strop.
     

    d) poszukać stropu w hurtowniach. Taniego i solidnego. Mamy na oku taką jedną firmę...
     

    Niezależnie od mojej choroby, musi też pojechać do prądowni i podpisać z nimi umowę, bo znowu wypisy nam się wściekną i ważność stracą...
     

    Z tym prądem to w ogóle przeboje. W końcu mamy tą decyzję z gminy o zgodzie na słup prądowy. Ale ta zgoda jest tak sformułowana, żeby przypadkiem z niej wprost nie wynikało, że możemy postawić słup tam, gdzie mamy w planach. Pozostaje mi jedynie nadzieja, że takie pokrętne decyzje to dla energetyki chleb powszedni i się nie przyczepią. Zobaczymy. Jak się przyczepią, to już nie wiem co zrobimy. Będziemy mieszkać przy lampie naftowej. Albo piep..nę tym wszystkim w cholerę. Nie mam siły użerać się z biurokratyczną masą!
  24. madmegs
    Poniedziałek 15 września - piątek 19 września 2008 r.
     
     

    Cały tydzień leje , tak więc mamy rzetelny budowlany przestój na dworze zimno, ciemno i straaaasznie mokro! Brrr! Kraina deszczowców, karrrramba!
     

    Trochę sie martwię o te moje mury i kominy, bo mi naleje do środka. Nawet widziałam na fotkach, ze niektórzy przykrywają folią szczyty murów, wspomniałam o tym szefowi ekipy... Maestro mówi, że nic im ) murom, znaczy się ) nie będzie, że wszystko wyschnie, wschłonie sie, czy odsączy... Że to ceramika i wszystko jest wporzo. Czy ja wiem? Ja bym nie chciała, żeby mi za kołnierz padało...
     

    Cappo di tutti cappi miał być w poniedziałek mierzyć belki stropowe, które w tym tygodniu mieliśmy zamówić. Wszystko się odwlecze o tydzień. Ekipa ma przyjść w poniedzialek dokończyć nadproża, Cappo we wtorek mierzyć i można w środę zamawiać. Ciekawa jestem, na ile ten plan jest wykonalny, bo w telewizorni mówili, że będzie lało jeszcze do następnej środy... Chyba zacznę chodzić do roboty w moich budowlanych "różowiakach" ( kto czytał wcześniej, ten wie o co chodzi ).
     
     

    Wszystkim budującym się ( do tego zbioru i ja się zaliczam ) życzę duuuużo słońca, rzetelnych wykonawców i wygranej w totka
×
×
  • Dodaj nową pozycję...