Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

alice

Users Awaiting Email Confirmation
  • Liczba zawartości

    799
  • Rejestracja

Zawartość dodana przez alice

  1. 3.08 (wtorek) Pobudka o 6-tej. Dzień nie odbiega porządkiem od poprzednich. Spędzam kolejne godziny na sprzątaniu wewnątrz domu, bo o porządkowaniu obejścia nie ma mowy z uwagi na co chwila padający deszcz i wszechogarniającą wszystko wilgoć. Pełen zapału chciałem zrobić coś z walającym się wszędzie drewnem, a to szalunkowe, a to resztki z więźby, a to porozrzucane kawałki łat i kontrłat. Leje się jednak za kołnierz więc z buńczucznych planów nici. Tak jak przypuszczałem, tynkarzy nie będzie. Tłumaczyli się podobno zbyt małą powierzchnią do pokrycia przez agregat. Niestety, hektarów im nie zapewnię. Niech się dogadują z jakimś deweloperem i robią w hurcie, obfajdani wyrobnicy. Takich to tylko wieszać A podobno jest w Polsce bezrobocie. Co najciekawsze, byli tydzień wcześniej na budowie i wszystko było OK. Co najmniej tydzień w plecy. Wykonawca ma ponoć szukać nowej ekipy. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że zdąży w terminie zawartym w umowie. Elektryk przedstawia mi wstępne rozliczenie podejść. Wychodzi ponad 1,5 km kabli i prawie 400 wyprowadzeń. Szok. Niektóre pomieszczenia wyglądają jak centrale. Plątanina kabli, chociaż trzeba przyznać, że równo poukładanych i zmyślnie poprowadzonych. Z czystym sumieniem mogę polecić usługi pana Piotrka. Nie stroi fochów, potrafi doradzić, słucha co się do niego mówi. Jest przy tym sumienny i słowny. Takich fachowców to można naprawdę ze świecą szukać. Sprawdził się też na budowie AM Po południu na działkę docierają okna połaciowe. Sprawdzam ich stan. Tak na wszelki wypadek, przecież i Mercedes potrafi się zepsuć. Ostatnio jakby coraz częściej 4.08 (środa) Znowu wczesnym rankiem przybywam na budowę, by spotkać się z przedstawicielem Hoermanna. Dyskutujemy w sprawie naszego problemu. Wydaje się, że wszystko będzie w porządku. Jest na tyle miejsca, że w razie czego będzie można wstawić wyższą bramę. Ale w takim przypadku, nie będziemy mogli wybrać bramy kasetonowej, bo będzie źle wyglądała w otworze. Poziomy profil za nadprożem wyglądałby wtedy jakby był urwany. Lepiej prezentować się będzie zwykłe, poziome przetłoczenie. Dekarze kończą instalować okna dachowe i mamy zgrzyt. Mimo że mieli wszystko pokazane dokładnie i wytłumaczone jak chłopu na miedzy, okno w pomieszczeniu nad garażem od strony ogrodu umieścili o dwie krokwie dalej niż w projekcie. Moim zdaniem, nie jest źle, a nawet… Okno zdecydowanie lepiej doświetla pomieszczenie. Na pewno z tego powodu nie zamierzamy rozmontowywać całej połaci pokrycia dachowego. Inną kwestią jest wysokość okien. Z przyczyn technicznych nie mogły być w tym pokoju zainstalowane niżej. Ja dam radę przez nie wyglądnąć, ale Kasia już nie. Na razie pytaniem bez odpowiedzi pozostanie kwestia, czy nadzór budowlany nie zgłosi uwag do tak zamontowanego okna. Na razie kładę na nich laskę. Bijąc się z myślami dowożę do banku wyciąg z księgi wieczystej z wpisaną hipoteką. Czekamy teraz na ruch ze strony banku, który powinien niedługo poinformować nas o obniżeniu oprocentowania z tytułu takiego zabezpieczenia swoich interesów. Mam smutną informację dla moich kobietek. Mogę się do nich spóźnić, bo dach skończą najwcześniej w poniedziałek
  2. 2.08 (poniedziałek) Mimo że człowiek niby na urlopie, ale pospać nie można i już o 7 melduje się na działce. Chce zdążyć przed tynkarzami ze sprzątaniem pomieszczeń na poddaszu. Chociaż dzień zaczął się już kilka godzin wcześniej, jest ponuro i nieprzyjemnie. Zapowiada się na deszcz. Po godzinie dołącza do mnie elektryk, który dopiero dzisiaj zamierza zakończyć prace. Czas płynie tak szybko, że nawet nie zauważam kiedy mijają kolejne godziny. A tynkarzy ani widu, ani słychu. Dzwonię do naszego wykonawcy i dowiaduję się, że dopiero wyjechali od siebie i powinni być koło południa. Faktycznie, przyjeżdża ekipa, ale naszych dekarzy. Nie mogą przystąpić do pracy bo nie ma jeszcze blach. Zaczyna padać. I to bardzo poważnie. Deszcz jest chyba nam pisany. Weekend upłynął w pełnym słońcu, a kiedy potrzeba, żeby było sucho, to musi padać. Taka nasza karma. Zrywam się z budowy przed 14-tą i jadę odwieźć Kasi auto do warsztatu. Po godzinie jestem z powrotem, a tynkarzy diabli wzięli. Tracę powoli nadzieję, żeby się jeszcze pojawili. Dowożą za to blachę i w strugach deszczu ekipa przeprowadza rozładunek, składając arkusze na paletach na podłodze w garażu. Jest tego od groma. Cóż z tego, kiedy nie można ich układać. Nasz elektryk kończy wreszcie swoje dzieło – niestety zapomina o 2 gniazdach trójfazowych. Jedno miało być w kuchni przy piekarniku, drugie zaś w garażu. Ale dwa pozostałe podprowadził jak należy. W kotłowni dla hydroforu i w kuchni dla blatu ceramicznego. Dobrze że byłem na miejscu i przypilnowałem. Na kolejny dzień elektryk zostawia sobie też wstawienie wszystkich puszek. http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/elektryka-kable.JPG Ściany pokryła pajęczyna kabli http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/elektryka-centrala.JPG Centrum dowodzenia – skrzynka bezpiecznikowa, bez gorzałki nie razbierjosz Ustalam z dekarzami wysokość umieszczenia okien połaciowych i ich rozmieszczenie. Musimy je nieco podnieść w stosunku do propozycji Kasi. Przy niskiej ścianie kolankowej i stosunkowo niewielkim nachyleniu połaci pojawiłby się problem z odpowiednim ociepleniem dachu. Największy kłopot mamy jednak z oknem w garderobie, gdyż wchodzi w kosz – trzeba je podnieść sporo do góry. Tynkarze nie dojechali, wykonawca nie odbiera telefonów. Wracam do domu po blisko 10 godzinach spędzonych na budowie. Czeka mnie niestety jeszcze jedno zadanie. Biorę się wreszcie za uzupełnianie dziennika. Mija północ a ja nadal stukam w klawiaturę. Po pierwszej idę wreszcie spać.
  3. 2.08 (poniedziałek) Mimo że człowiek niby na urlopie, ale pospać nie można i już o 7 melduje się na działce. Chce zdążyć przed tynkarzami ze sprzątaniem pomieszczeń na poddaszu. Chociaż dzień zaczął się już kilka godzin wcześniej, jest ponuro i nieprzyjemnie. Zapowiada się na deszcz. Po godzinie dołącza do mnie elektryk, który dopiero dzisiaj zamierza zakończyć prace. Czas płynie tak szybko, że nawet nie zauważam kiedy mijają kolejne godziny. A tynkarzy ani widu, ani słychu. Dzwonię do naszego wykonawcy i dowiaduję się, że dopiero wyjechali od siebie i powinni być koło południa. Faktycznie, przyjeżdża ekipa, ale naszych dekarzy. Nie mogą przystąpić do pracy bo nie ma jeszcze blach. Zaczyna padać. I to bardzo poważnie. Deszcz jest chyba nam pisany. Weekend upłynął w pełnym słońcu, a kiedy potrzeba, żeby było sucho, to musi padać. Taka nasza karma. Zrywam się z budowy przed 14-tą i jadę odwieźć Kasi auto do warsztatu. Po godzinie jestem z powrotem, a tynkarzy diabli wzięli. Tracę powoli nadzieję, żeby się jeszcze pojawili. Dowożą za to blachę i w strugach deszczu ekipa przeprowadza rozładunek, składając arkusze na paletach na podłodze w garażu. Jest tego od groma. Cóż z tego, kiedy nie można ich układać. Nasz elektryk kończy wreszcie swoje dzieło – niestety zapomina o 2 gniazdach trójfazowych. Jedno miało być w kuchni przy piekarniku, drugie zaś w garażu. Ale dwa pozostałe podprowadził jak należy. W kotłowni dla hydroforu i w kuchni dla blatu ceramicznego. Dobrze że byłem na miejscu i przypilnowałem. Na kolejny dzień elektryk zostawia sobie też wstawienie wszystkich puszek. http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/elektryka-kable.JPG Ściany pokryła pajęczyna kabli http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/elektryka-centrala.JPG Centrum dowodzenia – skrzynka bezpiecznikowa, bez gorzałki nie razbierjosz Ustalam z dekarzami wysokość umieszczenia okien połaciowych i ich rozmieszczenie. Musimy je nieco podnieść w stosunku do propozycji Kasi. Przy niskiej ścianie kolankowej i stosunkowo niewielkim nachyleniu połaci pojawiłby się problem z odpowiednim ociepleniem dachu. Największy kłopot mamy jednak z oknem w garderobie, gdyż wchodzi w kosz – trzeba je podnieść sporo do góry. Tynkarze nie dojechali, wykonawca nie odbiera telefonów. Wracam do domu po blisko 10 godzinach spędzonych na budowie. Czeka mnie niestety jeszcze jedno zadanie. Biorę się wreszcie za uzupełnianie dziennika. Mija północ a ja nadal stukam w klawiaturę. Po pierwszej idę wreszcie spać.
  4. 31.07 (sobota) Od rana mam wisielczy humor, potęgowany tym, że nasz bank otwierają dopiero o 10-tej a ja potrzebuję szybko kasę na rozliczenie z elektrykiem. Na dodatek nie ma nikogo, kto przytuliłby biednego misiaczka, który musi teraz sam nadzorować gospodarstwo rodzinne. Dobrze, że przynajmniej Kasia zaplanowała mi prace. Od poniedziałku na działce mają zacząć działać tynkarze, więc jestem zmuszony nabyć folię i pozakrywać okna, by nie było przeciągów. Postanawiam ponabijać z boków otworów okiennych listwy do których następnie przyczepi się folię. Gwoździe jakie znalazłem na działce mogłem sobie wsadzić w ... Nieważne. Kolejny genialny pomysł z przyklejeniem listew również okazuje się, grzecznie mówiąc, do .... Nieważne. Po dwóch godzinach mordęgi jadę do hurtowni w calu zakupu specjalnych gwoździ stalowych do wbijania w beton. Są, ale pioruńsko drogie. Ponad dwadzieścia groszy za sztukę. Warte są jednak swojej ceny i praca idzie – jak po maśle to przesada – ale bardzo sprawnie i w kolejne dwie godziny mam zadanie zrealizowane. Folii nie przybijam, gdyż elektrycy jeszcze nie skończyli pracy. W czasie prac porządkowych odwiedza mnie sąsiad i zwiedza naszą budowę. Doradza w sprawie przyszłego trawnika. Sugeruje, żeby pod warstwę ziemi, którą będzie trzeba nawieźć, podsypać warstwę gliny, która skutecznie będzie przeciwdziałać ucieczce wilgoci, tak przecież koniecznej do wyhodowania zielonego kobierca. Fakt faktem, że jego trawnik wygląda bardzo ładnie. Na więcej nie starczyło niestety czasu i zapału. 1.08 (niedziela) Miałem iście szatański plan, co by zrobić sobie dzień odpoczynku i relaksu po ostatnich nerwowych sesjach budowlanych, ale ogrom kolejnych zadań nie pozwolił na leniuchowanie. Wpierw sprzątanie samochodu mojej małżonki przed oddaniem go do warsztatu na doroczny przegląd. To naprawdę zdumiewające, ile śmieci potrafią wyprodukować i zmagazynować dwa moje kochaski. Jestem bardzo dumny z siebie, bo samochód po odkurzaniu i czyszczeniu tapicerki nie był tak czysty wewnątrz chyba od nowości. W poniedziałek zobaczymy czy ma jakieś dolegliwości pod maską. Z silnikiem raczej wszystko w porządku, gorzej z układem jezdnym. Nawierzchnie polskich dróg są w stanie pokonać nawet najtrwalsze zawieszenie Mając już co nieco w krzyżu, dobijam się na działce przy sprzątaniu wnętrza domu. Usuwam wszelki gruz, śmieci i wciskający się w każde miejsce kurz i pył. Na stertę trafia dwanaście 20-litrowych wiader z brudami. A to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Wysprzątałem dopiero część parteru. Wieczorem, o ironio, nie mogąc zasnąć ze zmęczenia, dokształcam się z układania tynków. Jestem niby troszkę mądrzejszy, ale co innego teoria, co innego praktyka. Tak bardzo chciałbym już pojechać do Kasi i Alusi.
  5. 31.07 (sobota) Od rana mam wisielczy humor, potęgowany tym, że nasz bank otwierają dopiero o 10-tej a ja potrzebuję szybko kasę na rozliczenie z elektrykiem. Na dodatek nie ma nikogo, kto przytuliłby biednego misiaczka, który musi teraz sam nadzorować gospodarstwo rodzinne. Dobrze, że przynajmniej Kasia zaplanowała mi prace. Od poniedziałku na działce mają zacząć działać tynkarze, więc jestem zmuszony nabyć folię i pozakrywać okna, by nie było przeciągów. Postanawiam ponabijać z boków otworów okiennych listwy do których następnie przyczepi się folię. Gwoździe jakie znalazłem na działce mogłem sobie wsadzić w ... Nieważne. Kolejny genialny pomysł z przyklejeniem listew również okazuje się, grzecznie mówiąc, do .... Nieważne. Po dwóch godzinach mordęgi jadę do hurtowni w calu zakupu specjalnych gwoździ stalowych do wbijania w beton. Są, ale pioruńsko drogie. Ponad dwadzieścia groszy za sztukę. Warte są jednak swojej ceny i praca idzie – jak po maśle to przesada – ale bardzo sprawnie i w kolejne dwie godziny mam zadanie zrealizowane. Folii nie przybijam, gdyż elektrycy jeszcze nie skończyli pracy. W czasie prac porządkowych odwiedza mnie sąsiad i zwiedza naszą budowę. Doradza w sprawie przyszłego trawnika. Sugeruje, żeby pod warstwę ziemi, którą będzie trzeba nawieźć, podsypać warstwę gliny, która skutecznie będzie przeciwdziałać ucieczce wilgoci, tak przecież koniecznej do wyhodowania zielonego kobierca. Fakt faktem, że jego trawnik wygląda bardzo ładnie. Na więcej nie starczyło niestety czasu i zapału. 1.08 (niedziela) Miałem iście szatański plan, co by zrobić sobie dzień odpoczynku i relaksu po ostatnich nerwowych sesjach budowlanych, ale ogrom kolejnych zadań nie pozwolił na leniuchowanie. Wpierw sprzątanie samochodu mojej małżonki przed oddaniem go do warsztatu na doroczny przegląd. To naprawdę zdumiewające, ile śmieci potrafią wyprodukować i zmagazynować dwa moje kochaski. Jestem bardzo dumny z siebie, bo samochód po odkurzaniu i czyszczeniu tapicerki nie był tak czysty wewnątrz chyba od nowości. W poniedziałek zobaczymy czy ma jakieś dolegliwości pod maską. Z silnikiem raczej wszystko w porządku, gorzej z układem jezdnym. Nawierzchnie polskich dróg są w stanie pokonać nawet najtrwalsze zawieszenie Mając już co nieco w krzyżu, dobijam się na działce przy sprzątaniu wnętrza domu. Usuwam wszelki gruz, śmieci i wciskający się w każde miejsce kurz i pył. Na stertę trafia dwanaście 20-litrowych wiader z brudami. A to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Wysprzątałem dopiero część parteru. Wieczorem, o ironio, nie mogąc zasnąć ze zmęczenia, dokształcam się z układania tynków. Jestem niby troszkę mądrzejszy, ale co innego teoria, co innego praktyka. Tak bardzo chciałbym już pojechać do Kasi i Alusi.
  6. 30.07 (piątek) Korzystając z wolnego przedpołudnia odbieram od Kasi z pracy nadstawki na europalety, które posłużą nam do składowania odpadków drewna. Na budowie dekarze kończą pierwszy etap obróbek i instalację rynien. Rury spustowe postanawiamy zostawić w depozycie w firmie. I tak trzeba byłoby je zdjąć przy ocieplaniu i robieniu tynków, a przy okazji nie będą kusić złodziei. Okazuje się, że zabrakło kilku metrów folii dachowej i trzeba było domówić. Na szczęście nie trzeba płacić za całą rolkę, tylko za zużyte metry. Dekarze postanawiają, że od poniedziałku - kiedy przyjadą arkusze z blachą - będą nocować na działce. Strzeżonego i tak dalej. Wracając do domu odwiedzam przedstawicielstwa Wiśniewskiego i Hoermanna, by dowiedzieć się o możliwość instalacji wyższej bramy. Pechowo, w żadnym z biur nie było montażystów, a panie sekretarki nie były w stanie udzielić na 100-proc. pewnej informacji. Mają oddzwonić i umówić się na wizytę na budowie. Popołudnie, oprócz wykonywania obowiązków zawodowych – internet to piękna rzecz – upływa na pakowaniu się rodzinki na nocny wyjazd nad morze. Ćwiczymy ten sam scenariusz co rok wcześniej. Kasia z Alą i swoją mamą jadą pociągiem nad morze, a ja po tygodniu wymienię się z teściową jadąc do nich i po nie samochodem. Oby tylko miały pogodę. Patrząc na rosnącą górę tobołów zadaję sobie pytanie, czy nasze rodzinne kombi pomieści tyle gratów. Okaże się dopiero na miejscu, bo część rzeczy mam dopiero dowieźć. O północy – 20 minutowe spóźnienie odjazdu pociągu – zostaję słomianym wdowcem i zaraz zaczynam tęsknić za moimi babami. Chlip, chlip.
  7. 30.07 (piątek) Korzystając z wolnego przedpołudnia odbieram od Kasi z pracy nadstawki na europalety, które posłużą nam do składowania odpadków drewna. Na budowie dekarze kończą pierwszy etap obróbek i instalację rynien. Rury spustowe postanawiamy zostawić w depozycie w firmie. I tak trzeba byłoby je zdjąć przy ocieplaniu i robieniu tynków, a przy okazji nie będą kusić złodziei. Okazuje się, że zabrakło kilku metrów folii dachowej i trzeba było domówić. Na szczęście nie trzeba płacić za całą rolkę, tylko za zużyte metry. Dekarze postanawiają, że od poniedziałku - kiedy przyjadą arkusze z blachą - będą nocować na działce. Strzeżonego i tak dalej. Wracając do domu odwiedzam przedstawicielstwa Wiśniewskiego i Hoermanna, by dowiedzieć się o możliwość instalacji wyższej bramy. Pechowo, w żadnym z biur nie było montażystów, a panie sekretarki nie były w stanie udzielić na 100-proc. pewnej informacji. Mają oddzwonić i umówić się na wizytę na budowie. Popołudnie, oprócz wykonywania obowiązków zawodowych – internet to piękna rzecz – upływa na pakowaniu się rodzinki na nocny wyjazd nad morze. Ćwiczymy ten sam scenariusz co rok wcześniej. Kasia z Alą i swoją mamą jadą pociągiem nad morze, a ja po tygodniu wymienię się z teściową jadąc do nich i po nie samochodem. Oby tylko miały pogodę. Patrząc na rosnącą górę tobołów zadaję sobie pytanie, czy nasze rodzinne kombi pomieści tyle gratów. Okaże się dopiero na miejscu, bo część rzeczy mam dopiero dowieźć. O północy – 20 minutowe spóźnienie odjazdu pociągu – zostaję słomianym wdowcem i zaraz zaczynam tęsknić za moimi babami. Chlip, chlip.
  8. 26.07 (poniedziałek) Trudno zgrać wykonawców. Wpierw na budowę dociera drewno na deskę czołową. Następnie elektryk, któremu pokazuję gdzie ma zrobić podejścia w “łazience”. Czekam coraz bardziej zniecierpliwiony na ekipę od dachu. Wiem, że w poniedziałki zawsze zaczynają późno, około 10-tej, ale jest już 11 i nic. Nie odpowiadają też na telefony. ????? A mnie się spieszy, bo przed pracą musze jeszcze odwiedzić bank. Lekko wkurzony przyjeżdżam ponownie na budowę a tam... jacyś ludzie – zupełnie mi obcy - kręcą się po dachu. Zagadka szybko się rozwiązuje - to nowa ekipa. Sobotnia, była nic nie znaczącym epizodem – obecna ma charakter docelowy. Na razie jest dwóch magików, jak będą już kryli dach blachą, dołączy jeszcze jeden. Jacyś tacy bardzo młodzi, w moim wieku. Po kilku testowych pytaniach z mojej strony wydają się jednak OK. Zobaczymy za kilka dni. 27.07 (wtorek) Sprawy na budowie nabierają oszałamiającego tempa. Cieśle kończą swoją pracę, czyli dobijają deskę czołową. Nie obywa się bez komplikacji, gdyż zepsuła się ich piła elektryczna. Mając na uwadze niepewną pogodę (co za odmiana ) i sporą ilość desek do przycięcia postanawiam szybko podjechać do wypożyczalni sprzętu budowlanego by zaopatrzyć się w stosowne urządzenie. Dostarczyłem sprzęt i zyskałem dodatkowy szacunek cieśli. Oczywiście zaczęło lać i tak już do końca dnia. Gdyby nie pożyczona piła, cieśle nie pracowaliby – powiedzieli mi po zakończeniu pracy. W szachu znaleźli się też dekarze, którzy nie mogli kończyć układania folii i łat z kontrłatami. Odbyłem więc z nimi pogadankę o złodziejstwie na budowach. Uświadomiło mi to, że musimy jakoś rozwiązać kwestię składowania blach na działce. Zostawić je bez opieki to igranie z losem, Arkusze nie ważą przecież zbyt dużo i dosyć łatwo można je wynieść. Za to kosztują... Sen z powiek nadal spędza nam kwestia bramy garażowej. Postanawiam udać się zaraz z rana na działkę i wszystko pomierzyć, a potem dowiedzieć się u źródła – u któregoś z dealerów – o rozwiązanie naszego problemu. 28.07 (środa) Już tylko trzy dni do urlopu Jakoś trzeba je jednak przeżyć. Jeszcze przed 6-tą rano jadę na działkę by dokonać stosowanych pomiarów w garażu. Wydaje się, że są szansę, że brama jednak zmieści się. Jeśli nie w rozmiarze jaki był w projekcie, to powinna wejść o rozmiar większa (wyższa) Podczas inspekcji pokrycia foliowego zauważam kilka niewielkich dziur. Po konsultacji z Darkiem – szefem dekarzy – zobowiązuje się je podkleić specjalną taśmą. Jak się później okazało, łatek było dosyć sporo. Na szczęście, folia jest pod dachówką i jej głównym celem nie jest odprowadzanie wody deszczowej, a ilości H2O jakie się na niej mogą ewentualnie pojawić nie będą miały żadnego szkodliwego działania. Popołudnie to prawdziwy jazda. Przyjeżdża Gosia z mężem po stemple. Pojawia się Jackus, który pilnie musi nabyć szambo i szuka wspólnika do zakupu i transportu. Niestety, nie możemy służyć mu pomocą, bo my będziemy załatwiali tą kwestię gdzieś na przełomie września i października. Chcemy to zrobić równocześnie z instalacją zbiornika na gaz, by koparka wykopała za jednym zamachem dwa doły. W międzyczasie Kasia ustala z elektrykiem punkty w kolejnych pomieszczeniach, a ja z dekarzem miejsca rur spustowych. Postanawiam dodać rurę na jednym z rogów, bo połać z której zbierana będzie woda jest bardzo duża, a architekt potraktował problem po macoszemu. Muszę wracać do domu na piechotę, bo Kasia zostawiła mnie na budowie wracając szybko do naszego Szkrabika, który musiał szykować się już do spania. Było już po 21-ej. Dwudziestominutowy marsz okazał się skuteczną metodą na odstresowanie. Sytuacja wyglądała dosyć komicznie, bo szedłem w nieco już sfatygowanych spodniach, brudny jak sto nieszczęść i z ... siekierą w ręce. Co bardziej nerwowi spacerowicze przechodzili na mój widok na drugą stronę ulicy. Miałem niezły ubaw
  9. 26.07 (poniedziałek) Trudno zgrać wykonawców. Wpierw na budowę dociera drewno na deskę czołową. Następnie elektryk, któremu pokazuję gdzie ma zrobić podejścia w “łazience”. Czekam coraz bardziej zniecierpliwiony na ekipę od dachu. Wiem, że w poniedziałki zawsze zaczynają późno, około 10-tej, ale jest już 11 i nic. Nie odpowiadają też na telefony. ????? A mnie się spieszy, bo przed pracą musze jeszcze odwiedzić bank. Lekko wkurzony przyjeżdżam ponownie na budowę a tam... jacyś ludzie – zupełnie mi obcy - kręcą się po dachu. Zagadka szybko się rozwiązuje - to nowa ekipa. Sobotnia, była nic nie znaczącym epizodem – obecna ma charakter docelowy. Na razie jest dwóch magików, jak będą już kryli dach blachą, dołączy jeszcze jeden. Jacyś tacy bardzo młodzi, w moim wieku. Po kilku testowych pytaniach z mojej strony wydają się jednak OK. Zobaczymy za kilka dni. 27.07 (wtorek) Sprawy na budowie nabierają oszałamiającego tempa. Cieśle kończą swoją pracę, czyli dobijają deskę czołową. Nie obywa się bez komplikacji, gdyż zepsuła się ich piła elektryczna. Mając na uwadze niepewną pogodę (co za odmiana ) i sporą ilość desek do przycięcia postanawiam szybko podjechać do wypożyczalni sprzętu budowlanego by zaopatrzyć się w stosowne urządzenie. Dostarczyłem sprzęt i zyskałem dodatkowy szacunek cieśli. Oczywiście zaczęło lać i tak już do końca dnia. Gdyby nie pożyczona piła, cieśle nie pracowaliby – powiedzieli mi po zakończeniu pracy. W szachu znaleźli się też dekarze, którzy nie mogli kończyć układania folii i łat z kontrłatami. Odbyłem więc z nimi pogadankę o złodziejstwie na budowach. Uświadomiło mi to, że musimy jakoś rozwiązać kwestię składowania blach na działce. Zostawić je bez opieki to igranie z losem, Arkusze nie ważą przecież zbyt dużo i dosyć łatwo można je wynieść. Za to kosztują... Sen z powiek nadal spędza nam kwestia bramy garażowej. Postanawiam udać się zaraz z rana na działkę i wszystko pomierzyć, a potem dowiedzieć się u źródła – u któregoś z dealerów – o rozwiązanie naszego problemu. 28.07 (środa) Już tylko trzy dni do urlopu Jakoś trzeba je jednak przeżyć. Jeszcze przed 6-tą rano jadę na działkę by dokonać stosowanych pomiarów w garażu. Wydaje się, że są szansę, że brama jednak zmieści się. Jeśli nie w rozmiarze jaki był w projekcie, to powinna wejść o rozmiar większa (wyższa) Podczas inspekcji pokrycia foliowego zauważam kilka niewielkich dziur. Po konsultacji z Darkiem – szefem dekarzy – zobowiązuje się je podkleić specjalną taśmą. Jak się później okazało, łatek było dosyć sporo. Na szczęście, folia jest pod dachówką i jej głównym celem nie jest odprowadzanie wody deszczowej, a ilości H2O jakie się na niej mogą ewentualnie pojawić nie będą miały żadnego szkodliwego działania. Popołudnie to prawdziwy jazda. Przyjeżdża Gosia z mężem po stemple. Pojawia się Jackus, który pilnie musi nabyć szambo i szuka wspólnika do zakupu i transportu. Niestety, nie możemy służyć mu pomocą, bo my będziemy załatwiali tą kwestię gdzieś na przełomie września i października. Chcemy to zrobić równocześnie z instalacją zbiornika na gaz, by koparka wykopała za jednym zamachem dwa doły. W międzyczasie Kasia ustala z elektrykiem punkty w kolejnych pomieszczeniach, a ja z dekarzem miejsca rur spustowych. Postanawiam dodać rurę na jednym z rogów, bo połać z której zbierana będzie woda jest bardzo duża, a architekt potraktował problem po macoszemu. Muszę wracać do domu na piechotę, bo Kasia zostawiła mnie na budowie wracając szybko do naszego Szkrabika, który musiał szykować się już do spania. Było już po 21-ej. Dwudziestominutowy marsz okazał się skuteczną metodą na odstresowanie. Sytuacja wyglądała dosyć komicznie, bo szedłem w nieco już sfatygowanych spodniach, brudny jak sto nieszczęść i z ... siekierą w ręce. Co bardziej nerwowi spacerowicze przechodzili na mój widok na drugą stronę ulicy. Miałem niezły ubaw
  10. 24.07 (sobota) Nie ma chwili odpoczynku i kolejna sobota nie odbiega od poprzednich, czyli budowa. Przyjeżdża ekipa od układania dachów – 5 facetów, którzy zaczęli pracę od sprawdzenia więźby. Stwierdzili, że jest bardzo mocna i bardzo dobrze ułożona – co ponoć dosyć rzadko się zdarza. Przynajmniej jeden problem z głowy. Szybko przechodzą do konkretów i biorą się za układanie folii wysokoparoprzepuszczalnej – Aqua Protect Light, na którą nabijane są kontrłaty i łaty. Tradycji musi się stać zadość - oczywiście musi popadać, praca jest przez to spowolniona, bo ekipa musi co jakiś czas chować się przed wodą. Przez niecałą dniówkę zakrywają część więźby nad salonem i garażem. http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/dach-folia.JPG Tu już nie będzie kapać 25.07 (niedziela) Uff, budowa potrafi doprowadzić do białej gorączki. A poszło o wystrój dolnej łazienki. Zaczęło się niewinnie. Usłyszałem, że nie wykazuję chęci pracy koncepcyjnej. Siadłem więc i nasmarowałem swoje wyobrażenie łazienki. Na moje nieszczęście, diametralnie różniło się od projektu mojej połowicy. Dostałem więc natychmiastową reprymendę, że zawsze muszę krytykować jej projekty i wszystko przewracam do góry nogami. I tak źle i tak niedobrze. Bądź tu człowieku mądry. W minorowych nastrojach udaliśmy się na działkę by pomiędzy realnymi ścianami porozmieszczać: wannę z natryskiem, kibelek, bidecik, szafkę z umywalką, słupek wysoki, szafkę dolną, szafkę górną, lustro, grzejnik elektryczny, wieszak na ręczniki....Dużo tego, żałujemy, że dolna łazienka nie jest dłuższa lub szersza o pół metra. Na podłodze wyrysowywaliśmy cegłą zasięg poszczególnych składowych łazienki. Doszliśmy w końcu do kompromisu, ale było naprawdę gorąco. Dobrze, że takie dni nie zdarzają się zbyt często
  11. 24.07 (sobota) Nie ma chwili odpoczynku i kolejna sobota nie odbiega od poprzednich, czyli budowa. Przyjeżdża ekipa od układania dachów – 5 facetów, którzy zaczęli pracę od sprawdzenia więźby. Stwierdzili, że jest bardzo mocna i bardzo dobrze ułożona – co ponoć dosyć rzadko się zdarza. Przynajmniej jeden problem z głowy. Szybko przechodzą do konkretów i biorą się za układanie folii wysokoparoprzepuszczalnej – Aqua Protect Light, na którą nabijane są kontrłaty i łaty. Tradycji musi się stać zadość - oczywiście musi popadać, praca jest przez to spowolniona, bo ekipa musi co jakiś czas chować się przed wodą. Przez niecałą dniówkę zakrywają część więźby nad salonem i garażem. http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/dach-folia.JPG Tu już nie będzie kapać 25.07 (niedziela) Uff, budowa potrafi doprowadzić do białej gorączki. A poszło o wystrój dolnej łazienki. Zaczęło się niewinnie. Usłyszałem, że nie wykazuję chęci pracy koncepcyjnej. Siadłem więc i nasmarowałem swoje wyobrażenie łazienki. Na moje nieszczęście, diametralnie różniło się od projektu mojej połowicy. Dostałem więc natychmiastową reprymendę, że zawsze muszę krytykować jej projekty i wszystko przewracam do góry nogami. I tak źle i tak niedobrze. Bądź tu człowieku mądry. W minorowych nastrojach udaliśmy się na działkę by pomiędzy realnymi ścianami porozmieszczać: wannę z natryskiem, kibelek, bidecik, szafkę z umywalką, słupek wysoki, szafkę dolną, szafkę górną, lustro, grzejnik elektryczny, wieszak na ręczniki....Dużo tego, żałujemy, że dolna łazienka nie jest dłuższa lub szersza o pół metra. Na podłodze wyrysowywaliśmy cegłą zasięg poszczególnych składowych łazienki. Doszliśmy w końcu do kompromisu, ale było naprawdę gorąco. Dobrze, że takie dni nie zdarzają się zbyt często
  12. 20.07 (wtorek) Wieczorem po pracy spotykamy się wreszcie z hydraulikiem. Ma złe wiadomości. Ekipa nie jest w stanie wejść z robotą, bo cały sierpień spędza w Mediolanie, gdzie złapała intratny kontrakt. Nie mogą go przełożyć czy opóźnić bo właściciel hurtowni, w której będą prowadzone prace zamyka interes na wakacyjną przerwą i muszą z pracą zdążyć w 4 tygodnie. Mogą pojawić się u nas dopiero we wrześniu. Ze spuszczonymi głowami robimy mimo to rekonesans na budowie. Ustalamy różne szczegóły, między innymi podejmujemy decyzję odnośnie grzejników. Niemal na 100 proc. będą to aluminiowe żeberkowe. Dowiadujemy się, że musimy nieco zmienić wystroje łazienek, bo będzie trudno przy proponowanym przez nas ustawieniu zrobić podejścia. Na działce pojawia się też elektryk (z polecenia AM – kolejny raz DZIĘKI) i ustala z Kasią punkty. Oczywiście dyskutujemy w deszczu. 21-23.07 (środa-piątek) Dni upływają w iście zawrotnym tempie. Obdzwaniamy okoliczne tartaki, bo cieślom jednak zabrakło drewna. Symboliczną ilość, ale jednak brakuje. O ile jednak belki udaje się załatwić niemal od ręki, o tyle mamy problem z drewnem na deskę czołową. W projekcie mamy bardzo nietypowy rozmiar – 3,8x20 cm. W tartakach robią wielkie oczy (tak interpretuję ciszę w słuchawce jaka zapada po zadaniu przeze mnie pytania). Na ewentualną realizację tego zaskakującego zlecenia musielibyśmy czekać nawet do 2 tygodni. Sugerują nam, że niemal wszyscy klienci biorą zwykłą calówkę, ewentualnie dwu calówkę o szerokości 16 cm. A taką deskę można już dostać od razu. Ustalamy z naszymi przyszłymi wykonawcami dachu, że z ich firmy podjedzie ktoś na działkę i sprawdzi organoleptycznie, czy konieczny jest rozmiar zaproponowany przez architekta. W czwartek prace rozpoczyna ekipa elektryków – pracują we dwóch. Młotki nie przestają stukać, a wiertarki borować. Na bieżąco Kasia ustala rozmieszczenie gniazd kontaktowych, wyłączników dla poszczególnych pomieszczeń. Do mnie należy ustalenie punktów dla kina domowego, telewizji, telefonu i internetu. Anteny będą jednak doczepione do komina, chociaż rozważaliśmy też rozwiązanie z jednym ze słupów na tarasie. Boję się jednak, że rosnące drzewa przysłonią sygnał z satelity. Dzień później cieślę kończą wreszcie więźbę (około tygodnia spóźnienia ze względu na deszcze). Mają jeszcze – w ramach umowy – pojawić się w następnym tygodniu by zainstalować deskę czołową. Wykonawca dachu stwierdza, że może być rozmiar standardowy, musimy tylko poczekać aż przywiozą na działkę odpowiednią ilość drewna. http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/WIECHA1.JPG" rel="external nofollow">http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/WIECHA1.JPG I kolejny etap za nami Jedni kończą, drudzy zaczynają. Elektryk ma dzień przerwy, szkoda bo ekipa od alarmów rozkłada kable pod przyszłą instalację. Prace zajmują prawie cały dzień.
  13. 20.07 (wtorek) Wieczorem po pracy spotykamy się wreszcie z hydraulikiem. Ma złe wiadomości. Ekipa nie jest w stanie wejść z robotą, bo cały sierpień spędza w Mediolanie, gdzie złapała intratny kontrakt. Nie mogą go przełożyć czy opóźnić bo właściciel hurtowni, w której będą prowadzone prace zamyka interes na wakacyjną przerwą i muszą z pracą zdążyć w 4 tygodnie. Mogą pojawić się u nas dopiero we wrześniu. Ze spuszczonymi głowami robimy mimo to rekonesans na budowie. Ustalamy różne szczegóły, między innymi podejmujemy decyzję odnośnie grzejników. Niemal na 100 proc. będą to aluminiowe żeberkowe. Dowiadujemy się, że musimy nieco zmienić wystroje łazienek, bo będzie trudno przy proponowanym przez nas ustawieniu zrobić podejścia. Na działce pojawia się też elektryk (z polecenia AM – kolejny raz DZIĘKI) i ustala z Kasią punkty. Oczywiście dyskutujemy w deszczu. 21-23.07 (środa-piątek) Dni upływają w iście zawrotnym tempie. Obdzwaniamy okoliczne tartaki, bo cieślom jednak zabrakło drewna. Symboliczną ilość, ale jednak brakuje. O ile jednak belki udaje się załatwić niemal od ręki, o tyle mamy problem z drewnem na deskę czołową. W projekcie mamy bardzo nietypowy rozmiar – 3,8x20 cm. W tartakach robią wielkie oczy (tak interpretuję ciszę w słuchawce jaka zapada po zadaniu przeze mnie pytania). Na ewentualną realizację tego zaskakującego zlecenia musielibyśmy czekać nawet do 2 tygodni. Sugerują nam, że niemal wszyscy klienci biorą zwykłą calówkę, ewentualnie dwu calówkę o szerokości 16 cm. A taką deskę można już dostać od razu. Ustalamy z naszymi przyszłymi wykonawcami dachu, że z ich firmy podjedzie ktoś na działkę i sprawdzi organoleptycznie, czy konieczny jest rozmiar zaproponowany przez architekta. W czwartek prace rozpoczyna ekipa elektryków – pracują we dwóch. Młotki nie przestają stukać, a wiertarki borować. Na bieżąco Kasia ustala rozmieszczenie gniazd kontaktowych, wyłączników dla poszczególnych pomieszczeń. Do mnie należy ustalenie punktów dla kina domowego, telewizji, telefonu i internetu. Anteny będą jednak doczepione do komina, chociaż rozważaliśmy też rozwiązanie z jednym ze słupów na tarasie. Boję się jednak, że rosnące drzewa przysłonią sygnał z satelity. Dzień później cieślę kończą wreszcie więźbę (około tygodnia spóźnienia ze względu na deszcze). Mają jeszcze – w ramach umowy – pojawić się w następnym tygodniu by zainstalować deskę czołową. Wykonawca dachu stwierdza, że może być rozmiar standardowy, musimy tylko poczekać aż przywiozą na działkę odpowiednią ilość drewna. http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/WIECHA1.JPG I kolejny etap za nami Jedni kończą, drudzy zaczynają. Elektryk ma dzień przerwy, szkoda bo ekipa od alarmów rozkłada kable pod przyszłą instalację. Prace zajmują prawie cały dzień.
  14. 17.07 (sobota) Rano na budowie miał być hydraulik, ale jak się później okazało...zapomniał. W międzyczasie, czekając na niego odkrywam, że w kanałach wentylacyjnych jest trochę gruzu i zaschniętej zaprawy. Trzeba będzie je przy okazji udrożnić, by zapewnić potem skuteczne odprowadzanie powietrza. Po zaakceptowaniu przedstawionych przez nas uwag, składamy podpisy pod umową z Eko-Dachem Jak dobrze pójdzie, prace nad naszym dachem zaczną się za tydzień. Po sutym obiedzie – jak to zwykle u teściów – po południu zamieniam się w drwala i wycinam kilka sosen samosiejek, które mogą przeszkadzać w ułożeniu dachu. Prawdziwa siekierezada. Ubaw przedni. Potem biorę się za czyszczenie przewodów kominowych. Odwiedza nas Gosia (GG) kolejna przedstawicielka Grupy Chotomowskiej. 18.07 (niedziela) Dzień świąteczny, pracować nie powinno się, ale jak przez cały tydzień nie mamy czasu, to musimy porządkować działkę nawet w niedzielę. Zaczynam jednak ... od umycia samochodu. Mam wspaniałego pomocnika, Alusia lobi sistko siama. Co by nie mówić, pół wozu obleciała ze szmatką i trzymała mi szlauch z wodą. Kochane maleństwo. W tym samym czasie mamusia zabrała się za impregnowanie desek z których zbito ścianki lukarny. Kiedy kończę z samochodem, przejmuję od Kasi pędzel. Po kilku ruchach dochodzę do wniosku, że nie tędy droga. Szybka decyzja – trzeba zaopatrzyć się w spryskiwacz, bo człowieka szlag trafi na miejscu. Impregnat jest bardzo rzadki i szybko spływa po deskach i co gorsze... po rękach. Wsiadam więc w samochód (po cholerę go myliśmy, jak wystarczyło przejechać kilkanaście metrów by znowu był cały w pyle) i jadę po spryskiwacz. Po napełnieniu go impregnatem jestem kompletnie rozczarowany bo co prawda natryskuje roztwór, ale zaledwie przez kilka sekund i to rwanym strumieniem. Coraz bardziej wkurzony nie poddaję się jednak i przeklinając złośliwość rzeczy martwych kontynuuję mordęgę. Jakby tego było mało, słońce praży jak diabli, a nad głową nie ma ani centymetra cienia. Jestem pewien, że jak w poniedziałek przyjadą cieśle kończyć więźbę, to będzie oczywiście padał Z powodu technicznej przerwy - Ala sypia nam jeszcze w południe - Kasia wraca z nią do dziadków zostawiając mnie samego na polu bitwy. Po trzech godzinach w ostrym słońcu kończę wreszcie robotę i postanawiam dorwać się do trzewi spryskiwacza. O rzesz.... przewód doprowadzający ciecz do spryskiwacza jest pęknięty przy samej dyszy i przepuszcza powietrze. Wystarczy odkroić końcówkę i ... świat przybiera kolorowe barwy. Wyzywam się w duchu od matołków. Taka prosta sprawa. Jak się siedzi całe życie przed komputerem, to takie są tego efekty. Niby tak jak każdy mam dwie ręce, szkoda tylko, że obie lewe. Dupa ze mnie a nie Słodowy czy inszy MakGajwer. Resztkami impregnatu polewam jeszcze raz deseczki i szacuję ile by mi zajęła cała robota, gdybym od razu naprawił urządzenie. Góra pół godziny Kochana żonka nie zapomina o swojej biednej, samotnej połówce i dowozi na działkę obiadek. Po skończonej impregnacji zabawiam się w człowieka pająka i skaczę sobie po więźbie oglądając z bliska jej połączenia i kominy. Na tej zabawie zastaje mnie ponownie Kasia i .... dwie nasze przemiłe sąsiadki/koleżanki (Gosia i Teresa) z poprzedniego mieszkania. Nudziły się, więc postanowiły odwiedzić tą naszą słynną na osiedlu budowę. Trochę mi głupio, bo cały jestem wymazany impregnatem na zielono. Tak szybko jak się tylko da ,wybywam z działki, zostawiając za sobą plotkujący “babiniec” Dziewczynom jest mało pogaduch więc przyjeżdżają jeszcze na kawę. Cieszę się, bo Kaśka może wreszcie -choć na chwilę - oderwać się od budowy. Nawet Alusia daje spokój mamusi i bawi się ze mną, zjada nawet bez głosu sprzeciwu obiadek. Takie miłe, słodkie zakończenie weekendu.
  15. 17.07 (sobota) Rano na budowie miał być hydraulik, ale jak się później okazało...zapomniał. W międzyczasie, czekając na niego odkrywam, że w kanałach wentylacyjnych jest trochę gruzu i zaschniętej zaprawy. Trzeba będzie je przy okazji udrożnić, by zapewnić potem skuteczne odprowadzanie powietrza. Po zaakceptowaniu przedstawionych przez nas uwag, składamy podpisy pod umową z Eko-Dachem Jak dobrze pójdzie, prace nad naszym dachem zaczną się za tydzień. Po sutym obiedzie – jak to zwykle u teściów – po południu zamieniam się w drwala i wycinam kilka sosen samosiejek, które mogą przeszkadzać w ułożeniu dachu. Prawdziwa siekierezada. Ubaw przedni. Potem biorę się za czyszczenie przewodów kominowych. Odwiedza nas Gosia (GG) kolejna przedstawicielka Grupy Chotomowskiej. 18.07 (niedziela) Dzień świąteczny, pracować nie powinno się, ale jak przez cały tydzień nie mamy czasu, to musimy porządkować działkę nawet w niedzielę. Zaczynam jednak ... od umycia samochodu. Mam wspaniałego pomocnika, Alusia lobi sistko siama. Co by nie mówić, pół wozu obleciała ze szmatką i trzymała mi szlauch z wodą. Kochane maleństwo. W tym samym czasie mamusia zabrała się za impregnowanie desek z których zbito ścianki lukarny. Kiedy kończę z samochodem, przejmuję od Kasi pędzel. Po kilku ruchach dochodzę do wniosku, że nie tędy droga. Szybka decyzja – trzeba zaopatrzyć się w spryskiwacz, bo człowieka szlag trafi na miejscu. Impregnat jest bardzo rzadki i szybko spływa po deskach i co gorsze... po rękach. Wsiadam więc w samochód (po cholerę go myliśmy, jak wystarczyło przejechać kilkanaście metrów by znowu był cały w pyle) i jadę po spryskiwacz. Po napełnieniu go impregnatem jestem kompletnie rozczarowany bo co prawda natryskuje roztwór, ale zaledwie przez kilka sekund i to rwanym strumieniem. Coraz bardziej wkurzony nie poddaję się jednak i przeklinając złośliwość rzeczy martwych kontynuuję mordęgę. Jakby tego było mało, słońce praży jak diabli, a nad głową nie ma ani centymetra cienia. Jestem pewien, że jak w poniedziałek przyjadą cieśle kończyć więźbę, to będzie oczywiście padał Z powodu technicznej przerwy - Ala sypia nam jeszcze w południe - Kasia wraca z nią do dziadków zostawiając mnie samego na polu bitwy. Po trzech godzinach w ostrym słońcu kończę wreszcie robotę i postanawiam dorwać się do trzewi spryskiwacza. O rzesz.... przewód doprowadzający ciecz do spryskiwacza jest pęknięty przy samej dyszy i przepuszcza powietrze. Wystarczy odkroić końcówkę i ... świat przybiera kolorowe barwy. Wyzywam się w duchu od matołków. Taka prosta sprawa. Jak się siedzi całe życie przed komputerem, to takie są tego efekty. Niby tak jak każdy mam dwie ręce, szkoda tylko, że obie lewe. Dupa ze mnie a nie Słodowy czy inszy MakGajwer. Resztkami impregnatu polewam jeszcze raz deseczki i szacuję ile by mi zajęła cała robota, gdybym od razu naprawił urządzenie. Góra pół godziny Kochana żonka nie zapomina o swojej biednej, samotnej połówce i dowozi na działkę obiadek. Po skończonej impregnacji zabawiam się w człowieka pająka i skaczę sobie po więźbie oglądając z bliska jej połączenia i kominy. Na tej zabawie zastaje mnie ponownie Kasia i .... dwie nasze przemiłe sąsiadki/koleżanki (Gosia i Teresa) z poprzedniego mieszkania. Nudziły się, więc postanowiły odwiedzić tą naszą słynną na osiedlu budowę. Trochę mi głupio, bo cały jestem wymazany impregnatem na zielono. Tak szybko jak się tylko da ,wybywam z działki, zostawiając za sobą plotkujący “babiniec” Dziewczynom jest mało pogaduch więc przyjeżdżają jeszcze na kawę. Cieszę się, bo Kaśka może wreszcie -choć na chwilę - oderwać się od budowy. Nawet Alusia daje spokój mamusi i bawi się ze mną, zjada nawet bez głosu sprzeciwu obiadek. Takie miłe, słodkie zakończenie weekendu.
  16. 13.07-16.07 (wtorek-piątek) Następne dni stoją pod znakiem lukarn, załatwiania brakującego, drewna i wykańczania kominów. Wreszcie 15 lipca stanęły. http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/KOMIN2.JPG http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/KOMIN3.JPG Chodzi kominiarz – dopiero będzie Muszę przyznać, ze zrobiły na mnie wrażenie swoją dostojnością. Dzień później nasi murarze kończą swoją pracę. Ocieplili styropianem lukarny i położyli na ich zewnętrznych ścianach (niestety nie na wszystkich bo przez deszcz nie zdążyli) siatkę na kleju. Resztę zrobią cieśle, którzy jeszcze kilka dni będą walczyć z naszą więźbą. http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/lukarny-ociep.JPG Nasze wysokie okna na świat
  17. 13.07-16.07 (wtorek-piątek) Następne dni stoją pod znakiem lukarn, załatwiania brakującego, drewna i wykańczania kominów. Wreszcie 15 lipca stanęły. http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/KOMIN2.JPG http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/KOMIN3.JPG Chodzi kominiarz – dopiero będzie Muszę przyznać, ze zrobiły na mnie wrażenie swoją dostojnością. Dzień później nasi murarze kończą swoją pracę. Ocieplili styropianem lukarny i położyli na ich zewnętrznych ścianach (niestety nie na wszystkich bo przez deszcz nie zdążyli) siatkę na kleju. Resztę zrobią cieśle, którzy jeszcze kilka dni będą walczyć z naszą więźbą. http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/lukarny-ociep.JPG Nasze wysokie okna na świat
  18. 11.07 (niedziela) Rano Kasia ma spotkanie ze specem od kominków. Jak można było przypuszczać, także w tym temacie jest coś schrzanione, tym razem chodzi o odejścia z ciepłym powietrzem *** Miały być zrobione specjalne przeloty w stropie. Miały. Teraz będzie trzeba pewnie puścić pod sufitem. Po południu kolejna część porządków na działce. Musimy kupić nową końcówkę do spryskiwacza, bo stara – patrz pan - sama z siebie się zepsuła. Zagadkowa sprawa. 12.07 (poniedziałek) Pada i pada, ale więźba rośnie w oczach. http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/WIEZBA2.JPG Więźba to takie większe puzzle Przyjeżdżają monterzy z Telekomuny i podłączają telefon. Dom bez dachu, ale za to z dostępem do telefonu Przenosiliśmy to ustrojstwo z poprzedniego mieszkania więc nie mieli wyboru. Musieli nas podłączyć ponownie albo, z ich winy, zostałaby zerwana umowa. Na szczęście wybrali to pierwsze rozwiązanie. Kabel wisi sobie teraz z pięć metrów nad drogą i jest obwiązany wokół sosny. Poczeka sobie trochę do podpięcia. Panowie telefonu dziwili się, że tak wcześnie go instalujemy. Po chwili jednak sami stwierdzają, że jesteśmy ostatnią posesją na naszej ulicy, która na długi czas dostała dostęp do szerokiego świata. Centrala nie ma już wolnych numerów. Ciekawe, czy to prawda, czy zwykły chwyt marketingowy? Zanim sfinalizowaliśmy umowę z TPSA sprawdziliśmy czy da się podłączyć Neostradę. Się DA!! Druga optymistyczna wiadomość tego dnia to, że Kasi udało się wynegocjować w Minoxie cenę 2,00 zł za cegłę Cosmo.
  19. 11.07 (niedziela) Rano Kasia ma spotkanie ze specem od kominków. Jak można było przypuszczać, także w tym temacie jest coś schrzanione, tym razem chodzi o odejścia z ciepłym powietrzem *** Miały być zrobione specjalne przeloty w stropie. Miały. Teraz będzie trzeba pewnie puścić pod sufitem. Po południu kolejna część porządków na działce. Musimy kupić nową końcówkę do spryskiwacza, bo stara – patrz pan - sama z siebie się zepsuła. Zagadkowa sprawa. 12.07 (poniedziałek) Pada i pada, ale więźba rośnie w oczach. http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/WIEZBA2.JPG Więźba to takie większe puzzle Przyjeżdżają monterzy z Telekomuny i podłączają telefon. Dom bez dachu, ale za to z dostępem do telefonu Przenosiliśmy to ustrojstwo z poprzedniego mieszkania więc nie mieli wyboru. Musieli nas podłączyć ponownie albo, z ich winy, zostałaby zerwana umowa. Na szczęście wybrali to pierwsze rozwiązanie. Kabel wisi sobie teraz z pięć metrów nad drogą i jest obwiązany wokół sosny. Poczeka sobie trochę do podpięcia. Panowie telefonu dziwili się, że tak wcześnie go instalujemy. Po chwili jednak sami stwierdzają, że jesteśmy ostatnią posesją na naszej ulicy, która na długi czas dostała dostęp do szerokiego świata. Centrala nie ma już wolnych numerów. Ciekawe, czy to prawda, czy zwykły chwyt marketingowy? Zanim sfinalizowaliśmy umowę z TPSA sprawdziliśmy czy da się podłączyć Neostradę. Się DA!! Druga optymistyczna wiadomość tego dnia to, że Kasi udało się wynegocjować w Minoxie cenę 2,00 zł za cegłę Cosmo.
  20. 10.07 (sobota) Weekend zaczynamy od wyjazdu z Alą do lekarki na kontrolę okresową. Po drodze mamy okazję odwiedzić Peterkę i jego budowę. Oglądamy jego dach, który jest wykonany z takiej samej blachy jaka będzie u nas. Prezentuje się bardzo dobrze. Zwiedzamy też wnętrza. Stan zaawansowania jego budowy jest zdecydowanie większy od naszego. Następny punkt programu to wizyta w firmie od dachów skąd zabieramy umowę do przeczytania. Głównym celem naszego wypadu do Warszawy jest jednak hurtownia budowlana Minox, gdzie zamierzamy nabyć kilka palet cegły klinkierowej Terca – Fraza. Sytuacja jest podbramkowa, bo ekipa potrzebuje ją na poniedziałek do murowania komina. Na miejscu okazuje się jednak, że w rzeczywistości kolorystyka wpada za bardzo w pomarańcz, co z miejsca ją eliminuję. Decyzja musi zapaść w ciągu kilku minut, bo transport już jest w drodze do hurtowni. Obywa się bez kłótni i wybór pada jednomyślnie na Terce – Cosmo. Powoli dochodzę do wniosku, że taki tryb podejmowania decyzji jest dla nas najlepszy. Nie trzeba się targować między sobą i przekonywać do własnych racji. Jest przy tym zdecydowanie lepszy dla zdrowia psychicznego Oczywiście, jak przychodzi co do czego, to okazuje się, że hurtownia nie ma na stanie odpowiedniej ilości cegły. Dostawa będzie dopiero za kilka dni. Nie pozostaje nic innego tylko poszukać innej hurtowni. Podjeżdżamy do Mańka, ale że handlowiec nie chce zejść z ceną do satysfakcjonującego nas poziomu (nawet przy złożeniu dużego zamówienia, w grę wchodzi też materiał na ogrodzenie), bierzemy więc tylko jedną paletę. Patrząc na ceny i podejście handlowców nie dziwi całkowity brak życia na placu hurtowni. W Minoxie ruch był niemożliwy, cały czas odchodziły transporty, drzwi biura nie zamykały się, a w Mańku - czas jakby się cofnął o kilka lat. No cóż. Każdy handluje jak chce. Rozładunek palety na budowie - mieliśmy specjalny wózek do ich przewożenia - omal nie skończył się dla mnie kalectwem Podczas zjeżdżania z pseudo rampy o wysokości 3-4 cm paleta nagle zaczęła się przechylać na jedną stronę. Moja cherlawa budowa nie miała szans utrzymać raz poruszonej bryły i całość w tempie żółwia opadła z wdziękiem na podłogę. W ostatnim momencie dałem za wygraną i zabrałem nogę. Tona cegły to nie w kij dmuchał. Z perspektywy czasu oceniam, że miałem więcej szczęścia niż rozumu. Zakończyło się na potężnym siniaku na udzie i ogromnym bólu w kolanie. Opatrzność czuwała też nad cegłą. Żadna się nie zbiła, i zaledwie na kilku doszło do odszczypania emalii. http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/cegla-komin.JPG And the winner is…W rzeczywistości kolor jest trochę inny, ciemniejszy Mimo kontuzji uczestniczę w popołudniowych porządkach na działce. Twardym trzeba być, nie miętkim. Noga boli jak diabli, ale nie mogę się przyznać bo zostanę wysłany do lekarza, co dla faceta jest niczym policzek. Kiedy piszę te słowa jest już dawno po wszystkim (ponad miesiąc). Kolano nadal boli. Nieważne. Było, minęło. Najważniejsze, że jestem cały i mogę się ruszać. Cały czas chodzi mi jednak po głowie głupia sentencja “Dom po dach, facet w piach”. Chyba nie przekręciłem? A jeśli nawet, to sens jest zachowany.
  21. 10.07 (sobota) Weekend zaczynamy od wyjazdu z Alą do lekarki na kontrolę okresową. Po drodze mamy okazję odwiedzić Peterkę i jego budowę. Oglądamy jego dach, który jest wykonany z takiej samej blachy jaka będzie u nas. Prezentuje się bardzo dobrze. Zwiedzamy też wnętrza. Stan zaawansowania jego budowy jest zdecydowanie większy od naszego. Następny punkt programu to wizyta w firmie od dachów skąd zabieramy umowę do przeczytania. Głównym celem naszego wypadu do Warszawy jest jednak hurtownia budowlana Minox, gdzie zamierzamy nabyć kilka palet cegły klinkierowej Terca – Fraza. Sytuacja jest podbramkowa, bo ekipa potrzebuje ją na poniedziałek do murowania komina. Na miejscu okazuje się jednak, że w rzeczywistości kolorystyka wpada za bardzo w pomarańcz, co z miejsca ją eliminuję. Decyzja musi zapaść w ciągu kilku minut, bo transport już jest w drodze do hurtowni. Obywa się bez kłótni i wybór pada jednomyślnie na Terce – Cosmo. Powoli dochodzę do wniosku, że taki tryb podejmowania decyzji jest dla nas najlepszy. Nie trzeba się targować między sobą i przekonywać do własnych racji. Jest przy tym zdecydowanie lepszy dla zdrowia psychicznego Oczywiście, jak przychodzi co do czego, to okazuje się, że hurtownia nie ma na stanie odpowiedniej ilości cegły. Dostawa będzie dopiero za kilka dni. Nie pozostaje nic innego tylko poszukać innej hurtowni. Podjeżdżamy do Mańka, ale że handlowiec nie chce zejść z ceną do satysfakcjonującego nas poziomu (nawet przy złożeniu dużego zamówienia, w grę wchodzi też materiał na ogrodzenie), bierzemy więc tylko jedną paletę. Patrząc na ceny i podejście handlowców nie dziwi całkowity brak życia na placu hurtowni. W Minoxie ruch był niemożliwy, cały czas odchodziły transporty, drzwi biura nie zamykały się, a w Mańku - czas jakby się cofnął o kilka lat. No cóż. Każdy handluje jak chce. Rozładunek palety na budowie - mieliśmy specjalny wózek do ich przewożenia - omal nie skończył się dla mnie kalectwem Podczas zjeżdżania z pseudo rampy o wysokości 3-4 cm paleta nagle zaczęła się przechylać na jedną stronę. Moja cherlawa budowa nie miała szans utrzymać raz poruszonej bryły i całość w tempie żółwia opadła z wdziękiem na podłogę. W ostatnim momencie dałem za wygraną i zabrałem nogę. Tona cegły to nie w kij dmuchał. Z perspektywy czasu oceniam, że miałem więcej szczęścia niż rozumu. Zakończyło się na potężnym siniaku na udzie i ogromnym bólu w kolanie. Opatrzność czuwała też nad cegłą. Żadna się nie zbiła, i zaledwie na kilku doszło do odszczypania emalii. http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/cegla-komin.JPG And the winner is…W rzeczywistości kolor jest trochę inny, ciemniejszy Mimo kontuzji uczestniczę w popołudniowych porządkach na działce. Twardym trzeba być, nie miętkim. Noga boli jak diabli, ale nie mogę się przyznać bo zostanę wysłany do lekarza, co dla faceta jest niczym policzek. Kiedy piszę te słowa jest już dawno po wszystkim (ponad miesiąc). Kolano nadal boli. Nieważne. Było, minęło. Najważniejsze, że jestem cały i mogę się ruszać. Cały czas chodzi mi jednak po głowie głupia sentencja “Dom po dach, facet w piach”. Chyba nie przekręciłem? A jeśli nawet, to sens jest zachowany.
  22. 6-9.07 (wtorek-czwartek) Kolejne dni upływają na studiowaniu coraz większej liczby prospektów reklamowych i studiowaniu internetu w poszukiwaniu cegły klinkierowej. To już chyba jakaś obsesja, której poddałem się i ja. Jadąc do pracy odwiedzam przydrożne hurtownie. Po pracy też nie ma zmiłuj. Umawiamy się wspólnie, taki rodzinny meeting, pod hurtownią Mańk, by zobaczyć kolejne wytypowane modele. Niestety skład jest już nieczynny i pozostaje nam tylko podziwianie ekspozycji wystawionej przy ulicy. Mamy następnych faworytów. W nowej hurtowni przy trasie Chotomów-Jabłonna dowiaduję się o szamba. Koszt to około 2150 + Vat. Wyglądają całkiem przyzwoicie, ale Kasia cały czas obstawia producenta spod Radomia. Dlaczego? Więźba powoli, ale jednak zarysowuje się nad ścianą kolankową. Zastanawiam się, czy dobrze robimy, że ścianka będzie zgodna z wymiarami zaproponowanymi przez projektanta. Wiem, wiem, to pokusa częsta na tym etapie. Patrząc jednak w pustkę, która za jakiś czas stanie się naszymi oknami połaciowymi mam wrażenie, że skosy są zbyt nisko i starci na tym funkcjonalność pokoi. Z drugiej strony, już na parterze nie brakuje nam miejsca, większa góra to tylko dodatkowe przestrzenie do ogrzewania. http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/WIEZBA1.JPG Małpy skaczą niedościgle, małpy robią małpie figle – tym razem na więźbie Dawno nie wspominałem o pogodzie. W tym temacie bez zmian, no może tylko poza zintensyfikowaniem zjawisk atmosferycznych. Już nie tylko pada. Ulewy to coś tak normalnego, że praktycznie nie zwraca się na nie uwagi. Żeby było ciekawiej, zaczęło wiać jak cholera. A w międzyczasie jeszcze gradobicie. Ale kto by sobie tym zawracał głowę. Zawracamy sobie za to część ciała wspartą na szyi inną sprawą. Podczas wizyty na budowie uderza mnie (niemal dosłownie) malutki szczególik, który wszyscy przeoczyliśmy. Poziom posadzki i wysokość na jakiej znajduje się nadproże w garażu. Przy aktualnym ustawieniu schodków do wiatrołapu i różnicy w poziomach posadzek pomiędzy wspomnianymi pomieszczeniami nadproże garażowe jest usytuowane tak nisko, że schodząc po schodkach wyższe osoby trafiałyby (tak się wydaje) głową w prowadnicę od bramy segmentowej Boom Nie popadamy w panikę, serwujemy sobie jedynie kropelki na uspokojenie. Rozwiązanie tej kwestii nie pozwoli nam jednak spać spokojnie przez najbliższe tygodnie.
  23. 6-9.07 (wtorek-czwartek) Kolejne dni upływają na studiowaniu coraz większej liczby prospektów reklamowych i studiowaniu internetu w poszukiwaniu cegły klinkierowej. To już chyba jakaś obsesja, której poddałem się i ja. Jadąc do pracy odwiedzam przydrożne hurtownie. Po pracy też nie ma zmiłuj. Umawiamy się wspólnie, taki rodzinny meeting, pod hurtownią Mańk, by zobaczyć kolejne wytypowane modele. Niestety skład jest już nieczynny i pozostaje nam tylko podziwianie ekspozycji wystawionej przy ulicy. Mamy następnych faworytów. W nowej hurtowni przy trasie Chotomów-Jabłonna dowiaduję się o szamba. Koszt to około 2150 + Vat. Wyglądają całkiem przyzwoicie, ale Kasia cały czas obstawia producenta spod Radomia. Dlaczego? Więźba powoli, ale jednak zarysowuje się nad ścianą kolankową. Zastanawiam się, czy dobrze robimy, że ścianka będzie zgodna z wymiarami zaproponowanymi przez projektanta. Wiem, wiem, to pokusa częsta na tym etapie. Patrząc jednak w pustkę, która za jakiś czas stanie się naszymi oknami połaciowymi mam wrażenie, że skosy są zbyt nisko i starci na tym funkcjonalność pokoi. Z drugiej strony, już na parterze nie brakuje nam miejsca, większa góra to tylko dodatkowe przestrzenie do ogrzewania. http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/WIEZBA1.JPG Małpy skaczą niedościgle, małpy robią małpie figle – tym razem na więźbie Dawno nie wspominałem o pogodzie. W tym temacie bez zmian, no może tylko poza zintensyfikowaniem zjawisk atmosferycznych. Już nie tylko pada. Ulewy to coś tak normalnego, że praktycznie nie zwraca się na nie uwagi. Żeby było ciekawiej, zaczęło wiać jak cholera. A w międzyczasie jeszcze gradobicie. Ale kto by sobie tym zawracał głowę. Zawracamy sobie za to część ciała wspartą na szyi inną sprawą. Podczas wizyty na budowie uderza mnie (niemal dosłownie) malutki szczególik, który wszyscy przeoczyliśmy. Poziom posadzki i wysokość na jakiej znajduje się nadproże w garażu. Przy aktualnym ustawieniu schodków do wiatrołapu i różnicy w poziomach posadzek pomiędzy wspomnianymi pomieszczeniami nadproże garażowe jest usytuowane tak nisko, że schodząc po schodkach wyższe osoby trafiałyby (tak się wydaje) głową w prowadnicę od bramy segmentowej Boom Nie popadamy w panikę, serwujemy sobie jedynie kropelki na uspokojenie. Rozwiązanie tej kwestii nie pozwoli nam jednak spać spokojnie przez najbliższe tygodnie.
  24. 5.07 (poniedziałek) Kontynuujemy przygodę z kominami. Krzysztof zaczyna je ciągnąć na poddaszu i wyprowadza ponad poziom przyszłego dachu. To jedna z wizytówek każdego domu, nie można wiec ich spartolić. Nadal nie możemy zdecydować się na klinkier. Kiedy zweryfikuje się wybrane w prospektach modele z ich wyglądem w realu, to na razie, żaden nie spełnia naszych oczekiwań. A przecież oprócz kominów, chcemy z tego samego klinkieru wybudować ogrodzenie i altanę śmietnikową. Nasze oczy codziennie będą spoglądały na te “cuda”, więc trzeba wybrać rozważnie, by przez następne lata nie pluć sobie w brodę. Problem w tym, że chcemy wszystko podpasować jeszcze do klinkieru na cokole, a producenci nie zawsze oferują cegłę z tym samym wzorem płytki klinkierowej. A jeśli już to ... oczywiście nie ten kolor, faktura itp. W sumie to możemy mówić o pechu, bo jak wybraliśmy już coś co było super – w naszym mniemaniu – to okazało się, że wzór został wycofany z produkcji. Chodziło o modele Magma i Lawa – Terca Wieneberger. No dobra dosyć dygresji. Na działkę przybyli panowie od więźby. Jest ich trzech. Myślałem, że hasanie po wysokościach to raczej domena młodości. Jak zobaczyłem naszą ekipę zmieniłem jednak zdanie. Średnia wieku to z grubsza licząc chyba ponad 50 lat. No cóż, na sprawność takiej ekipy nie ma co zapewne liczyć, szybcy raczej też nie będą. Nadzieja w tym, że mają odpowiednie doświadczenie. Panowie, a właściwie ich szef, który zajmuje się układaniem więźby - pozostała dwójka jest od tzw. prac fizycznych - rzucił okiem na zakupione przez nas drewno i ...uff, uspokoił nasze obawy. Stwierdził, że drewno jest bardzo dobrej jakości, solidne, dobrze zaimpregnowane, zdrowe Jesteśmy zadowoleni z takiego wyroku, zwłaszcza ja, bo przecież obowiązek wyboru ciążył na mnie. Opłacało się więc jechać aż pod Ostrołękę do tartaku. Jeszcze tylko sprawdzić się musi ekipa i będziemy mieli solidną bazę dla dachu. Życie jest jednak okrutne i tylko chwilę pozwala się nam cieszyć z zakupu. Chodzi o to, że może zabraknąć drewna. Albo będzie na styk. Oby to drugie. Przy zamawianiu popełniliśmy jeszcze jeden błąd Zapomnieliśmy, a prawdę mówiąc w ogóle nie wzięliśmy pod uwagę, że przecież potrzebować będziemy łaty i kontrłaty. Nieco niechętnie, ale zmuszeni jesteśmy zgodzić się na rozwiązanie w którym, łaty i kontrłaty załatwi firma z którą podpiszemy umowę na ułożenie dachu, czyli Eko-Dach.
  25. 5.07 (poniedziałek) Kontynuujemy przygodę z kominami. Krzysztof zaczyna je ciągnąć na poddaszu i wyprowadza ponad poziom przyszłego dachu. To jedna z wizytówek każdego domu, nie można wiec ich spartolić. Nadal nie możemy zdecydować się na klinkier. Kiedy zweryfikuje się wybrane w prospektach modele z ich wyglądem w realu, to na razie, żaden nie spełnia naszych oczekiwań. A przecież oprócz kominów, chcemy z tego samego klinkieru wybudować ogrodzenie i altanę śmietnikową. Nasze oczy codziennie będą spoglądały na te “cuda”, więc trzeba wybrać rozważnie, by przez następne lata nie pluć sobie w brodę. Problem w tym, że chcemy wszystko podpasować jeszcze do klinkieru na cokole, a producenci nie zawsze oferują cegłę z tym samym wzorem płytki klinkierowej. A jeśli już to ... oczywiście nie ten kolor, faktura itp. W sumie to możemy mówić o pechu, bo jak wybraliśmy już coś co było super – w naszym mniemaniu – to okazało się, że wzór został wycofany z produkcji. Chodziło o modele Magma i Lawa – Terca Wieneberger. No dobra dosyć dygresji. Na działkę przybyli panowie od więźby. Jest ich trzech. Myślałem, że hasanie po wysokościach to raczej domena młodości. Jak zobaczyłem naszą ekipę zmieniłem jednak zdanie. Średnia wieku to z grubsza licząc chyba ponad 50 lat. No cóż, na sprawność takiej ekipy nie ma co zapewne liczyć, szybcy raczej też nie będą. Nadzieja w tym, że mają odpowiednie doświadczenie. Panowie, a właściwie ich szef, który zajmuje się układaniem więźby - pozostała dwójka jest od tzw. prac fizycznych - rzucił okiem na zakupione przez nas drewno i ...uff, uspokoił nasze obawy. Stwierdził, że drewno jest bardzo dobrej jakości, solidne, dobrze zaimpregnowane, zdrowe Jesteśmy zadowoleni z takiego wyroku, zwłaszcza ja, bo przecież obowiązek wyboru ciążył na mnie. Opłacało się więc jechać aż pod Ostrołękę do tartaku. Jeszcze tylko sprawdzić się musi ekipa i będziemy mieli solidną bazę dla dachu. Życie jest jednak okrutne i tylko chwilę pozwala się nam cieszyć z zakupu. Chodzi o to, że może zabraknąć drewna. Albo będzie na styk. Oby to drugie. Przy zamawianiu popełniliśmy jeszcze jeden błąd Zapomnieliśmy, a prawdę mówiąc w ogóle nie wzięliśmy pod uwagę, że przecież potrzebować będziemy łaty i kontrłaty. Nieco niechętnie, ale zmuszeni jesteśmy zgodzić się na rozwiązanie w którym, łaty i kontrłaty załatwi firma z którą podpiszemy umowę na ułożenie dachu, czyli Eko-Dach.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...