Zgrzyt trzeci: Oczyszczalnia. Na razie sprawuje się świetnie, bo sobie stoi w części zakopana i robi sobie bąbelki z w wodzie. Ale woda sobie jest i nigdzie się nie wybiera, bo po co. Pisałam już o problemach ze studzienką, gliną, wodą i rurze drenażowej. Pisałam też, że jak to nie zda egzaminu, to jeszcze zrobimy szczelny zbiornik na końcu. Ale nie mogę przestać o tym myśleć. Co będzie, jeżeli to i tak będzie za mało? Przy wizji pesymistycznej mam przed oczami obraz rury drenażowej, zbiornika, kolejnej rury, następnego zbiornika…i tak skończymy na ośmiu zbiornikach i 300 metrach rur drenażowych. Mój Mąż dobija mnie mówiąc, że w tym systemie ostatni zbiornik będzie wkopany na jakieś 10 metrów w ziemi, żeby spadek zachować. Skarżę się znajomym. Natychmiast wymyślają rozwiązania. Staw, fontanna, lodowisko. Najbardziej mi się podoba pomysł ze słoniami. Ponoć jeden słoń wypija 80l wody dziennie. Dwa słonie by wystarczyły…?
Zgrzyt drugi: Drzwi wejściowe. Jedziemy kupić. Wyobrażamy sobie, że pojedziemy, pooglądamy, wybierzemy i wyjdziemy z drzwiami. Mają być z szybką, żeby było chociaż trochę światła w wiatrołapie. Mają być antywłamaniowe, bo głupio dawać super pancerne okna i zwykłe drzwi, nie? To tak jakby se jedno oko umalować… No i są drzwi. Antywłamaniowe są bez szybki. Z szybką nie są antywłamaniowe. Można takie oczywiście zrobić. Odbiór szybciutko…za sześć, osiem tygodni. Uśmiechamy się, dziękujemy, wychodzimy i wracamy potulnie w naszą okolicę, gdzie kupujemy antywłamaniowe drzwi, bez szybki i za 1500zł. Nie mają szybki, czyli jest problem. Ciemność w wiatrołapie nawet w słoneczny dzień. Ale od czego ma się żonę? Ja nie wiem od czego, bo nie mam, ale Mój Mąż ma od tego, żeby wpadła na pomysł, że szybkę zrobimy w drzwiach wewnętrznych między wiatrołapem a korytarzem. I będzie dobrze. Cacy.
Drzwi w pomieszczeniu gospodarczym już są. Za to nie mam teraz drzwi wejściowych do mieszkania. To nie żart. Tu gdzie mieszkamy mamy własną klatkę schodową i już od dawna nie zamykamy na klucz drzwi do mieszkania, bo zamykamy drzwi do klatki. Więc po co nam drzwi? A porządne, antywłamaniowe…Oszczędzać trzeba. Ale te też są bez szybki. A w pomieszczeniu gospodarczym nie ma okna, bo to co było zamieniliśmy na drzwi. Więc tam też będzie ciemno. Nie chcę w słoneczny zimowy dzień robić prania przy latarce. Oczywiście, jakaś lampa tam będzie, ale tak używać prąd w środku dnia? Oszczędzać trzeba. Na szczęście tu pole manewru jest większe, wiec można wykuć okienko. Nawet dwa. Już zamówione.
Zgrzyt pierwszy: Szef Ekipy się zbiesił. Od czasu wstawienia okien, widzimy, że nasze cudne, narożne okno będzie jeszcze bardziej cudne, jeżeli skuje się trochę rogi ścian. Zgłaszamy się z tym do Szefa Ekipy. Ten stwierdza, że nie będzie ułatwiał pracy tynkarzom…(???!!!!) Mój Mąż, jak ma to w charakterze, od razu dziękuje mu bardzo za pomoc i się obraża. A tu jeszcze ma być domurowana ścianka przy drzwiach wejściowych, bo miały być dwuskrzydłowe, ale ja się uparłam przy szafie w wiatrołapie, więc będą jednoskrzydłowe i otwór jest za duży. Wszystko jasne. Kto nam teraz domuruje ściankę? Mąż od razu wpada na genialny pomysł, że zrobi to ekipa, a raczej szczątek ekipy w postaci jednego murarza, który to budował dom naszemu Sąsiadowi z Kopytem. Murarz jest miejscowy, chętny do pracy. Ale ja sobie przypominam, że ekipa Sąsiada długo stawiała dom, bo głównie piła. Ale u nas nie trzeba już stawiać całego domu. Ile można stawiać kilkanaście bloczków? Da się upić w tym czasie? He, he, że się da, to ja wiem, że tak, ale czy na tyle, żeby ostatnie bloczki stały już pod wdzięcznym kątem? Może da, chłopak radę. Jak da, to jeszcze może garaż postawi? A ściany przy oknie skuwa Mój Mąż z Panem Elektrykiem do pomocy.
Dzisiaj nie byłam na działce. Gdyby to ode mnie zależało, to oczywiście bym była. Ale nie jestem kobietą niezależną. Mój dzień i moje plany nie są zależne tylko ode mnie. Tak więc po konsultacjach z moim czteroletnim synem:
- Jedziemy na działkę?
- Nie!!!
Uznałam, że zostaniemy w domu, bo jak nudzący się, wściekły czterolatek włóczący się po budowie pod nogami pracujących robotników, to nie jest fajne. Sprawdziłam.
Za to Mój Mąż nie jest własnością Naszego Dziecka, w przeciwieństwie do mnie, może siedzieć na działce całymi dniami. I od niego wiem, że dach jest skończony a do tynkowania zostały już tylko dwa niewielkie pomieszczenia. Tak więc Panowie Dachowcy zakończyli pracę przed terminem (miało być do końca tygodnia) a Panowie Tynkarze, zgodnie z terminem. Nieprzyzwoicie dobrze to idzie, nie?
Ale, żebyście nie myśleli, że tacy z nas szczęściarze, postanowiłam wspomnieć o mniej lub bardziej poważnych zgrzytach.
Najpierw zepsuła się pompa. A właściwie to była cały czas zepsuta, tylko nic nie powiedziała. Dopiero jak się zaczęło jej używać, to po chwili odmawiała posłuszeństwa i wyglądało na to, że z tynkowaniem będą problemy, bo tynków bez wody ani rusz. Ale Mój Mąż nie z tych co by się dali takiej pompie. Jak kupił francy porządne złączki metalowe, docisnął, dokręcił, powiedział co jej zrobi, jak będzie fochy odstawiać, to od razu zaczęła działać jak złoto. I dzięki temu mamy robione tynki:
Alarm. Jedna z pierwszych tych rzeczy, których ceny nie wzięliśmy pod uwagę przy planowaniu budowy. Dostaliśmy ofertę od naszego Zbycha (jeszcze raz bardzo dziękuję) i teraz mamy temat do szybkich przemyśleń a jest nad czym myśleć, bo alarm być musi, tylko trzeba za niego zapłacić. No bo jak nie, to Krzyś faktycznie musi z nami zamieszkać i na dodatek musi odzwyczaić się od spania.
Dach się robi. Wygląda coraz lepiej, sami popatrzcie:
Ekipa od dachu jest bardzo porządna. Panowie chętnie odpowiadają na wszystkie pytania, upewniają klienta w dobrym wyborze, poprawiają humor rozwodząc się na temat zalet danego rozwiązania itp. Na dodatek oszczędzili nam wydatku na zakup firmowych fartuchów do rynien, bo wycinają je sami z blachy. Poprawili odeskowanie, przycięli niektóre krokwie, umocnili, załatali i robią swoje. Na dodatek jeden z Panów Dachowców miał w rodzinie wesele i obczęstował wszystkich pysznym mięsem. Potem załapał się i mój pies, bo panom spodobała się sztuczka popisowa pt. „zdechł pies”, więc Bakcyl nażarł się pyszności do woli. Na dzisiaj Pan Dachowiec obiecał weselną kiełbasę.
A to chyba będzie moje ulubione okno. Narożne. Efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. A jak jeszcze za oknem wyrośnie śliczna trawa i drzewa….Będę całymi dniami gapić się przez to okno… Na razie gapię się w sposób limitowany, bo nie mieszkam no i widoczki na rozgrzebaną oczyszczalnię to nie do końca to o czym marzę…
Nie mamy jeszcze alarmu. Ale potencjalnych złodziei proszę o powstrzymanie okrzyków radości, bo nie mamy alarmu, ale mamy Krzysia. Krzyś jest moim byłym uczniem, rosłym młodym człowiekiem, który mieszka po sąsiedzku i nikogo się nie boi, tym bardziej, że ma jeszcze dwóch braci i nieokreśloną liczbę znajomych cudzych braci. Krzyś zgodził się pilnować naszej budowy. Akurat noce robią się chłodne, Krzyś nocuje jeszcze zanim wstawione są okna, więc lekko marznie. Ma do dyspozycji nasze materace, koc, lampkę, czajnik elektryczny i takie tam. Mówi, że mu to wystarczy. Po dwóch dniach, zmartwiona, że Krzyś nocuje w tak spartańskich warunkach (okna już są, więc jest cieplej) idę do naszej garderoby, czyli „pokoju Krzysia” i zastaję coś takiego:
Wpadam w panikę. Chyba nie będę miała garderoby, tylko pokój Krzysia! Musimy mu przebić wejście do łazienki, żeby się nie musiał fatygować przez naszą sypialnię, zamontować jakieś drzwi do jego pokoju, wręczyć klucze… Może pozwoli mi chociaż wstawić do swojego pokoju jakąś komodę na skarpetki?! Krzyś mówi, że u nas mu lepiej niż w domu…. Fajnie… Ale jak wprowadzi się do niego jakaś narzeczona, to będę z nim musiała chyba porozmawiać, nie?!
Teoretycznie jak założymy alarm, to będzie można Krzysiowi podziękować…Może zrozumie?... Co do alarmu, to jestem na etapie wirtualnego gwałcenia naszego forumowego Zbycha. Broni się, skubany. Ale będę próbować dalej. Nie spieszy mi się. Mam przecież Krzysia.
Dopiero teraz się zorientowałam co to za dzień. Jakoś smutno się od razu zrobiło i nie będę dziś chyba oglądać telewizji, żeby nie patrzeć na…ech…
Trzeba się skupić na budowie. Dalej wszystko wygląda jak zwykła budowa, ale już jakoś tak jest inaczej. Jest komin. Piękny! Mój Mąż sam wybierał kolor klinkieru i muszę przyznać, że wyboru dokonał bardzo trafnego. Komin ma kolor bardzo nieokreślony. Już wiecie jaki.
Nie widuję się z Panami Dachowcami. Nie, żebym miała coś przeciwko nim, ale jakoś tak mamy te same godziny pracy. Wiem tyle, że kawał dachu już położony - i to mi wystarczy. Wiem też, że uznali, że deski nad okapem są nie taki jak powinny i będą je sami kłaść na nowo - i to mi się podoba.
Myślałam, że wgram jeszcze jakieś nowe zdjęcia, ale to już jutro.
Wszystko idzie w szalonym tempie. Ja pracuję, ale Mój Mąż jest całe dnie na budowie. Może to on powinien kontynuować ten dziennik...? E, nie ma siły, żeby go namówić
Wczoraj przyjechali Panowie Dachowcy i zaczęli układać łaty. Dzisiaj znowu przyjechali i przywieźli ze sobą naszą dachówkę. A ostatecznie na dachu będziemy mieć jednak blachę z posypką, ale...brązową! Ta-ra! Znowu wyszło na moje! Czy to ja jestem taka dobra w negocjacjach, czy to Mój Mąż taki niezdecydowany?
W sprawie oczyszczalni, to na dzień dzisiejszy mamy dziwaczny stwór - oczyszczalnia bezdrenażowa z drenażem. Bo oto okazało się, że na dwa i pół metra głębokości zaczyna się piasek. To dobra wiadomość. Ale wystarczy wbić łopatę i pojawia się woda. To zła wiadomość. Kopanie studni chłonnej w tym układzie nie ma sensu, bo nie tylko woda nie wsiąknie, ale jeszcze podpłynie ta co jest. Po długich debatach Panowie (ja się nie odzywałam, bo miałam już doła przez tę studnię) ustalili, że wodę z oczyszczalni wyprowadzimy drenażem. Tak więc wykopali długi dół ze spadkiem, wysypali 0,5 metra żwiru, położyli rurę drenażową i zasypali. Jeżeli nie zda to egzaminu, to na końcu wsadzimy jeszcze szczelny zbiornik i będziemy nadmiar wodu (o ile taki będzie) wypompowywać do podlewania a w zimę...eee...na lodowisko? A jak to jeszcze nie zda egzaminu to się załamię, bo ja bardzo nie chcę szamba Tak to wygląda:
Na razie przy próbie generalnej ładnie woda wsiąka, ale mamy wrzesień. I to bardzo suchy. Gdyby ktoś miał jakiś pomysł na dalsze pozbycie się czystej wody to proszę o sugestie. Może komuś będzie brakowało do podlewania? Zapraszam. Oddam za darmo. Szczególnie jak ktoś będzie chciał podlewać między listopadem a kwietniem
A przedwczoraj na budowie kręciło się jednocześnie mnóstwo ludzi. Szef Ekipy stawiał dalej komin, elektryk kończył jeszcze jakieś kabelki a dwóch miłych panów wstawiało okna. Wesoło było.
Szef Ekipy najpierw zniszczył dach, który sam tak pracowicie układał
Kiedy z zachwytem pokazałam to zdjęcie Panom od Okien jeden z nich krzyknął z zazdrością: "Ja tez takie chcę! Na oknie!" Ale chyba zapomniał, bo zajął się dalszym montażem. Tak więc w ciągu pół dnia zamontowali nam wszystkie okna. Jedna szyba okazała się nadpęknięta i będzie wymieniona. Ale w tej chwili wygląda to już ładnie:
Ona nie będą białe. To folia. Dostaliśmy też jedną dyżurną klamkę, więc natychmiast mogłam sprawdzić, że wszystkie okna otwierają się i uchylają na medal.
Jak ktoś chce mieć pompę ciepła to musi zapomnieć na chwilę o ładnej działce. Za to może zobaczyć jakby wyglądał obok domu basen olimpijski. Panowie od Pompy przyjechali późnym wieczorem, przenocowali w gościńcu i od rana zabrali się do roboty. Było ich dwóch plus Pan od Koparki. Najpierw Pan Koparkowy wykopał ogrooomny dół
Jakoś tam na tym etapie zadzwonił sprawujący nadzór pan Andrzej od Pompy spytać jak idą prace. Mój dowcipny mąż całkiem poważnie powiedział, że jeszcze ich nie ma i zaczynamy się niepokoić, bo nie pojawili się na nocleg ani rano na budowie. Właśnie miał dzwonić spytać co się dzieje. I tak dłuższą chwilę. Kiedy pan Andrzej był już bliski zawału Mój Mąż powiedział to swoje magiczne "Żartowałem." Nie muszę chyba dodawać, że w czasie tej rozmowy obaj Panowie od Pompy zwijali się ze śmiechu Trzeba przyznać, że robota poszła im błyskawicznie, chociaż były i takie momenty:
i zasypanie dołu. Muszę tu jeszcze dodać, że Panowie Pompowcy nie tylko bardzo uważali na moje nawet najmniejsze drzewka, ale kiedy jakieś już bardzo przeszkadzało (moja wierzba!) to je przesadzali. Co prawda na wał ziemi na drodze, ale zawsze. Potem przesadziłam sobie wierzbę w prawidłowe miejsce. Fajni panowie.
Dzisiejszy dzień to spektakl pod tytyłem "Zakopywanie Oczyszczalni".
Główni aktorzy to Panowie od Oczyszczalni, Pan od Koparki, oczywiście Mój Mąż i Pan Hydraulik, któremu bardzo dziękujemy za wydajną pomoc i którego szczerze polecamy (jego numer telefonu podałam w dziale ogłoszeń).
Już dwie rodziny mieszkają na naszym „osiedlu”. To informacja dla tych, którzy ewentualnie martwią się, że kupili działkę w szczerym polu. Jeszcze niedawno widok z naszego tarasu wyglądał tak:
Elektryka prawie skończona. Pana Elektryka widuję nieczęsto, świetnie sobie radzi bez mojej pomocy. Układa kable wedle wspólnych ustaleń i jeszcze sam proponuje fajne rozwiązania. To lubię. Takie kabelki sobie układa:
Pan Hydraulik przyjechał obejrzeć nasz dom, ze szczególnym nastawieniem na nasz grubaśny, wylany chudziak. Nie robi to na nim większego wrażenia. Jest przesympatyczny i mam do niego zaufanie. Jak można nie mieć zaufania do kogoś kto wygląda jak Mietek Szcześniak? I nie mylę się. W dwa dni wszystko jest zrobione. Pan Hydraulik sam wykuł sobie chudziak, położył rury, zamontował taki śmieszny zegarek co pokazuje ciśnienie i za wszystko wziął 3500 zł. Bardzo lubię Pana Hydraulika.
Jest wieczór, Szefa Ekipy nie ma, więc nie mogę go pobić. Wyżywam się na Mężu i żądam natychmiastowego wezwania Przedstawiciela Schiedla, żeby pobił Szefa Ekipy w moim imieniu. Mąż zaczyna czuć się niepewnie i następnego dnia rano na budowie pojawia się Przedstawiciel od Komina. Ale nie ma zamiaru bić Szefa Ekipy. Po pierwsze dlatego, że jest kobietą (Przedstawiciel, nie Szef) a po drugie, bo stwierdza, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Pani Przedstawiciel poucza jeszcze Ekipę jak mają wyjść przez dach. Kominem, znaczy. Znaczy nie ekipa ma wyjść przez komin, tylko komin, sam, przy pomocy Ekipy... no wiecie o co chodzi.... Próbuję jeszcze przekonać wszystkich, że na-pewno-jest-źle i pytam jadowicie „Taaak? A gdzie WYCZYSTKA?” Mąż prowadzi mnie z drugiej strony komina. Jest. Podkulam potulnie ogon i jadę do domu. Mogę spać spokojnie.
Komin zostaje zakupiony w znajomym składzie budowlanym a nasz stary znajomy Szef Ekipy komin stawia. Przy okazji stawia też ściany kuchni i wiatrołapu. Nareszcie. Co do ścian, to wiedziałam, że się zna, co do komina to twierdził, że też się zna, bo niejednego Schiedla postawił w swoim życiu. Ja też się znam, mimo, że nie postawiłam ani jednego, ale wiem, że Rondo 20 dobrze nadaje się do kominka i musi być (komin) oddylatowany od wszystkiego dookoła. Czyli ma stać sam, samiutki, lekko odsunięty od ściany. Tak wyglądało to u innych i tego się spodziewam u siebie. A to wszystko wiem oczywiście z lektury forum. Tak więc kiedy jadę na działkę dobrze wiem czego się spodziewać. Jakież jest moje zdumienie, kiedy widzę, że nasz komin nie jest odsunięty od ściany na przepisową odległość. On w ogóle nie jest odsunięty. On jest wmurowany. Stanowi część ściany i wygląda tak:
Jestem przeokropnie niewyspana, więc wiele pisać nie będę. A nie jestem wyspana, bo wczoraj z Yamarzeną oglądałyśmy do drugiej w nocy spadające na moją działkę gwiazdy. Było cudnie. Tylko trochę chłodno.
A teraz mój Mąż jest na działce, bo przyjadą panowie kopać dół pod oczyszczalnię ścieków i studnię chłonną. Myślę, że poradzą sobie jakoś beze mnie.
No i się nie cieszę.... Wycena jest sporo wyższa od tej, o której była mowa na początku. Dach mamy spory, 360m2 więc cudów spodziewać się nie można. Oczywiście kiedy Mój Mąż podaje mi kwotę jestem przekonana, że to kolejny żart i czekam kiedy usłyszę to jego „żartowałem...” ale on nic takiego nie mówi. Niestety. W poniedziałek jesteśmy umówieni na telefon z panem Michałem Dąbrowiczem od pokryć dachowych. Wierzę w niego. No i dobra wiadomość jest taka, że może sobie zaklepię jednak wymarzony kolor - brązowy, bo Mąż obiecuje, że nie będzie się upierał przy szarościach. Tak więc nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło
Na poprawę humoru kupiliśmy sobie dzisiaj komin. Schiedla. Bardzo się cieszę, że mój dom wreszcie przestanie być taki łysy
A mój Mąż przywozi dzisiaj do domu kawałek dachu. Nie, nie zerwał nikomu, Pan od Dachu mu dał próbkę dachówki. Bardzo ładna. Ciemno szara, z takimi jaśniejszymi kawałkami. O, chyba takie coś:
Ma taki kolor, że jasno beżowa elewacja będzie wyglądała bardzo dobrze. Bardzo się cieszę. Czekamy na wycenę. Ciekawe czy dalej się będę tak cieszyć...
Okna zamówione, kolor wybrany już na sto procent. Złoty dąb. Bardzo ładne. Parapety, które też tam są omijam wzrokiem, bo jakoś nie wzięłam ich pod uwagę przy liczeniu czekających nas kosztów. Da się żyć bez parapetów? Może serwetkę położę i nie będzie widać, że nie ma....
A koparka nam kopie dziurę pod ogrodzenie. Chcieliśmy mieć dużą działkę i mamy. Tylko teraz trzeba tę dużą działkę ogrodzić... Bagatela 300mb...Mąż liczy w pamięci ile to wyjdzie gruszek betonu. Jakoś się nie uśmiecha. Mówi pod nosem jakieś dwa krótkie słowa, z których pierwsze zaczyna się chyba na „k”...hmmm, o co mu może chodzić? A jeszcze marzy mi się ogrodzenie z drewna. Sztachety jakieś ładne najlepiej. Nawet dzwonię do jednego pana co takie niedrogo sprzedaje. Pan się pyta ile potrzebuję a jak mu mówię ile, to on się cieszy i mówi, że w takim układzie to transport będzie za darmo. Z Krakowa.
Siatka? Wychodzi taniej, ale nie jest już taka ładna i nie wiem ile lat wytrzyma. A leśna? Nic tańszego już chyba nie ma, ale to chyba wytrzyma najkrócej....No i jak przyjdzie krowa i się oprze, to się wygnie. Siatka, nie krowa.
Za to widzę coś na co się upieram. Płytki do kuchni. Śliczne. Polcolorit. Mówię, że chcę. Widocznie mówię to takim tonem, że Mąż już wie, że opór nie ma sensu. Kiwa głową. Będą więc takie:
I tu też pechowo, nie ma zdjęcia ciemniejszego koloru
Ale zdjęcie nie oddaje ich urody, słowo daję. Kafelki są nierówne na brzegach i są takie jakieś wypukłe. Śliczne. Będą poukładane jaśniejsze z ciemniejszymi, ale jeszcze nie wiem konkretnie jak.