Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    89
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    202

Entries in this blog

czupurek

Rok 2004

 


01-07 luty

 


- z końcem stycznia opuściliśmy mieszkanie i przenieśliśmy się do

 


rodziny. narazie nie jest źle.

 

 


- elektryka - wyszło ładnie, właśnie rozliczyłam się za materiały i

 


tu, zgrzyt. Miało być 1 tys., a wyszło 2.7 tys. Skąd taka rozbieżność?

 


ponoć na początku mówiłam: gniazdko tu, tu i tu, a potem wyszło

 


gniazdko tu, tu, tu, tu, tu itd. + 2 razy internet, 3 razy tv, wymyślanki na

 


zewnątrz.

 


mam nauczkę, tak kończą się rozmowy gdy nie ma kosztorysu.

 


Jedno co pozytywne, to elektrykowi nie spieszy się z zapłatą za robotę. powiedział:"mogę poczekać, bo jak się pani rozliczy to, nie będzie mi się chciało wracać".

 

 


- ogrzewanie - pierwsza przymiarka do wyceny (niestety projektantowi wyszło, że bez wspomagania grzejnikami się nie da). Wracam do firmy z piecami, żeby szczegółowo rozpisali kosztorys i...

 


jak w temacie elektryki - przy szczegółowej specyfikacji już wyszło 1 tys. drożej wrrrrr

 


chyba dostanę zawału. dobrze mówili inni, ściany pójdą najszybciej, a wykończeniówka, naprawdę wykańcza.

 


wracam do projektanta, który mówi, że i tak powyższa wycena nie jest kompletna (mam doliczyć z 1,5 tys.).

 


chce mi się płakać, wszyscy mają mnie za kompletną idiotkę

 


podzieliłam się wszystkimi wątpliwościami z mężem. wysłuchał moich argumentów i wątpliwości, pomyślał chwilkę i...

 


jejku u niego wyszło wszystko tak prosto: jeżeli chcemy tylko podłogówkę? to ma być tylko podłogówka i niech projektant to weźmie pod uwagę.

 


i co? i wziął i wyszło, że się da, a my będziemy mieli w kieszeni forsę zaoszczędzoną na niezliczonej ilości mieszaczy i grzejników.

 


jak to dobrze, czasami poskarżyć się głośno, nie da rady wszystkiego samej, a ja chyba zbyt szczegółowo wszystko rozdrabniam.

 

 


- luksfery - osadzone. wygląda naprawdę ładnie, jestem zadowolona.

 


jednak nie jestem. przy bliższych oględzinach wychodzi, że co któryś jest niemiłosiernie porysowany.

 


moja rozpacz sięga zenitu, rozszarpię wykonawcę.

 


ale nie chcąc ostatecznego, czyli rozwalenia wszystkiego młotkiem i powieszenia majstra, znalazłam rozwiązanie.

 


od zaprzyjaźnionych szklarzy dostałam proszek, który w połączeniu z wodą i tarczą z filcu powinien zlikwidować rysy.

 


pierwsza próba majstra nie udana - może nie wie jak się do tego zabrać - spróbujemy w późniejszym terminie, jak wyjdą tynkarze.

 

 


- tynkarze - z kalkulacji wyszło, że taniej będzie z maszyny, cementowe. rzuciłam temat na forum, obdzwoniłam posiadane numery.

 


wybrałam firmę od Joasi Jasia.

 


weszli w czwartek. w sobotę wizyta na budowie - tynki się robią, kurcze wyglądają naprawdę ładnie, narożniczki jak żylety.

czupurek

Rok 2004

 


styczeń

 


no i mamy Nowy Rok, do wyprowadzki niecały miesiąc, ale nie jest źle, akces przygarnięcia nas, wyraża najbliższa rodzina.

 


wszystkie rzeczy pakujemy do kartonów i wywozimy na ukończone poddasze, meble pójdą do wynajętego magazynu.

 


damy radę, a co!

 


rodzina boi się czy zdążymy z budową i nie za długo będziemy im siedzieć na karku (przecież nic nigdy nie mówiliśmy i nie wiedzą na jakim jesteśmy etapie - chyba trzeba będzie ich zawieźć na plac budowy )

 

 


budowa -

 


trwają rozmowy z projektantem c.o. Urodziła mi się kolejna koncepcja na grzanie:

 


- ma być tylko podłogówka i koniec

 


- piec wywalam z części mieszkalnej do garażu

 


- ponieważ, jestem uparta i nie chcę ani kondensata, ani zamkniętej

 


komory spalania, pada decyzja budujemy trzeci komin w garażu.

 


projektant przystępuje do szczegółowych obliczeń

 

 


niestety zima trzyma, więc prace murarskie (komin) nie idą ekspresem.

 

 


elektrycy wybrani, po znajomości: wyszło niedrogo, wstępne koszty materiału 1 tys. zł. będzie super.

 

 


dałam projekt do firmy projektującej kuchnie - niestety to, co zaproponowali było koszmarem. zero polotu i inwencji, odpadają.

czupurek

Rok 2003

 


grudzień cdn

 


ogrzewanie - zdecydowaliśmy się wyłącznie na podłogówkę (mamy mało ścian, nie podobają mi się grzejniki, znajomy grzeje 200 m2 i sobie chwali). zatrudniliśmy projektanta od c.o., więc narazie nie szukam hurtowni, czekając na obliczenia.

 

 


okna - no wreszcie przyjechały pod koniec miesiąca. są piękniste, drzwi na ogród duże, przesuwane, ameryka po prostu.

 


tak na marginesie - chciałam oszczędzić na montażu i zrobić to, rękami mojego majstra, a nie firmy. jejku dobrze, że facet z porty miał siłę przekonywania. z uwagi na duże rozmiary, amator by sobie napewno nie poradził i znowu mogłoby być źle, jak na dachu.

 


chcieliśmy w oranżerii zrobić szklenia łączone z luksferami, ale okazało się, że okna są węższe niż pustaki i nie będzie dobrze wyglądało.

 


mąż zaproponował, żeby zrezygnować z tych luksferów i zaszklić wszystko.

 


zamówiliśmy dodatkowe szkło i wyszło naprawdę ładnie, tyle światła teraz

 

 


wnętrze - z uwagi na otwarty charakter części dziennej, nie wiem co zrobić, jak ustawić, by było dobrze. zatrudnię chyba architekta wnętrz.

 

 


zauważamy ruch na rynku mieszkaniowym. dla sprawdzenia sytuacji tel. do pośrednika, który mówi, że jak sprzedawać to, teraz w grudniu.

 


Po 2 dniach - dwóch pierwszych chętnych, dnia następnego podpisana umowa przedwstępna.

 


w życiu nie myślałam, że tak szybko pójdzie i to, bez żadnych targów, cena wywoławcza została zaakceptowana.

 


wyprowadzka planowana na koniec stycznia 2004 (ale gdzie my pójdziemy, chałupa jeszcze nie gotowa)

 


ale co tam, damy sobie radę

 

 


nabyłam kozę od Teski. pięknista ta koza - teraz będzie majstrowi cieplej.

 


fajnie ma Teska, chałupka już prawie gotowa i wszyściutko takie ładne, nowe.

czupurek

Rok 2003

 


listopad

 


poprawki na dachu (były też niezaklejone dziury w foli) robi mój główny budowlaniec. jestem stratna ok. 500 zł, bo za tą robotę musiałam zapłacić prawie podwójnie, raz dekarzom i teraz.

 


ale mam z głowy. mimo wszystko dach mi się podoba, pora robić następne prace.

 

 


poddasze nieużytkowe - na podłodze kładziemy płytę osb - wyszło naprawdę ładnie.

 

 


trwa casting na okna. w ściankach wewnętrznych będą luksfery.

 

 


ah, zapomniałabym, przeszukując sieć trafiłam na forum muratora. popatrzyłam, poczytałam i też do niego przystąpiłam.

 


ileż tu informacji, ludzi, podoba mi się.

 

 


grudzień

 


początek miesiąca fajnie, że zima się ociąga.

 


na budowie:

 


- poddasze zrobione na tip top, żeby nie brak ogrzewania można byłoby

 


mieszkać.

 


- majster zaczyna osadzać luksfery - ależ będzie ładnie.

 


- okna, po ciężkich bojach wybrane. uległam urokowi właściciela firmy

 


porta okna. wybraliśmy profile schuco, ceny przystępne.

 


dostawa w połowie miesiąca.

 


- trzeba zacząć się rozglądać za instalatorami elektr. i co oraz wod-kan.

 

 


połowa miesiąca

 


zimy nadal nie ma i dobrze.

 


okien niestety też, ale może zdążą.

 


trwa casting instalatorów - głowa mnie boli, co jeden to mądrzejszy, a oferty nie do porównania. jak ja nie lubię wykonawców

 


jedynie grupa forumowa jakoś mnie trzyma przy życiu. zawsze coś podpowie, doradzi, pocieszy

czupurek

Rok 2003

 


wrzesień

 


dachówka nadal kładziona.

 


wolno to, idzie ale wykonawca ma zawsze jakieś usprawiedliwienie.

 


ot taki przykład: urywam się z pracy i jadę na budowę - jest godz. 11.00, a na budowie.... słonko świeci piękniste i... nikogusieńko.

 


tel. do wykonawcy:

 


- gdzie robotnicy? - pytam

 


- nie ma ich? - opowiada

 


- nie ma, a jest po 11.00!

 


- aaa powinni być, pewnie zaraz będą.

 


- ja pracuję umysłowo i w pracy jestem codziennie od 7.00, a robotnicy pracują od 14-stej?!

 


- ......

 


wrrrrrrr

 

 


październik

 


prace się ślimaczą. nie ulega wątpliwości, że przez dekarzy zmarnowaliśmy sezon i możemy się nie wyrobić z pozostałym pracami przed zimą.

 


mam ochotę gryźć, kopać i inne %^&@*&!!!

 

 


połowa miesiąca

 


koniec, koniec, już nie wytrzymuję. dach niby prawie gotowy, a nie gotowy.

 


wołam kierownika na budowę, który po oględzinach stwierdza, że dach w zasadzie położony dobrze, ale markę wykonawcy psuje wiele niedociągnięć, niby błachych, a jednak.

 


sporządzamy listę "grzechów". jest ich 16 i to naprawdę duperele typu: nieprzycięte krokwie, nie pomalowane w miejscach cięcia dachówki, jakaś nie przyklejona taśma, gwódź nie wbity.

 


wykonawca dostaje termin: 7 dni na poprawki i końcowe rozliczenie.

 

 


koniec października

 


sprawdzam z kierownikiem czy grzechy z naszej listy poprawione.

 


niestety kurna nie!!!! auuuuuuuuu

 


decyzja: koniec z dekarzami, wywalamy ich.

 


wkurzona na max, biorę na budowę, w roli goryla, męża i jadę rozliczyć się z wykonawcą.

 


oczywista pretensje, że jak sprawdzałam błędy to, powinnam z dekarzami, a nie z kierownikiem.

 


wykonawca bierze z samochodu młotek i idzie przybijać ten brakujący na krokwi gwódź (wychodzi na to, że będzie wszystko poprawiał przy nas).

 


niestety jego czas się skończył. dziękuję panu dekarzowi uprzejmie i stanowczo, pytając jednocześnie ile jestem mu jeszcze winna.

 


pan dekarz wiedział, że to już nie przelewki i opuścił cenę (teraz wiem, że za mało).

 


rozliczam się. po chwili chcę mu powiedzieć do widzenia patrzę, a jego już nie ma. uciekł kurna po prostu?!

 

 


zapomniałabym, po budowie zostało nam ponad 100 dachówek (dekarz tak policzył) no i teraz nie chcą nam przyjąć z powrotem.

 


mąż znalazł na szczęście rozwiązanie - przyszłą szopkę na drewno pokryjemy dachówką

czupurek

Rok 2003

 


czerwiec

 


miało być szybko z tym dachem, a nie jest

 


wykonawca tłumaczy, że mają mały poślizg na innej, ale i uspokaja, że podgonią

 


my dumni mimo wszystko - dom nabiera charakteru, rośnie dach.

 

 


lipiec

 


na dachu wieźba jeszcze nie gotowa

 

 


wyjeżdzamy w połowie m-ca na 2 tyg., wcześniej zaplanowany urlop.

 


znajomy zaopatrzony w instrukcje i pieniądze tylko czeka na znak wykonawcy, żeby zakupić wymagany materiał na dach.

 

 


oh, jak fajnie nad morzem, pogoda wymarzona na plażowanie (dekarze - myślę, podgonią robotę).

 


tel. z plaży (niech żyje komóra) do wykonawcy z pyt. kiedy chcą kolejny materiał.

 


w odpowiedzi słyszę: też jestem nad morzem, wziąłem tydzień urlopu.

 

 


ja w szoku, dosłownie. najlepszy okres na budowanie, a on na wczasach, niesłychane!!!!

 


ale uspokaja mnie, że ekipa działa. międzyczasie tel. do znajomego, który mówi, że nic się nie dzieje.

 

 


sierpień

 


wracamy z wywczasów, ja prosto na budowę, na której ni widu ni słychu.

 


tel. do wykonawcy, który informuje, że będzie poślizg, bo był wypadek samochodowy, w którym zginęło dwóch jego ludzi.

 


mimo bojowego nastawienia, w zaistaniałych okolicznościach, spuszczam z tonu.

 


odpowiadam, ok, rozumiem sytuację, poczekam.

 

 


koniec miesiąca - roboty zostają wznowione, dachówka i inne niezbędne elementy, docierają na budowę, fachowcy przystępują do kładzenia dachówki.

czupurek

Rok 2003

 


maj

 


budowa idzie bez większych problemów, z czego bardzo się cieszymy, przecież tyle mówi się o koszmarze budowania, a nas to jakby omija. jesteśmy dziećmi szczęścia, jak miło.

 

 


teraz czas na dach, już wiemy, że nie będzie tanio. mamy dach kopertowy i taki sam (wchodzący na główny) dach w garażu, do tego dwa małe daszki (ganek na wejściu i od oranżerii).

 

 


trwa casting na materiały i wykonawców. rozpiętość cen ogromna, a sławetni górale rozpuszczeni i najdrożsi.

 


dodatkowo trwa maraton po okolicach i przegląd dachów.

 


Decydujemy się na dachówkę cementową, po wielu burzliwych dyskusjach z pozostałymi członkami rodziny, staje na moim będzie kolor ceglasty i do tego białe rynny, co wg mnie wygląda skromnie, jasno i elegancko.

 

 


Pod koniec miesiąca wszystko wybrane: wieźba po 520 zł, na dachu będzie ceglasty euronit s, robocizna ok. 35zł/m2 dachu.

 


jest 27.05. - umowa z wykonawcą podpisana

czupurek

Rok 2003

 


styczeń

 


O naiwności, żeby wierzyć w cuda, że zima się nas nie ima? jak pomyślę z perspektywy to, śmiać mi się tylko chce

 

 


patrząc po datach faktur budowaliśmy do końca stycznia. Ściany zewn. i kominy prawie wyciągnięte i.... klops

 

 


zima, złośliwa zima, trzymała do połowy marca, nie chciała odejść, a my tak chcieliśmy budować buuuuuuuu

 

 


czy już mówiłam, że nienawidzę zim?!

 

 


luty

 


przecież napisałam wyżej, że zima (sroga zima)

 

 


marzec (druga połowa)

 


No wreszcie, mrozy i śniegi precz, kontynuujemy budowę.

 


- co to za otwór? -pytam

 


- wyjście do ogrodu - mówi majster

 


- to jest wyjście?, przecież to, wygląda jak mały balkon z którego nie

 


widać ogrodu!

 


- tak jest w projekcie - mówi majster

 


- ale ja tak nie chcę, rozwalić te wszystkie murki, ma być piękniste duże

 


wyjście na ogród, a nie ściana będzie mi wszystko zasłaniała

 


I tak rozpoczął się proces kolejnego modelowania naszego domku.

 

 


kwiecień

 


- projekt, głównie wewnątrz, przeprojektowany i uzgodniony ze

 


starostwem przez architekta. ale tak podoba mi się bardziej

 


- budujemy ścianki wewnętrzne, już prawie wszystkie stoją, jak zwykle

 


piękniste, wchodzę do mojego domku i....

 

 


jejku czuję się jak w klatce, skąd tu tyle wąskich korytarzy, czy to chałupa czy jakiś labirynt, istna klaustrofobia.

 

 


Tel. do archit., kierownika, rozmowa z mężem i decyzja: wywalamy wszystkie ściany ze strefy dziennej, chcę dom otwarty. Majster miałczał, że tyle się materiału namarnowało, ale może i wykorzysta się potem.

 

 


nie wykorzystało się, majster wszystko posprzątał! dokumentnie, ani jednego nadgryzionego pustaka nie zostawił. Ciekawe co z tym zrobił?

 

 


po nowemu jest naprawdę zdecydowanie lepiej, nie żałuję decyzji

czupurek

Rok 2002

 


wrzesień

 


- kierownik budowy - wybrany (nam leży jak ulał, bo mieszka na naszym, nowym osiedlu i będzie pod ręką),

 


- ekipa budowlana - wybrana (z polecenia), wydaje się że będzie dobrze, bo nie są ze Szczecina, więc cenowo nie zmanierowani,

 


- technologia - budujemy z solbetu (jakaś inna nazwa suporexu) ściąganego z terenu, bo cena atrakcyjna.

 

 


październik

 


Rozpoczęliśmy prace. Plan do końca roku - uzyskać stan "0". Zrobiliśmy wytyczenie budynku, wykop pod fundamenty (będą troszkę wyższe niż w projekcie - domek mały i nie chcemy żeby był przyciśnięty tak mocno do ziemi, bo nam się zgubi w sąsiedztwie piętrusków).

 

 


Międzyczasie polecony przez kolegę architekt, ma zaproponować jakieś fajne rozwiązania (zgodne ze sztuką fen shui). U nas wewnątrz wszystkie ścianki są działowe, ok czemu nie. No i będzie garaż nie wiata - bo wyszło, że dachówka to, większość kosztów tej budowli, więc lepiej dołożyć tylko trochę na ściany, a i komfort większy.

 

 


Kierownik obliczył potrzebną ilość piasku, zamówiliśmy go w "Majeranie" i przyjechał. Okazało się, że jest go stanowczo za mało i potrzeba jeszcze iluś tam wywrotek. Całą noc martwiłam się o co w tym wszystkim chodzi. Ktoś się pomylił czy chce oszukać?

 


Nie było rady wstałam i wzięłam się za obliczenia. Z planów zdjęłam wymiary x głębokość, potem przeliczenia w każdą stronę ton na m3, z m3 na kubiki i odwotnie. Wyszło, że źle oszacowano wstępnie potrzebną ilość, a ja byłam dumna, że potrafię tak skomplikowane obliczenia przeprowadzić.

 


Potem też jeszcze kilka razy liczyłam: np. czy zamówiliśmy zgodnie z potrzebną ilość bloczków betonowych, betonu etc.

 

 


listopad

 


-stan "0" osiągnięty. Jakie mamy śliczne fundamenty - tu została zrobiona seria zdjęć (niestety jeszcze nie do publikacji bo nie umieściłam ich jeszcze na jakimś serwerze, ale może wkrótce...)

 

 


Stoi też już od m-ca szopa na materiały i narzędzia oraz wychodek. Jednym słowem pełen komfort, a u nas radość pomieszana z wątpliwościami czy damy radę.

 

 


Pogoda sprzyja (brak mrozów) więc pada decyzja: ciągniemy w górę mury.

 

 


grudzień

 


niby zima, a my budujemy - jak fajnie.

 


wizyty na budowie częste: serce rośnie gdy, widać jak z dnia na dzień powstają ściany i kominy.

 


nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy, że tak szybko się buduje chałupkę (naiwny zresztą wniosek - owszem ściany tak, ale reszta?)

czupurek

Rok 2002

 


początek roku - jak poprzednio, nic szczególnego się nie dzieje, po za tym, że chyba coś ruszymy jednak z budową.

 


Kredyt samochodowy spłacony, brak ruchów na działce denerwuje, nie remontowane, obecne mieszkanie wkurza, kredyty budowlane przystępniejsze.

 

 


wiosna - łoj zmieniłam pracę, jak fajnie, w bankowości po 10 latach wiało już trochę nudą. Budowanie cały czas w naszych głowach, ale coraz bardziej gwałtowne.

 

 


Projekt D04 nadal nam się podobał (ale, po upływie tak długiego czasu, do głosu doszła chęć ulepszania, wniesienia odrobiny "szaleństwa" - żeby było inaczej niż w bloku). Znajomy skontaktował nas ze swoim kolegą architektem, któremu przedstawiliśmy projekt. Po wielu rozmowach, zaproponował, że za niewielkie pieniądze, zrobi nowy projekt, uwzględniający wszystkie nasze uwagi.

 


Jedyną naszą konsekwencją, gdzie nie ulegliśmy "fanaberiom" była bryła i wymiary domu (chcieliśmy dom w kształcie prostokąta z wejściem na środku, nie przekraczający 100 paru metrów, z czytelnym podziałem na część dzienną i nocną oraz koniecznie z oranżerią). i tak powstał nasz dom który, po załatwieniu niezbędnych formalności, budujemy teraz.

 

 


... a na półce stoi (w nowym domu mąż ma zamiar postawić go na honorowym miejscu na kominku) otrzymany wraz z projektem papierowy model domu D04 - który pamiętamy, że stanowił genezę i dalsze inspiracje.

 

 


jesień - i stało się. Po zebraniu niezbędnej papierologii, otrzymaliśmy zgodę na kredyt teraz trzeba się wziąść ostro do roboty. Podjęliśmy męską decyzję: nikomu ani mru, mru bo, znowu nic nie wypali

czupurek

Rok 2000 i 2001

 


Nie bardzo pamiętam na czym zeszły nam te dwa lata. Pewnie pracowaliśmy sobie etc. Z pensji, choćby nie wiem jak dużych i tak budować się by nie dało. Nasz plan był następujący:

 


- kredyt na pociągnięcie budowy do stanu surowego zamkniętego

 


- środki ze sprzedaży drugiego, przez nas zasiedlonego mieszkania, na resztę budowy.

 


Ale jak patrzyłam na oprocentowanie tych kredytów, wymagania (mimo, że niby mi byłoby łatwiej bo sama siedzę w bankowości) to, oddalałam podjęcie decyzji.

 


Największy problem był z mężem, który był bardzo zawiedziony, że jeszcze nawet nie zaczęliśmy budować. Musiałam tulić jak dziecko i tłumaczyć, tłumaczyć, że trzeba podchodzić do sprawy spokojnie.

 

 


Tematu budowy nie zakopaliśmy dokumentnie. Trwało szkolenie nt wyboru technologii.

 


Niestety, również pod wpływem Muratora, odpadła technologia drewniana (nasi nie zrobią tego dobrze i nie ma dobrego materiału, a że my zielone ludki to, wszyscy nas oszukają). Po jakimś czasie odpadł również pomysł budowy w techn. thermomur - widziałam taki dom niedokończony nad morzem, gdzie przerwano budowę (koszmarny widok utleniającego się styropianu).

 


Stanęło, że z uwagi na znajomość materii, praktykę, najbezpieczniej, gdy zlecimy budowę w technologii tradycyjnej. Tym samym czar o nowoczesności prysł

 

 


gdzieś usłyszeliśmy, że działkę powinno się ogrodzić, no to grodzimy. cały dzień spędziliśmy w piwnicy na cięciu kołków długości ok. 1 m (też mi rozmiar), które potem wkopaliśmy co ileś tam w ziemię. robota wyszła super, pęcherze na rękach od ręcznej piły i łopaty piękniste.

 


niestety, z perspektywy okazało się, ze to robota była na darmo. słupki zniknęły, gdy uzbrajali teren

 

 


zima 2001

 


mamy świadomość, że kończy się nam pozwolenie na budowę. żeby nie stracić włożonej kasy i pracy decydujemy, że chociaż wbijemy przysłowiową łopatę, czyli w naszym przypadku uprzątniemy i wyrównamy teren. Czy robiliśmy coś jeszcze niestety nie pamiętam.

czupurek

Rok 1999 -

 


wiosna

 


Transakcje przeprowadzone, zaczęła się papierologia. Jednocześnie nie możemy się nacieszyć kupionym obszarem (jejku jak dużo całe 1200m - końca nie widać). Cena działki - 17 zł m2

 


Co drugi dzień jeździmy doglądać włości. A że wiosna, a teren gliniasty no to cóż - zakopaliśmy się przy którejś wizycie po same drzwi. Dobrze, że jest komórka - wołamy pomoc drogową, która... niestety nie pomogła, bo też się zakopała i dopiero traktor wszystkich wyciągnął. Wracając do domu mąż pedałował bez butów, bo całe w glinie były, ale i tak byliśmy zadowoleni.

 

 


lato

 


Stare i nowe roczniki Muratora przeczytane. Decyzja: projekt gotowy (1,0 tys. zł), zgodnie z założeniami nie większy niż 100m2. Po wielu naradach podoba nam się projekt D04 - (mamy coś z dawnej szlachty) nieduży, w sam raz dla nas trojga, pasuje nam również usytuowanie poszczególnych pomieszczeń względem stron świata i ta oranżeria - prześliczna. Jedyny problem brak garażu - ale co tam, za radą Muratora, będzie wiata - bo taniej.

 


Jednocześnie dylemat jaka technologia? ale jesteśmy nowocześni, podbudowani przez Murator, więc albo drewniany albo thermomur. Koniec z ciężkim budownictwem, niech żyje nowe hip, hip, hura

 

 


jesień

 


Już z projektem pobiegliśmy do miejscowego architekta zrobić adaptację (1,5 tys. zł), trwa papierologia. Pierwsze pieniądze na zbrojenie wydane (całość ma wynieść 20 tys. zł), ale w całości kosztów będzie ok.

 

 


koniec roku

 


rzutem na taśmę udało się uzyskać pozwolenie na budowę, ile wydaliśmy na uzgodnienia niestety nie pamiętam, ale trochę by się uzbierało.

 


I nasze zadowolenie, załapaliśmy się na ulgę i niedługo będziemy budować.

 


Mąż, trochę oderwany od rzeczywistości już nawet marzył, że następną gwiazdkę robimy na swoim. I tu nie było między nami zgody. Pracuję w banku na kredytach, to ja prowadzę sprawy papierkowe i finansowe w domu i nijak z wyliczeń nie wychodziło, że damy radę do końca 2000. Jeszcze sobie międzyczasie wymyśliłam podyplomówkę. Stanęło na tym, że mąż swoje twierdził, a ja swoje.

czupurek

Rok 1998 -

 


początek roku - zaczynamy fantazjować gdzie chcelibyśmy mieszkać, tu, a może tu? Pomysłów wiele.

 


Rozpoczyna się rajd w okolicach Szczecina. Bardzo podobają się grunty rolnicze (obok las, woda), ale do kupienia kilka ha naraz, a do najbliższej linii energet. kilka km. Gdy wziąść do tego koszty przekształcenia, dzielenia, zbrojenia, stwierdzamy, że to nie te progi i chyba nic z tego nie będzie.

 


Rodzina i znajomi też nie podtrzymują na duchu: na etatach w firmach, średnie zarobki, potrzeb wiele, ej nie dacie rady.

 

 


Jednocześnie, bez większego przekonania, wystawiliśmy do pośrednika mieszkanko i....

 


po dwóch tygodniach doszło do finalizacji transakcji (z jednej strony), a z drugiej trafiliśmy działki budowlane (nieuzbrojone) kilka km od granicy Niemiec i 10 km od miasta.

 


Jesteśmy zachwyceni: jaka super okolica (co tam brak jeziora - może następnym razem), cena fajna, zbrojenie mamy robić w zawiązanym komitecie (będzie taniej), po prostu ok.

 


Zapadła decyzja sprzedajemy i kupujemy - huuuura będziemy posiadaczami ziemskimi, hurrrra

 

 


30 kwietnia staliśmy się właścicielami kawałka ziemi i nieba pod miastem.

 

 


jesień

 


dostaliśmy decyzję o warunkach zabudowy terenu. teraz nic tylko budować.

czupurek

Na forum trafiłam w listopadzie 2003 r. i jak ja bardzo żałuję, że nie byłam tu wcześniej, ale cóż lepiej późno niż wcale.

 

 


Ale zacznę od początku:

 

 


Rok 1997 - stanowimy 3-osobową rodzinę, która mieszka w 2-pokojowym mieszkaniu, a drugie 2-pokojowe wynajmuje. Z uwagi na to, że na wynajmie kokosów nie ma i trzeba wciąż pilnować lokatorów, stanęła decyzja: posprzedawać co się da i kupić większe już takie naprawdę nasze.

 


Jak trafił do mnie pierwszy nr muratora nie mam pojęcia, ale po lekturze kilku z nich zaczęły kiełkować myśli o własnym, małym domku, jako alternatywie 3-4 pokojowego mieszkania w bloku (oczywiście bez kosztów ziemi).

 


Ale jak przekonać tą drugą połowę do pomysłu, gdy sami nie umiemy wbić nawet gwoździa, spłacamy, zaciągnięty na samochód kredyt i wogóle do krezusów nie należymy?

 


i pomału, pomału zaraziłam męża optymizmem, że damy radę itd.. i machina ruszyła bezpowrotnie, choć w głowie pełno wątpliwości.........

 


:)



×
×
  • Dodaj nową pozycję...