Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    70
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    338

Entries in this blog

alice

30-31.08 (poniedziałek-wtorek)

 


Poniedziałkowym rankiem dostajemy telefon, że na budowie nie ma prądu. Tynkarze stoją z agregatem i muszą znaleźć sobie inne zajęcie. Łatają wiec dziury, malują – lakierują wystające gdzie niegdzie części metalowe co by nie rdzewiały i brudziły od spodu tynki.

 

 


Okazuje się, ze poszedł bezpiecznik w skrzynce przyłączeniowej, do której klucze posiada jedynie Zakład Energetyczny. A ten nie spieszył się z interwencją i na działkę wóz naprawczy dojechał dopiero po 14-tej. Wyjaśniło się wtedy, że winę za zaistniałą sytuację ponoszą tynkarze, ponieważ w ich agregacie zepsuł się włącznik, który powodował zwarcie. Prawdziwa praca zaczyna się więc dopiero po południu.

 

 


Kolejny dzień nie wnosi nic nowego, oprócz otynkowania kolejnych pomieszczeń, w tym salonu. Biel tynków aż kuje w oczy.

 

 


Zmuszony jestem dowieźć na budowę kilka worków wapna, dla ekipy która tynkuje nam pomieszczenia gospodarcze, łazienki i kuchnię. Udaję się do nowej hurtowni pomiędzy Jabłonną a Chotomowem. Ceny mają znacznie atrakcyjniejsze od naszego dotychczasowego dostarczyciela materiałów budowlanych. Mieliśmy nadzieję, że również w przypadku cegły klinkierowej będą w stanie nas uszczęśliwić, ale mają z wybranego przez nas modelu Cosmo tylko drugi gatunek – co by to nie miało znaczyć. Szkoda, bo transport byłby pewnie gratis.

 

 


Zdynamizowała się sprawa zakupu szamba. Są chętni do współudziału w kosztach dowozu w interesującym nas terminie. Chyba jednak nie będziemy czekać, by zrobić od razu dwa wykopy pod szambo i zbiornik na gaz.

alice

27.08 (piątek)

 


Do południa nadzoruję prace na działce. Tynkowanie idzie pełną parą. Ale mamy problem. Panowie w otworach drzwiowych instalują narożniki stalowe, przez co zdecydowanie zmniejsza się prześwit. Zamiast minimalnych 88 cm w niektórych przypadkach jest zaledwie 86 cm, co skutecznie uniemożliwi wstawienie drzwi. Oni uważają, że wszystko jest w porządku i jeżeli mamy ich rozliczać na milimetry to rezygnują z roboty.

 

 


My jednak twardo stoimy na stanowisku, że powinni poprawić. Po interwencji Kasi, która przyjeżdża na działkę urywając się z pracy dochodzimy do kompromisu. Tam gdzie jeszcze nie zaczęli prac usuną narożniki, a gdzie jeszcze nie instalowali będą nakładali tynk na tzw deskę. Dodatkowo, nie będą tynkowali samych glifów w otworach drzwiowych. W sumie narożniki tylko im się przydawały (abstrahuję w tym momencie od otworów okiennych i narożników w ścianach) bo przy ich pomocy równali tynki. Nam przy drzwiach są psu na budę, bo i tak zakryte będą skrzynką maskującą od ościeżnicy. Tam gdzie już nałożyli tynk, ekipa ma wyciąć diaksem narożniki. Niby mała rzecz, a może mieć tyle negatywnych konsekwencji.

 


Jak z tego wynika, podstawą dobrej pracy i samopoczucia na budowie jest kontrola i jeszcze raz kontrola.

 

 


28-29.08 (sobota-niedziela)

 


Powoli zaczynamy tęsknić za normalnym weekendem. Za leniwym spędzeniem kilku dni z książką w ręku lub przed telewizorem. Pozwiedzaniu okolicy, zrobieniu sobie grilla gdzieś w plenerze. Bez stałego pośpiechu i załatwiania tysięcy spraw. Tym razem dokonujemy wyboru ceramiki do przyszłej kotłowni. Chcemy ją położyć zanim zostanie zamontowany kocioł, żeby już żadne kurze i czy inne brudy nie zanieczyściły palników.

 

 


Ostatecznie decydujemy się na płytki z promocji w Leroy Merlin. Nie mając worka z pieniędzmi wybieramy tanie płytki, byle tylko trzymały rozmiar i fakturę. Kotłownia to nie łazienka i ma spełniać zupełnie inne zadania, a nie cieszyć oczy. Po spektakularnych i bardzo głośnych zakupach, podejmuję decyzję, że ostatni raz kupowałem coś w LM. Nie dość, że nie można doprosić się o obsługę, to na dodatek mają tak stare i zdezelowane wózki, że nie ma czym przewieźć towaru. Po zwróceniu uwagi obsłudze, zostaliśmy poinformowani, że przed wejściem znajduje się urna, do której można wrzucić swoje uwagi i postulaty. Tylko, czy je w ogóle ktoś czyta?

 

 


Czarę goryczy przelała niemożność odstawienia wózków na parkingu. Albo pourywane były łańcuszki, albo zaparkowane były w tym miejscu wózki z Auchana. Kiedy udało się wreszcie dojechać ze sprzętem do hali, okazało się, że nie można odzyskać monet. Pal licho te 4 zł, ale dla zasady kazałem wezwać obsługę i po prawie kwadransie oczekiwania ulżyłem sobie rzucając kilka wiązanek i życząc dalej udanego samopoczucia. Czułem się niczym gość z komedii Barei “Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”, który obrażał się na wszystkie sklepy. A co mi tam.

 


Dowieźliśmy glazurę do domu teściów, bo na razie strach zostawić na budowie.

 

 


Następnego dnia wybraliśmy się wspólnie na porządkowanie działki i zaklejenie folią otworów okiennych, co ma na celu zmniejszenie przeciągów. Ma to podobno zapobiec nierównemu wysychaniu tynków, a w efekcie jego pękaniu. Zaczęło się jednak nieszczególnie, bo Alusia po mrożącym krew w żyłach salcie, rozbiła sobie nos i nabiła guza. Na szczęście dotrwała do końca robót, a szczególne uznanie wzbudziło w niej małe ognisko, na którym spaliliśmy część walających się kartonów. Była w siódmym niebie i szybko zapomniała o ranach.

alice

23-24.08 (poniedziałek-wtorek)

 


Praca idzie swoim tempem, okna w dwóch pomieszczeniach są już zainstalowane. Przyszedł czas na położenie ocieplenia. Zaczynają od sufitu. Na szczęście zanim wystartowali, przypomniałem sobie, ze facet od bram garażowych doradził by nieco przesunąć w głąb garażu przewody doprowadzające prąd do gniazdek do których podłączone będą napędy do bram. Nawet zrobiłem podczas jego wizyty znak na murze. Pamięć jest jednak zawodna.

 

 


Podjeżdża jeszcze elektryk i dokłada dwa kable do wyciągu z toalety gościnnej i garderoby.

 


Na drugi dzień podpisujemy umowę na wykonanie i instalację okien w całym domu. Z kieszeni powoli prześwituje dno.

 

 


25.08-26.08 (środa-czwartek)

 


Strop i ściana w garaż są już ocieplone i otynkowane. Zaczęło się też przerabianie schodków do garażu. Na razie zostało rozkute poprzednie arcydzieło.

 


Na działkę dociera dostawa zaprawy tynkowej (gipsowej) Knaufa. Cały taras jest zajęty paletami. Nie ma się jak ruszyć.

 

 


Ekipa od agregatu zaczyna w czwartek listwowanie, a Krzysiek tynkuje dolną łazienkę. Razem z Alą (przedpołudniem mam okazję wreszcie odwiedzić jej przyszłe przedszkole w ramach spotkania integracyjnego, na którym spotykam Elę, żonę AM wraz z dwójką ich dzieciaków ) dowozimy folie budowlaną (grubość 0,2 i 0,3) na izolację przeciw wilgociową podłogi w garażu. Jak będą robili wylewki w całym domu trzeba będzie jeszcze jej trochę dokupić.

alice

17.08 (wtorek)

 


Tym razem wypada na mnie załatwianie spraw z kierownikiem budowy. Jest zaskakująco układny i dokładny. Tym razem za bardzo się nie spieszy więc każę mu wszystko sprawdzić. Twierdzi, że kominka nie trzeba przenosić i można ewentualnie podciąć krokiew. Pokrycie jest lekkie, i niewielkie wyprofilowanie krokwi nie będzie miało negatywnych następstw. Uważa, że kominek który będzie wykorzystywany przez wyciąg kuchenny może mieć nieco spłaszczony przewód doprowadzający, bo i tak będzie mechaniczne zaciąganie powietrza. Cug będzie. To dobrze, bo jakoś nie widziało mi się łatanie otworu. Uff, kamień z serca.

 

 


Przy okazji dokształcam się w temacie balustrady na tarasie. Straszono nas, że jak na etapie wylewania tarasu nie zostały zabetonowane wsporniki, to już po ptakach. Wiem, że tak byłoby stabilniej, ale teraz to już musztarda po obiedzie. Kierownik twierdzi jednak, że nie ma się co martwić. Technika mocowań poszła do przodu, że bez obaw można instalować wsporniki na kołkach rozporowych i będą trzymać. Ewentualnie w grę może wchodzić dołożenie dodatkowych wsporników mocowanych do ścian bocznych tarasu – na dłuższych bokach.

 

 


Chwilę dyskutujemy też o instalacjach alarmowych. Opowiada mi, że w jego regionie ostatnio tak rozpanoszyli się złodzieje, że zdecydował się na zainstalowanie kamer i zapis wideo. Już się boję co będzie u nas.

 

 


18-22.08 (środa-niedziela)

 


Przyjeżdża ekipa Krzyśka, tzn. Krzysztof i jego pomocnik. Zaczyna się od ostrej jazdy. Na gwałt trzeba załatwić betoniarkę, taczki, zaprawy, cement, styropian, listwy. Zmuszeni jesteśmy pożyczyć Kangura, który przy pojemności swojego bagażnika jest w stanie sprostać naszym potrzebom. Zanim wracam z pracy, większość rzeczy Kasia już zdążyła dowieźć na budowę. Mnie pozostaje dostarczenie jeszcze dwóch paczek styropianu od Peterki. Nawet nie ma czasu z nim pogadać, bo robi się już ciemno, a poza tym zajęty jest wraz z małżonką wyborem kominka. Jego domek robi jednak wrażenie, wydaje się już prawie gotowy do zamieszkania.

 

 


Kolejny dzień wita nas informacją, że coś jest nie tak z poziomem tarasu. W zależności od jego części są różne jego wysokości. Będzie ciężko teraz to wypoziomować, bo jest niewielki margines ruchu. Na dodatek, mieliśmy jednak nieproszoną wizytę na działce. Zginął kabel od przedłużacza. Pytanie tylko, po co zostawiona została odcięta wtyczka?

 


Zaczęło się tynkowanie garażu. Zetka została już fachowo wykonana.

 

 


Piątkowe przedpołudnie mija na załatwianiu kotew i kołków do okienek w garażu i kotłowni. W hurtowniach jest taki wybór, że można dostać oczopląsu. Na budowę dojeżdża transport styropianu, który pójdzie na ocieplenie ściany pomiędzy garażem i domem oraz sufitu garażowego. Patrząc na otynkowane ściany wlewa się w serce otucha. Dom powoli nabiera odpowiedniej atmosfery. Co prawda, to dopiero garaż, ale zawsze. Przynajmniej nie widać gołej ściany z pustaków.

 


http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/tynki-garaz.JPG


Szaro, buro, ale powoli znika ta przygnębiająca pomarańcz cegły. A jak równiutko przytarte. Palce lizać :)

 

 

 


Kolejny weekend upływa spokojnie. Zaczynamy poszukiwanie płytek na wyprzedażach. Można już trafić od 20 zł za m2. W kotłowni nie musimy mieć specjalnych luksusów, byle tylko trzymały rozmiar. O dziwo jest w czym wybierać. Za tydzień zrobimy drugie podejście, prawdopodobnie zakończone zakupem. Na razie nasz faworyt składowany jest w Leroy Merlin.

 


W drodze do domu zabieramy z budowy betoniarkę, co by oddać do wypożyczalni. Taki model kieszonkowy, który jest w stanie zmieścić się do naszego kombi. Na przyszły tydzień potrzebna już będzie profesjonalna wersja tego urządzenia.

alice

15.08 (niedziela)

 


Świąteczny dzień spędzam w części na budowie, gdzie staram się naprawić nieco ogrodzenie. Uszkodzona została siatka, bo potrzebne było przejście do złożenia blach w garażu podczas pracy dekarzy. Załatać już nie miał kto, więc zaopatrzony w stosowne narzędzia podjąłem się tej pracy osobiście. Wyszło nawet nie najgorzej. Jestem wreszcie dumny z siebie

 

 


Wieczorem dostajemy radująca nas informację, że ekipa Krzyśka, tego co murował kominy i poddasze może trochę jeszcze popracować u nas, bo mają przestój na swojej budowie. Umawiamy się, że położą tynki cementowo-wapienne w garażu, kotłowni, spiżarce i łazienkach, ocieplą ścianę pomiędzy garażem i domem oraz sufit w garażu. Rozbiorą i wymurują ponownie schodki do garażu i zrobią wylewkę w garażu. To tyle na razie. Pewnie coś dojdzie. Cieszymy się, bo znamy ich z jak najlepszej strony. Panowie mają zacząć pracę za 4 dni.

 

 


16.08 (poniedziałek)

 


Polecony przez naszego elektryka kontakt na tynkarza nie wypala. Facet strasznie kluczy i widać, że nie ma ochoty przyjeżdżać z Warszawy do Chotomowa. Jego sprawa. A my dalej mamy problem. Trzeba szukać dalej.

 

 


Po południu mamy inspekcję dachu. I co się okazuje. Brakujący kominek w łazience górnej jednak jest tyle, że panowie zapomnieli przeciąć folię wysokoparoprzepuszczalną i nie widać go było od spodu. Resztą rzeczy zajmą się za dwa dni. Najbardziej niepokoi nas ewentualne przeniesienie kominka w garderobie. Wszystko rozstrzygnie jutrzejsza wizyta Kolegi Kierownika, który musi uzupełnić wpisy w dzienniku budowy.

 

 


Dostajemy wycenę naszych okien i, no cóż, chyba psychicznie byliśmy na to przygotowani. Za tydzień mamy podpisać umowę. W spiżarce będzie jednak normalne okienko uchylne. Pozostałe dwie kwestie, tak jak przypuszczałem, spotkały się z aprobatą ze strony małżonki.

alice

14.08. (sobota)

Po mile spędzonym odpoczynku – hurra, dopisała nawet pogoda – trzeba niestety wrócić do rzeczywistości. Oczywiście przywozimy ze sobą deszcz, który towarzyszył nam niemal przez całą drogę powrotną.

 

Pierwsze kroki po krótkim odpoczynku, (do Legionowa dotarliśmy na 6 rano) co zrozumiałe, kierujemy na budowę. Jadę tam z duszą na ramieniu. Dach prezentuje się bardzo ładnie i solidnie, diabeł jednak jak zwykle tkwi w szczegółach.

http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/dach-wejscie.JPG" rel="external nofollow">http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/dach-wejscie.JPG

http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/dach-taras.JPG" rel="external nofollow">http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/dach-taras.JPG

http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/dach-gora-gar.JPG" rel="external nofollow">http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/dach-gora-gar.JPG

http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/dach-gora-wyl.JPG" rel="external nofollow">http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/dach-gora-wyl.JPG

No to mamy już czapeczkę…

 

Staram się nie wchodzić w drogę Kasi, która niczym pies myśliwski tropi wszystkie niedociągnięcia. Stan nirwany trwa niestety tylko chwilę. Krótkie, niemniej bardzo stanowcze – “chodź tutaj” każe mi co sił w nogach gnać na poddasze.

 

- Gdzie jest kominek od wentylacji łazienki?

- No powinien gdzieś tu być, przecież mieli zaznaczone na murze miejsce jego lokalizacji i są podprowadzone kable do podłączenia wentylatora.

- Ale tu przecież nic nie ma.

- W morde jeża, faktycznie, ale po drugiej stronie ściany kominek jest zainstalowany. Przecież jak wstawiali jeden to musieli pamiętać o drugim. Zwłaszcza, że to dokładnie po drugiej stronie muru i widać jak na dłoni.

Przechodzimy do przyszłej garderoby.

- A co to za kominek, przecież nie miało tu być.

- Jak to nie miało? Przecież wentylowane miały być wszystkie pomieszczenia? – jestem mocno zdziwiony takim obrotem sprawy.

- Wszystkie. Oprócz garderoby. Tak mnie zawsze słuchasz jak do ciebie mówię – żona sięga po najcięższy oręż.

- Miały być w każdym pokoju – upieram się przy swoim.

Ostatnie słowo musi jednak należeć do Kasi.

- Jak już dołożyłeś ten kominek, to dlaczego nie ma doprowadzonej elektryki do wyciągu? – konkluduje lepsza połowa.

Fakt, o tym nie pomyślałem. Bije się w pierś. Skrucha jest tylko chwilowa, bo za moment….

To samo pomieszczenie.

- Jak zainstalowany jest ten kominek? Powiedz mi, jakim cudem przeprowadzisz przewód wentylacyjny pomiędzy krokwią a kartongipsem, jeśli ocieplenie będzie wystawało jedynie 5 cm ponad krokiew, a rura będzie miała fi100?

- To nie moja wina – jestem na poważnie przerażony – mieli zrobić kominki jeden nad drugim, a nie jeden obok drugiego i to po przeciwnych stronach krokwi. Niezły bigos. Trzy razy naocznie sprawdzałem z dekarzami ułożenie. Wszystko miało być OK.

 

Kolej na górną łazienkę. Kominek od pionu kanalizacyjnego miał iść 120 cm od ściany, a jest zainstalowany o 20 cm bliżej. I jeszcze dwie sprawy. Pierwsza to brakujący kominek wentylacyjny od dolnej łazienki, druga - brak ław kominiarskich. Oj dostało mi się. Będę miał nauczkę na całe życie.

 

Dalszą część inspekcji, tym razem na zewnątrz, powstrzymały nasilające się z każdą minutą opady deszczu. Jedyne pocieszenie, że w środku, pod dachem jest suchutko.

 

W agresywnych nastrojach udajemy się do firmy by załatwić sprawę poprawek i zainstalowania dodatkowych elementów dachu. O dziwo, nie robią problemów i umawiamy się wstępnie na najbliższy poniedziałek. Na budowę ma dotrzeć przedstawiciel firmy i uzgodnić szczegóły. Trzymamy ich w szachu, bo jak nie wywiążą się należycie z zobowiązań, to nie dostaną reszty kasy. A jest tego sporo.

 

Oglądamy materiały na podbitkę dachu. Ceny wahają się od dwudziestu paru złotych do nawet 130 za metr. W naszym przypadku chyba pozostaniemy jednak bliżej dolnej granicy widełek. W zupełności wystarczy nam podbitka z paneli sidingowym, kwestią pozostaje jedynie dobór odpowiedniego koloru.

 

Popołudnie mija na rozpakowywaniu i odsypianiu trudów podróży. Zostajemy w domu, bo pada, pada i pada.

alice

7.08 (sobota)

 


Po burzliwej nocnej dyskusji zapada decyzja, że mam jechać nad morze do swoich pań. Termin zakończenia prac związanych z dachem znowu bowiem uległ przesunięciu. Brakująca blach ma dojechać dopiero w poniedziałek. Jeżeli uda się ją dostarczyć do południa, to dekarze skończą robotę do wieczora. Jak nie, to spędzą na budowie jeszcze jedną dniówkę. Umawiam się z teściami, że przejmą od ekipy klucze i dokumentację. Odbioru dachu dokonamy dopiero po naszym powrocie znad morza. Znając życie i tak pewnie będą jakieś poprawki. Mogę na 100 proc. zagwarantować, że nic nie umknie czujnemu oku mojej małżonki. Ona ma to po prostu we krwi.

 

 


W trakcie ostatniego przed labą pobytu na budowie przyjeżdża samochód z firmy dekarskiej i zdaję do depozytu okna połaciowe. Nie obywa się bez małej wymiany poglądów, bo Pan Magazynier robi łaskę. Stawiam jednak na swoim powołując się na rozmowę z jednym ze wspólników firmy. Staje na moim

 

 


Obecność jednej z ważniejszych figur z Eko-Dachu na działce wykorzystuje jeden z naszych przyszłych sąsiadów u którego ta sama firma kryła dach. Przybiega z zapytaniem, czy mogą mu przerobić rynny przy lukarnach, bo woda się nie mieści. Zasiewa we mnie ziarenko obaw, czy podobna sytuacja może mieć miejsce i u nas. Zobaczymy przy pierwszym poważniejszym deszczu. Biorę od gościa namiary na szamba (znów jakaś firma spod Radomia – czyżby polskie centrum szambiarstwa?) :) i małą koparkę. Potrzebujemy takową do wyrównania placu i zasypania fundamentów za domem, gdzie jest za wąsko dla normalnego sprzętu.

 

 


Po inspekcji (do dokończenia pozostały obróbki przy kominach, instalacja dwóch kominów wentylacyjnych i położenie kilku przyciętych arkuszy blachy) żegnam się z ekipą oraz wręczam tradycyjny polski prezent w postaci flaszeczki Resztę dnia spędzam na pakowaniu i doprowadzaniu samochodu do stanu używalności.

 

 


Idę wcześniej spać, bo zamierzam wyjechać zaraz po północy. Lubię takie trasy robić nocą, bo na drodze spokój i mniej wariatów.

alice

5.08 (czwartek)

 


Dzień z uwagi na zajęcie nie wymagające wielkiej filozofii – sprzątanie – mija bardzo szybko. Wreszcie i w Warszawie żar leje się z nieba, co z jednej strony może cieszyć, z drugiej jednak mam na uwadze naszych dekarzy, których musi nieźle przypiekać na dachu.

 


Uzgadniam z ekipą, że po wyjęciu okien połaciowych w ich miejsce na razie zainstalują płyty (jakąś sklejkę), bo strach taki chodliwy towar zostawić bez nadzoru. Dobiją do krokwi łaty i ściągną sklejkę drutem.

 

 


6.08 (piątek)

 


Coraz bardziej brakuje mi moich kobietek. Nadzór telefoniczny prac ze strony małżonki też wymaga sporej cierpliwości Nie pozostaje nic innego, jak tylko tłumaczyć obrazowo wszystkie działania i fazy prac i z pokorą przyjmować kolejne wskazówki. A i tak pewnie będzie coś źle.

 

 


Wczesnym rankiem spotykam się na działce z przedstawicielem firmy zajmującej się stolarką okienną. Bierze wymiary i jak to zwykle w takich razach bywa, zasiewa ziarno niepewności. Mamy do rozważenia trzy istotne kwestie. Po pierwsze, czy przy tak małym otworze okiennym w spiżarce nie lepiej będzie zamontować nieuchylnego okna ze specjalnym nawiewnikiem? Po drugie, czy nieruchome skrzydło, jedna z trzech części drzwi balkonowych, nie powinno mieć szerszych szprosów, tak by licowały z częścią ruchomą? I ostatnia sprawa, czy będziemy poszerzać otwór w drzwiach prowadzących z naszej sypialni na taras, tak by drzwi były identyczne jak druga para prowadząca z salonu na taras? W takim wypadku trzeba będzie podkuć/skrócić trochę murek (jakieś 3-4 cm). W dwóch ostatnich przypadkach jestem niemal pewien, że odpowiedź będzie twierdząca. Jeśli chodzi o spiżarnię, to Kasia ma chyba inną koncepcję.

 


Facet od okien okazuje się na tyle sympatyczny, że zabieram się z nim do warsztatu odebrać Kasi samochód z przeglądu. Potem załatwiam sklejkę, co wcale nie było tak prostą sprawą jakby się mogło wydawać. A przy tym drożyzna, że….

 

 


Jak zwykle, kiedy nie były potrzebne, to po działce walały się resztki drutu wiązałkowego. Planowaliśmy go zużyć do przymocowania płyt na oknach połaciowych. Niestety, w międzyczasie drut gdzieś wsiąkł. Znaczy się, znajdzie się w najmniej oczekiwanym miejscu i czasie. A tak musiałem pojechać i dokupić za “dychę”. Przy okazji miałem szczęście być świadkiem ciekawego zjawiska atmosferycznego. Podczas gdy starałem się nabyć stosowny drut w hurtowni, przeszło nad nią spektakularne oberwanie chmury (swoją drogą, ciekawe które już w tym roku?). Pełen obaw zadzwoniłem do ekipy pracującej na dachu co by przygotowali się na “lanie” i przynajmniej prowizorycznie zakryli otwory po oknach połaciowych. W oczekiwaniu na ustąpienie deszczu minęło ponad pół godziny. Z duszą na ramieniu wróciłem na budowę, a tam...panowie nawet nie schodzili z dachu, bo spadło tylko kilka kropelek. Ciekawe. Warto nadmienić, że odległość między działką a hurtownią to co najwyżej 4-5 km.

alice

3.08 (wtorek)

 


Pobudka o 6-tej. Dzień nie odbiega porządkiem od poprzednich. Spędzam kolejne godziny na sprzątaniu wewnątrz domu, bo o porządkowaniu obejścia nie ma mowy z uwagi na co chwila padający deszcz i wszechogarniającą wszystko wilgoć. Pełen zapału chciałem zrobić coś z walającym się wszędzie drewnem, a to szalunkowe, a to resztki z więźby, a to porozrzucane kawałki łat i kontrłat. Leje się jednak za kołnierz więc z buńczucznych planów nici.

 

 


Tak jak przypuszczałem, tynkarzy nie będzie. Tłumaczyli się podobno zbyt małą powierzchnią do pokrycia przez agregat. Niestety, hektarów im nie zapewnię. Niech się dogadują z jakimś deweloperem i robią w hurcie, obfajdani wyrobnicy. Takich to tylko wieszać A podobno jest w Polsce bezrobocie. Co najciekawsze, byli tydzień wcześniej na budowie i wszystko było OK. Co najmniej tydzień w plecy. Wykonawca ma ponoć szukać nowej ekipy. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że zdąży w terminie zawartym w umowie.

 

 


Elektryk przedstawia mi wstępne rozliczenie podejść. Wychodzi ponad 1,5 km kabli i prawie 400 wyprowadzeń. Szok. Niektóre pomieszczenia wyglądają jak centrale. Plątanina kabli, chociaż trzeba przyznać, że równo poukładanych i zmyślnie poprowadzonych. Z czystym sumieniem mogę polecić usługi pana Piotrka. Nie stroi fochów, potrafi doradzić, słucha co się do niego mówi. Jest przy tym sumienny i słowny. Takich fachowców to można naprawdę ze świecą szukać. Sprawdził się też na budowie AM

 


Po południu na działkę docierają okna połaciowe. Sprawdzam ich stan. Tak na wszelki wypadek, przecież i Mercedes potrafi się zepsuć. Ostatnio jakby coraz częściej

 

 


4.08 (środa)

 


Znowu wczesnym rankiem przybywam na budowę, by spotkać się z przedstawicielem Hoermanna. Dyskutujemy w sprawie naszego problemu. Wydaje się, że wszystko będzie w porządku. Jest na tyle miejsca, że w razie czego będzie można wstawić wyższą bramę. Ale w takim przypadku, nie będziemy mogli wybrać bramy kasetonowej, bo będzie źle wyglądała w otworze. Poziomy profil za nadprożem wyglądałby wtedy jakby był urwany. Lepiej prezentować się będzie zwykłe, poziome przetłoczenie.

 

 


Dekarze kończą instalować okna dachowe i mamy zgrzyt. Mimo że mieli wszystko pokazane dokładnie i wytłumaczone jak chłopu na miedzy, okno w pomieszczeniu nad garażem od strony ogrodu umieścili o dwie krokwie dalej niż w projekcie. Moim zdaniem, nie jest źle, a nawet… Okno zdecydowanie lepiej doświetla pomieszczenie. Na pewno z tego powodu nie zamierzamy rozmontowywać całej połaci pokrycia dachowego. Inną kwestią jest wysokość okien. Z przyczyn technicznych nie mogły być w tym pokoju zainstalowane niżej. Ja dam radę przez nie wyglądnąć, ale Kasia już nie. Na razie pytaniem bez odpowiedzi pozostanie kwestia, czy nadzór budowlany nie zgłosi uwag do tak zamontowanego okna. Na razie kładę na nich laskę.

 

 


Bijąc się z myślami dowożę do banku wyciąg z księgi wieczystej z wpisaną hipoteką. Czekamy teraz na ruch ze strony banku, który powinien niedługo poinformować nas o obniżeniu oprocentowania z tytułu takiego zabezpieczenia swoich interesów.

 


Mam smutną informację dla moich kobietek. Mogę się do nich spóźnić, bo dach skończą najwcześniej w poniedziałek

alice

2.08 (poniedziałek)

 


Mimo że człowiek niby na urlopie, ale pospać nie można i już o 7 melduje się na działce. Chce zdążyć przed tynkarzami ze sprzątaniem pomieszczeń na poddaszu. Chociaż dzień zaczął się już kilka godzin wcześniej, jest ponuro i nieprzyjemnie. Zapowiada się na deszcz. Po godzinie dołącza do mnie elektryk, który dopiero dzisiaj zamierza zakończyć prace. Czas płynie tak szybko, że nawet nie zauważam kiedy mijają kolejne godziny. A tynkarzy ani widu, ani słychu. Dzwonię do naszego wykonawcy i dowiaduję się, że dopiero wyjechali od siebie i powinni być koło południa. Faktycznie, przyjeżdża ekipa, ale naszych dekarzy. Nie mogą przystąpić do pracy bo nie ma jeszcze blach.

 

 


Zaczyna padać. I to bardzo poważnie. Deszcz jest chyba nam pisany. Weekend upłynął w pełnym słońcu, a kiedy potrzeba, żeby było sucho, to musi padać. Taka nasza karma.

 

 


Zrywam się z budowy przed 14-tą i jadę odwieźć Kasi auto do warsztatu. Po godzinie jestem z powrotem, a tynkarzy diabli wzięli. Tracę powoli nadzieję, żeby się jeszcze pojawili. Dowożą za to blachę i w strugach deszczu ekipa przeprowadza rozładunek, składając arkusze na paletach na podłodze w garażu. Jest tego od groma. Cóż z tego, kiedy nie można ich układać.

 

 


Nasz elektryk kończy wreszcie swoje dzieło – niestety zapomina o 2 gniazdach trójfazowych. Jedno miało być w kuchni przy piekarniku, drugie zaś w garażu. Ale dwa pozostałe podprowadził jak należy. W kotłowni dla hydroforu i w kuchni dla blatu ceramicznego. Dobrze że byłem na miejscu i przypilnowałem. Na kolejny dzień elektryk zostawia sobie też wstawienie wszystkich puszek.

 


http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/elektryka-kable.JPG


Ściany pokryła pajęczyna kabli

 


http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/elektryka-centrala.JPG


Centrum dowodzenia – skrzynka bezpiecznikowa, bez gorzałki nie razbierjosz

 

 


Ustalam z dekarzami wysokość umieszczenia okien połaciowych i ich rozmieszczenie. Musimy je nieco podnieść w stosunku do propozycji Kasi. Przy niskiej ścianie kolankowej i stosunkowo niewielkim nachyleniu połaci pojawiłby się problem z odpowiednim ociepleniem dachu. Największy kłopot mamy jednak z oknem w garderobie, gdyż wchodzi w kosz – trzeba je podnieść sporo do góry.

 


Tynkarze nie dojechali, wykonawca nie odbiera telefonów. Wracam do domu po blisko 10 godzinach spędzonych na budowie. Czeka mnie niestety jeszcze jedno zadanie. Biorę się wreszcie za uzupełnianie dziennika. Mija północ a ja nadal stukam w klawiaturę. Po pierwszej idę wreszcie spać.

alice

31.07 (sobota)

 


Od rana mam wisielczy humor, potęgowany tym, że nasz bank otwierają dopiero o 10-tej a ja potrzebuję szybko kasę na rozliczenie z elektrykiem. Na dodatek nie ma nikogo, kto przytuliłby biednego misiaczka, który musi teraz sam nadzorować gospodarstwo rodzinne.

 

 


Dobrze, że przynajmniej Kasia zaplanowała mi prace. Od poniedziałku na działce mają zacząć działać tynkarze, więc jestem zmuszony nabyć folię i pozakrywać okna, by nie było przeciągów. Postanawiam ponabijać z boków otworów okiennych listwy do których następnie przyczepi się folię. Gwoździe jakie znalazłem na działce mogłem sobie wsadzić w ... Nieważne. Kolejny genialny pomysł z przyklejeniem listew również okazuje się, grzecznie mówiąc, do .... Nieważne. Po dwóch godzinach mordęgi jadę do hurtowni w calu zakupu specjalnych gwoździ stalowych do wbijania w beton. Są, ale pioruńsko drogie. Ponad dwadzieścia groszy za sztukę. Warte są jednak swojej ceny i praca idzie – jak po maśle to przesada – ale bardzo sprawnie i w kolejne dwie godziny mam zadanie zrealizowane. Folii nie przybijam, gdyż elektrycy jeszcze nie skończyli pracy.

 

 


W czasie prac porządkowych odwiedza mnie sąsiad i zwiedza naszą budowę. Doradza w sprawie przyszłego trawnika. Sugeruje, żeby pod warstwę ziemi, którą będzie trzeba nawieźć, podsypać warstwę gliny, która skutecznie będzie przeciwdziałać ucieczce wilgoci, tak przecież koniecznej do wyhodowania zielonego kobierca. Fakt faktem, że jego trawnik wygląda bardzo ładnie.

 


Na więcej nie starczyło niestety czasu i zapału.

 

 


1.08 (niedziela)

 


Miałem iście szatański plan, co by zrobić sobie dzień odpoczynku i relaksu po ostatnich nerwowych sesjach budowlanych, ale ogrom kolejnych zadań nie pozwolił na leniuchowanie. Wpierw sprzątanie samochodu mojej małżonki przed oddaniem go do warsztatu na doroczny przegląd. To naprawdę zdumiewające, ile śmieci potrafią wyprodukować i zmagazynować dwa moje kochaski.

 

 


Jestem bardzo dumny z siebie, bo samochód po odkurzaniu i czyszczeniu tapicerki nie był tak czysty wewnątrz chyba od nowości. W poniedziałek zobaczymy czy ma jakieś dolegliwości pod maską. Z silnikiem raczej wszystko w porządku, gorzej z układem jezdnym. Nawierzchnie polskich dróg są w stanie pokonać nawet najtrwalsze zawieszenie

 

 


Mając już co nieco w krzyżu, dobijam się na działce przy sprzątaniu wnętrza domu. Usuwam wszelki gruz, śmieci i wciskający się w każde miejsce kurz i pył. Na stertę trafia dwanaście 20-litrowych wiader z brudami. A to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Wysprzątałem dopiero część parteru.

 


Wieczorem, o ironio, nie mogąc zasnąć ze zmęczenia, dokształcam się z układania tynków. Jestem niby troszkę mądrzejszy, ale co innego teoria, co innego praktyka. Tak bardzo chciałbym już pojechać do Kasi i Alusi.

alice

30.07 (piątek)

 


Korzystając z wolnego przedpołudnia odbieram od Kasi z pracy nadstawki na europalety, które posłużą nam do składowania odpadków drewna. Na budowie dekarze kończą pierwszy etap obróbek i instalację rynien. Rury spustowe postanawiamy zostawić w depozycie w firmie. I tak trzeba byłoby je zdjąć przy ocieplaniu i robieniu tynków, a przy okazji nie będą kusić złodziei. Okazuje się, że zabrakło kilku metrów folii dachowej i trzeba było domówić. Na szczęście nie trzeba płacić za całą rolkę, tylko za zużyte metry. Dekarze postanawiają, że od poniedziałku - kiedy przyjadą arkusze z blachą - będą nocować na działce. Strzeżonego i tak dalej.

 

 


Wracając do domu odwiedzam przedstawicielstwa Wiśniewskiego i Hoermanna, by dowiedzieć się o możliwość instalacji wyższej bramy. Pechowo, w żadnym z biur nie było montażystów, a panie sekretarki nie były w stanie udzielić na 100-proc. pewnej informacji. Mają oddzwonić i umówić się na wizytę na budowie.

 

 


Popołudnie, oprócz wykonywania obowiązków zawodowych – internet to piękna rzecz – upływa na pakowaniu się rodzinki na nocny wyjazd nad morze. Ćwiczymy ten sam scenariusz co rok wcześniej. Kasia z Alą i swoją mamą jadą pociągiem nad morze, a ja po tygodniu wymienię się z teściową jadąc do nich i po nie samochodem. Oby tylko miały pogodę. Patrząc na rosnącą górę tobołów zadaję sobie pytanie, czy nasze rodzinne kombi pomieści tyle gratów. Okaże się dopiero na miejscu, bo część rzeczy mam dopiero dowieźć. O północy – 20 minutowe spóźnienie odjazdu pociągu – zostaję słomianym wdowcem i zaraz zaczynam tęsknić za moimi babami. Chlip, chlip.

alice

26.07 (poniedziałek)

 


Trudno zgrać wykonawców. Wpierw na budowę dociera drewno na deskę czołową. Następnie elektryk, któremu pokazuję gdzie ma zrobić podejścia w “łazience”. Czekam coraz bardziej zniecierpliwiony na ekipę od dachu. Wiem, że w poniedziałki zawsze zaczynają późno, około 10-tej, ale jest już 11 i nic. Nie odpowiadają też na telefony. ?????

 


A mnie się spieszy, bo przed pracą musze jeszcze odwiedzić bank. Lekko wkurzony przyjeżdżam ponownie na budowę a tam... jacyś ludzie – zupełnie mi obcy - kręcą się po dachu. Zagadka szybko się rozwiązuje - to nowa ekipa. Sobotnia, była nic nie znaczącym epizodem – obecna ma charakter docelowy. Na razie jest dwóch magików, jak będą już kryli dach blachą, dołączy jeszcze jeden. Jacyś tacy bardzo młodzi, w moim wieku. Po kilku testowych pytaniach z mojej strony wydają się jednak OK. Zobaczymy za kilka dni.

 

 


27.07 (wtorek)

 


Sprawy na budowie nabierają oszałamiającego tempa. Cieśle kończą swoją pracę, czyli dobijają deskę czołową. Nie obywa się bez komplikacji, gdyż zepsuła się ich piła elektryczna. Mając na uwadze niepewną pogodę (co za odmiana ) i sporą ilość desek do przycięcia postanawiam szybko podjechać do wypożyczalni sprzętu budowlanego by zaopatrzyć się w stosowne urządzenie. Dostarczyłem sprzęt i zyskałem dodatkowy szacunek cieśli.

 

 


Oczywiście zaczęło lać i tak już do końca dnia. Gdyby nie pożyczona piła, cieśle nie pracowaliby – powiedzieli mi po zakończeniu pracy. W szachu znaleźli się też dekarze, którzy nie mogli kończyć układania folii i łat z kontrłatami. Odbyłem więc z nimi pogadankę o złodziejstwie na budowach. Uświadomiło mi to, że musimy jakoś rozwiązać kwestię składowania blach na działce. Zostawić je bez opieki to igranie z losem, Arkusze nie ważą przecież zbyt dużo i dosyć łatwo można je wynieść. Za to kosztują...

 


Sen z powiek nadal spędza nam kwestia bramy garażowej. Postanawiam udać się zaraz z rana na działkę i wszystko pomierzyć, a potem dowiedzieć się u źródła – u któregoś z dealerów – o rozwiązanie naszego problemu.

 

 


28.07 (środa)

 


Już tylko trzy dni do urlopu Jakoś trzeba je jednak przeżyć. Jeszcze przed 6-tą rano jadę na działkę by dokonać stosowanych pomiarów w garażu. Wydaje się, że są szansę, że brama jednak zmieści się. Jeśli nie w rozmiarze jaki był w projekcie, to powinna wejść o rozmiar większa (wyższa) Podczas inspekcji pokrycia foliowego zauważam kilka niewielkich dziur. Po konsultacji z Darkiem – szefem dekarzy – zobowiązuje się je podkleić specjalną taśmą. Jak się później okazało, łatek było dosyć sporo. Na szczęście, folia jest pod dachówką i jej głównym celem nie jest odprowadzanie wody deszczowej, a ilości H2O jakie się na niej mogą ewentualnie pojawić nie będą miały żadnego szkodliwego działania.

 

 


Popołudnie to prawdziwy jazda. Przyjeżdża Gosia z mężem po stemple. Pojawia się Jackus, który pilnie musi nabyć szambo i szuka wspólnika do zakupu i transportu. Niestety, nie możemy służyć mu pomocą, bo my będziemy załatwiali tą kwestię gdzieś na przełomie września i października. Chcemy to zrobić równocześnie z instalacją zbiornika na gaz, by koparka wykopała za jednym zamachem dwa doły.

 


W międzyczasie Kasia ustala z elektrykiem punkty w kolejnych pomieszczeniach, a ja z dekarzem miejsca rur spustowych. Postanawiam dodać rurę na jednym z rogów, bo połać z której zbierana będzie woda jest bardzo duża, a architekt potraktował problem po macoszemu.

 

 


Muszę wracać do domu na piechotę, bo Kasia zostawiła mnie na budowie wracając szybko do naszego Szkrabika, który musiał szykować się już do spania. Było już po 21-ej. Dwudziestominutowy marsz okazał się skuteczną metodą na odstresowanie. Sytuacja wyglądała dosyć komicznie, bo szedłem w nieco już sfatygowanych spodniach, brudny jak sto nieszczęść i z ... siekierą w ręce. Co bardziej nerwowi spacerowicze przechodzili na mój widok na drugą stronę ulicy. Miałem niezły ubaw

alice

24.07 (sobota)

 


Nie ma chwili odpoczynku i kolejna sobota nie odbiega od poprzednich, czyli budowa. Przyjeżdża ekipa od układania dachów – 5 facetów, którzy zaczęli pracę od sprawdzenia więźby. Stwierdzili, że jest bardzo mocna i bardzo dobrze ułożona – co ponoć dosyć rzadko się zdarza. Przynajmniej jeden problem z głowy. Szybko przechodzą do konkretów i biorą się za układanie folii wysokoparoprzepuszczalnej – Aqua Protect Light, na którą nabijane są kontrłaty i łaty. Tradycji musi się stać zadość - oczywiście musi popadać, praca jest przez to spowolniona, bo ekipa musi co jakiś czas chować się przed wodą. Przez niecałą dniówkę zakrywają część więźby nad salonem i garażem.

 


http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/dach-folia.JPG


Tu już nie będzie kapać

 

 

 


25.07 (niedziela)

 


Uff, budowa potrafi doprowadzić do białej gorączki. A poszło o wystrój dolnej łazienki. Zaczęło się niewinnie. Usłyszałem, że nie wykazuję chęci pracy koncepcyjnej. Siadłem więc i nasmarowałem swoje wyobrażenie łazienki. Na moje nieszczęście, diametralnie różniło się od projektu mojej połowicy. Dostałem więc natychmiastową reprymendę, że zawsze muszę krytykować jej projekty i wszystko przewracam do góry nogami. I tak źle i tak niedobrze. Bądź tu człowieku mądry.

 


W minorowych nastrojach udaliśmy się na działkę by pomiędzy realnymi ścianami porozmieszczać: wannę z natryskiem, kibelek, bidecik, szafkę z umywalką, słupek wysoki, szafkę dolną, szafkę górną, lustro, grzejnik elektryczny, wieszak na ręczniki....Dużo tego, żałujemy, że dolna łazienka nie jest dłuższa lub szersza o pół metra. Na podłodze wyrysowywaliśmy cegłą zasięg poszczególnych składowych łazienki. Doszliśmy w końcu do kompromisu, ale było naprawdę gorąco. Dobrze, że takie dni nie zdarzają się zbyt często

alice

20.07 (wtorek)

Wieczorem po pracy spotykamy się wreszcie z hydraulikiem. Ma złe wiadomości. Ekipa nie jest w stanie wejść z robotą, bo cały sierpień spędza w Mediolanie, gdzie złapała intratny kontrakt. Nie mogą go przełożyć czy opóźnić bo właściciel hurtowni, w której będą prowadzone prace zamyka interes na wakacyjną przerwą i muszą z pracą zdążyć w 4 tygodnie. Mogą pojawić się u nas dopiero we wrześniu. Ze spuszczonymi głowami robimy mimo to rekonesans na budowie. Ustalamy różne szczegóły, między innymi podejmujemy decyzję odnośnie grzejników. Niemal na 100 proc. będą to aluminiowe żeberkowe. Dowiadujemy się, że musimy nieco zmienić wystroje łazienek, bo będzie trudno przy proponowanym przez nas ustawieniu zrobić podejścia.

Na działce pojawia się też elektryk (z polecenia AM – kolejny raz DZIĘKI) i ustala z Kasią punkty. Oczywiście dyskutujemy w deszczu.

 

21-23.07 (środa-piątek)

Dni upływają w iście zawrotnym tempie. Obdzwaniamy okoliczne tartaki, bo cieślom jednak zabrakło drewna. Symboliczną ilość, ale jednak brakuje. O ile jednak belki udaje się załatwić niemal od ręki, o tyle mamy problem z drewnem na deskę czołową. W projekcie mamy bardzo nietypowy rozmiar – 3,8x20 cm. W tartakach robią wielkie oczy (tak interpretuję ciszę w słuchawce jaka zapada po zadaniu przeze mnie pytania). Na ewentualną realizację tego zaskakującego zlecenia musielibyśmy czekać nawet do 2 tygodni. Sugerują nam, że niemal wszyscy klienci biorą zwykłą calówkę, ewentualnie dwu calówkę o szerokości 16 cm. A taką deskę można już dostać od razu. Ustalamy z naszymi przyszłymi wykonawcami dachu, że z ich firmy podjedzie ktoś na działkę i sprawdzi organoleptycznie, czy konieczny jest rozmiar zaproponowany przez architekta.

 

W czwartek prace rozpoczyna ekipa elektryków – pracują we dwóch. Młotki nie przestają stukać, a wiertarki borować. Na bieżąco Kasia ustala rozmieszczenie gniazd kontaktowych, wyłączników dla poszczególnych pomieszczeń. Do mnie należy ustalenie punktów dla kina domowego, telewizji, telefonu i internetu. Anteny będą jednak doczepione do komina, chociaż rozważaliśmy też rozwiązanie z jednym ze słupów na tarasie. Boję się jednak, że rosnące drzewa przysłonią sygnał z satelity.

Dzień później cieślę kończą wreszcie więźbę (około tygodnia spóźnienia ze względu na deszcze). Mają jeszcze – w ramach umowy – pojawić się w następnym tygodniu by zainstalować deskę czołową. Wykonawca dachu stwierdza, że może być rozmiar standardowy, musimy tylko poczekać aż przywiozą na działkę odpowiednią ilość drewna.

http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/WIECHA1.JPG" rel="external nofollow">http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/WIECHA1.JPG

I kolejny etap za nami

 

Jedni kończą, drudzy zaczynają. Elektryk ma dzień przerwy, szkoda bo ekipa od alarmów rozkłada kable pod przyszłą instalację. Prace zajmują prawie cały dzień.

alice

17.07 (sobota)

 


Rano na budowie miał być hydraulik, ale jak się później okazało...zapomniał. W międzyczasie, czekając na niego odkrywam, że w kanałach wentylacyjnych jest trochę gruzu i zaschniętej zaprawy. Trzeba będzie je przy okazji udrożnić, by zapewnić potem skuteczne odprowadzanie powietrza.

 


Po zaakceptowaniu przedstawionych przez nas uwag, składamy podpisy pod umową z Eko-Dachem

 


Jak dobrze pójdzie, prace nad naszym dachem zaczną się za tydzień.

 

 


Po sutym obiedzie – jak to zwykle u teściów – po południu zamieniam się w drwala i wycinam kilka sosen samosiejek, które mogą przeszkadzać w ułożeniu dachu. Prawdziwa siekierezada. Ubaw przedni. Potem biorę się za czyszczenie przewodów kominowych. Odwiedza nas Gosia (GG) kolejna przedstawicielka Grupy Chotomowskiej.

 

 


18.07 (niedziela)

 


Dzień świąteczny, pracować nie powinno się, ale jak przez cały tydzień nie mamy czasu, to musimy porządkować działkę nawet w niedzielę. Zaczynam jednak ... od umycia samochodu. Mam wspaniałego pomocnika, Alusia lobi sistko siama. Co by nie mówić, pół wozu obleciała ze szmatką i trzymała mi szlauch z wodą. Kochane maleństwo. W tym samym czasie mamusia zabrała się za impregnowanie desek z których zbito ścianki lukarny. Kiedy kończę z samochodem, przejmuję od Kasi pędzel. Po kilku ruchach dochodzę do wniosku, że nie tędy droga. Szybka decyzja – trzeba zaopatrzyć się w spryskiwacz, bo człowieka szlag trafi na miejscu. Impregnat jest bardzo rzadki i szybko spływa po deskach i co gorsze... po rękach. Wsiadam więc w samochód (po cholerę go myliśmy, jak wystarczyło przejechać kilkanaście metrów by znowu był cały w pyle) i jadę po spryskiwacz.

 

 


Po napełnieniu go impregnatem jestem kompletnie rozczarowany bo co prawda natryskuje roztwór, ale zaledwie przez kilka sekund i to rwanym strumieniem. Coraz bardziej wkurzony nie poddaję się jednak i przeklinając złośliwość rzeczy martwych kontynuuję mordęgę. Jakby tego było mało, słońce praży jak diabli, a nad głową nie ma ani centymetra cienia. Jestem pewien, że jak w poniedziałek przyjadą cieśle kończyć więźbę, to będzie oczywiście padał

 

 


Z powodu technicznej przerwy - Ala sypia nam jeszcze w południe - Kasia wraca z nią do dziadków zostawiając mnie samego na polu bitwy. Po trzech godzinach w ostrym słońcu kończę wreszcie robotę i postanawiam dorwać się do trzewi spryskiwacza. O rzesz.... przewód doprowadzający ciecz do spryskiwacza jest pęknięty przy samej dyszy i przepuszcza powietrze. Wystarczy odkroić końcówkę i ... świat przybiera kolorowe barwy. Wyzywam się w duchu od matołków. Taka prosta sprawa. Jak się siedzi całe życie przed komputerem, to takie są tego efekty. Niby tak jak każdy mam dwie ręce, szkoda tylko, że obie lewe. Dupa ze mnie a nie Słodowy czy inszy MakGajwer. Resztkami impregnatu polewam jeszcze raz deseczki i szacuję ile by mi zajęła cała robota, gdybym od razu naprawił urządzenie. Góra pół godziny

 

 


Kochana żonka nie zapomina o swojej biednej, samotnej połówce i dowozi na działkę obiadek. Po skończonej impregnacji zabawiam się w człowieka pająka i skaczę sobie po więźbie oglądając z bliska jej połączenia i kominy.

 

 


Na tej zabawie zastaje mnie ponownie Kasia i .... dwie nasze przemiłe sąsiadki/koleżanki (Gosia i Teresa) z poprzedniego mieszkania. Nudziły się, więc postanowiły odwiedzić tą naszą słynną na osiedlu budowę. Trochę mi głupio, bo cały jestem wymazany impregnatem na zielono. Tak szybko jak się tylko da ,wybywam z działki, zostawiając za sobą plotkujący “babiniec”

 


Dziewczynom jest mało pogaduch więc przyjeżdżają jeszcze na kawę. Cieszę się, bo Kaśka może wreszcie -choć na chwilę - oderwać się od budowy. Nawet Alusia daje spokój mamusi i bawi się ze mną, zjada nawet bez głosu sprzeciwu obiadek. Takie miłe, słodkie zakończenie weekendu.

alice

13.07-16.07 (wtorek-piątek)

 


Następne dni stoją pod znakiem lukarn, załatwiania brakującego, drewna i wykańczania kominów. Wreszcie 15 lipca stanęły.

 

 


http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/KOMIN2.JPG


http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/KOMIN3.JPG


Chodzi kominiarz – dopiero będzie

 

 


Muszę przyznać, ze zrobiły na mnie wrażenie swoją dostojnością. Dzień później nasi murarze kończą swoją pracę. Ocieplili styropianem lukarny i położyli na ich zewnętrznych ścianach (niestety nie na wszystkich bo przez deszcz nie zdążyli) siatkę na kleju. Resztę zrobią cieśle, którzy jeszcze kilka dni będą walczyć z naszą więźbą.

 


http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/lukarny-ociep.JPG


Nasze wysokie okna na świat

alice

11.07 (niedziela)

 


Rano Kasia ma spotkanie ze specem od kominków. Jak można było przypuszczać, także w tym temacie jest coś schrzanione, tym razem chodzi o odejścia z ciepłym powietrzem *** Miały być zrobione specjalne przeloty w stropie. Miały. Teraz będzie trzeba pewnie puścić pod sufitem. Po południu kolejna część porządków na działce. Musimy kupić nową końcówkę do spryskiwacza, bo stara – patrz pan - sama z siebie się zepsuła. Zagadkowa sprawa.

 

 


12.07 (poniedziałek)

 


Pada i pada, ale więźba rośnie w oczach.

 


http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/WIEZBA2.JPG


Więźba to takie większe puzzle

 

 


Przyjeżdżają monterzy z Telekomuny i podłączają telefon. Dom bez dachu, ale za to z dostępem do telefonu Przenosiliśmy to ustrojstwo z poprzedniego mieszkania więc nie mieli wyboru. Musieli nas podłączyć ponownie albo, z ich winy, zostałaby zerwana umowa. Na szczęście wybrali to pierwsze rozwiązanie. Kabel wisi sobie teraz z pięć metrów nad drogą i jest obwiązany wokół sosny. Poczeka sobie trochę do podpięcia. Panowie telefonu dziwili się, że tak wcześnie go instalujemy. Po chwili jednak sami stwierdzają, że jesteśmy ostatnią posesją na naszej ulicy, która na długi czas dostała dostęp do szerokiego świata. Centrala nie ma już wolnych numerów. Ciekawe, czy to prawda, czy zwykły chwyt marketingowy? Zanim sfinalizowaliśmy umowę z TPSA sprawdziliśmy czy da się podłączyć Neostradę. Się DA!!

 


Druga optymistyczna wiadomość tego dnia to, że Kasi udało się wynegocjować w Minoxie cenę 2,00 zł za cegłę Cosmo.

alice

10.07 (sobota)

 


Weekend zaczynamy od wyjazdu z Alą do lekarki na kontrolę okresową. Po drodze mamy okazję odwiedzić Peterkę i jego budowę. Oglądamy jego dach, który jest wykonany z takiej samej blachy jaka będzie u nas. Prezentuje się bardzo dobrze. Zwiedzamy też wnętrza. Stan zaawansowania jego budowy jest zdecydowanie większy od naszego.

 

 


Następny punkt programu to wizyta w firmie od dachów skąd zabieramy umowę do przeczytania. Głównym celem naszego wypadu do Warszawy jest jednak hurtownia budowlana Minox, gdzie zamierzamy nabyć kilka palet cegły klinkierowej Terca – Fraza. Sytuacja jest podbramkowa, bo ekipa potrzebuje ją na poniedziałek do murowania komina. Na miejscu okazuje się jednak, że w rzeczywistości kolorystyka wpada za bardzo w pomarańcz, co z miejsca ją eliminuję. Decyzja musi zapaść w ciągu kilku minut, bo transport już jest w drodze do hurtowni. Obywa się bez kłótni i wybór pada jednomyślnie na Terce – Cosmo.

 


Powoli dochodzę do wniosku, że taki tryb podejmowania decyzji jest dla nas najlepszy. Nie trzeba się targować między sobą i przekonywać do własnych racji. Jest przy tym zdecydowanie lepszy dla zdrowia psychicznego

 

 


Oczywiście, jak przychodzi co do czego, to okazuje się, że hurtownia nie ma na stanie odpowiedniej ilości cegły. Dostawa będzie dopiero za kilka dni. Nie pozostaje nic innego tylko poszukać innej hurtowni. Podjeżdżamy do Mańka, ale że handlowiec nie chce zejść z ceną do satysfakcjonującego nas poziomu (nawet przy złożeniu dużego zamówienia, w grę wchodzi też materiał na ogrodzenie), bierzemy więc tylko jedną paletę. Patrząc na ceny i podejście handlowców nie dziwi całkowity brak życia na placu hurtowni. W Minoxie ruch był niemożliwy, cały czas odchodziły transporty, drzwi biura nie zamykały się, a w Mańku - czas jakby się cofnął o kilka lat. No cóż. Każdy handluje jak chce.

 

 


Rozładunek palety na budowie - mieliśmy specjalny wózek do ich przewożenia - omal nie skończył się dla mnie kalectwem Podczas zjeżdżania z pseudo rampy o wysokości 3-4 cm paleta nagle zaczęła się przechylać na jedną stronę. Moja cherlawa budowa nie miała szans utrzymać raz poruszonej bryły i całość w tempie żółwia opadła z wdziękiem na podłogę. W ostatnim momencie dałem za wygraną i zabrałem nogę. Tona cegły to nie w kij dmuchał. Z perspektywy czasu oceniam, że miałem więcej szczęścia niż rozumu. Zakończyło się na potężnym siniaku na udzie i ogromnym bólu w kolanie. Opatrzność czuwała też nad cegłą. Żadna się nie zbiła, i zaledwie na kilku doszło do odszczypania emalii.

 


http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/cegla-komin.JPG


And the winner is…W rzeczywistości kolor jest trochę inny, ciemniejszy

 

 


Mimo kontuzji uczestniczę w popołudniowych porządkach na działce. Twardym trzeba być, nie miętkim. Noga boli jak diabli, ale nie mogę się przyznać bo zostanę wysłany do lekarza, co dla faceta jest niczym policzek. Kiedy piszę te słowa jest już dawno po wszystkim (ponad miesiąc). Kolano nadal boli. Nieważne. Było, minęło. Najważniejsze, że jestem cały i mogę się ruszać.

 


Cały czas chodzi mi jednak po głowie głupia sentencja “Dom po dach, facet w piach”. Chyba nie przekręciłem? A jeśli nawet, to sens jest zachowany.

alice

6-9.07 (wtorek-czwartek)

 


Kolejne dni upływają na studiowaniu coraz większej liczby prospektów reklamowych i studiowaniu internetu w poszukiwaniu cegły klinkierowej. To już chyba jakaś obsesja, której poddałem się i ja. Jadąc do pracy odwiedzam przydrożne hurtownie. Po pracy też nie ma zmiłuj. Umawiamy się wspólnie, taki rodzinny meeting, pod hurtownią Mańk, by zobaczyć kolejne wytypowane modele. Niestety skład jest już nieczynny i pozostaje nam tylko podziwianie ekspozycji wystawionej przy ulicy. Mamy następnych faworytów.

 

 


W nowej hurtowni przy trasie Chotomów-Jabłonna dowiaduję się o szamba. Koszt to około 2150 + Vat. Wyglądają całkiem przyzwoicie, ale Kasia cały czas obstawia producenta spod Radomia. Dlaczego?

 

 


Więźba powoli, ale jednak zarysowuje się nad ścianą kolankową. Zastanawiam się, czy dobrze robimy, że ścianka będzie zgodna z wymiarami zaproponowanymi przez projektanta. Wiem, wiem, to pokusa częsta na tym etapie. Patrząc jednak w pustkę, która za jakiś czas stanie się naszymi oknami połaciowymi mam wrażenie, że skosy są zbyt nisko i starci na tym funkcjonalność pokoi. Z drugiej strony, już na parterze nie brakuje nam miejsca, większa góra to tylko dodatkowe przestrzenie do ogrzewania.

 


http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/WIEZBA1.JPG


Małpy skaczą niedościgle, małpy robią małpie figle – tym razem na więźbie

 

 


Dawno nie wspominałem o pogodzie. W tym temacie bez zmian, no może tylko poza zintensyfikowaniem zjawisk atmosferycznych. Już nie tylko pada. Ulewy to coś tak normalnego, że praktycznie nie zwraca się na nie uwagi. Żeby było ciekawiej, zaczęło wiać jak cholera. A w międzyczasie jeszcze gradobicie. Ale kto by sobie tym zawracał głowę.

 

 


Zawracamy sobie za to część ciała wspartą na szyi inną sprawą. Podczas wizyty na budowie uderza mnie (niemal dosłownie) malutki szczególik, który wszyscy przeoczyliśmy. Poziom posadzki i wysokość na jakiej znajduje się nadproże w garażu. Przy aktualnym ustawieniu schodków do wiatrołapu i różnicy w poziomach posadzek pomiędzy wspomnianymi pomieszczeniami nadproże garażowe jest usytuowane tak nisko, że schodząc po schodkach wyższe osoby trafiałyby (tak się wydaje) głową w prowadnicę od bramy segmentowej Boom Nie popadamy w panikę, serwujemy sobie jedynie kropelki na uspokojenie. Rozwiązanie tej kwestii nie pozwoli nam jednak spać spokojnie przez najbliższe tygodnie.

alice

5.07 (poniedziałek)

 


Kontynuujemy przygodę z kominami. Krzysztof zaczyna je ciągnąć na poddaszu i wyprowadza ponad poziom przyszłego dachu. To jedna z wizytówek każdego domu, nie można wiec ich spartolić. Nadal nie możemy zdecydować się na klinkier. Kiedy zweryfikuje się wybrane w prospektach modele z ich wyglądem w realu, to na razie, żaden nie spełnia naszych oczekiwań. A przecież oprócz kominów, chcemy z tego samego klinkieru wybudować ogrodzenie i altanę śmietnikową. Nasze oczy codziennie będą spoglądały na te “cuda”, więc trzeba wybrać rozważnie, by przez następne lata nie pluć sobie w brodę. Problem w tym, że chcemy wszystko podpasować jeszcze do klinkieru na cokole, a producenci nie zawsze oferują cegłę z tym samym wzorem płytki klinkierowej. A jeśli już to ... oczywiście nie ten kolor, faktura itp.

 

 


W sumie to możemy mówić o pechu, bo jak wybraliśmy już coś co było super – w naszym mniemaniu – to okazało się, że wzór został wycofany z produkcji. Chodziło o modele Magma i Lawa – Terca Wieneberger.

 


No dobra dosyć dygresji.

 


Na działkę przybyli panowie od więźby. Jest ich trzech. Myślałem, że hasanie po wysokościach to raczej domena młodości. Jak zobaczyłem naszą ekipę zmieniłem jednak zdanie. Średnia wieku to z grubsza licząc chyba ponad 50 lat. No cóż, na sprawność takiej ekipy nie ma co zapewne liczyć, szybcy raczej też nie będą. Nadzieja w tym, że mają odpowiednie doświadczenie. Panowie, a właściwie ich szef, który zajmuje się układaniem więźby - pozostała dwójka jest od tzw. prac fizycznych - rzucił okiem na zakupione przez nas drewno i ...uff, uspokoił nasze obawy. Stwierdził, że drewno jest bardzo dobrej jakości, solidne, dobrze zaimpregnowane, zdrowe Jesteśmy zadowoleni z takiego wyroku, zwłaszcza ja, bo przecież obowiązek wyboru ciążył na mnie. Opłacało się więc jechać aż pod Ostrołękę do tartaku. Jeszcze tylko sprawdzić się musi ekipa i będziemy mieli solidną bazę dla dachu.

 

 


Życie jest jednak okrutne i tylko chwilę pozwala się nam cieszyć z zakupu. Chodzi o to, że może zabraknąć drewna. Albo będzie na styk. Oby to drugie.

 

 


Przy zamawianiu popełniliśmy jeszcze jeden błąd Zapomnieliśmy, a prawdę mówiąc w ogóle nie wzięliśmy pod uwagę, że przecież potrzebować będziemy łaty i kontrłaty. Nieco niechętnie, ale zmuszeni jesteśmy zgodzić się na rozwiązanie w którym, łaty i kontrłaty załatwi firma z którą podpiszemy umowę na ułożenie dachu, czyli Eko-Dach.

alice

3.07 (sobota)

 


Weekend zaczynamy od wizyty na działce, gdzie ekipa szykuje się do wylania wieńca.

 


http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/wieniec-kolanko.JPG


Zwieńczenie ściany kolankowej

 

 


W beton zatapiane są też kotwy do późniejszego przykręcenie murłat. Przez kilka godzin uczestniczę w pracach zadając przy okazji setki pytań, ważnych oczywiście z punktu widzenia takiego laika budowlanego jak ja. Na szczęście budowlańcy są cierpliwi i obdarzeni wyrozumiałością, więc starają się rozwiać wszystkie moje wątpliwości. Panowie okazują się przy okazji bardzo pomysłowi, i z kilku solidniejszych kawałków drewna przeznaczonego na więźbę, robią sobie wyciąg.

 

 


Na działkę przyjeżdża nowy dostawca piasku. Na jednej wywrotce, na dodatek większej niż dowożono nam dotychczas, jesteśmy 30-40 zł do przodu.

 


Oczywiście przy świeżym betonie na wieńcu, nie mogło obyć się bez deszczu. Lało przez całą noc. Deszcz wyżłobił kilka dziur w wieńcu na szczęście bez negatywnego przełożenia na jego wytrzymałość.

alice

30.06 (środa)

 


Ostatni dzień czerwca, który kojarzy mi się zawsze ze spadkiem natężenia ruchu drogowego w naszej kochanej stolicy zaczynam od dowiezienia na działkę pustaków wentylacyjnych. Niestety w hurtowniach, które objechałem mieli tylko odcinki przelotowe. Twierdzą, że wszyscy takie biorą i sami wycinają sobie otwór, bo te z fabrycznym są zbyt drogie. Dlatego hurtownikom nie opłaca się ich trzymać na składzie. Tą samą drogą będą więc musieli podążyć nasi budowlańcy.

 

 


Znowu trzeba dokupić gwoździe, które znikają w iście atomowym tempie. Gdyby tak przeliczyć, to wartość zakupionych do tej pory gwoździ oscylowała by już zapewne na poziomie kilkuset złotych. Smutne jest przy tym to, że większość z nich po spełnieniu swojego zadania, zakończy żywot. Poddanie ich recyclingowi na budowie mija się z celem. Co najwyżej, będzie je można oddać na złom.

 

 


W trosce o zachowanie jakości przez drewno na więźbę zwożę na działkę folię malarska i nakrywamy ją pryzmę. Niezła sterta. Oczywiście non stop pada i nie ma nawet szans na wyschnięcie. Robotnicy pocieszają mnie, że pod blachą na pewno zdąży stracić nadmiar wilgoci. Byleby tylko do tego czasu drewno nie zdążyło zapleśnieć. Niby jest zaimpregnowane, ale nie takie przecież cuda się zdarzają.

 

 


1.07 (czwartek).

 


Nic nowego, no może oprócz zaskakującej przegranej moich faworytów Czechów z zupełnie niedocenianymi Grekami.

 

 


2.07 (piątek)

 


Znowu przedpołudnie mija na rekonesansach po hurtowniach. Tym razem towarzyszy mi Alusia, która powoli zaczyna postrzegać budowany przez “Bobów” dom, jako naszą przyszłą siedzibę. Razem nabywamy 2 -metrowy kawałek przewodu (elastycznego w kolorze niebieskim), który posłuży do zrobienia przelotów dla wentylacji przez wieniec w ścianie kolankowej. Po południu mamy następne spotkanie z kierownikiem budowy. Ustalamy, że podłoga w garażu zostanie podniesiona, a ostatni schodek skuty, zaś pozostałe przeprofilowane.

 

 


Tradycyjnie już, po kilku gorzkich słowach pod swoim adresem, kierownik stwierdza, że “nie myli się tylko ten, kto nic nie robi”. Już nawet nie chce mi się komentować tej jego “złotej myśli”

alice

29.06 (wtorek)

Przez to, że ekipa spóźniła się z wejściem na budowę, musieliśmy przesunąć termin dowiezienia więźby, który był już w 100 proc. pewny i poręczony głową. Ostatecznie przywożą drewno z 4-dniowym opóźnieniem. Znowu wypadło na Kasię, która uczestniczy w rozładunku. Drewno wygląda ładnie, chociaż obawy małżonki budzi kształt niektórych dłuższych kawałków. Część z nich jest lekko zaokrąglona na krawędziach.

http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/drewno-wiezba.JPG" rel="external nofollow">http://www.republika.pl/tadeo_s/images/Dom/drewno-wiezba.JPG

Szumiał sobie kiedyś las, a teraz wesprze nam dach

 

Nowi murarze ostro biorą się do roboty. Mimo przelotnych opadów deszczu, na szczęście niezbyt mocnych, ściana kolankowa rośnie w oczach. Debatujemy z nimi na temat spartolonych schodów do garażu. Wychodzi na to, że będzie je trzeba (przynajmniej najniższy stopień) rozebrać. Trzeba to będzie zrobić przed wylewką. Kilka dni później uświadomimy sobie, że to nie ostatni problem z garażem, schodkami i wyjściem z wiatrołapu do garażu.



×
×
  • Dodaj nową pozycję...