Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    160
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    199

Entries in this blog

Renia

Dziennik budowy RENI

W piątek nie byłam na budowie ani rano ani wieczorem, wróciłam z pracy do domu o 21.00 (13 godzin pracy non stop). Ale na budowie też nikogo cały dzień nie było (podobno zawrócili z drogi, bo padał deszcz).

 


Dzisiaj rano do pracy, do 14.00, potem szybko na budowę, co tam słychać ?

 


Już z daleka widzę ludzi na dachu, podchodzę bliżej.....komin wentylacyjny obłożony świeżo płytkami, krzyżaczki tylko wystają, ale czapki nie ma na górze, nadal "się suszy". Murarze więcej nic nie zrobili, no bo przecież nikt nie dowiózł tych brakujących pustaków gazowych Schiedla z Przemyśla, na które czekam drugi tydzień.

 


Dacharze coś przy obróbce blacharskiej i rynnach robią - z przodu domu, od strony wejścia, jest też część dachówek położonych, ale niedużo, bo murarze będą musieli mieć dostęp do tych kominów, chodzą przecież po łatach.

 

 


Coś mnie korci, żeby wejść na dach i zobaczyć ich robotę z bliska. Przebieram się z biurowych ciuchów w spodnie i bluzę i.....wychodzę po drabince przez lukarenkę w łazience na dach. Pomalutku, pomalutku, trzymam się kurczowo łat, coraz wyżej, coraz wyżej, jestem już przy kalenicy. Spoglądam w dół....Jezusicku jak ja teraz zejdę ???

 


Siedzę na łatach i dyskutuję z jednym dekarzem. Kawałek folii przechodzący przez kalenicę jest niezbyt starannie położony, mówi: "pani, to sie jeszcze przyłoży, albo sie obetnie, jak sie będzie kładło dachówkę."

 

 


Proszę żeby miotełką wyczyścili "paprochy", które zalegają między łatami a najbardziej tam gdzie ma być kosz przy lukarnie. "Pani, to sie jeszcze będzie czyścić jak sie bedzie ukladać dachówkę."

 


Pod dachówką z brzegu widzę troche "paprochów", pytam jak czyścili skoro są ? "No to się puknie od spodu w folię i spadną" mówi jeden.

 

 


Sąsiadka i sąsiad dostrzegli mnie na dachu, siedzą na podwórku i coś robią z płodami rolnymi. Krzyczę z wierzchołka dachu "dzień dobry". Są zdziwieni, że aż tam wlazłam.

 

 


Murarz Piotrek tłumaczy mi jak będzie osadzona dachówka w kalenicy.

 


Skąd ja mam wiedzieć czy to co robią jest dobrze ? Pasowałoby mi żeby ktoś "obcy" to zobaczył i ocenił zanim całkiem przykryją dach, potem nic nie będzie widać. Tylko kto ???

 


Kierownik budowy przyjedzie na 10-15 minut, popatrzy z dołu na dach i powie "no, i widzi pani jak pięknie zrobili" ! Nawet mu do głowy nie przyjdzie zaglądać w zakamarki, ma przecież całkowite zaufanie do wykonawcy. No i przecież nie wyjdzie lukarną na dach. Toż to prawie cyrkowe przedsięwzięcie. A niech to wszystko piorun jasny trafi !!! Jestem sama jak pies.

 

 


Schodzę pomalusieńku na dół, krok po kroczku, wreszcie jestem przy lukarnie, zmarzłam okrutnie.

 


Chciałabym zobaczyć obróbki komina jak zrobią, ale czy ja będę umiała wejść na dach jak będzie wszędzie ułożona dachówka, może zjadę na dół i będzie po mnie ??? Te dachówki to można tak przesuwać w górę i w dół, wtedy łata jest "dostępna", może spróbuję ??? Tylko kiedy oni to zrobią ???

 

 


Na dole sąsiad "z przodu" mówi, że mapa pod gaz sie robi, jest już na ZUD-zie. No to dobrze, po niedzieli jakieś zebranie wszystkich chętnych do gazu.

 

 


Wracam do domu, znowu niewiele postępów w pracach.

 


Mam w poniedziałek kupić 22 kratki wentylacyjne, krzyżaczki do fug i ponaglić o pustaki Shciedla. No i ten "blaszaczek" nad komin dymny nadal nie kupiony.

Renia

Dziennik budowy RENI

Dzisiaj rano pada deszcz, ale ja przed pracą jadę na budowę, bo wieczorem nie będę mogła, a nóż są ludzie.

 


Są, są, tylko zbierają się do domu, bo doszli do wniosku, że deszcz nie przestanie padać. Zamieniam z nimi parę słów i biegnę do autobusu.

 


Znowu dzień do tyłu, nie będzie płytek klinkierowych na kominach. Podobno do końca tygodnia ma padać. Wszystko przeciwko mnie, nawet pogoda, ale nic to, ja to wszystko przetrzymam !

Renia

Dziennik budowy RENI

We wtorek rano nie ma murarza Piotrka, ale komin gazowy jest odkuty od stropu !!! Pękł oczywiście pustak, więc trzy nad nim trzeba było zdjąć, teraz "gołe" kamionki z obejmami sterczą do góry. Dekarze mówią, że tak się zmęczył, że chyba dlatego nie przyszedł dzisiaj do pracy. Zabierają się do pracy przy zakładaniu rynien od strony ogrodu. Proponują aby zrobić tylko jeden spust, bo drugi byłby tuż przy garażu. Nie zgadzam się, ma być dwa spusty, to przecież duża połać dachu, będzie się woda przelewała w czasie ulewy. W porę przyszłam z samego rana bo zrobiliby jeden spust.

 


Biegnę do pracy, wracam wieczorem o 20.30, po kąpieli mogę tylko dowlec sie do łóżka, dobrze, że nagotowałam na kilka dni do przodu, to w domu mają gorące posiłki gotowe do odgrzania.

 

 


W środę przyjeżdżam rano, są dekarze, ruszają się niemrawo, bo deszcz pada trochę, zachodzę od strony ogrodu, a tam 3/4 dachu jest pokryte dachówką !!! Zmoczona deszczem wygląda pięknie.

 


Podobno ma nie być murarza, więc wracam do pracy. Przed południem dzwonię do pana D. i pytam co z kominami i muarzem, mówi mi, że właśnie przyjechali do mnie na budowę i chcą coś robić, a nie ma ani płytek klinkierowych ani kleju. Dzwonię do mojej hurtowni i zamawiam płytki w takim kolorze jak klinkier na komin zapasowy od ogrodu. Nie mają 20 m2 tylko 14,5 m2. Na resztę trzeba czekać 2-4 tygodnie, proponują zamówic gdzie indziej. Dzwonię do drugiej hurtowni - są.

 


Jadę na budowę i proszę pana D. żeby pojechał ze mną. Jedziemy, to niedaleko, kupuję co trzeba, transport będzie za pół godziny na budowę i w dodatku gratis :) .

 


Po drodze wstępujemy do mojej hurtowni i odbieram drobiazgi, których nie dowieźli na czas. Wszystko jest gotowe, tylko 4 pustaków do komina gazowego nie ma, bo trzeba je sprowadzić z innego miasta. Nie skończymy tego gazowego komina nigdy !

 


Po powrocie na budowę stwierdzam, że zdjęte wcześniej pustaki "gazowe" są wszystkie nałożone, komin trochę się rusza, trzeba będzie go stabilizować. Pan D. z ludźmi kończy zakładać stabilizację komina kominkowego do krokwi (tyle było krzyku wcześniej, że to niemozliwe !). Pręty założone, przytwierdzone do komina uchwyty z czterech stron....dotykam ręką komina na poddaszu i delikatnie popycham....nie rusza się ! Boże, co za radość, jedna sprawa do przodu. Murarze przygotowują szalunki do płyt przykrywających komin wentylacyjny (w kuchni) i kominkowy - bo Schiedel proponuje gotową przykrywę tylko do gazowego. Tę płytę trzeba wykonać samemu. Leją beton do drewnianych ramek i układają w środku pręty. W środek płyty kominkowej wkładają szalunek tracony i styropianowy krążek. Do jutra stwardnieją i będą gotowe do położenia na samym szczycie kominów.

 

 


Tymczasem dekarze zdążyli obciąć kawałek nadbitki tuż przy brzegowej krokwi wystającej poza dach. Patrzymy z panem D. na to posunięcie i....opadają nam szczęki. Z jednej strony dachu za brzegową krokwią wystaje około 30 cm nadbitki, z drugiej strony 5 cm....bo tak "wyszło" z szerokości ostatniej dachówki przed brzegową. Pan D. nie krzyczy co prawda, ale gani ich w kilku słowach, że powinni zaczekać do jego powrotu, jak nie wiedzieli co robić. Przecież są połówki dachówek, będzie wtedy dokładnie 30 cm występu, tak jak z drugiej strony. Zamawia szybko w hurtowni połówki, mają dowieźć za godzinę - to blisko.

 


Dekarze mówią, że nie wiedzieli, iż są połówki (co mnie dziwi, tyle robią dachów i nie wiedzieli ?) i zabierają się do wymiany 10 klepek boazeriowych skróconych za dużo, jak to dobrze, że nie zdążyli obciąć na całej długości okapu. Dostalibyśmy z panem D. zawału serca, trzeba byłoby zamawiać nową boazerię i malować ją drewnochronem, dopiero potem zdejmować starą i nabijać nową odchylając nałożoną już folię dachową. To 2-3 dni do tyłu.

 


To tylko i wyłącznie zasługa Pana Boga, że czuwał nad moją budową i nie doszło do małej tragedii.

 

 


Teraz przyglądam się jak kładą folię w kalenicy, to ostatnie pasy folii, nie napada mi już deszcz do środka, tylko obok tych nieszczęsnych kominów są małe prześwity. Na poddaszu zrobiło się ciemno, nie mam okien dachowych, tylko po jednym z drzwiami balkonowymi w ścianach szczytowych, w każdym pokoju. Jak pomaluje na jasny kolor ściany, to nie będzie tak źle. Wolę palić światło niż mieć okna dachowe. Nie wiem dlaczego tak bardzo ich nie lubię.

 

 


Znajduję na stropie ulotkę z instrukcją nakładania folii dachowej - w kalenicy powinna być podwójna folia, na obrzeżach dachu też. Pokazuję ją panu D. - upiera się, że to nie tak. Pas folii skończył sie 20 cm przed kalenicą z obydwu stron dachu, nałożono na kalenice folię spadającą po dwóch stronach na dół, z zakładem 15 cm, więc w samym środku kalenicy jest pojedynczo. Upieram się, żeby dali podwójnie, pan D. upiera się, że zostanie tak jak jest i mówi, że w ulotce piszą bzdury.

 


Nie wiem czy będe miała siłę konsultować ten temat z kimkolwiek ?

 

 


Robi sie zimno, na poddaszu sa przeciągi, hula wiatr, zmarzłam do szpiku kości, stopy w tenisówkach mam lodowate. Muszę wrócić do domu, nie wrócę już do pracy, koleżanka ma dyżur. Wieczorem poproszę pana Schiedlowca o sprowadzenie tych "gazowych" pustaków z Przemyśla, nie wiem czy będzie mógł. Czekam na nie już tydzień. Nie skończą tego komina bez pustaków. Dekarze są wstrzymywani z robotą przez te kominy.

 


Jutro murarz Piotrek ma kłaść płytki klinkierowe na kominkowy i wentylacyjny komin. Jaki postęp na budowie !

 


No i wieczór mam wolny, mogę pobuszować na forum.

Renia

Dziennik budowy RENI

Dzisiaj jestem na budowie już o 7 rano. Są panowie do dachu i jest murarz Piotrek. Dachowcy kładą nadbitkę i deski wyrównujące nadbitkę z brzegu. Przygotowują dach do kładzenia dachówek od strony ogrodu.

Ma być również pan D., na razie go nie ma.

Pytam murarza Piotrka czy poradzi sobie ze zrobieniem płyty przykrywającej kominkowy komin na górze. Zamówiłam szablon, ogląda go z niepewnością i mówi, że jeszcze tego nigdy nie robił. Obiecuję, że poproszę przedstawiciela Schiedla, aby przyjechał i pomógł mu trochę. Mówi, że nie ma narożników do komina, zamówię po przyjściu do biura. No i siatki jest za mało. Muszę już biec do autobusu, bo nie zdążę do pracy na 8.00. Och jak to dobrze, że mam tylko kilka przystanków.

 

W pracy ledwo mam czas zamówić towar i wykonać telefon do pana A., przyjedzie około 15.00 na budowę i pomoże przy robieniu płyty przykrywającej komin.

 

Przez pół dnia załatwiam służbowe sprawy na mieście, potem odbieram dziesiątki telefonów, po południu jestem już zmęczona wariackim tempem pracy, zbliża się wieczór .... jeszcze kilkanaście służbowych uzgodnień przez telefon i mogę wrócić na 20.00 do domu z bólem głowy. Pewnie niewiele osób wytrzymałoby takie tempo, no cóż w wakacje miałam trochę luzu od klientów, teraz za to pracuję "podwójnie", szybko kończy mi się zapas sił, bo nie byłam na żadnym urlopie.

Nie wiem co zrobiono na budowie, nie wiem czy pan A. był - tak jak obiecał, nie wiem czy jeszcze chcę mieć dom. Chcę tylko iść do łóżka.

Renia

Dziennik budowy RENI

W środę rano muszę dzwonić po półgodzinnym oczekiwaniu na dostawę wełny, bo się spóźniają. Wreszcie po interwencji przyjeżdża samochód z wełną, siatką i klejem. Noszę do budy duże paki wełny. Klej do garażu wnosi pan, bo ciężki jak licho.

 


Wracam do pracy i czekam na telefon od pana D., że ludzie wreszcie przychodzą do mnie na budowę. Nic, głucho. Dzwonię ja. Mówi, że w czwartek przywiezie na budowę kb, żeby oglądnął więźbę i dał wytyczne odnośnie wysokości kominów i dalszych prac.

 


W czwartek jesteśmy wszyscy na budowie. Kb ogląda wszystko pobieżnie, mówi, że dobrze i zaleca dodać słupy pionowe pomiędzy płatwiami a górną belką w kalenicy. No i podstawione klocki między jetki a górną część ścian. Kominy muszą być wyższe, znowu muszę zamówić następne pustaki wentylacyjne i gazowe oraz kamionki.

 

 


Będąc na ogrodzie i oglądając z daleka komin klinkierowy zauważam, że jest krzywo położona czapka. Pan D. mówi, że poprawią. Kb niczego nie dostrzega, dla niego wszystko jest o key.

 

 


Pytam pana D. kiedy wchodzą, może w piątek ? Mówi, że nie w tym tygodniu, bo gdzie indziej kończą. W obecności kb obiecuje, że jak wejdą w poniedziałek, to do końca tygodnia skończą wszystko.

 


Nie pasuje mi to odciąganie terminu, mam wolną sobotę, mogłabym dopilnować.

 


Pan D. prosi o pieniądze na blachę rudego koloru do obróbek dachu, mówi, że sam ją kupi. To dobrze, ja nie będę musiała nigdzie jeździć i tracić czasu.

 

 


W sobotę jadę na budowę, bo mają dowieźć zamówiony towar, chcę również zdać 7 palet EURO, za które zapłaciłam kaucję, mija już termin zwrotu. Palety są przyłożone resztkami cegieł, pustaków, boazerii...porządkuję to wszystko, przenoszę w inne miejsce. Wszystkie palety czyszczę z ziemi, są gotowe.

 


Pan D. zamówił za dużo pustaczków na słupy podtrzymujące daszek nad gankiem, przenoszę je i układam w stos, przydadzą sie może kiedyś na słupki przy bramie wjazdowej.

 


Wszystko jest ciężkie, jestem zmęczona.

 


Słońce świeci, ale jest zimny wiatr, znowu kolejna słoneczna sobota nie wykorzystana i kolejny tydzień opóźnienia.

 


Dach rozbabrany czwarty tydzień, komin gazowy dalej nie odkuty od stropu.

 


Jestem kompletnie zrezygnowana i myślę, że pozostaje mi tylko cierpliwie czekać.

 


Nie pojawiają się z towarem, więc jadę do domu, bo szkoda mi soboty. Sami sobie poradzą.

 

 


Następny tydzień mam szalony, będę pracować od 8.00 do 19.30. Nie wiem jak dopilnuję budowy ???

 


Smutno mi i przykro i chce mi się płakać.

Renia

Dziennik budowy RENI

W poniedziałek wiertara okazała się być zepsuta, więc murarz Piotrek pojechał po dwóch godzinach do domu, komin gazowy nadal nie odkuty od stropu. Mam się śmiać czy płakać ??? Cieśle zaczęli robić daszek nad wejściem i przybijać do niego podbitkę. Przybili ją również z dwóch stron dachu od strony północnej czyli wjazdu. I tyle zrobili. Sąsiadka mówi, że jak mnie nie ma, to cały dzień marudzą z robotą, dopiero kiedy mam po pracy przyjść, to sie zaczynają żwawiej ruszać. I tak dzień po dniu biegnie, a roboty mało przybywa. To wykonawca jest najbardziej stratny finansowo, bo płaci im pewnie od dniówki, ja natomiast placę jemu za wykonanie pewnego etapu prac, niezależnie od czasu wykonania.

 

 


Wieczorem sąsiad poprosił mnie o mapę zasadniczą, bo chciałby pociągnąć gaz. Warunki gazowe otrzymałam w marcu br., więc podałam je również. Będzie nas chyba troje do ciągnięcia gazu, koszty rozłożą się więc i nie będzie zbyt drogo. Ponieważ sąsiad już zamieszkuje i zależy mu bardzo na szybkiej realizacji gazociągu, będzie pilotował tą sprawę sam.

 


Dobrze byłoby gdyby w jesieni zakończyli prace "wykopaliskowe" z gazem, wszystkie media miałabym w budynku. Od istniejącego gazu do mojego domu jest około 100 metrów do ciągnięcia, na trzy rodziny to niedużo.

 

 


Dzisiaj czyli we wtorek nikt nie przyjechał na budowę, zaniepokoiłam sie trochę, bo w ubiegłym tygodniu zamówiłam w "mojej" hurtowni twardą wełnę mineralną do ocieplenia kominów, siatkę i klej. Miało to być w tym tygodniu zrealizowane.

 


Coś mnie tknęło i pojechałam do hurtowni z zapytaniem kiedy otrzymam wełnę, nie mogą kłaść folii i dachówki dopóki kominy nie ocieplone i nie obłożone płytkami.

 


Pan wystawił na mnie wielkie oczy i mówi, że nie było takiego zamówienia.

 


Ja podaję u kogo telefonicznie zamawiałam, no i sprawa sie rypła, pan zapomniał kompletnie o moim zamówieniu. To młody stażysta, syn właścicieli, przyznał się bez bicia do winy. Zdarzyło sie to po raz pierwszy odkąd zamawiam u nich wszystko tj. od marca.

 


Właściciele usiłują zamówić błyskawicznie, ale niestety trzeba czekać do piątku lub dłużej.

 


Odmawiam, będę pytać w innych hurtowniach w Rzeszowie, może mają na stanie wełnę i sprzedadzą mi od ręki ?

 


Wracam szybko do biura i obdzwaniam po kolei hurtownie, w dwóch nie mają, trzeba czekać, twarda wełna podobno na zamówienia tylko jest sprowadzana. Jest !!! W następnej zostało im na magazynie trochę, dla mnie to wystarczy. Biorę siatkę i klej do tego i umawiam sie na środę na 9.00 rano na budowie żeby odebrać towar i zapłacić.

 


Muszę też zadzwonić do wykonawcy z zapytaniem czy da pracowników na środę ?

 

 


Pogoda taka piękna, słońce grzeje mocno, a u mnie przestój ! Znowu jestem z czasem do tyłu, pewnie robią na innej budowie.

 

 


Do domu wracam ostatkiem sił o 19.00 wieczorem. Rano zaliczyłam delegację do Leżajska, szybki powrót, potem hurtownie za wełną, potem szybkie zakupy służbowe i ich transport (na dniach musimy wyposażyć nasz (kolejny) lokal w różne sprzęty). Potem biegiem do autobusu, bo dzisiaj o 15.30 pierwsze spotkanie rodziców w maturalnej klasie i spotkanie Rady Rodziców. Trzeba załatwiać studniówkę itp. No i oczywiście ja uczestniczę w tym wszystkim czynnie.

 

 


Jeszcze po drodze drobne zakupy jedzeniowe i....kiedy wreszcie docieram do domu, jestem tak zmęczona, że mogę tylko dowlec sie do wanny, a potem do łóżka. Zanim zapadnę w kamienny sen poczuję przez kołdrę ciepłe ciałko naszej kotki, która często przychodzi do mnie spać. Nie mam siły ani ochoty jej wyganiać, ma swoje prawa w domu. Rano obudzi mnie do pracy mokrym noskiem i wołaniem jedzenia. Jest taka miła i delikatna. No i można w jej futerko wypłakać wszystkie zmartwienia, troski i żale.

Renia

Dziennik budowy RENI

W ubiegłym tygodniu rozliczałam się finansowo z panem D. za poddasze. Prosił o wypłatę 3.000 zł, czyli dwa razy tyle niż było ustalone. Na początku współpracy z nim, kb ustalił (za mnie) wysokość zapłaty za parter, strop, poddasze i dach. Kwoty miałam podane na kartce papieru przez kb, bo nie byłam przy negocjacjach. Kb sam zdecydował, za moim przyzwoleniem oczywiście, że zmieniamy ekipę na tańszą i sam ofiarował sie wynegocjować ceny, żeby mi pokazać, że można tanio i dobrze budować. Znał dobrze pana D. od dłuższego czasu, nadzorował wszystkie jego budowy, widział sie z nim co kilka dni, więc załatwił to za mnie.

Po przejrzeniu i zaakceptowaniu podanych cen nie wracałam już do tematu, uważając że nic sie nie zmieni. Z panem D. również nie wracałam do tematu cen, bo uważałam, że kb wszystko dograł, a mnie tylko przekazano informację, na jakie wydatki muszę sie przygotować i ile zaoszczędzę na zmianie ekipy.

 

Płaciłam za parter i strop ratami, zgodnie z danymi z kartki. Nagle za poddasze słyszę dwa razy tyle, wyciągam kartkę, którą dostałam od kb i pokazuję mu. Twierdzi, że owszem, było 1.500, ale tylko za fragment do ściany kolankowej z wieńcem, a przecież są jeszcze kominy i ściany szczytowe, za które trzeba drugie tyle zaplacić.

Oczywiście wypłaciłam żądaną sumę, bo widziałam, że na poddaszu było o wiele więcej roboty niż na parterze. I o wiele więcej trudności dla murarzy z dopasowaniem dwóch rozmiarów pustaków do siebie. No i 4 kominy !!! Należała mu się taka zapłata bez gadania. Tylko te uzgodnienia kb ??? Nie słyszał przy uzgadnianiu, że to za "połowę" poddasza ?

Oczywiście powiedziałam mu o tym przy okazji, bardzo sie zdziwił, ale ja nie kontynuowałam tematu, bo nie przepadam za niepotrzebnym rozgrzebywaniem spraw.

 

Za dach kb uzgodnił 25 zł/m2 od więźby i blachodachówki. Również na kartce mam napisaną cenę. Po namowie pana D. na dachówkę cementową zamiast blachodachówki i po wyrażeniu zgody przeze mnie, usłyszałam nową cenę - 35 zł/m2 za więźbę i położenie dachówki.

 

Znowu rozmawiałam z kb na ten temat, też się zdziwił, że tak bardzo cena wzrosła, wszystkie ceny przez siebie podane dobrze pamiętał.

 

Nie robię problemu, bo chyba wszystkie ceny są w granicach przyzwoitości, poza tym pan D. od czasu do czasu pomaga mi w zakupach a to też się liczy.

 

Umowy nie spisywałam na początku współpracy, pan D. nie spisuje umów, płacę natomiast z "lekkim" opóźnieniem, po wykonaniu części kolejnego etapu dostaje zapłatę za poprzedni etap. To jest moja asekuracja.

 

Dzisiaj jestem nastawiona optymistycznie, może dlatego, że odpoczęłam trochę.

Renia

Dziennik budowy RENI

W piątek niewiele działo sie na budowie, murarz Piotrek wreszcie po 4 tygodniach przestał stękać na bolące żebra i z pomocnikiem buduje słupki przed wejściem, są gotowe.

Połowa dachu od strony ogrodu przykryta jest folią i przybita kontrłatami i łatami. Folia jest w miarę napięta, chyba jest dobrze.

 

W sobotę, czyli dzisiaj (11.09.04) zrobiłam sobie wycieczkę na budowę, bo podobno miał być odkuwany komin gazowy od stropu i ciągnięty do góry.

Przyjeżdżam - a tu żywego ducha nie ma. Pewnie kopią ziemniaki, bo jest pogoda, rozumiem przecież, że to też jest ważne.

Chodzę sobie po budowie, słoneczko świeci przyjemnie, jest cieplutko.

Idę na ogród i oglądam z daleka kominy. Przed wyjazdem rozmawiałam przez telefon z kb na temat wysokości kominów w stosunku do kalenicy.

Pewnie trzeba będzie podciągnąć gazowy do góry jeszcze trochę, natomiast zapasowy-klinkierowy w pomieszczeniu gospodarczym jest niżej od kalenicy, a jest dość blisko niej. Pan D. mówi, że przy odbiorze przez kominiarza liczy się tylko butelka, to nie będzie problemów z odbiorem. Muszę jeszcze przez weekend coś poczytać na ten temat, wolałabym żeby było prawidłowo zrobione.

Wyciszam się w tym otoczeniu, wokół jest dużo zieleni, starych drzew, ma się wrażenie, że życie biegnie tu wolniej. Ciągle jestem zadowolona z wybranej lokalizacji i z działki. Ogród nie jest duży, więc nie będzie uciążliwy w utrzymaniu, za to wystarczający aby zrobić w nim miejsce na grilla i miejsce do odpoczynku.

Tylko kiedy ja to zrobię ?

 

Przychodzi dalszy sąsiad, który też się buduje, prosi o odsprzedaż wszystkich pojedynczych pustaczków wentylacyjnych, które kupiłam w marcu przed Vatem, ale nie przydały się, bo zmieniliśmy koncepcję budowy kominów wentylacyjnych.

Bardzo się cieszę, pozbędę się kłopotu i odzyskam pieniądze.

Mam dzisiaj i jutro szansę na chwilowy odpoczynek przed kolejnym maratonem w następnym tygodniu. Bardzo potrzebuję tego odpoczynku, kilkanaście dni urlopu wykorzystałam na doglądanie budowy, reszta jest do wykorzystania. Czuje się jak maratończyk przed metą.

 

A w domu nikt nie pyta o postępy na budowie, ostatni raz byliśmy wszyscy w dniu zalania stropu, to chyba w połowie lipca.

Renia

Dziennik budowy RENI

Dzisiaj murarz Piotrek zakończył komin klinkierowy szerszą obudową na samej górze. Potrzebne jest zakończenie chroniące przed deszczem, taki metalowy "kapturek", jutro muszę kupić. Przyjechały gotowe pustaczki betonowe na słupki przed wejściem, więc zaczął je murować, w środku jest 4 pręty zabetonowane już wcześniej w ziemi na odpowiednią głębokość. Środek tych pustaczków zalewa się betonem. Jutro będą mogli wypuścić krokiewki na których opierać sie będzie daszek nad wejściem i oprzeć konstrukcję na tych słupkach.

 


Weszłam na poddasze, w jednym miejscu zauważyłam dziurę w folii. Trzeba będzie podkleić, nie uważają oczywiście, no i pomarszczona jest w jednym miejscu, a jakże, nie da się przecież rozłożyć gładko i prosto, to zbyt trudne dla nich.

 

 


Stoję i myślę, że jak ja weszłabym na ten dach, to zrobiłabym to lepiej od nich - równo, gładko i prosto.

 

 


Jest 9 września, zrobiło się bardzo zimno, wracam do domu zrezygnowana i zziębnięta. Na budowie ciągnie od ziemi chłód i stopy mam jak lody. Gorąca kapiel pomoże mi dojść do siebie.

Renia

Dziennik budowy RENI

Chciałabym aby kb obejrzał więźbę, więc dzwonię i prosze o wizyte na budowie. Trzeba również zdecydować jak i czym wykończyć kominy oraz jak je usztywnić, bo kominkowy jest bardzo wysoki i troche sie rusza, przecież jest prawie wolnostojący. Postanawiam zaprosić przedstawiciela Schiedla (pana A.) w tym samym czasie co kb. Za jednym razem załatwie dwie sprawy a i kb usłyszy jak prawidłowo powinny być wykończone kominy Schiedla, będzie musiał przecież odebrać robotę, to mu sie przyda wiedza.

 

 


Przyjeżdżają obydwaj, jest też pan D.

 


Kb "patrzy wilkiem" na pana A., bo to młody facet. Pytam jak wykończyć kominy: wentylacyjny i gazowy proponuje ocieplić wełną mineralną (twardą) oraz siatką i klejem. Na to płytki klinkierowe. Kominkowego nie trzeba podobno ocieplać.

 


Kb popycha ręką kominkowy komin i pokazuje panu A. że sie rusza. Ten wyjaśnia mu, że potrzebna jest stabilizacja do krokwi w postaci prętów i metalowych podkładek. Kb mówi, że jeszcze nigdy nie słyszał aby do krokwi coś stabilizować, w/g niego jest to niebezpieczne i niemożliwe. Pan A. wyjaśnia, że w systemach Schiedla tak sie robi, dzwoni również z komórki do dyrektora technicznego aby uzyskać dodatkowe wyjaśnienia. Kb krzyczy żeby nigdzie nie dzwonił, bo to jest niepotrzebne, skoro tak ma być, to tak będzie. Absolutnie nie jest przekonany do tego rozwiązania. Krytykuje cały system i mówi, że to jest szajs. Pan A. zaczyna sie denerwować. Mówi, że w naszym mieście stoi już całe osiedle domów z takimi kominami stabilizowanymi do krokwi i jest dobrze.

 

 


Zmieniam temat rozmowy i pytam pana A. jakie temperatury panują w kominie gazowym, bo ciągle jest nie odkuty od stropu i nikt sie nie chce za to zabierać. Mówi, że temperatura może dochodzić do 120 stopni, komin więc może pracować. Kb krzyczy, że nigdy takiej temperatury nie będzie w kominie, najwyżej około 50 stopni i że gołą ręką można dotykać komina. Miał kiedyś piec gazowy w domu, więc wie. No i oczywiście nie trzeba odkuwać komina.

 


Pan A. mówi, że należy stosować sie do instrukcji montażu, bo inaczej gwarancji nie będzie. Poza tym upiera się, że temperatury będą wyższe. Kb też się upiera przy swoim zdaniu. Zaczynają sie obaj kłócić, żaden nie chce ustąpić. Krzyczą coraz głośniej a my z panem D. stoimy i obserwujemy. Okropna pyskówka !!!

 


Kb agresywnie naskakuje na pana A., ten w końcu mówi, że może go zawieźć do firmy, która instaluje piece gazowe, to mu powiedzą ile może być temperatury, zresztą w instrukcjach to chyba pisze.

 


Kb ma w nosie pana A. i jego teorie, uważa, że on zna sie najlepiej, bo ma 3 x tyle lat co pan A. Nie przyjmuje żadnych argumentów.

 


No i krzyczy na mnie, że niepotrzebnie sprowadziłam pana A. na budowę.

 


Ja krzyczę, że mam prawo zapraszać na budowę kogo chcę i kiedy chcę.

 


Krzyczę również, że gdyby dwa miesiące temu przeczytał grubą książeczkę z instrukcją, to nie byłoby teraz problemów, on krzyczy, że to pan A. zawalił sprawę, bo źle przeszkolił.

 


Pan A. krzyczy, że była instrukcja, której wykonawcom nie chciało się przeczytać do końca.

 

 


Za chwilę się chyba pobiją !

 

 


W końcu pan D. pyta jak zrobić stabilizację komina gazowego, otrzymuje od pana A. instrukcję z rysunkami. Wie już wszystko.

 

 


Rozjeżdżamy sie wszyscy w złości. C est la vie !

 

 


Wieczorem w domu zastanawiam się, jak dalej poprowadzę budowę, jestem już całkowicie wyczerpana nerwowo, a tu jeszcze nakładanie folii, nabijanie łat, kładzenie dachówki, zakładanie rynien, ocieplanie fundamenów....

 

 


Kiedy to wszystko sie skończy ?

 

 


Czy ja mam jeszcze rozmawiać z kb czy już nie ? W trakcie dzisiejszej wizyty na budowie nie usłyszałam żadnej krytyki, rzucił jednym okiem na wszystko i stwierdził, że dobrze.

 

 


A pan D. robiąc więźbę na trójkątną lukarnę łazienkową stwierdził, że niepotrzebnie przerwaliśmy wieniec na ścianie kolankowej w połowie ściany domu, można było go pociagnąć bez przerywania. Murłata też przerwana w połowie, też nie trzeba było jej przerywać, tylko dać przez całą długość domu, teraz trzeba będzie zesztukowac w środku murłatę mniejszym kawałkiem w jedną całość.

 


A wszystko po to by daszek nad wejściem mógł być na tym samym poziomie co dach, czyli żeby był przedłużeniem dachu.

 


Kb widział przerwany wieniec przed zalaniem i powiedział, że jest dobrze.

 


Nie analizował "do przodu" niczego. Teraz już wiem, że tak było. Gdyby przeanalizował, kazałby zrobić wieniec nieprzerywany i murłatę nieprzerywaną.

 


Nie mam już do nikogo zaufania.

 


Pozostaje tylko frustracja i smutek.

Renia

Dziennik budowy RENI

Pan D. proponuje wykończenie zapasowego komina w pomieszczeniu gospodarczym czerwonym klinkierem. Jadę do mojej hurtowni i zamawiam wyliczoną ilość oraz brązową zaprawę i przekładki kwadratowe do fug. Murarz Piotrek zabiera sie do roboty, pomimo, że żaden z pozostałych kominów nie jest skończony, a gazowy pozostaje nadal do odkucia. Ciągle sie tym martwię. Czas biegnie, a u mnie robota nie posuwa sie do przodu.

 

Wreszcie przychodzą ludzie do dachu, zakładają moje jętki i zabierają się do przybijania nadbitki nad krokwie dookoła domu. Pan D. również pracuje, dyryguje dwoma młodymi ludźmi przy pracach przy trójkątnej lukarnie w łazience na poddaszu, nad wejściem. Akurat przyjeżdżam po pracy i zaczynam oglądać co zrobili w ciągu dnia. Dopasowują poszczególne belki do krokwi i murłaty robiąc wręby i docinając na ukos. Przykładają świeżo urżnięte piłą drewno do drewna nie malując impregnatem. Zwracam im uwagę, że powinni pomalować, bo jak wbiją gwoździe na stałe, to nie będzie można sie dostać do tych części żeby je zaimpregnować. Jeden niechętnie smaruje pędzlem, niezbyt dokładnie po jednej stronie, a po drugiej już nie. Jasna krew mnie zalewa, to bezczelność do kwadratu, inwestor stoi obok i zwraca uwagę a im się nie chce nawet wtedy robić dokładnie. Mam ochotę kopnąć w d...ę wszystkich i wrzeszczeć na całe gardło, ale oczywiście nie robię nic. Boże pozwól mi dotrwać do końca stanu surowego !

 

Ktos na forum pisał, że przy zakładaniu folii dachowej fachowcy palili papierosy i ogień powypalał drobniutkie dziurki w folii. Proszę z wyprzedzeniem, żeby nie palili papierosów. Tylko sie uśmiechają.

No właśnie, czas żeby przywieźli z hurtowni 3-warstwową folię, bo pewno wnet sie przyda.

No i trzeba wymyślić z czego będą słupki podtrzymujące daszek nad wejściem. W projekcie są drewniane, ale ja nie chcę drewna, bo zsychając sie pęka i brzydko wygląda. Klinkier z robocizną drogo wychodzi a mnie kończą się pomału pieniążki. Pan D. proponuje zaglądnąć do firmy, która produkuje betonowe pustaczki imitujące słupki z klinkieru. Można pomalować je na czerwony kolor, będą pasować do kominów. Jeden kosztuje 6 zł netto. Zamawiam potrzebną ilość i wracam do pracy.

 

Jedyną pozytywną sprawą we współpracy z panem D. jest to, że czasem ze mną gdzieś podjedzie i odwiezie mnie do pracy, no ale w końcu wszędzie jest w miarę blisko.

Renia

Dziennik budowy RENI

Dwa tygodnie temu zaprosiłam na budowę rzeczoznawcę do wyceny budynku. Jak zrobi wycenę, bank przyzna mi kredyt, bo wszystkie inne papiery już są złożone od dawna. Musiałam kilkakrotnie molestować koleżankę, żeby znalazła chwilę i zaglądnęła na budowę. Ma 2 małych dzieci i jest sama (mąż zginął w wypadku). Terminy ma napięte, ale wreszcie znajduje czas na zrobienie zdjęcia i oględziny domu. Za 4 dni wycena jest gotowa. Znowu ubywa mi z kieszeni kilkaset złotych, ale bank nie robi mi już żadnych problemów. Podpisuję umowę, płacę prowizję i jadę do ksiąg wieczystych z pismem o wpis do hipoteki. Na drugi dzień pieniądze znajdują sie na moim koncie, mogę przedpłacić dachówkę cementową EURONIT S w kolorze ceglastym oraz rynny i folie.
Renia

Dziennik budowy RENI

W związku z tym, że pan D. zapowiedział przestój na budowie z braku jętek, w poniedziałek z samego rana dzwonię to tartaku "Czarnik", przedstawiam sytuację w jakiej jestem i proszę o sprzedaż 14 szt zdrowego drewna. Wiem, że w tym tartaku drewno trzeba zamawiać z wyprzedzeniem, a nie z dnia na dzień. Trafiam po drugiej stronie słuchawki na CZŁOWIEKA, który rozumie moją sytuację i idzie na plac zobaczyć co jest wolnego do sprzedania. Jest drewno, ale rozmiar grubszy nie 5/12 lecz 7/14 no i nie 6 m, tylko 6,5 (niektóre). Będzie mnie to kosztować drożej. Trudno. Konstrukcja będzie bardziej wytrzymała. Toż to prawie jak krokwie !!! Pytam po ile - po 540 zł !!! No i przywiozą na drugi dzień. Rewelacja. Umawiam sie na budowie o 8.30 rano, przyjeżdżam, czekam 1,5 godziny, nikt nie przyjeżdża. Muszę wrócić do biura. Na budowie jest murarz Piotrek, który postękując ciągle dłubie coś przy kominach i robi drobne prace wykończeniowe, mówi, że jak przyjadą, to odbierze.

 


Nie mam siły po pracy jechać na budowę, bo muszę w domu coś zrobić, ale wiem, że drewno przyjechało piękne, bo dzwoniłam do murarza na komórkę.

 


W środę rano dzwonią z tartaku, żeby przyjechać zapłacić, miałam płacić na budowie przy odbiorze. Obiecuję w czwartek rano zaglądnąć z pieniędzmi. Tartak mieści sie we wsi, kawałek od miasta, robię 2,5-godzinną wyprawę autobusem. Och jak to dobrze, że nie kupiłam działki poza miastem, dojazdy autobusami wykończyły by mnie na amen.

 

 


No, ludzie mogą przyjść z powrotem na budowę i kontynuować układanie więźby. Ale komu by sie chciało w drugiej połowie tygodnia zaczynać robotę ?

 


Przyjdą w poniedziałek. Znowu tydzień z czasem do tyłu !

 


Tylko jeden chętny przyszedł do malowania podbitki na rudy kolor drewnochronem. Składa ją w garażu. Strasznie dużo tego drewna jest, leży wszędzie.

Renia

Dziennik budowy RENI

Przywożą drewno na więźbę: krokwie, jętki, płatwie i mnóstwo listewek na łaty. Krokwie są z jodły, a jętki z sosny. Malowane są impregnatem na zielono. Najpierw idzie murłata na wieniec, z którego wystają wielkie kotwy gwintowane. Potem krokwie są mierzone i wycinane wyręby pod murłatę. Wieczorem wszystkie są już na górze.

 


Jest sobota rano, jadę na budowę. Od godz. 6.00 przybijają jętki. Jest ich już 6 na górze. Oglądam, wszystko jest w porządku. Patrzę na te następne 8 jętek, które młody chłopak przygotowuje do malowania impregnatem, a one takie jakieś czarne. Coś czytałam w internecie o siniźnie, pytam sie co oni o tym sądzą. Nie odzywają się specjalnie. Jeden coś bąka, że to moje pieniądze, więc ja zdecyduję czy pójdą na górę. Zdecydowanie każę odłożyć wszystkie na bok - do zwrotu !

 

 


Kontaktuję sie z panem D. i mówie jak sie sprawy mają. Krzyczy, że sinizna nie powoduje osłabienia konstrukcji dachu, że sosna tak ma jak deszcz popada, a ja krzyczę, że zaplaciłam za zdrowe drewno, a nie za chore. Każe mi sobie samej dzwonić do tartaku z reklamacją. Mówi, że na pewno mi nie zamienią, bo w tej chwili nie mają drewna w ogóle i że z drewnem jest problem.

 

 


Dzwonię do tartaku i proszę o wymianę, brat właściciela coś niemrawo obiecuje. Jest sobota, więc mogą nie przyjechać dzisiaj, faktycznie nikt sie nie pojawia.

 


Pan D. przyjeżdża okolo południa i daje mi kwit z tartaku, na którym jest wyliczenie, że sprzedano mi to drewno po 580 zł netto.

 


Szlag mnie trafia na miejscu. Mówię, że uzgadniałam z nim po 550 zł. On wzrusza tylko ramionami. Dałam mu zaliczkę na drewno, mieliśmy się rozliczyć po skończeniu zakładania łat, jak będzie wiadomo ile poszło faktycznie a ile trzeba zwrócić do tartaku.

 


Boże z kim ja mam do czynienia !!!

 

 


Na szczęście rozliczam sie z nim za robociznę z opóźnieniem, więc nie boję sie, że mam nadpłacone.

Renia

Dziennik budowy RENI

Pan D. zagaduje co z drewnem na więźbę, mówię, że jak ma znajomy tartak gdzie zawsze bierze, to niech załatwia. Jest dacharzem od lat i przy dachu to sam lubi robić, więc odrobinę mam nadzieję, że będzie dobrze.

 


Załatwia drewno po 550 zł netto. Niedługo mają przywieźć.

 


Doradza mi też wziąć dachówkę cementową zamiast blachodachówki. Jedziemy razem do pobliskiej hurtowni, deszcz leje okropnie, a ja oglądam wystawkę. Tak, podoba mi sie ceglasty Euronit S, jest tańszy niż Braas, a nie różni się wcale. Pan D. nie narzuca mi swojego zdania, czeka na moją decyzję. Doradza też rynny plastikowe Vawin, mówi, że dużo ich zakładał i nie ma problemów z użytkowaniem. Zgadzam się. Prosze o wycenę mojego dachu całościowo, z folią dachową. Dzwonię też do dwóch innych hurtowni, przesyłam faxem rzuty dachu i również prosze o wycenę.

 

 


Konsultuję sprawę dachu z kb, odradza mi ciśnieniową impregnację, mówi, że szkoda pieniędzy, lepiej pomalować impregnatem. Skarżę się, że w czasie jego nieobecności (na urlopie) źle mi sie rozmawiało z panem D, że straszył mnie co chwila odejściem, a teraz nie daje na moją budowę dobrych ludzi, tylko marudów.

 


Kb dziwi sie bardzo i twierdzi, że na innych budowach, gdzie on nadzoruje ludzie pana D. byli podejmowani przez gospodynię goloneczką z musztardą i wszyscy inwestorzy byli bardzo zadowoleni, zarówno z pana D. jak i z jego ludzi.

 


Nie wiem co mam myśleć, wydaje mi sie, że jestem wyjątkowo cierpliwa, a na poddaszu to przymykam oczy na różne niedoróbki, bo już nie mam siły upominać sie o poprawianie.

 


Kiedy ja bym miała im podawać goloneczkę, jak pracuję ???

 


Ciekawe czy wtedy lepiej by pracowali ???

 

 


Przy okazji pytam kb dlaczego nie powiedział mi, że ma asystentkę-zastępczynię i opowiadam mu scysję z panem D. tuż przed zalaniem stropu. Twierdzi, że zostawił instrukcje panu D. i ma do niego zaufanie, bo pracuje z nim dłuższy czas.

 


Wyciąga rysunki, które sporządził do tego stropu, ja je oglądam i widzę, że niektórych elementów w stropie nie było. Panu D. nie chciało sie zrobić tak jak kb narysował. Mniej prętów, rzadszy rozstaw itp.

 


No, może mi się dom nie zawali, ze schodów i z balkonu szalunki jeszcze nie zdjęte, chociaż już dawno powinny być usunięte. Zobaczymy jak zdejmą, czy to sie wszystko kupy trzyma.

Renia

Dziennik budowy RENI

Pan D. już pogodził sie z tym, że trzeba odkuć. Liczy że tylko ten od kominka. Kupił jakąś wiertarę i przyniósł na budowę. Pomocnik wypił za dużo piwa i nie daje rady prosto trzymać wiertarki, nie ma też specjalnie ochoty na taką robotę, wolałby podawać zaprawę. Właśnie zrobił sobie przerwę od wiercenia, przyniósł zaprawę w dużym kastrze i podając go na górę rusztowania potknął sie o pustaka. Rozciągnął sie jak długi, ale zaprawy nie puścił. Za chwilę murarz postawiwszy źle deski na warszawskim rusztowaniu, ląduje na stropie. Co za dzień ! Ale ich nie wyrzucę, bo musiałabym kogoś szukać do tego odkuwania stropu, kto by mi chciał przyjść ???

 

Znowu mija dzień i strop nie odkuty. Proszę, żeby sie zmobilizowali, pan D. przestał zaglądać na budowę, ma przecież jeszcze kilka innych budów.

Murarz Piotrek narzeka na żebra, chyba pękniete po tym upadku, jest sam z pomocnikiem, robota im idzie jak krew z nosa, bo on co chwilę stęka. Nakazuję mu obwiązać sobie żebra bandażem elastycznym. Czasem murarzy jest dwóch, ale nadal jeden pomocnik. I tak kolejny dzień pomalutku. Wieńce już zalane na ścianie kolankowej, któregoś dnia przychodze po pracy - jest !!! dziura wokół komina dookoła. Wreszcie! Pękł tylko pustak keramzytobetonowy, trzeba rozebrać dwa z góry i na nowo postawić. Znowu sie cofamy. Kiedy pójdziemy do przodu ?

Renia

Dziennik budowy RENI

Wchodzimy wszyscy na poddasze, kb "jednym okiem" ogarnia strop, mówi, że w porządku, "drugim okiem" ogarnia ściany poddasza, mówi, że w porządku, niechętnie spogląda na kominy przy samym stropie. Mówię mu, że źle wykonane i trzeba odkuwać. Zaczyna krzyczeć na mnie, że dopiero teraz po fakcie sobie przypomniałam, że to nie tak sie robi. Mówię, że dałam mu taką grubą książeczkę i inne prospekty dwa miesiące temu, zanim cokolwiek zaczęli robić, żeby sie z tym zapoznał, i co ? Krzyczy, że o ile sobie przypomina, to ja mówiłam, że będzie szkolenie firmowe na budowie, więc poczuł sie całkowicie zwolniony ze studiowania książeczki. Po cichu myślę sobie, że przecież jako kb powinien później odebrać robotę, ale żeby odebrać to najpierw trzeba samemu wszystko wiedzieć. Wniosek wysuwam taki, że chyba nie przyglądałby się tym kominom w ogóle i nie sprawdzał czy dobrze wykonane. Dalej sobie po cichu myślę, że ja to nie musiałabym na tej budowie na niczym sie znać, bo od tego mam kb i wykonawcę, żeby robili swoją robotę dobrze, a ja jestem tylko od płacenia. Ale głośno nic nie mówię, tylko sie pytam czy będziemy odkuwać, kb twierdzi, że nie potzreba, bo co tu sie ma stać ?

Mówię, że w przypadku pożaru sadzy temperatura wzrasta do ponad 1000 stopni i komin pracuje, musi mieć więc pustkę, żeby mógł sie ruszać. Oblany stropem dookoła nie będzie mógł swobodnie pracować, więc pustaki popękaja z góry na dół, przez całe 8 m wysokości. Nie zgadza sie ze mną. Pytam jak z gazowym kominem, mówi, że absolutnie nie trzeba odkuwać, bo tam temperatury są w granicach 50-60 stopni i pustaki nie będą pracować. Odpowiadam, że skonsultuje to z firmą jutro, bo za duże pieniądze zapłaciłam, żeby zostawić spartolone. Na to słyszę po raz kolejny, że to jest szajs, a najlepsze są murowane z cegły z rurą w środku.

 

W międzyczasie wracam myślami do momentu szkolenia na budowie, byłam przy tym obecna, przedstawiciel Shiedla nic nie wspominał o żadnych dylatacjach od stropu i ścian, dużo za to opowiadał o wykończeniu komina ponad dachem i o tym, żeby kamionki moczyć i wkładać na mijankę z pustakami. Mało tego, on był na budowie dwukrotnie: przed postawieniem kominkowego komina i przed postawieniem gazowego komina i nic nie powiedział, że coś jest nie w porządku z tym pierwszym.

Poza tym murarze nie bardzo słuchali, bo mówili, że wiedzą jak budować.

Nawet byli źli, że taki młodzik przyszedł szkolić takich starych fachowców.

No ale nie popisał sie ani młody ani starzy fachowcy.

 

Przechodzę do tematu wieńców na ścianie kolankowej i pytam sie czy muszą być przerwane w środku ściany poprzez okno w łazience ? Nie będą miały ciągłości. Wszyscy mówią, że nie ma wyjścia skoro ma być w środku okno, niepokoi mnie to, ale w moim projekcie nie ma żadnych rysunków na ten temat i nic nie ma w opisie. Więc murłata też będzie przerwana w środku.

 

Nie mam ochoty na dalsze dyskusje, idę do domu i wysyłam faxem oraz e-mailem zapytanie do działu technicznego w Opolu dołączając szczegółowy opis i rysunek. Proszę o szybką odpowiedź. Na drugi dzień w pracy dzwonię do Opola i osobiście rozmawiam z inżynierem w dziale technicznym. Odpowiedź jest jedna: trzeba odkuwać obydwa, bo będą kiedyś problemy. Otrzymuję e-mailem pisemne dyspozycje i opinię, aby mieć podkładkę dla kb.

 

Wieczorem wybieram sie do kb do domu z opinią z Opola. Kb nie chce nawet spojrzeć na to pismo, odsuwa go na bok. Ma swoje zdanie na ten temat i nic go nie przekona. Żaden ekspert z Schiedla. Twierdzi, że takich "ekspertów" to on widział setki, większość z nich (podobno) nie wie nic. Oni siedzą w teorii, a on siedzi w praktyce i ma jej 49 lat.

 

Grzecznie stawiam warunek, że kominy muszą być odkute, bo nie dostanę gwarancji. Znowu słyszę, że to jest szajs i najlepsze są murowane z cegły.

Gotuję sie we mnie krew, ale nie daję po sobie nic poznać.

Mam dość wszelkich rozmów, fachowców, budowy i życia.

Najchętniej szpulnęłabym wszystkim i pojechała na drugi koniec świata. I nigdy bym do niczego i do nikogo nie wróciła.

Nie, przepraszam, żal byłoby mi dziecka, dla niego tylko żyję. Jest w moim życiu najważniejszy, pomimo, że nie mam dla niego za dużo czasu.

Renia

Dziennik budowy RENI

Murarze ciągną ściany do góry, już widać wszystkie pokoje i pralnię i łazienkę, otwory drzwiowe zrobione, tylko nie zabierają sie do tych kominów. One stanęły na poziomie stropu. Otwarcie przyznają sie, że nigdy takich nie budowali, pocieszam ich, że jak zaczniemy dalej ciagnąć te kominy, po konsultacji z kb, to im pokażę jak sie moczy kamionki i jak sie nakłada kit kwasoodporny i gdzie sie wkłada sznur z wełny mineralnej. Jest też szablon do nakładania zaprawy na pustaki keramzytobetonowe.

Wezmę nawet urlop, żeby z nimi ciągnąć kominy, bo boje się że spieprzą coś jak nie dopilnuję. Zauważyłam, że dwie kamionki odpadły, kit puścił, trzeba będzie zdjąć dwa pustaki i połączyć kitem jeszcze raz, przedtem zeskrobawszy stary kit. Pewnie murarze z dołu niedokładnie przykleili kit. A jakże !

 

Wreszcie przyjeżdża po 3 tygodniach kb z urlopu. Ledwo doczekałam ! Dzwonię i umawiam sie na drugi dzień na budowie.

Opalony, wypoczęty, w znakomitej kondycji fizycznej, jak na swoje podeszłe już lata prezentuje sie wspaniale. Chciałabym tak wyglądać i miec taką kondycję jak on w tym wieku ! No i umysł trzeźwy, sprawny, ale to pewnie dlatego, że z przejściem na emeryturę nie zaprzestał pracy zawodowej, tylko bez przerwy nadzoruje i projektuje i to takie bardzo poważne i "grube"sprawy !

Na budowie jest też pan D.

Wszyscy czekają na wypowiedź i decyzje kb w sprawie kominów.

Trzeba będzie odkuwać obydwa czy sie "upiecze" ?

Renia

Dziennik budowy RENI

Pomału zaczęłam umawiać się z panem D. na kontynuację budowy na poddaszu, obiecał dać innych ludzi, tamci (od parteru) podobno są obecnie zajęci. Ale deszcz lał i lał, zrobiło się chłodno, szaro, błocko na budowie okropne... dzień za dniem uciekał, a my nie mogliśmy ruszyć z poddaszem. Wreszcie któregoś dnia deszcz przestał padać i ludzie przyjechali rano na budowę, przywieziono znowu betoniarę, ja zamówiłam kolejne worki cementu, wapna, kolejną wywrotkę drobnego piasku, plastyfikatory i zaczęto wznosić ściankę kolankową oraz ściany szczytowe.

 


W związku z tym, że pustaki w/g wytycznych murarza, z którego zrezygnowałam były zakupione dwojakiej wysokości - podobno inne miały iść na garaż a inne na dom, w tej chwili był nie lada problem żeby je zużyć. Oczywiście na garaż poszły takie same jak na dom, bo trzeba było ścianę garażu powiązać ze ścianą domu pustakami o takiej samej wysokości. Zostały więc te nieszczęsne niższe i teraz murarze gimnastykowali się wyrównując poziomy cegłą pełną albo dziurawką albo 12-tką, sama już nie wiem czym, byle tylko te ściany szły w górę.

 


W związku z powyższym robota sie niemiłosiernie ślamarzyła, a i oni do szybkich nie należeli, płakać mi się chciało coraz bardziej, bo wiedziałam już, że nie skończę krycia do końca sierpnia, jak sie z panem D. umawiałam.

 

 


Któregoś razu przyjeżdżam na budowe po pracy...patrzę a tu ściana działowa między pokojami a przedpokojem jakaś taka krzywa i nie w tym miejscu co trzeba. Każę sprawdzać odległości a tu niespodzianka: z jednej strony domu 4,15 z drugiej 4,21 !!!

 


Sciana na 4 szychty wysoka i długa ponad 10 metrów, roboty (przy ich tempie) na kilka godzin.

 


Mówię im, że nie mierzyli chyba w ogóle, tylko z głowy ją budowali. Oni mówią, że mierzyli !!!.

 


Idziemy na parter, sprawdzamy metrem, na górze działówka powinna być dokładnie nad tą działówką dolną. Jest obok !!!

 


Mówię im: popatrzcie, gołym okiem widać, że krzywa jest okrutnie, a wy tego nie widzicie ? Jak bym dzisiaj nie przyszła, to ciągnęlibyście tę ścianę dalej, byłoby więcej do rozbiórki. Pies z kulawą nogą nie zauważyłby tego gdyby nie ja.

 


Nie odzywają sie nic, zabierają sie do rozbierania z ociąganiem, daję im instrukcje jak ma przebiegać ta działówka obok komina i w tym momencie dostaję olśnienia. Gdzieś ktoś na forum pisał o jakichś dylatacjach przy kominach Schiedel. Przyjeżdżam do domu około 20.00 dopiero, (bo asystowałam przy rozbiórce i wytyczałam przebieg nowej ścianki) i biegnę prosto do komputera. Wchodzę na stronę http://www.Schiedel.pl" rel="external nofollow">http://www.Schiedel.pl i czytam z zainteresowaniem instrukcję, którą dałam kb już dosyć dawno i nie mam jej w domu. A jakże ! Dylatacje są konieczne od stropu i od ścian. Kominy mają być jak gdyby "wolno stojące".

 


Jest afera !!! Moje dwa kominy dokładnie oblane betonem, nie mają ani milimetra szpary.

 

 


Dzwonię do pana D. i informuję go o tym. Zaczyna na mnie krzyczeć przez telefon, że nie będzie go taka baba jak ja pouczać, bo on tyle lat buduje domy i jeszcze nigdy nie słyszał żeby kominy nie były przymurowane do ścian. Przecież będą się kiwać, nie będzie można sie oprzeć o nich, bo sie przekrzywią.

 


Ja cierpliwie tłumaczę, że firma Schiedel nie daje instrukcji po to, żeby je lekceważyć, tylko je stosować. Jak chcę dostać te 30 lat gwarancji na kominy, to muszę je zbudować zgodnie z instrukcją.

 


Sugeruję odkucie od stropu obydwu kominów. Pan D. nie chce o tym słyszeć, krzyczy, że zabierze z budowy ludzi, bo ma mnie już dość, i moich głupich wymysłów też ma dość. Nie miał podobno do tej pory takiego klienta jak ja, który bez przerwy zadaje pytania, wszystkim sie interesuje, przywozi na budowę jakieś informacje z książek i internetu, które nijak sie mają do praktyki ! Znowu krzyczy, że jest doświadczonym wykonawcą i nikt do tej pory nie kwestionował jego roboty.

 


Żeby nie zabrał ludzi z budowy (gdzie ja w środku sezonu znajdę nowych ?, w dodatku nie ma kb, bo jest za granicą na urlopie) staram sie złagodzić rozmowę jak tylko umiem.

 


Proponuję kontynuację budowy do momentu przyjazdu kb z urlopu. Niech sie on wypowie. Łaskawie zgadza się. Ufff...nie wiem jak to przetrzymam nerwowo ???

 


Na drugi dzień murarze już wiedzą, że jest podobno błąd w wykonaniu, każdy wypowiada się, że nie odkuwałby, bo to okropna robota. Mój kanałowy strop ma 24 cm grubości !!!

 

 


Robota idzie pomału do przodu.

 


Pytam pana D. kiedy przyjeżdża kb z urlopu, już powinien być jutro (dwa tygodnie minęło), to zajmie jakieś stanowisko w sprawie tych nieszczęsnych kominów. Mówi mi, że go nie będzie jeszcze przez kilka dni.

 


Denerwuję sie, bo ludzie nie wiedzą jak budować ściankę kolankową w łazience gdzie jest okno trójkątne w lukarnie. Pomału chcą przygotowywać wieniec, nie wiedzą jak. Mój projekt jest faktycznie bardzo ubogi w rysunki techniczne i wielu rzeczy trzeba sie domyślać. Pan D. rzadko bywa na budowie, ja jestem codziennie. Murarze konsultują wszystko ze mną, podejmuję decyzje "na wyczucie", bo boję sie pytać pana D. żeby mi znowu nie powiedział, że marudzę, zadręczam i pytam w nieskończoność.

 

 


Ludzieeee !!! Jak ja to wszystko doprowadzę do końca ?

Renia

Dziennik budowy RENI

W domu zagadałam do syna, że po południu trzeba będzie jechać polać wodą strop, powiedział, że przecież wszyscy pojedziemy !

I tak sie stało, cieszyłam się, że wejdzie po drabinie na górę, bo ja panicznie boję się wysokości. Wszedł też mąż, tylko ja z dołu dyrygowałam gdzie można stawać, dopiero minęły 4,5 godziny i beton był świeży. Zrobiliśmy zdjęcia, syn polewał z węża przez pół godziny, dziwił sie, że taki ten strop rozległy. Równolegle z domem zbudowano garaż, który przylegał do domu, strop nad nim był tylko 6 cm niżej położony.

 

Wieczorem nikt już nikt nie chciał jechać polewać stropu, pojechałam więc sama około 19.00 autobusem, weszłam już po schodach, bo zdążyły stężeć wystarczająco. Węża miałam łączonego w połowie, jak puściłam silniejszy strumień, to ciśnienie wody rozrywało obydwa węże. Musiałam lać cienkim strumyczkiem, trwało to ponad godzinę, strop po całym dniu był nagrzany, chodziłam po nim boso, było przyjemnie, pomoczyłam długą sukienkę do kolan...

Kiedy skończyłam polewanie było już ciemno, na budowie zrobiło sie nieprzyjemnie, co prawda obok mieszka sąsiadka, ale na mojej posesji nie ma jeszcze żadnego światła (lampy). Na przystanku stali miejscowi chłopcy, znali mnie z widzenia i kłaniali mi sie od dawna. Zobaczyłam, że autobus odjechał 5 min. wcześniej, następny dopiero za 40 minut, trzeba iść piechotą prawie 1 km do głównej ulicy. Sukienka lepiła mi sie do nóg i uniemożliwiała ruchy. Dwaj z nich ochoczo zaproponowali, że mnie kawałek podwiozą. Ucieszyłam sie bardzo. Wsiadłam do starutkiego zdezelowanego malucha, drzwi nie chciały sie zamknąć trzeba było trzymać je ręką. Ruszyliśmy, dopiero wówczas zauważyłam, że obydwaj są mocno podpici, no tak, przecież to piątek wieczorem, koniec tygodnia. Jechaliśmy prawie środkiem drogi, na szczęście o tej porze na "mojej" ulicy nie ma żywego ducha, więc nic nam nie groziło. Domyśliłam się, że jeżdżą tak dość często. Pożegnali mnie elegancko. Na autobus przy głónej ulicy czekałam jeszcze długą chwilę, do domu dotarłam okolo 21.30.

 

No i tak sobie jeździłam przez kilka dni rano przed pracą i po pracy, żeby polewać, aż pewnego dnia przyszedł deszcz i wyręczył mnie z polewania.

 

Muszę w tym miejscu napisać, że jeżdżenie autobusami zajmuje mi dużo czasu, pomimo, że odległości dom - praca - działka nie są duże.

Oj najeździłam się okrutnie załatwiając dokumentację potrzebną do pozwolenia na budowę. I teraz w trakcie nadzoru jeżdżę czasem dwa razy dziennie. Niestety nie korzystam z samochodu męża.

Renia

Dziennik budowy RENI

Po powrocie z budowy dzwonię do pana D., że chciałabym przed godziną 8 rano (beton miał tak przyjechać) dokonać poprawek w zbrojeniu w stropie, bo przed chwilą był na budowie mój znajomy, który zalecił wiele poprawek i trzeba byłoby od 6 rano postawić ludzi do roboty, żeby do 8 godziny zdążyli to zrobić.

Pan D. po drugiej stronie słuchawki najpierw nie mówił przez chwilę nic, a potem zaczął "bluzgać" łaciną, że jak k...a mi sie coś nie podoba, to on sie wycofuje z zalewania stropu jutro, ludzi nie przyśle, a to, że beton na rano zamówiony, to go nic nie obchodzi.

Następnie stwierdził, że ma mnie dość, bo bez przerwy sie go o coś dopytuję, dociekam, czytam głupie książki w których są tylko bzdury, grzebię w jakimś internecie...itp. No i że jemu kierownik dał upoważnienie do odebrania roboty, więc on sobie nie pozwoli na to, żeby mu jacyś obcy ludzie po budowie chodzili i dawali wytyczne, bo on wytyczne dostał od kb i wykonał je wszystkie. Ja mu grzecznie mówię, że samemu po sobie roboty sie nie odbiera, odbierać ma niezależna osoba. Na to on, że żadna obca osoba nie będzie odbierała roboty, bo kb byłby niezadowolony po powrocie, że obcy sie wtrącał w ich sprawy. No i że każdy inżynier co innego twierdzi, ile inżynierów tyle różnych zdań.

Widząc, że niewiele wskóram kłócąc sie z nim do upadłego i odowadniając swoje racje, zaczęłam "łagodzić" rozmowę tak jak potrafiłam.

Wreszcie wydusił, że kb ma swoja zastępczynię-asystentkę, która może rano przyjść i sprawdzić, czy faktycznie jest coś źle zrobione. Skwapliwie zgodziłam sie na takie rozwiązanie.

 

Wstałam o 4.30 rano, ubrałam sie i pojechałam autobusem na działkę. Byłam przed 6.00. Na budowie byli już ludzie pana D., którzy bąknęli mi, że jest on wściekły i za chwilę jedzie po panią inżynier.

Po 15 minutach pani inżynier przyjechała, weszła na górę, popatrzyła, nie bardzo widziała co by tu można było poprawić, więc powiedziałam jej po kolei gdzie wczoraj znajomy widział błędy.

Pokiwała głową, powiedziała, że można i tak zrobić i inaczej też będzie dobrze. Dla świętego spokoju kazała dodać pręty tu i dodać pręty tam, poprawić tu i poprawić tam...

Ja już zupełnie zgłupiałam, w końcu kto miał rację, gdybym na nią nie naparła, to może nie byłoby żadnych poprawek ?

Ludzie pana D. dość niechętnie i z ociąganiem porawili zbrojenie.

 

Podziękowałam jej za wizytę i za moment nadjechała gruszka z betonem. Ledwo zdążyliśmy !

Musiałam zejść ze stropu, bo pompa chlustała okrutnie. Obserwowałam wszystko z dołu, ludzie na górze rozgarniali beton na balkonie i nad łazienką oraz na łączeniach płyt kanałowych i obok kominów.

Zabrakło nam 1 m3 betonu na schody, pan D. źle wyliczył. Szybko telefon do betoniarni i po pół godzinie przyjechała druga, mniejsza betoniara. Ten jeden metr betonu kosztował dużo drożej niż pozostałe - transport całej betoniary tyle samo kosztuje co i jednego metra. Pan D. powiedział, że pokryje koszt transportu. O key przynajmniej tutaj stanął na wysokości zadania.

Po godzinie wszystko było rozgarnięte. Nie wiedziałam czy dobrze czy źle, bo nie mogłam wejść na górę i sprawdzić. Drabina była stroma, a strop wysoko, bałam się wchodzić.

Dostałam wytyczne od pana D. żeby okolo godz, 14.00 polać pierwszy raz wodą z węża, słońce wychodziło zza chmur i miało przygrzewać.

Miałam dzień urlopu, więc wróciłam do domu.

Renia

Dziennik budowy RENI

Kb zapowiedział mi, że od połowy lipca wybiera sie na 2 tygodnie urlopu, więc dobrze byłoby pośpieszyć sie z ułożeniem stropu. Ja już wcześniej wysłałam zamówienie faxem do Kolbetu, gdzie przygotowywano dla mnie strop kanałowy. Ustaliłam więc datę przywózki, okazało się, że kierownika już wtedy nie będzie. Powiedział, że zostawi szczegółowe instrukcje panu D. i że ma do niego zaufanie, że zrobi to dobrze, bo pracuje z nim nie od dziś. Strop przyjechał zgodnie z ustaloną datą, wzięłam pół dnia wolnego i obserwowałam jak zamówiony przeze mnie dźwig układa je na górze.

Wszystko trwało może 2 godziny, sprawnie. Nie podobało mi sie tylko, że płyty zostały ułożone nierówno jeśli chodzi o odstępy między zewnetrznymi ścianami, ale podobno nie da sie tak po aptekarsku tego wszystkiego wyliczyć.

 

Za kilka dni na budowę weszli ludzie i zaczęli przygotowywać zbrojenie w stropie w miejscu łazienki oraz w miejscach gdzie płyt kanałowych nie można było na kominach zeprzeć. Niewiele tego było, więc uwinęli sie dość szybko. Zrobili też szalunki na schody wewnętrzne i balkon, który skróciłam trochę, bo wydawał mi sie niepotrzebny przez całą szerokość domu.

Zamówiłam beton B-20 i przyjechałam obejrzeć ułożony strop z samego rana. Nie znam sie na zbrojeniu w stropie, ale mi sie niektóre rzeczy nie podobały. Zapytałam telefonicznie pana D. czy ktoś tą robotę odbierze, a on na to, że on już ją sam odebrał, bo ma upoważnienie od kb.

 

Coś mi mówiło, żeby zawołać niezależną osobę do odbioru. Szybko zadzwoniłam do koleżanki inżyniera, ona nie bardzo miała po południu czas, ale podała mi telefon do kolegi, który też nadzoruje budowy.

 

Polecony fachowiec zgodził sie po południu rzucić okiem na ten cały strop przygotowany do zalania. Spotkaliśmy sie na działce, pan wszedł na górę, pooglądał i nakazał dodać pręty tu, dodać pręty tam, poprawić tu, poprawić tam... próbowałam to wszystko zapamiętać. Dodatkowo dostałam porady w sprawie urządzenia ogrodu i pan skasował mnie na ...150 zł. No trudno, dla świętego spokoju...ale byłam zaskoczona. Gdybym miała za każdą wizytę tyle płacić poszłabym z torbami...

Renia

Dziennik budowy RENI

Kiedy fundamenty zostały zasypane pan D. przysłał na budowę dwóch doświadczonych murarzy i dwóch młodych pomocników. Zjawił sie również kb aby dać wytyczne w sprawie parteru. Kupiłam dzień wcześniej folię DELTA Dorken - specjalną na izolację poziomą fundamentów. Od tej pory zresztą zakup materiałów należał do mnie, bo pan D. nie zajmuje sie kompleksową obsługą klienta w przeciwieństwie do poprzedniego wykonawcy. Murarze przynieśli folię z budy i zaczęli rozkładać na gołych fundamentach. Poprosiłam, aby podłożyli zaprawę pod tą folię, na nią również zaprawę, dopiero potem pustaki (zgodnie z instrukcją z ulotki). Zaczęli sie krytycznie przyglądać tej folii i rozpętała sie dyskusja. Wszyscy zgodnie twierdzili, że to jest podróba, bo taka cienka, że w RFN była owszem, ale taka 4 x grubsza (w/g mnie to chyba była taśma izolacyjna a nie folia), że to w ogóle jakiś szajs, który hurtownia chciała mi wypchnąć, że oni nigdy czegoś takiego na oczy nie widzieli i nie słyszeli żeby ktoś to kładł. Kładzie się papę i już ! Najbardziej krytykował kb. Też nie widział czegoś takiego nigdzie. Na wszystkich budowach które nadzoruje kładzie sie papę. Ich było 4 facetów a ja jedna, zakrzyczeli mnie na amen. Hurtownia niedaleczko, więc wsiadłam z panem D. do samochodu i za 10 min. była papa termozgrzewalna. Kb nakazał rozłożyć jedną warstwę, bo w/g niego to wystarczy i kłaść na to pustaki. Zgodziłam sie potulnie. Robota ruszyła szybko. Murarze budowali sprawnie, pomocnicy pracowali bez zarzutu.

 

Wieczorem w domu dopadły mnie wątpliwości czy aby ta jedna warstwa wystarczy, zaczęłam zaglądać na forum, a tam większość pisała o dwóch warstwach, niektórzy jeszcze o lepiku. W projekcie mam dwie warstwy na lepiku, niestety na budowie zapomniałam o tym na śmierć w trakcie tej głośnej dyskusji. Było już za późno, bo w ciągu dnia zbudowano sporą warstwę muru i nie byłoby mowy o rozbieraniu tego na drugi dzień.

Pozostał mi żal do kb, który kilkakrotnie już sugerował odpuszczenie niektórych spraw proponowanych w projekcie. Dla niego wszystko było przewymiarowane: za szerkie ławy, za dużo stali zbrojeniowej w fundamentach, za gruby mur (29), izolacja fundamentów jest niepotrzebna - ani pionowa przeciwilgociowa (dysperbit) ani cieplna ze styropianu (bo przecież piwnicy nie ma, to ziemi grzać styropianem nie potrzeba). Proponował tylko poziomą i ocieplenie podłogi na gruncie, zdaje sie nawet nie 10 cm, tylko mniej. No i zasypać fundamenty w/g niego można byłoby gliną, której na działce dosyć, a nie piaskiem za który musiałam zapłacić.

Nic mi się te jego porady nie widziały, posiadałam tylko książkową wiedzę, która nie pokrywała sie zupełnie z tym co on mówił. Kiedy usiłowałam mu przytaczać, że zalecane jest tak jak ja mówię i że większość ludzi tak robi, to natychmiast słyszałam, że on pracuje "tylko" 49 lat w budownictwie, ma wszelkie uprawnienia do nadzoru i projektowania i że praktyka nie pokrywa sie zupełnie z tym co piszą w książkach. Ksiązki piszą ludzie, którzy budowy nie widzieli na oczy, więc piszą niesprawdzone bzdury, a najlepiej to on wie, bo w swoim zyciu nadzorował setki budów i całych osiedli.

Nie zainteresował sie też wcale tymi moimi kominami Schiedla, pomimo, że miesiąc wcześniej dałam mu taką grubą książeczkę w której było wszystko od A do Z na temat tychże kominów. No nic to.

 

Wzięłam kilka dni urlopu żeby dopilnować murarzy na budowie, bo pan D. nie miał w zwyczaju zaglądać często, raz na kilka dni tylko.

Bardzo byłam zadowolona, bo murów przybywało z godziny na godzinę, murarze robili sobie 1 x dziennie przerwę na śniadanie, a pracowali od 6.00 do 18.00.

Wszystkie otwory drzwiowe i okienne zrobiono tak jak chciałam, okna od strony północnej w kuchni i łazience zmniejszono, bo były za duże.

 

Kiedy doszło do stawiania kominów Schiedla, dałam murarzom instrukcję znajdującą sie w pudle, ale oni popatrzyli na nia tylko trochę i powiedzieli, że w RFN tylko takie budowali, więc wiedzą jak to sie robi. Na wszelki wypadek zaprosiłam jednak na budowę przedstawiciela Shciedla, żeby im dopowiedział jak to ma wszystko być łączone i jak ma być wykończone na górze. Poinstruował i odjechał, a oni wzięli się za robotę. Zapytałam patrząc jak przymurowują zaprawą pustaka Shciedla do muru z pustaków max, czy to tak ma być ?

A oni na to, że oczywiście, że tak, bo jak by nie połączyli komina z murem, to by sie chwiał. Wszystkie kominy łączy sie ponoć z murem. Znowu sie uspokoiłam.

Położono również zaprawę wyrównującą na górze ścian zewnętrznych i działowych pod płyty kanałowe.

Parter został zakończony, murarze zatknęli wiechę na górze i zgodnie ze zwyczajem otrzymali to co potrzeba. Rozczarowani byli tylko, że ja nie chcę z nimi wypić. Podziękowałam im i rozstaliśmy sie zadowoleni.

Renia

Dziennik budowy RENI

No to teraz pora zając się zasypywaniem fundamentów. Zapytałam pana D. czy nie dałby mi ludzi i i nie zorganizował piasku. Powiedział, że może to zrobić. Ziemio-piasek (trochę nieciekawy wg niego) po 25 zł , ludzie też muszą zarobić, bo to ciężka praca.

Zadzwoniłam sobie sama w kilka miejsc i wynegocjowałam całkiem niebrzydki piasek za 10 zł. Transport niestety jest chyba droższy niż zawartość, no ale przecież muszę zasypać. Przywieźli kilka kamazów, zapłaciłam i ... wymyśliłam sobie, że "w ramach relaksu" zasypie sobie sama.

O naiwna ! kupiłam niebawem łopaty, taczki i rękawice robocze i w sobotę poprosiłam męża żeby zawiózł mi to grzecznościowo na działkę. Jak przyjechał na działkę, to z własnej inicjatywy zajął się skręcaniem taczek do kupy, a ja .....do zasypywania tego piasku. Jakoś tak za chwilę z własnej inicjatywy zaczął również zasypywać ten piasek. Fajnie było, słoneczko grzało, biegaliśmy po tych fundamentach z taczkami, tylko roboty nie ubywało. Po 3 godzinach może z 10 cm było na dnie salonu, trochę więcej w łazience, wiatrołapie i kuchni. Mąż zagadał, że skoro na działce jest woda, to można byłoby czasem przyjechać i umyć samochód, przytaknęłam.

Niestety wnet musieliśmy wracać do domu, bo o 16.00 nasi znajomi brali ślub w kościele (wdowa i wdowiec) i trzeba było sie troche "ogarnąć" przed wyjazdem. W kolejną sobotę pojechałam już sama, też była pogoda, przyszedł do mnie na budowę kot od sąsiadów, coś zagadał, znowu było miło i przyjemnie, ale mizerne efekty "ilościowe" no i zmęczenie po kilku godzinach pracy.

Wróciłam do domu zmordowana i złapałam za telefon, gdzieś w zapiskach miałam komórkę do gościa z minikoparką. Zaprosiłam go grzecznie na moja budowę, przyjechał na drugi dzień i w 4 godziny zasypał pięknie fundament (40 zł/godzinę pracy). Obdarł mi tylko dysperbit z zewnętrznej strony ściany fundamentowej łyżką, będę musiała to podmalować.

 

I tak oto skończyła sie moja przygoda na budowie z zasypywaniem fundamentu.

Zaoszczędziłam za to sporo pieniędzy, bo minikoparka kosztowała 1/5 z tego co proponował pan D.

Renia

Dziennik budowy RENI

Teraz przyszła pora do podciagnięcia wody, kanału i energii. Przy fundamentach wodę wyżebrałam u sąsiada, a enrgię do pocięcia zbrojenia dała sąsiadka. Do ciągnięcia murów jednak potrzebny będzie bez przerwy prąd do betoniarki i woda też. Pożyczanie jest uciążliwe.

 


Wszelkie wstępne formalności papierkowo- zgłoszeniowe w ZE i MPWiK wykonałam jeszcze w maju, więc teraz tylko z wykonawcami się umówiłam na "prace wykopaliskowe".

 


Jeden z nich podjechał ze mną do hurtowni, zakupiłam potrzebne rury, kolanka, zawory i...w kilka godzin panowie doprowadzili mi wodę i kanał pod fundameny - jeszcze przed zasypaniem. Na ciągnięcie energii ktoś tam w ZE wygrał przetarg, ja zgłosiłam tylko, że jest już fundament i można skrzynkę montować. Za 3 dni skrzyneczki były zamontowane.

 


Rozliczyłam się ze wszystkimi panami i zaczęłam być dumna, że cała organizacja i nadzór poszły mi tak sprawnie.

 

 


Ale muszę powiedzieć, że to wszystko dlatego tak krótko trwało, bo kanał mam 4 m od fundamentu, a wodę 6 m, więc kopania było tyle co kot napłakał, musiałam tylko WUKO na gwałt wzywać, bo kanał był zapchany fekaliami i nie można było wpiąć sie do niego z moją rurą "w czysty sposób". Nie pomagało przemywanie wodą z węża, dopiero WUKO przeczyściło z dobrym skutkiem. Sąsiadka tylko sie dziwiła dlaczego wzywałam pomoc, ale panowie jej wyjaśnili, że jak sie wrzuca do wc pióra z kur i opakowania po lekach, tudzież inne grube świństwa, to czasem trzeba wzywać pomoc. Nic sie nie odezwała.

 

 


Ponad moim fundamentem z daleka widac było niebieski kikut zakończony zaworem, kawałek pomarańczowej rury oraz dwie popielate skrzynki.

 


Boże, jaki postęp na budowie w ciągu kilku dni !!!



×
×
  • Dodaj nową pozycję...